Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2022, 09:55   #35
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
TO NIE JEST COŚ, CO OPOWIADAM NA TRZEŹWO
************************************************** *************************************************

Po rozmowie z primogenką Ventrue, spojrzenie Ann spoczęło na Charliem. Wampir ten niespecjalnie się socjalizował. Wypiwszy kilka przygotowanych dla niego drinków, wydawał się być zadowolony z nieżycia. Przypominał caitifce Garry’ego.
- W sumie powinno mi być cię żal. - odezwała się Ann, podchodząc do "Tremere".
- Hę? - odparł niezrozumiale wampir zwracając uwagę na Ann. - Czemu?
- Twoja nowa... pani... Nadia. - skinęła w stronę grających - Zabije cię psychicznie.
- Czyli… nic nowego, tak? - Charlie nie wydawał się szczególnie przejęty.
- Wątpliwe, że nic nowego. Ona cię nienawidzi za samo istnienie, pogardza. - skrzywiła się - Za twoje zachowanie. Czy raczej brak umiejętności i samopogrążanie się.... sprawia, że sama zaczynam wątpić w sens prób bronienia cię, co ostatnio robiłam.
- Cóż…- Kainita był niewzruszony jej słowami. - Żyję.. żyłem na ulicy długo. Wiem co to nienawiść i pogarda i… myślę, że jakoś przeżyję kolejną jej porcję.
- Twoje olewcze podejście nie pomaga opinii Bezklanowców. - parsknęła - Sam robisz z siebie to zarzygane zero. To co dają inni - to zwykła pogarda, ale obrzydzenie nie jest zagwarantowane. Ogarnij się i nie dokładaj do ogólnych trudów Bezklanowców.
- Oj tam paniusiu… po co się tam tym przejmować, zwłaszcza tutaj. Skoro ona i tak ma mnie gnoić, to po co mam jej dawać satysfakcję?- zapytał retorycznie Charlie.
Ann pokręciła głową. Zawsze, gdy takich widziała w Nowym Jorku, to czuła złość, że ich opinia rzutuje na jej...
- Nie następuj na odcisk nikomu, bo i wcale miłe twarze nie są miłe zawsze. - przysunęła się - A jeżeli przyszłyby ci do głowy jakieś wybryki... to pamiętaj, że wciąż mam nóż wypijający krew. Tańczyłeś z nim ciekawie, jak miałeś w plecach.
- Luzik. Nie planuję żadnych wybryków. Jestem zadowolony z tego, że nie muszę się pakować w bójki. Nie lubię walczyć. - odparł wampir unosząc dłonie w geście poddania.

