Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2022, 09:39   #34
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
INTRYGI, ZAUROCZNIE I HOBO-TREMERE
************************************************** *************************************************

Patrzyła na Patty z nieprzyjemnym zaskoczeniem. Ventrue w tym momencie przypominała jej, czemu zbuntowała się rodzinie.
Być tym, co inni ustalili... Być... klonem.
- Uhm... A co rozumiesz przez "straszni"?
- Nooo.. przerażający. Inni Kainici przy nim szeptają. - odparła poufnym tonem młoda Ventrue.
- To kazirodczy mafiozi o upodobaniach, których żywi zboczeńcy seksualni by się nie powstydzili. - szepnęła - Zombie, spaghetti, cementowe buty i seks. Oraz dużo kasy. -wzruszyła ramionami - Z taką mafią nie zadzierasz.
-Achaaa… takie typki. - zadumałax się Patty i spojrzała na Ann. - To źle, że tu się zjawili? Powinniśmy się… bać?
- Uważać może. Nowy Jork zaczął bardziej patrzeć, jak Giovanni się zezłościli. Ten klan to wielka rodzina.... pewnie dosłownie. Zirytowali się ci, z Europy, bo to jakaś ważna osoba była. - wzruszyła ramionami - Ponoć czasem widać po członkach ich kazirodcze związki.
-Ale... wampiry nie mogą mieć dzieci. Luk… mistrzyni mówiła, że dhampiry to bajka wymyślona przez ludzi. - zszokowała się d Patty.
- Źle zrozumiałaś. - uśmiechnęła się rozbawiona - Człowiek ma dziecko, przemieniają go. Jego dziecko ze swoim rodzeństwem ma inne dziecko. Któreś z nich zostaje przemienione. Ten Klan jest z super cienkiej puli genowej, a głównie tylko z niej biorą nowych członków. Nie wiem czy nie tylko. Więc wampirami stają się osoby z kazirodczych związków, często.
- To brzmi trochę jak to co… Garry opowiadał o wilkołakach.- zadumała się Patty, a tymczasem do obu rozmawiających kobiet dostojnym krokiem zbliżała się Lukrecja.
- Może wilki są odporne, ale my to z już uszkodzonych genów robimy wampira. - odwróciła się do podchodzącej Lukrecji i skłoniła grzecznie głowę.
- Miracello… - Lukrecja zwróciła się do Patty.- Mogłabyś upewnić się czy specjalni goście w naszym hotelu nie rozrabiają? Bardzo mi zależy na spokoju dzisiaj.
- Oczywiście moja pani.- Patty dygnęła niczym pokojówka i ruszyła wykonać polecenie Lukrecji.

- Hmm… ostatnio twoje nieżycie obfituje w niespodzianki, nieprawdaż?- zapytała uprzejmie primogenka zwracając się do Ann.
- Wyraźnie, choć w Nowym Jorku potrafiło być też ostrzej. - odparła
- Mhmm… z pewnością. - odparła Lukrecja ni to zgadzając się ni to ignorując odpowiedź Ann. - Więc… jak ci się te interesy z futrzakami udały?
- Dostali te dane, zapłacili w końcu... Czyli udały się, jak sądzę. Nadia sprawdza te błyskotki jeszcze. Choć nie wiem czy się opłaciło, patrząc na to, co z Nadią przechodziłyśmy.
- A co takiego przeszłyście? Widzisz…- wskazała kciukiem na naburmuszoną Nadię.- Nie jest dziś ona w humorze, a nawet gdy bywa to… cóż, nie jest materiałem na gawędziarza jak Larry czy Garry.
- Starałyśmy się nie dać utłuc czarnemu Wilkołakowi, goniącemu nas po Labiryncie, z którego ścian na nas wyskakiwał. - stwierdziła lekko - Były też inne radości, ale to chyba główne danie.
-Interesujące… może przyjdzie nam to wykorzystać. Niby jesteśmy z futrzakami w dobrych relacjach, ale wiesz... One nie żyją wiecznie. Gdy te pokolenie umrze, następne może już nie być takie przyjazne. A gdyby nauczyć się przenikać przez ściany… odkrycie tak potężnej dyscypliny byłoby… przydatne.- zamyśliła się Lukrecja.
- Wilkołaki... bardzo nie lubiły tego. Takie jak on są... eee... mówiły, że od Żmija. - położyła dłoń na ramieniu drugiej ręki, ubranej w mitenki - Nie wiem czy moglibyśmy się dyscyplin wilków uczyć... mają jakieś w ogóle?
- Nie nauczyć. Przyjrzeć się jak to robią i spróbować pokombinować nad naśladowaniem ich na naszych warunkach. Przyznaję, nie bardzo się na tym znam, ale prawda jest taka że nowe dyscypliny mogą zostać opracowane z czasem, przez odpowiednio utalentowanych Kainitów, a… - Lukrecja spojrzała na Nadię.- … choć przyznaję to z niechęcią, Nadia jest taką Kainitką. Gdyby tylko potrafiła wyjąć głowę z własnej dupy i spojrzeć poza swoje tabelki Excela.
- Widziałam wampira, to prawie na pewno był wampir, który... No, coś takiego robił. Podchodził do ściany i znikał... pojawiając się dalej. - zamyśliła się.
- Widzisz! - podekscytowała się Lukrecja.- Są tacy co eksperymentują, co rozwijają się. My też mogłybyśmy spróbować. Skoro innemu się udało… Oryginalna dyscyplina to olbrzymia przewaga Ann. Z takich odkryć wyrastały nowe Linie Krwi.
- Mogłybyśmy? - Ann wyraźnie była zdziwiona i trochę zagubiona tym tokiem rozmowy.
- Teoretycznie… - przyznała Lukrecja z uśmiechem. - Nie jest to łatwe, ale cóż… co innego mamy do robienia na tym zadupiu? Gapienia się tęsknie na drogę prowadzącą do Nowego Jorku?
- Czy coś zamierzasz, pani? - zapytała ostrożnie.
- Mmmoże…- zamyśliła się Lukrecja przyglądając badawczo Ann i dodając.- A co? Byłabyś zainteresowana? I dyskretna?
- Zależy... - caitiffka nie czuła się teraz komfortowo i pewnie - Na co bym się zgadzała.
- Nic wrogiego twojemu Cyrilkowi, ale też nic o czym on powinien wiedzieć. Dlatego musiałabym cię odrobinę upoić swoją krwią. - rozważała cicho Lukrecja.- Dla pewności twojej dyskrecji.
Obrazek zaczął się Ann układać.
- Odrobinę?
- Odrobinę… gdy przyjdzie na to czas i okaże się, że masz ochotę i determinację by wyrwać się stąd. I być kimś więcej niż tylko ulicznym krwiopijcą, którym to wyżej postawieni się wysługują.- kusiła Lukrecja spoglądając Ann w oczy.
- Powiedz mi, pani. - spojrzała na swoje ramię - Naprawdę sądzisz, że jestem tak głupia? Zdesperowana?
- Zdesperowana z pewnością. Głupia niekoniecznie. - odparła ironicznie Lukrecja splatając ramiona na swoim biuście. - No i bezczelna… ale nie ty jedna na świecie, więc się nie obrażę za te… szczerości.
Wyszło szydło z worka.
- Wiem, że Cyril jest ci niemiły, pani, więc można nie być zadowolonym, że ktoś od niego w Stillwater się znalazł. - wzruszyła ramionami - I byłoby pewnie bezpieczniej, gdyby krew zapewniała, że nie zacznie on zdobywać informacji mną, a już niesamowicie dobrze, gdyby można było ze mnie informacje o nim wziąć. - powoli rzekła - Mylę się?
Lukrecja zachichotała ironicznie i dodała .- Mylisz się w wielu sprawach. To prawda, że nie darzę Cyrila przyjaźnią i nie lubię go. Aleee… - wzruszyła ramionami dodając. - … to nieistotny pionek Tremere, nie liczący się w wielkim układzie sił. Rozgrywa swoje intrygi wśród miejscowych członków klanu i próbuje wygryźć Palafoxa. Ot, cała prawda o nim. Ale co mnie obchodzi kocioł intryg Tremere? Co mnie obchodzą jego sekrety? Tym bardziej, że żadnego nie znasz, nieprawdaż? Obie dobrze wiemy, że Cyril nie ujawnia swoich tajemnic przed podwładnymi. Za to chętnie zbiera różne ploteczki i tu masz rację… wolałabym, żeby nie zbierał ich o mnie. Zemsta za mój upadek, jeśli rzeczywiście brał w nim udział o co go nadal podejrzewam, byłaby słodka ale… znów… jestem kobietą interesu i mogę zapomnieć o wendentcie na nim, choćby z tego powodu, że nie byłby on głównym celem mojej zemsty. W ramach obopólnych interesów mogłabym spokojnie puścić to w niepamięć. I niech się Tremere gryzą między dobą.
- Więc czego chcesz ode mnie? - zapytała wprost - Żebym nie plotkowała, jakie masz suknie? On nie ma ochoty słuchać o bzdurkach.
- Och... czuję się urażona. Jak dotąd nie miałyśmy okazji pogadać o sukienkach, bieliźnie, muzyce i chłopcach. Będziemy musiały to nadrobić. - odparła sarkastycznie Lukrecja. - Na razie proponuję sojusz. Mam już swoją Miracellę, Larry jest gotów mnie poprzeć… Nadia… jest kłopotliwa. Gdyby się dało ją bardziej przekonać do współpracy… - machnęła ręką dodając .- Nieważne. Proponuję sojusz… bo ty masz jeden głos w naszej społeczności. I czasem chciałabym, żeby ten głosik należał do mnie. Niekoniecznie w każdym głosowaniu, tylko w tych ważnych dla mnie. Wcale nie chcę wchodzić w rolę księcia tej pipidówy.
- Mam jeden głos? - zdziwiła się - Mogę popierać... ale nie na ślepo. Mogę wesprzeć, pamiętać o tym, nie stawać na przekór, tylko... - spojrzała uważnie - Co w tym dla mnie, pani?
- Gadasz jak Nadia…- odparła Ventrue z odrobiną frustracji głosie.- “Nic nie obiecuję, nic nie dam na pewno. Za to już oczekuję zapłaty.” Zapominasz moja droga o celu przed nami, który to możemy tylko osiągnąć pracując razem, pod moim skromnym przewodnictwem. Powrocie do Nowego Jorku w wielkim stylu, a nie jak żebraczki. Wtedy na pewno Cyril spojrzy na ciebie łakomym okiem. Jest łasy na władzę i pieniądze.
- Nie widzi mi się ruletka, kładzenie głowy na pieniek. Jeżeli mam już to zrobić, chcę wiedzieć iż jest to opłacalne. Nie znamy się tak naprawdę, nie mogę ocenić twoich atrybutów przywódcy, a to co wiem nie jest wystarczające do wyrobienia opinii. - powiedziała spokojnie - Mogę powiedzieć, że Nadia tym bardziej ryzykantem nie jest. Ona musi mieć stabilny plan. Ja chcę jakikolwiek chociaż.
- Na razie żaden nie jest ci potrzebny. Bo ruletki nie ma. Zagrożeń też nie. Nie w Stillwater, nie w tej sali.- wyjaśniła Lukrecja i dodała. - Potem… może tak. Na razie więc wystarczy wykazać odrobinę zaufania. Nie żądam od ciebie, póki co, nic co mogłoby ci zaszkodzić. Ni twojemu panu.
Wypięła dumnie piersi w kierunku Ann dodając. - Wiesz co odkrył Larry przyglądając się nekromancie w kostnicy?
- Że z pożądaniem patrzy na nieboszczyków?
- Że tylko przygląda się trupom i ich ranom. Nie używał żadnej ciekawej techniki, żadnych sztuczek, a wiesz co to znaczy? - spytała Ventrue niczym nauczycielka egzaminująca krnąbrną uczennicę.
- Nie chce/nie umie nic pokazać, sprawa nie ma takiej wagi jak zakładamy czy nie uważa, że cokolwiek by mu oględziny dały lub wie więcej niż myślimy.
- Dużo gadania, ale i tak nie wysnułaś właściwych wniosków. - zaśmiała się cicho Lukrecja. - To oznacza, że wkrótce przybędzie ktoś bardziej kompetentny. Bo ten tutaj miał się tylko rozeznać w sytuacji. Teraz wyślą kogoś od… specjalistycznej roboty.
- Będzie ciekawie. - stwierdziła mało szczęśliwym głosem.
- Będzie też okazja dla nas, coś ugrać. - wyjaśniła Lukrecja z uśmiechem. - Jeśli masz dość rozumu i odwagi. I determinacji. Ale co dokładnie, to jeszcze nie wiem.