***

Larry stał uśmiechnięty koło okna i powitał podchodzącą Ann wesoło.
- Hej… dobrze się bawisz?
- Niezbyt... -westchnęła - Jestem zła. Tylko wiesz, to taki typ złości, której nie dajesz upustu.
- Ja bym wziął porządną spluwę i poszedł do strzelnicy pod moją stacją. Aaaa… właśnie.- Larry wyjął kluczyki i podał je Ann. - Motor jest naprawiony, ale nie szalej z nim tak jak ostatnio. Nie mam magazynu pełnego części zamiennych do niego.
- Dzięki, zbawco. - wzięła kluczyki z uśmiechem - Nie będę szaleć... albo nauczę się lepiej jeździć.- pokręciła głową - Nadia poradziła, abym u ciebie spuszczała pary. Pobiła się z tobą... ona chyba chce mojej śmierci.
- Nie sądzę. Jedyne co obchodzi tą Tremere to jej równania matematyczne. Inni Kainici ją nie obchodzą. - wzruszył ramionami Larry i poklepał Ann po ramieniu.- Nie przejmuj się nią tak.
- To znaczy, że byś mnie nie ubił jeżeli bym się z tobą biła? Na komplementy ci się zebrało.
- No wiesz… w sparingu prawdopodobnie bym cię nie ubił. Prawdopodobnie…- przyznał trochę bez przekonania Larry.
- A to się nazywa prowokacja. - uśmiechnęła się Ann - Skąd wiesz czy naprawdę nie mam wielkiej siły, za którą mnie wyproszono z Nowego Jorku?
- Cóż…- wzruszył ramionami Larry i uśmiechnął się złowieszczo. - Gdybyś miała parę w łapach, byłbym mile zaskoczony. A ty rzeczywiście w niebezpieczeństwie.
- Brujah Pawlukowa i Garry postarali się, abym nie padała za szybko, niszcząc mi nerwy w ciele. To początek, co?
- No to jesteś twarda… ale nie silna. Przyjmowanie ciosów, to nie to samo co rozdawanie ich. - odparł filozoficznie Brujah.
Mina Ann mówiła, że chce powiedzieć coś czego w ogóle nie powinna....
- Cóż.. - przysunęła się do ucha Larry'ego i szepnęła, wcześniej już napinając mięśnie gotowa na ból - Chyba tak źle nie mam z ciosami. Kołek…
- Miałaś farta, bo sądziłem że jesteś po mojej stronie. Nie liczyłbym na niego, gdy nie jestem odwrócony do ciebie plecami. - wzruszył ramionami Larry.
- Następnym razem użyję sztyletu. - uśmiechnęła się - I nie powinieneś zakladać, że każdy nie użyje chwytów poniżej pasa. Walczenie fair.... jest głupie.
- Nikt ci nie broni ciosów poniżej pasa podczas walki. Ale nie na sparringu. Tam walczymy grzecznie i na luzie. - wzruszył ramionami Larry. - Po to by się rozruszać, może czegoś nauczyć… i dla zabawy.
- Hmm... Czy opanowałbyś się wystarczająco, abym siłę wytrenowała z tobą? - zapytała... odważnie.
- Nie… tego cię nie nauczę, za to tłuc się tak. - stwierdził po namyśle Brujah. - Sztuczek ulicznych i łojenia skóry innym.
- Czy to nie jest to samo?
- Nie. Wbrew temu co sądzi wielu, to niezupełnie to samo. -zaśmiał się Larry.
- Wchodzę w to. - uśmiechnęła się - To i owo z ulicy umiem, ale zawsze więcej w cenie.
- Na ulicy poznaje się tylko proste sztuczki. Ja zrobię z ciebie prawdziwego wojownika.- odparł z przesadną chełpliwością Larry.
- Nie wątpię. - odparła Ann z wyuczoną pewnością - Bardzo będzie boleć?
- Eeee… chyba nie….- podrapał się po głowie Larry.
- Nieważne w sumie.- stwierdziła z zadowoleniem.

***

Patty nie brała aktywnego udziału w tym całym wieczorku karcianym, ograniczając się do pilnowania by wszystko było na swoim miejscu. Pod tym względem się nie zmieniła. Nadal była miła, usłużna i uprzejmie. Zupełnie nie jak Ventrue.
- Czy na pewno Lukrecja cię przemieniła? - rozległ się głos zza Miracelli.
- Skąd ta niepewność?- spytała z uśmiechem Patty.
- Jesteś zbyt uprzejma, usłużna... - Ann uśmiechnęła się z rozbawieniem.
- Rasowa dyplomatka…- zaśmiała się Miracella i skinęła głową dodając. - Mistrzyni również potrafi być taka i bywa prywatnie… Nie jest taka straszna, jak się ją bliżej pozna.
- Czyli jesteś jeszcze za młoda. Poprawi ci się. - zaśmiała się.
- Możliwe…- zaśmiała się enigmatycznie Patty i spojrzała na swoją panią.- Długo rozmawiałyście, więc chyba nie jest taka straszna? Na pewno nie tak przerażająca, jak bibliotekarka.
Ann zaśmiała się.
- Ja nie mam z Nadią złych relacji.
- I nie przeraża cię ani trochę? - zapytała ironicznie Miracella.
- Przerażać? Nie... Bardziej ciekawi.
- Jedno drugiemu nie przeszkadza… - wzruszyła ramionami młoda Ventrue. - A co takiego cię w niej ciekawi?
- Nie czaruj mnie. Twojej matce się nie udało, więc tobie też nie uda.
- Doprawdy? To taka tajemnica? - zdziwiła się Miracella uśmiechając się lekko. - Nie wiedziałam, że powody twojej ciekawości wobec niej są takim sekretem.
Po czym skinęła głową. - Dobrze, nie będę więc wypytywała o to.
- Chciałam cię prosić o coś... Z Lukrecją pójdę jako świta, wtedy będziecie mnie ubierać, ale czy mogłabyś mi teraz... użyczyć makijażu? Masz ubrania na stanie? Chciałabym poczuć się... bardziej kobieco.
- Cóż… chyba lepiej… wyglądać bardziej profesjonalnie… urzędniczo.- zastanowiła się głośno Patty przyglądając i wzruszyła ramionami dodając. - Nie widzę powodu by ci pomagać, więc… przyjdź do mnie, gdy nadejdzie czas.
- Teraz nie chodzi o strój dla członka świty. Tylko dla mnie. Personalnie.
- Och… no cóż… myślę że da się coś wybrać dla ciebie. Choć nie wiem czemu miałabyś zmieniać swój styl. - oceniła Miracella, nagle jej oczy rozszerzyły się gdy coś sobie uświadomiła. - Ty… ty… ty upiłaś się krwią Nadii?
Ann spojrzała zdziwiona.
- Skąd ten pomysł? Ja piję inną krew.
- Jeśli ktoś chce diametralnie zmienić swój image, to czyni to dla kogoś. - westchnęła Patty zakładając kosmyk włosów za ucho. - Dlatego ja czułam potrzebę ubrać się tak jak… się ubrałam.
- Ja się nie zaczęłam ubierać jak Cyril. - sarknęła - Rozumiem, że kundle jak ja nie są widziane w lepszych strojach i nie powinny nawet o nich marzyć, ale widzisz.... Ja za życia głównie w takich dorastałam. Wybacz, że chcę się lepiej poczuć. - fuknęła, najwyraźniej urażona.
- Cyril nie jest wymagającą arystokratką jak Nadia. - mruknęła cicho Miracella, po czym głośniej dodała.- Rozumiem, aczkolwiek nie jestem pewna czy stroje jakie mogę ci zaoferować są lepsze. Bądź co bądź to Stillwater. Nie ma tu sklepów z drogą i modną odzieżą. Raczej nic ekskluzywnego nie mam w garderobie.
- Przynajmniej masz ghule... One mogą coś zdobyć.
- Ty także możesz mieć… ghule to nie potomkowie. - dodała ironicznie Miracella i wzruszyła ramionami.- Większość ghuli to koleżanki z pracy i są to ghule mojej Pani, nie moje. Zresztą co takiego możemy załatwić mając za klientelę kierowców ciężarówek?
- Może i to zastanawiające, ale nie mam chęci na ghule. Może to za blisko moim doświadczeniom.
- Rozumiem. Sama nie mam żadnego. - przyznała Miracella.
- Dam sobie radę. - machnęła ręką.
- Tak czy siak, jeśli się zjawisz… jutro, to coś powinnam dla ciebie znaleźć. Mamy podobne sylwetki. Na pewno coś modnego, ale raczej nic przerażająco drogiego. - dodała ciepło Kainitka.