Ann zastanawiała się.
- Jeżeli zgodziłabym się na propozycję... - rzekła po chwili - ...musiałabym wypić twojej krwi?
- Nie. Nie na początku. Dopiero później ewentualnie, gdy plany nabrałyby już kształtów i sytuacja tego wymagała. Na razie jednak przymusu nie ma. - uściśliła Lukrecja.
- Zastanawiam się... - spojrzała na Lukrecję - Czy ty naprawdę sądzisz, że będziesz mogła wrócić do Nowego Jorku?
- Jesteśmy nieśmiertelnymi istotami, ty i ja. Siedzimy w zapomnianej przez Boga i Diabła mieścinie. To nie ma znaczenia jakie są szanse. Co innego lepszego masz do zrobienia, wolisz z Nadią wypełniać tabelki z Excela? Słuchać poezji Blake’a… a może opaść na dno i zatonąć w oparach narkotycznej krwi jak Garry? - spytała retorycznie Lukrecja i dodała. - Ja… wolę planować, wolę działać.
- Ja wrócę i tak, jak się sprawy uspokoją w mieście. - założyła ręce na piersi - Dlaczego więc sądzisz, że to taka łakoma dla mnie oferta?
- Bo widzisz… wrócisz do tego co było. A z moją pomocą wrócisz coś znacząc.- odparła ironicznie Lukrecja.- Nie doszłaś już tego, że Cyril będzie wobec ciebie bardziej “szarmancki” i uczynny, jeśli staniesz się jego cennym zasobem, a nie tylko… - przerwała zerkając na drzwi przez które wszedł Garry. Klepnęła Ann po ramieniu mówiąc. - Wrócimy do tego później. Przemyśl to co mówiłam i… nie bądź taka pewna, co do rychłego powrotu, albo powrotu w ogóle. Nadia też sądzi, że może wrócić w każdej chwili.
Ann nie odpowiedziała, jedynie skinąwszy głową. Tak, przemyśli...
Zerknęła w stronę Nadii.
Czy musiała dziś tak być ubrana?!

***

Widząc, że Lukrecja poszła do Garry'ego, sama Ann przysiadła się do Nadii.
- Ciekawy... strój. - uśmiechnęła się lekko.
Tremere spojrzała z ukosa na Ann i rzekła. - Jeśli to twoja zaczepka na podryw, to musisz jeszcze nad tymi kwestiami popracować.
Uśmiechnęła się taksując wzrokiem strój Ann. - Ale sądząc po stroju, ty podrywać dziś nie planowałaś.
- Mamy spotkanie. - mruknęła - Bo inaczej... - ściszyła głos - Pocałowałabym cię.
- Kto powiedział, że pozwoliłabym ci na to. - odparła złowieszczo Nadia i przyjrzała się dziewczynie badawczo. - Mocno cię wzięło, co?
- Co wzięło? - zapytała niewinnie.
- Moja krew i uczucia jakie wywołały… będę z tego powodu wyrozumiała dla twoich… wyskoków. - odparła łaskawie Nadia i spojrzała na swoją bluzkę, spódniczkę i nogi. - Wiesz dlaczego oburzył mnie widok gołego Garry’ego?
- Bo to nie mister Ameryki?
- Dokładnie. Jestem martwa tak jak ty. Jedzenie nie sprawia mi przyjemności, ani picie… poza krwią. Seks wymaga… cóż, tego co ty posmakowałaś. By emocje wywołane krwią pobudziły wspomnienia z czasów życia. Więc widoki cenię. Jestem estetką, a Garry to… zapuszczony brudny hipis… więc niezbyt ładny widok.- potwierdziła Nadia i spojrzała na Ann dodając.- Przez co łatwo mi znosić twój flirt. Jesteś w miarę miła oku… pozbawiona dobrego gustu, ale przynajmniej niebrzydka.
- ...czyli ugryzłabyś mnie?
- Hmmm… gdyby istniała między nami jakaś emocjonalna więź wcześniej i podobne miałybyśmy gusta, rozważyłabym to. Jedno dziabnięcie jeszcze nie czyni trwałej więzi.- odparła wampirzyca po dłuższym namyśle.
- Krew tworzy emocjonalną więź. - stwierdziła i westchnęła - I daje... Uczucia, emocje. Nie czujesz się tak beznadziejnie pusty w środku, wiesz?
- To bzdura. - stwierdziła spokojnie Nadia.- Myślisz, że bez krwi nie masz emocji? To co czułaś tam przy czarnym wilkołaku, jeśli nie emocje właśnie. Krew Kainity daje ci samozadowolenie, jest tym samym co pije Garry co noc, tylko wzmocnionym stukrotnie. Nie czuję się pusta będąc całkowicie wolną od uzależnienia od innego Kainity, choć… pamiętam że proces uwolnienia był bolesny.
- Posiadane emocje są albo negatywne, albo nie tak... Wyraźne. Pijąc krew... - westchnęła - Czujesz się jakby żywa.
- Nie mów mi że urodziłaś się w pokoleniu EMO… wszystko musisz widzieć w czarnych barwach?- zapytała retorycznie Nadia i wzruszyła ramionami zakładając nogę na nogę.- Jesteś wiecznie młodą, nieśmiertelną istotą i możesz z czasem zyskać potęgę przekraczającą możliwości śmiertelników. A jedynie co potrafisz to smęcić. To dołujące.
Wstała od stołu.
- Chodź za mną.
Caitiffka wstała za Nadią i jak i chciała, ruszyła za nią.