Ann milczała chwilę.
- Twój aktualny wygląd nie jest zły, wręcz bardzo ci pasuje, ale... - zmarszczyła brwi - Jest za bardzo jak coś, co Lukrecja by się nosiła. W co ciebie by ubrała, umalowała... Jeden z powodów mojej śmierci, bardzo odległy w konsekwencjach, to była gorejącą niechęć do życia wedle planu tradycji rodzinnej. Oczywiście głównym powodem był pechowy splot zdarzeń, ale to historia większości Bezklanowych, eh? - mruknęła ze słyszalnymi kanadyjskimi przyzwyczajeniami, których zwykle unikała.
- To wynik więzi krwi… tak to Lukrecja tłumaczy… ma minąć z czasem. - wyjaśniła Miracella. - Im więcej nocy minie tym mniejszy będę miała impuls, by ją aż tak dokładnie naśladować.
- Nigdy nie mialam ciągot do naśladowania Cyrila. Chciałam z nim być, obok...
- Możliwe… ale zastanawiałaś się kiedyś ile z twoich czynów i myśli jest twoich, a ile to wpływ twojego twórcy? Przyznaję, że to iż go nie znałaś nie ułatwia ci sprawy.- odparła w zamyśleniu Ventrue i dodała. - Ale ile z śmiertelniczki Ann… jest w wampirzycy Ann?
- Nie przesadzajmy. Sabatowego psychola chyba nie przypominam, co?
- Hmm… a kto powiedział że przemienił cię sabatowy psychol? Sabat to nie tylko zwierzęcy furiaci. - wzruszyła ramionami Patty.
- Trzeba być psycholem, aby zadźgać kogoś, aby tak się wykrwawił. - zmarszczyła brwi - Temu tak mówię.
- Trzeba, ale też nie trzeba być wampirem by to zrobić. - odparła z ironicznym uśmiechem Patty. - Tu w burdelu zdarzają się podobne historie.
- Ale przypominam ci? - zapytała grobowo.
- Był taki jeden który pokiereszował jedną z nas i uciekł przez okno.- przyznała Patty. - Lata temu.
- Co to ma do mojego Stwórcy?
- Wpływ Stwórcy jest bardziej subtelny, niż zmienianie cię w psychola. No i…- wzruszyła ramionami Miracella. - … w psychola zawsze możesz się zmienić, jeśli pozwolisz zdominować się bestii tkwiącej w tobie. Jak w każdym innym Kainicie.
- Lukrecja ci opowiada takie historyjki przed snem? - zaśmiała się.
- Większość stwórców opowiada takie historyjki swoim potomkom. Oczywiście bestia nie jest… prawdziwą istotą. To metafora głodu, który może zmienić Kainitę w dzikie zwierzę.- wyjaśniła Patty. - Jeśli nie karmimy się regularnie.
- Wtedy możesz posunąć się do wszystkiego...
- No… dlatego właśnie Sabat wrzuca takich osuszonych nieszczęśników na jedno miejsce i pozwala im ruszyć kupą na łowy. Camarilla ma wtedy masę roboty z wyłapaniem ich i zatuszowaniem takiego wydarzenia. - dodała Patty.
- Albo zakopują takich i czekają, aż grupa rozszarpie się nawzajem.
- Nie jestem zaznajomiona z ich metodami aż tak dobrze… - przyznała Patty i spytała.- Więc jak to było w twoim przypadku?
Ann uśmiechnęła się krzywo.
- Porwano mnie z ulicy w Kanadzie, wciśnięto w metalowy kontener ciężarówki, gdzie było więcej porwanych. Zawieźli nas w końcu przez granicę, do wykopanej dziury, zaczęli zabijać. Próbowałam uciec, nie udało się. Dźgał mnie, abym się wykrwawiła... Reszta dość... niewyraźna. Było nas więcej niż jedna ciężarówka. Tak zakopany nowy wampir... - westchnęła - Dużo krwi.
- A co potem… się stało? Domyślasz jaki był cel w stworzeniu was?- zapytała Miracella.
- Taką ilość tworzą dla walki. Masz zginąć niszcząc wrogów Sabatu. - wzruszyła ramionami - Więc miałam zginąć, zapewne. Drugi raz.
- Ale jakoś przeżyłaś… - zamyśliła się Ventrue.
- Uciekłam w delirium. Serio, nie wiem, nie pamiętam. Cyril też nie był zadowolony z odpowiedzi. Nie mam szokujących informacji o planach Sabatu dla Lukrecji czy kogokolwiek.
- Cóż… ty i ja. Jesteśmy pionkami starszych od nas. Nie zdradzają nam swoich planów i zamierzeń. - odparła ciepło Miracella.- Myśli też.

- A jak u ciebie było? Miło?
- Bardzo miło… ekstatycznie… w łóżku…- zaśmiała się cicho Patty i dodała cicho.- Za życia Lukrecja musiała być doświadczoną i wyrafinowaną kochanką.
- Myślałam, że Ventrue zawsze mają rodowód.
- Oczywiście że mają… rodowód. - zaśmiała się Patty i dodała.- Ale za życia też mają ciało i krew… i czasem ognisty temperament.
- Czyli ty za życia miałaś urodzenie?
- Ehmm… nie. Nic takiego poważnego. W moim przypadku, cóż… rodzina w Minnesocie, posiadają kurzą fermę, którą obecnie kieruje starszy brat.- zaśmiała się Miracella i dodała.- Mistrzyni po prostu nie ma dużego wyboru. Kogo innego przemieni, jeśli nie jedną z pracownic?
- Uszczupliła swoją lodówkę tak.
- Można to i tak ująć. - przyznała ze śmiechem Miracella.

- Nie powinnam być złapana przez Sabat. Nie pasowałam do grupy... - westchnęła - Pech, zły wybór drogi. Przez biedniejsze dzielnice było szybciej.
- Cóż… jesteś teraz córką nocy, nieśmiertelną wampirzycą… istotą z legend.- rzekła ciepło Patty pocieszając Ann. - Więc ostatecznie chyba nie jest tak źle, prawda?
- Powiedział Ventrue do kundla. - odparła sarkastycznie - Gratulacje. Coraz lepiej ci idzie w tej skórze.
- Tutaj niewiele się różnimy. - wzruszyła ramionami Patty. - W Stillwater to nie ma znaczenia. Ba, ty jesteś nawet nieco wyżej. Bo jesteś samodzielna.
- Tylko nie przenoś tego podejścia do Nowego Jorku. Zjedzą cię za to.
- Mam wrażenie, że zjedzą i tak. Jak się słucha opowieści Lukrecji, to można pomyśleć, że Nowy Jork to bardzo mały basen z bardzo dużymi rekinami. - zaśmiała się cicho.
- Raczej to żmije. Nie przejmuj się, twój Klan to takie dupki. - wzruszyła ramionami - Raczej odradzam mięciutke podejście w Nowym Jorku jak w Stillwater. To okazywanie słabości, pogrążanie swojego wizerunku. Ventrue musi mieć standardy. - uśmiechnęła się ironicznie i przewróciła oczami - Ale to niech twoja mama ci tłumaczy.
- Cóż… mamy czas. W końcu dopiero urodziłam się… kilka dni temu.- przypomniała jej z uśmiechem Miracella.

- A jak twoje relacje z Potomkiem naszego Księcia?
- Pff… Clyde ma o sobie za duże mniemanie. Joshua go nie faworyzuje. Jeśli już kogoś to swoją żonę. - wyjaśniła Patty.
- Chce cię zaciągnąć do łóżka? - zaśmiała się.
- I każdą inną pracownicę. I chce za friko.- odparła ironicznie Miracella.
- Już cię oczarował? - zapytała ze śmiechem - Lukrecję chciał.
- Chciał… to jest właściwie określenie. Ciebie chyba też chciał? I z podobnym skutkiem?- zapytała figlarnym tonem Miracella.
- Coś tam próbował zagadywać, ale byłam tak niezainteresowana, że nawet nie zauważałam. Już myślałam, że mieliście threesome - ty, Lukrecja i Clyde!
- Nie podsuwaj mu takich pomysłów, bo Lukrecja potrafi być złośliwa… więc lepiej żeby jej podpadł głupimi sugestiami. - zażartowała Miracella.
- Boisz się, że ciebie i Clyde’a by sparowała?
- Raczej, że podałaby mu na srebrnej tacy jego własne przyrodzenie.- odparła Patty z przekąsem.- Niewielka strata zważywszy, że by mu odrosło.
- Można byłoby mu znowu uciąć. - pokiwała głową z zadowoleniem.
- Z pewnością.- przyznała ze śmiechem Patty i zerknęła na Clyde’a kręcącego się koło Lukrecji. - Może nawet zobaczysz kastrację, jeśli zajdzie mistrzyni za skórę.




Było zimno, na pewno było zimno... czemu tego nie czuła?
Ann trzepała z siebie listopadowy deszcz. Trafiła wreszcie przed budynek, do którego kazał iść jej ten Cyril... Oby nie zmuszał jej do spania w noclegowniach tygodni!
Przemoknięta dziewczyna, której równie po ubraniu spływała woda co krew, zbliżała się do przytułku Szwarza. Rozdarta bluza z kapturem (jak i jeansowe spodnie) nosiła ba sobie wiele mniej lub bardziej zaschniętej krwi, szczególnie w okolicy boku. Woda nadawała brudnej tkaninie iluzje świeżych kolorów, ale nie zmywała złości, irytacji i strachu z jej oblicza. Krążyła chwilę po okolicy, zagubiona, z plamami krwi przy ustach.
Bała się... a jednocześnie była zła.
Mężczyźni siedzący przy wejściu do przytułku od razu ją zauważyli. Jeden pospiesznie wszedł do środka, drugi czekał wyraźnie aż podejdzie. Solidnie zbudowani i porządnie ubrani. Prawdopodobnie wtajemniczeni… bo widok Ann nie zrobił na nich większego wrażenia.
Podeszła ostrożnie do oczekującego, zachowując się jak zdziczałe zwierzę, ostrożnie sprawdzające teren... Obawiające się, że ktoś zaatakuje.
- Na co czekasz, chodź tu.- zawołał do niej mężczyzna przy drzwiach do przytułku.
Dziewczyna obróciła się na chwilę, lustrując wzrokiem teren, po czym udała się do przytułku, zachowując nieufność w ruchach.
- Poczekaj tutaj.- odparł mężczyzna wpuszczając ją do holu budynku, po którym kręciło się paru żuli, równie brudnych i śmierdzących co ona.