Obie wyszły się przewietrzyć wychodząc przez drzwi dla obsługi na tyły hotelu. Tam Nadia się przeciągnęła i westchnęła.
- No dobra… miejmy to za sobą.
Po czym popchnęła Ann na drzwi, przez które wyszły i docisnęła swoje ciało do jej. I pocałowała… mocno, władczo, z wyraźnym wyrachowaniem i satysfakcją. I doświadczeniem.
- Zadowolona?- spytała po pocałunku.
- A ty? - zamruczała w uśmiechu.
- Jestem estetką… żebyś mnie zadowoliła, to musiałabyś paradować przede mną w seksownej bieliźnie i ładnym makijażu… z odpowiednią fryzurą. - odparła ironicznie Nadia przyglądając się oczom Ann. - Dotyk nie sprawia aż tak dużej przyjemności, acz… twoje usta są… satysfakcjonujące. Wiesz jaki jest twój problem Ann?
- Jaki? - zapytała przesuwając palcami po włosach Nadii, która nie zwracała na to uwagi mówiąc. - Brakuje ci hobby, czegoś czym mogłabyś się zająć. W Nowym Jorku miałaś przetrwanie na głowie… tu nudę. I dlatego tak smęcisz.
- A ty narzekasz. - odparła - Bo nuda cię przytłacza.
- Ja mam konkretne powody do narzekania. Właśnie jeden z nich dzisiaj podejmiemy na zebraniu.- odparła Nadia nadal przyciskając Ann do drzwi.- Zakładam, że za życia byłaś co najmniej biseksualna, skoro tak gładko przyjęłaś to zauroczenie mną.
- Byłam. - zgodziła się - Pewnie w końcu chcieliby bym miała męża i dziecko, ale czułam pociąg do obu płci. Czy to ma większe znaczenie po śmierci?
- Możesz się zakochać po śmierci. Bez picia krwi. Twój gospodarz jest tego dowodem. - wyjaśniła Nadia odsuwając się lekko. - Jesteś nadal człowiekiem, nadal masz te same uczucia, te same nawyki… na szczęście lub niestety.
- Z wiekiem mi się zmieni?
- Hmmm… nie wiem. Nie sądzę. Stare wampiry Tremere nadal knują między sobą, walczą o sfery wpływów. I zazdrośnie strzegą swojej potęgi. Żadne z ludzkich nawyków im nie zanikły. - odparła sarkastycznie Nadia. - Żałosne.
- Tobie chyba też nie zanikły. - spojrzała oceniająco - Czemu więc oni są żałośni, a ty najwyraźniej tak się nie widzisz?
- Dlatego, że ja przeszłam piekło i widzę trywialność ich intryg i sporów. Kruchość Piramidy zależności którą Tremere budują w każdym mieście. Widzę… paliwo pod stos.- uśmiechnęła się krzywo Kainitka.- I zastanawiam się, kto rzuci zapałkę.
- Możliwie inni też przeszli piekło. - położyła dłoń na jej policzku - Ale skoro mówisz, że widzisz, co się dzieje... Czy masz zamiar coś robić? Czy czekać, by potańczyć przy zgliszczach?
- Ja szukam boskiej odpowiedzi zakodowanej w świętej księdze. To mi da potęgę większą niż krew płynąca w naszych żyłach. - Nadia zmrużyła oczy przyglądając się obliczu Ann. - Śmiało sobie poczyniasz. Cyril też ci na to pozwalał?
Ann zaśmiała się lekko.
- Nie, nie pozwala i na mniejsze rzeczy. Raz tylko się do niego przytuliłam, gdzieś na początkach. Zdezorientowany Tremere.
- Nie dziwi mnie to… - odparła Nadia ignorując dotyk dłoni Ann na swoim policzku. - Pewnie za życia też nie bardzo go ciągnęło do łożnicy. Niemniej i tak wskoczyłabyś mu do łóżka, gdyby naszedł go taki kaprys. - wzdrygnęła się na samą myśl.
- To nie było przytulenie z podtekstem seksualnym. Tego podtekstu nie było nigdy do niego. Potrzebowałam... poczucia bezpieczeństwa. Wsparcia. - przeszła do szeptu - Jakiegokolwiek.
- I potrzebujesz krwi, by to poczuć? Tutaj? Z nadopiekuńczym i sentymentalnym Toreadorem u boku? - spytała retorycznie Nadia, sama… głaszcząc Ann po policzku.
- Uczucia krwi są mocniejsze... Bardziej prawdziwe. - zamknęła oczy - Mówisz, że szukasz boskiej odpowiedzi... ale co jeżeli nie znajdziesz jej, nim inni wszystko zniszczą?
- Intensywniejsze… tak… bardziej prawdziwe? Wątpię. Nie ma w tym nic prawdziwego.- dłoń Nadii pieścić poczęła szyję. - Powiedz mi Ann, czy za miesiąc, półtora… gdy uwolnisz się od tej miłości, będziesz z odrazą wspominać wszystko na co sobie pozwolę teraz?
Drugą dłoń docisnęła do piersi z wprawą ją masując przez ubrania i budząc wspomnienia doznań w ciele Ann.
- ...a na co sobie pozwolisz? - zapytała cicho.
- Na pewno chcesz wiedzieć? - ścisnęła boleśnie krągłość Ann i puściła po chwili caitifkę dodając. - Taka fałszywa miłostka nie trwa wiecznie, chyba że zdecyduję się podtrzymać, albo się w nią włączyć. Nie wiem czy chcę i czy tego naprawdę chcesz.
- Zależy od ciebie... - zastanowiła się - Ty na pewno byłabyś zawstydzona, że kundla tarzasz przed dniami.
- Dlaczego miałabym być zawstydzona? Zrobiłabym z ciebie moją zabawkę. Niewolnicę nawet… Jeśli szukasz materiału na romans z kart książki dla gospodyń domowych, to Lukrecja jest lepszym wyborem, a jej podopieczna nadałaby się jeszcze lepiej. Jest młoda, ale jej krew upoiłaby cię tak samo jak moja. - zaśmiała się ironicznie Nadia.
- Skąd w młodziutkiej dziewczynie takie chęci? - zapytała.
- Gdy się jest młodą amoralną i sfrustrowaną arystokratką na prowincji, mającą zachować dziewictwo do ślubu i mającą boską władzę nad pospólstwem… to różne mroczne pomysły przychodzą do głowy. - wzruszyła ramionami Nadia. - Całkowita władza upija i korumpuje moja droga i to bardzo mocno.
- Wydajesz się usilnie starać mnie zniechęcić. Co byś zrobiła, gdybym zechciała takiego związku?
- Pokaż mi swoją bieliznę… - zażądała od razu. - Teraz.
Ann wyraźnie była zdezorientowana.
- Ale... Spotkanie... Musimy wracać...
- Tchórz cię obleciał? Nie każę ci przecież iść tam nago. Masz tylko tu i teraz pokazać mi jaką bieliznę założyłaś.- odparła Nadia i podeszła bliżej. - Wyjaśnijmy sobie jedno. To nie byłaby zrównoważona relacja. Ja decyduję, ty słuchasz i spełniasz moje polecenia i czerpiesz z tego radość. Tak by było nawet, gdybym się z ciebie napiła. Taka jestem.
- I to nie byłoby ograniczone do prywatności?
- Widzisz tu kogoś poza mną? Jeśli się będziesz guzdrała ktoś rzeczywiście może nas przyłapać. Niemniej…- odparła wpatrując się w oczy Ann.- … zadałaś wcześniej pytanie, masz odpowiedź.
Wampirzyca wyglądała na wybitą ze spokoju. Wyraźnie nie spodziewała się czegoś takiego. Rozejrzała się, po czym powoli rozpięła spodnie i zsunęła je, aby pokazać co Nadia chciała.
- Hmm… góra też.- odparła Nadia krytycznie przyglądając się obnażonym przez caitifkę sekretom.
Ann wyraźnie się spięła.
- Zakrywam tak dokładnie, aby waszego... gustu estetycznego nie drażnić. - uniosła ku górze bluzkę, ukazując tak blizny, zaleczone w różnym stopniu, oraz zakryty ścisłymi opatrunkami bok w okolicach płuc.
- Zgadzam się z tobą. Ten komplecik jest koszmarny. - Nadia chwyciła za biustonosz i brutalnie zdarła go z caitifki. - Możesz się ubrać.
Po czym wyrzuciła jej biustonosz do pobliskiego śmietnika.- Jutro oczekuję cię w czymś bardziej zmysłowym. I z porządnym makijażem. Masz tak przyjść do mojej biblioteki, jeśli oczywiście się nie wystraszyłaś.
Założyła ubranie na siebie, czując pewien wstyd. Nadia...
- Wracajmy już....
W co ty się pakujesz?!
Tremere podeszła do Ann, objęła ją w pasie ramieniem, przyciągnęła władczo do siebie i pocałowała z namiętnością i wprawą, wyraźnie rozkoszując się sytuacją i władzą jaką miała nad caitifką. Dłoń pieściła przez chwilę ukrytą pod strojem pierś, a doznania były wyraźniejsze z powodu zmniejszonej bariery tkanin.
- Nie myśl, że twój gest mi nie zaimponował. - odparła po pocałunku. - I nie oczekuję z całą pewnością, że się zjawisz. Zrozumiem jeśli stchórzysz.
- Zamordujesz psychicznie Charliego... - szepnęła drżąc lekko.
- Byłoby to… idealne rozwiązanie.- język Nadii przesunął się po szyi Ann lubieżnie. Najwyraźniej taka wizja ją podniecała. - Acz… przekonałam się, że większość ludzi potrafi wytrzymać naprawdę wiele udręki, a wampiry jeszcze więcej. Obawiam się, że to raczej nie ma szans na powodzenie. Ale pewnie… spróbuję.
Puściła w końcu Ann i westchnęła. - Dobrze... pomacaj sobie co chcesz w nagrodę i wracajmy.
Ann zaczęła całować szyję Nadii przesuwać po niej kłami, starając się nie ulegać pokusie upicia jej krwi, a jedynie drażniąc jej skórę.
- No już już… wystarczy tego dobrego.- pochwyciwszy za włosy caitifkę Nadia ze śmiechem odsunęła Ann od siebie. - A tobie tylko jedno w głowie. A potem się dziwisz, że Cyril nie chce się tulić. Opróżniłabyś go.
Puściła Ann i ruszyła przodem do drzwi, kręcąc przy tym pupą zachęcająco.
- Wracamy.
Ann nie wiedziała jak się czuje w takiej sytuacji. Sen był przyjemniejszy... ale czy mogłaby taką znajomością zyskać coś ze strony Nadii?
Bez słowa poszła za Tremere do środka.



Sytuacja w środku się zmieniła. Obecnie Garry gadał z Williamem i pozostali Kainici mieszkający w Stillwater już byli. Brakowało tylko Księcia i Clyde’a.
- Co was tak długo nie było? - zaciekawiła się Lukrecja, a Nadia zbyła ją krótkim. - Musiałyśmy sobie wyjaśnić parę spraw.
I poszła dalej.
Ann wzruszyła tylko ramionami, najwyraźniej uważając kwestię za zakończoną, niewartą roztrząsania i po prostu poszła usiąść obok Williama, zatrzymując się na razie kawałek od rozmawiającego Toreadora. Nie słyszała co mówią, zresztą to nie miało znaczenia. Po chwili bowiem wkroczył sam książę Stillwater.
- Widzę że wszyscy już tu są.
Najwyraźniej Clyde nie należał do “wszystkich”.
- Więc przejdźmy do konkretów. Jak pewnie wiecie, jeden Giovanni zaginął lub zginął, a kolejny przyjechał go szukać. Co prawda możemy go formalnie przegonić, ale nie ma co antagonizować tego klanu. Niemniej nie zamierzam pozwolić mu się tu panoszyć, więc… będziemy nadzorowali ich działania. Wszyscy już wiedzą co odkrył Larry?
- Wiedzą. Nic.- stwierdziła sarkastycznie Lukrecja.
Ann spojrzała na Ventrue, po czym zwróciła się do Księcia.
- Wymowne nic, bym rzekła.
- Tak. Niemniej to ich nie zniechęciło do opuszczenia naszej domeny.- odparł Joshua i wyjaśniał dalej.- Zamierzają tu zostać na czas śledztwa. Gino poinformował mnie, że zamierzają zająć kilka pomieszczeń w hotelu.
- Będą problemy żywieniowe.- zastanowiła się Lukrecja, a Smith dodał.- Klan będzie załatwiał sobie posiłki we własnym zakresie, nie wykorzystując zasobów naszej domeny. Jak dokładnie, to nie wiem… niemniej trzymam ich za słowo.
- Ma już jakieś plany, poza byciem oisef?
- Eeem… co?- zapytał Joshua, a William uściślił. - Darmozjadem.
- Nie będą darmozjadami. Będą płacić za pobyt i z pewnością Giovanni mają swoje plany, acz nie są chętni by je zdradzić. Dlatego nalegałem, by zawsze im przydzielić opiekuna i przewodnika, który zaopiekuje się grupą śledczą. I dopilnuje by nie narobili zamieszania…-
- … i nie odkryli, że na naszym terenie są jeszcze inne wampiry, których oficjalnie nie ma, prawda?- odparła złośliwie Lukrecja.
- Nie wiem o czym mówisz.- odparł z kamienną miną książę.
- Nie zgrywaj idioty. Dobrze wiemy, że z Williamem ukrywacie obecność innych Kainitów w okolicach Stillwater. Nie jesteśmy idiotami.- warknęła Lukrecja.- Przymykałam na to oko, dotąd… ale teraz, gdy jeden z nich może być potencjalnie zamieszany w to morderstwo czy porwanie, to chyba czas zagrać w otwarte karty, nieprawdaż?
Caitiffka nie odezwała się. Nie wiedziała czy Lukrecja mówi o tych, co sama Ann zobaczyła... ale chciała móc obadać reakcję oskarżonych.
- Nie wiem o czym mówisz. A zakładając teoretycznie, że są takie istoty na takim terenie, to po pierwsze… mówimy tu o jednej osobie. A po drugie, wypytałbym taką osobę o… powiązania z tym klanem, tuż po zjawieniu się Giovanni. I otrzymałbym odpowiedź negatywną.- odparł zimno Smith z kamienną twarzą.
- I uwierzyłbym wpatrując się w śliczne oczka, jak każdy naiwny mężczyzna. Bo mówimy o teoretycznej kobiecie, prawda?- zadrwiła Lukrecja.
- Jednej teoretycznej kobiecie… potężnej kobiecie, której teoretycznie pewna Ventrue nie chce nacisnąć na odcisk. - stwierdził chłodno Joshua.
- To naprawdę robi nam się grupka. - wtrąciła Ann - Kobieta i dwóch mężczyzn jeszcze. Stillwater rozwija żagle? - odparła spokojnym tonem.
- Nic nie wiem o dwóch mężczyznach.- stwierdził krótko szeryf i westchnął wzruszając ramionami.- Domeny nie są szczelnymi kopułami Ann, jeśli pojedyncze lub nieliczne grupki wampirów zachowują ostrożność, to mogą się przemknąć przez jej tereny niezauważone. Tak samo jest w Nowym Jorku.
Ann na chwilę zawiesiła wzrok na Williamie, gdy książę stwierdził, że "nic nie wie o dwóch mężczyznach" nie zauważając niczego.
- Mimo to powinnam, powinnyśmy… ją poznać.- odparła Lukrecja. A Smith wymienił spojrzenia z Williamem, który odpowiedział wzruszeniem ramion.
- Zobaczę co da się zrobić w tej kwestii. Jednakże… tylko ty, chyba że ktoś jeszcze chce? - zapytał Joshua wędrując spojrzeniem po reszcie osób na sali. Nikt inny się nie zgłosił. Ani Larry, ani Nadia nie byli zainteresowani.
- Mogę robić za entourage, aby Lukrecja samotnie nie szła. - spojrzała na Ventrue.
- Się zobaczy.- stwierdził Joshua i spytał. - Ufam, że każdy z was jest gotów poświęcić noc dla naszej domeny i każdego mogę wpisać w grafik jako potencjalnych przewodników?
Ann zgodziła się i spojrzała na resztę.
Podobnie uczynili pozostali, acz Garry z wyraźnym wahaniem i niechęcią.
- Cudownie. Jutro wyznaczę któregoś z was, a co do przyjemniejszych rzeczy. Do naszej rodziny dołączają dwoje nowych Kainitów. Jednego już znacie… -wskazał na Miracellę.
Po czym rozpoczęło się przedstawienie. Książę formalnie zapytał Patty, ta odpowiedziała. I następnie rozpoczęło się głosowanie. Książę zagłosował za siebie i Clyde’a… reszta zaś tylko w swoim imieniu. Tak, tak, tak… wszyscy się zgadzali. Caitifka też.
Ann czekała na inne przedstawienie. Obserwowała Nadię w oczekiwaniu.
- Gratuluję Miracello dołączenia do naszej domeny i uznania za członka klanu Ventrue. Teraz, druga sprawa…- stuknął dłonią w drzwi dając wyraźnie znak. I drzwi się otworzyły, a do środka wszedł Clyde z wampirem o obliczu pokrytym bliznami na kształt run.



- Hej… - rzekł na powitanie były Sabatnik.
- Nasz… przyjaciel co prawda nie może osiągnąć takiego statusu jak my. - wyjaśnił Joshua wzruszając ramionami. - Co do tego Tremere byli bardzo stanowczy. Znajdzie się on pod opieką miejscowych członków w tego klanu, obecnie w osobie Nadii. I będzie jej… podwładnym bez praw które ma każdy członek mojej domeny.
- Luzik. - wtrącił nowy Kainita i beknął chwilę potem, by dodać.- I tak nie lubię polityki.
Na to Ann z zainteresowaniem spojrzała na Nadię. Ta miała kwaśną minę i zabijała nowego wzrokiem.
Joshua skinął głową i westchnął.- Dobra… przejdźmy do załatwienia formalności.
Charlie skinął głową. - Ok.
I zaczęło się przedstawienie i przedstawianie. Nowy nie powiedział nic nowego, czego Ann już nie wiedziała. No i zaczęło się głosowanie. Tak, tak, tak…
- Nie. - odparła Nadia chłodno.
- Nie?- zdziwił się Joshua.- Przecież to wszystko jest tylko formalnością. Plany te zostały uzgodnione z Primogenem Nowego Jorku.
- No i? Głosowanie nie wymaga jednomyślności. - stwierdziła Tremere.- Nie widzę powodu, by nie zaprotestować, choćby jako manifestacji mojej niezgody na ten pomysł. Nic to nie zmieni.
- Rewolucjonistyczna nutka jest jednak w tobie. - Ann spojrzała Nadii w oczy.
- Po prostu korzystam z tego waszego wynalazku... demokracji. Działam w ramach prawa. Rewolucja… moja droga, gwałci wszelkie prawa. - wyjaśniła Tremere.
- Czy w tym momencie nie podważasz prawa pochodzącego z decyzji Regenta? - caitiffka odparła z anielskim spokojem.
- Nie muszę się zgadzać z każdą decyzją Regenta. Muszę tylko wykonywać polecenia i zalecenia. I to uczynię. - odparła chłodno wampirzyca.
- To chyba najbliżej "tak", jak możesz się spodziewać, Książę. - zwróciła się do Joshui.
- Tak, niewątpliwie… a reszta?- zapytał Joshua, reszta zagłosłowała na tak, wraz z Ann.
I na tym zakończyły się wszelkie sprawy, jakie Smith postanowił załatwić tej nocy. Zebranie zmieniło się powoli w krwawą popijawę i wieczorek pokerowy. Z Nadią, Garrym, Joshuą i Williamem przy stoliku.


***

Ann podeszła do Lukrecji i usiadła naprzeciw kobiety, sama popijając krwawą Mary z kieliszka.
- Masz jakieś wyobrażenie członka twojej idealnej świty, pani? - zapytała usłużnie.
- Świty? Hmmm… profesjonalny wygląd byłby idealny. Elegancka fryzura, gustowny żakiet, spódnica za kolano, koszula biała najlepiej.- zadumała się Ventrue. - Gdy przyjdzie czas Miracella cię ubierze. Ma świetne wyczucie mody.
- Nie zaprotestuję. - odparła Ann z cierpliwością - Skąd masz informacje o tej osobie, do której zechciałaś iść?
- Hmm… nie domyślasz się kto to może być?- zapytała ironicznie Lukrecja popijając trunek. - Szczerze powiedziawszy, trochę blefowałam… Nie mam nic poza podejrzeniami. Niestety całe moje zasoby i kontakty lokuję w Nowym Jorku, by wiedzieć do czego bym wróciła. Tu w mieście mam tylko moje ghulice i was…


- Musi być to okropne. Jakbyś była oślepiona, prawda?
- Nie…- machnęła ręką Lukrecja. - Małe intrygi i sekreciki naszego Księcia i jego Toreadorka obchodzą mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Stillwater to tylko tymczasowe lokum. Nie obchodzi mnie ile wampirów chowają po kątach pod warunkiem, że… nie ma z nimi kłopotów. To co się stało w związku z klanem Giovanni, świadczy o tym, że jednak jakieś problemy będą i nie czas teraz na takie tajemnice.
- Ty pani mogłaś blefować, ja z dwoma nie blefowałam. - wzruszyła ramionami - Więc jeżeli są cichaczem trzymani w Stillwater, to jest tu większa grupa. - przymrużyła oczy w rozbawieniu - Jeżeli planujemy szturmować Nowy Jork, to wolałabym wiedzieć wcześniej.
- Mogą też być szpiegami Sabatu ukrywającymi się przed nami. Jeśli Sabat tu czegoś szukał, a tak twierdzi nowy członek naszej rodziny, to oczywistym jest że wpierw wysłaliby zwiadowców. A grupa którą rozgromiliśmy, posłużyłaby do precyzyjnego uderzenia. - zastanowiła się głośno Lukrecja.
- Precyzyjniej tamtą grupą? Oni byli wystarczająco nieuważni, aby wpaść na Wilkołaki, co dopiero myśleć, że mogliby czegoś lepszego dokonać. Czy po tych latach nie nauczyli się, czemu trzeba unikać konkretnych terenów Stillwater?
- Cóż… tamci mieli pecha. Wpakowali się przypadkiem na sforę wilkołaków i utracili przywódców i wskazówki co do misji.- zaśmiała się ironicznie pytając Lukrecja.- Gdyby mieli lidera i opiekuna duchowego to może byliby bardziej dyskretni?
- Opiekun duchowy? Sabat nie wydaje mi się uduchowioną zgrają... - zapytała, nie rozumiejąc tego dokładnie.
- Cóż… określenie “inkwizytor” pasuje lepiej do tej roli, albo… komisarz polityczny. - zaśmiała się cicho Lukrecja.- Jest to osoba, która pilnuje by sfora i jej przywódca trzymali się doktryny Sabatu i wyznaczonego im zadania.
- Czyli... sami nie mają tyle we łbach, aby to ogarnąć?
- Sabat stawia na ilość, a nie na jakość jeśli chodzi o szeregowych członków. Śmiertelność wśród nich jest wysoka. - wzruszyła ramionami Ventrue. - Ale niech cię nie zmyli niska jakość tych śmieci. Starsi Sabatu są sprytni, inteligentni i bardzo niebezpieczni.
- Starsi Camarilli tak samo...
- To prawda. Jednak Camarilla mocniej stawia na Maskaradę i ogranicza znacznie przebudzenia nowych Kainitów. Najpierw trzeba uzyskać pozwolenie Księcia by przemienić śmiertelnika. W Nowym Jorku niekoniecznie oznacza to osobiste spotkanie z Księciem. Niemniej nadal taka prośba musi mu zostać przełożona choćby przez pośredników i… rozpatrzona pozytywnie. - wyjaśniała Ventrue popijając trunek. - A samowolna przemiana śmiertelnika zawsze jest karana śmiercią twórcy i zazwyczaj… potomka. Camarilla idzie w jakość, nie w ilość.
- Sabat do tego ma... unikalny sposób Przemiany. Charlie przykładem.
- Charlie jest… ciekawym przypadkiem.- przyznała Lukrecja i wzruszyła ramionami.- A co do metod Sabatu, to oni przedkładają skuteczność nad subtelność.
- Mam pytanie... - zdecydowała - Słyszałaś coś więcej o Klanach Sabatu.... Tzicośtam i Lasombra?
- Hmmm… o Diabłach słyszałam, że mistrzami w formowania ciała i wyglądają szkaradnie. Ot, takie straszenie. O klanie Lasombra wiem tylko tyle, że są jednym z najważniejszych klanów Sabatu i de facto że nim rządzą. Lasombra… - Lukrecja wzruszyła ramionami wspominając -... rzadko są na pierwszej linii, a Tzimisce są w Europie, nie tutaj.
- Ponoć w Nowym Jorku mają problem z Lasombra.
- Sabat to Lasombra… - odparła ironicznie Lukrecja.
- Często Sabat atakuje miasto?
- Hmm…. różnie to bywa.- oceniła wampirzyca.- To zależy co rozumiesz przez atak.
- Rzut Sabatu na Nowy Jork, aby przejąć.
- Raz na kilka dekad.- zaśmiała się Lukrecja i pokręciła głową.- Nie… zwykle jest kilka małych grup Sabatu nacierających w różnych miejscach jednocześnie, próbując wykonać polecone im zadania i wycofać się zanim Brujah uderzą z pełną mocą.

- Pani... Abstrahując od twoich doświadczeń... - spojrzała Lukrecji w oczy - Jaki był w zwykłej relacji Książę?
- Czarujący, szarmancki i emanujący potęgą. To żmija, piękna, ale i groźna…- wyjaśniła sarkastycznie Lukrecja spoglądając na pustawy już kieliszek.
- Ty miałaś przejąć fotel Księcia po udanym coup?
- Nie. Gdyby tak było, nie siedziałabym tutaj. Nie byłam na tyle ważna, by być groźną dla Księcia. Dlatego nadal egzystuję. - odparła ironicznie Lukrecja. - Jeśli wejdziesz mu w drogę, to zginiesz bolesną śmiercią… chyba że jesteś tylko drobnym kamyczkiem na jego drodze, wtedy może cię po prostu kopnąć na pobocze.
- Temu przetrwałaś? - zapytała.
- Na to wygląda…- oceniła Lukrecja.

- Czemu więc powinnam wejść w sojusz z kimś, kto upadł w Nowym Jorku i tamten Książę go zesłał? To ma szansę na kolejną porażkę, jeżeli o tym pomyślisz. - zapytała w końcu.
- Planujesz spróbować odebrać władzę Księciu? Jeśli nie to nie widzę powodu, by nie zawrzeć sojuszu. Ja planuję tam wrócić i trzymać się od spisków przeciwko niemu z daleka. Dostałam nauczkę i wyciągnęłam z niej wnioski.- odparła ironicznie Kainitka.
- Uwierzyłabym bardziej, gdybyś do "trzymać się z daleka" dodała "na razie".
- “Na razie”… jest opcją do rozważenia dopiero za dekadę lub trzy.- odparła kwaśno Lukrecja. - Wierz mi, nie chcesz mu wejść na odcisk.

- Hmm... - dopiła swojej Krwawej Mary - Czy chciałabyś może więcej Mary, pani?
- Nie… natomiast chciałabym wiedzieć o czym tak długo dyskutowałaś z Nadią… na osobności? - zapytała Lukrecja z lisim uśmieszkiem.
- Ustalałyśmy relacje. - wzruszyła ramionami.
- Relacje? A jakież to relacje wymagały ustalenia? Jakie ty w ogóle masz z nią relacje? Jesteś przecież uwiązana do Cyrila. - zdziwiła się Ventrue.
- Czyli mam swoje doświadczenia z Tremere. A o relacjach... wybacz, ale nie zdradzę szczegółów.
- Czyli ja się tu uzewnętrzniam, a ty coś kryjesz przede mną? Podstępna żmijko.- zaśmiała się ironicznie Lukrecja. I wzruszyła ramionami.- A potem się dziwisz, że od razu nie rzucam ci moich planów pod nogi. Ten sam powód. Pewne rzeczy mogą być ujawnione tylko po pewnym czasie i na odpowiednim poziomie… zaufania.
- Sama wiesz, że jestem uwiązana do Cyrila. Czemu oczekujesz, że zacznę nagle mówić rzeczy, które dotyczą Tremere?
- Cyrila… nie Tremere. Lojalność Cyrila wobec swojego klanu jest… wątpliwa. - wzruszyła ramionami Ventrue. - Cyril dba tylko o jedno… o siebie.
- Wątpię by moje rozrzucanie e informacji o Tremere, było ku jego zadowoleniu. Chciałam ustalić relacje z Nadią, aby wiedzieć czego obie oczekujemy i nie następować na jej nogi.
- Rozumiem.- odparła Ventrue z podejrzliwym uśmieszkiem.

- Jeżeli nie będziesz używać mojego głosu, aby bruździć, Księciu Smithowi czy Williamowi... to mamy sojusz. - zdecydowała - Nie oznacza to oczywiście, że da ci to automatycznie sojusz z Cyrilem i obejdzie jego rozkazy, ale to chyba jasne.
- Nie obchodzi mnie sojusz z Cyrilem, ani też brużdżenie miejscowym. - stwierdziła Lukrecja z uśmiechem.- Nie mamy sprzecznych celów Ann.
- Więc ustalone. - pokiwała głową.
- Mhmm… tak… wspólniczko. - mruknęła wesoło Lukrecja zadowolona z “połowu”.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-10-2022 o 09:48.
Zell jest offline