- Gdzie jest Schwarz? - zapytała zniecierpliwiona, ścierając smugę rozmokłej krwi z brody.
- Szef jest zajęty, został już pewnie poinformowany o tobie. Czekaj aż cię wezwie.- odparł mężczyzna spokojnie.
- Co to, jakiś cholerny urząd? - parsknęła, wbijając się plecami w ścianę, na której zostawiła błotniste smugi.
- Przytułek. - przypomniał mężczyzna i dodał. - Szef nie lubi bałaganu i brudu.
- No to złą działkę wybrał. - sarknęła - Czego się lepszego tu spodziewał?
Odpowiedzią było milczenie mężczyzny. Obserwował swoich “podopiecznych” , w tym i Ann… nie poświęcając nikomu większej uwagi.
Ann w końcu nie wytrzymała milczenia.
- Chociaż płaci ci minimum krajowe? - odezwała się do człowieka, przechodząc przed niego, by zwrócił na nią uwagę.
- Praca charytatywna. - przypomniał jej mężczyzna. - To jest przytułek prowadzony przez organizację pożytku pub…-
- Hej… ty… nowa… szef już na ciebie czeka.- odezwał się męski głos z korytarza prowadzącego w głąb budynku.
- Wreszcie... - burknęła, idąc za głosem.
Ruszyła wąskim korytarzem na tyły budynku. Przy wejściu do gabinetu czekał rosły mężczyzna i zaprosił ją bez słowa do środka. Tam, jak się okazało, pomieszczenie było całkowicie zaprzeczeniem reszty budynku. Żadnych odrapanych ścian, żadnych pożółkych ulotek. Dywan na podłodze solidne biurko, reprodukcje impresjonistów na ścianach i elegancki mężczyzna zasłaniający twarz perfumowaną chusteczką za burkiem. Patrzył na Ann z odrazą mówiąc.
- Ktoś ty?
- Ann Paige. - spojrzała po otoczeniu - A ty musiałeś nakraść z kasy podatników. - skrzywiła się - Nie przesadzaj. To tylko krew. I ziemia. I błoto. Chyba się już nie pocę, oui? - zapytała z trochę francuskim akcentem.
- Śmierdzisz… śmierdzisz.. - burknął mężczyzna.- A moje czułe zmysły to wszystko potęgują. A twoje imię nic mi nie mówi Kainitko.
Ann wyraźnie próbowała zlokalizować to słowo w słowniku...
- Czyli "wampirzyco"? I to ty jesteś tym mięczakiem, co brudu nie lubi.... Ugh. - wykonała gest... obrzydzenia... cechą charakteru?
- Skończyłaś fochy? - odparł niespecjalnie poruszony jej zachowaniem mężczyzna.- Powiedz kim jesteś i co tu robisz?
- To ty masz fochy. - parsknęła - Dopiero w mieście się pojawiłam. Powiedziano, że będę tu mieszkać, w tym przytułku.
- Kto ci to powiedział? - zapytał mężczyzna.
- Cyril... - zamyśliła się - Cyril z Tremere.
- Acha…- zamyślił się mężczyzna i krzyknął głośno. - Bruce!
Mężczyzna który pilnował drzwi wszedł do środka.
- Pokaż pannie nowe lokum. Te specjalne dla jej rodzaju. - rzekł mężczyzna i dodał. - Kwestię posiłków omówi się jutro przy okazji. Dziś już noc się powoli kończy.
Po czym gestem próbował odprawić Ann.
- Chwilę, co to ma znaczyć, dla mojego rodzaju? - zapytała nieufnie.
- Kobiet. Mamy też wspólną salę męską jeśli jesteś zainteresowana.- wyjaśnił krótko szef.
- Jasne... Po wstaniu będę głodna, wiesz? Tak baaardzo. - mruknęła.
- Bruce… niech sobie skubnie jakiegoś żula po drodze, tylko dopilnuj by go nie wysuszyła. - westchnął ciężko mężczyzna.
- Sie robi szefie. - odparł Bruce.
Ann wyraźnie zadowolona, jak kot, któremu jedzenie dasz, pozwoliła się wyprowadzić.



Bezklanowa wampirzyca wróciła do rezydencji Toreadora przed nim samym. Leżała cały czas na kanapie w salonie z rozłożoną księgą od Nadii przed sobą, pozwalając płynąć niezauważalnie czasowi, będąc skupiona nad lekturą.
Po jakimś czasie posłyszała odgłos nadjeżdżającego samochodu, a potem odgłos klucza w zamku w drzwiach. William wracał do domu.
Ann usiadła na kanapie zamykając księgę i odwracając ją tyłem okładki do góry. Położyła ją obok siebie... i czekała.
William wszedł do pokoju i zauważył Ann, uśmiechnął się i ruszył do swojego pokoju. Zapewne nie chciał przeszkadzać, w tym co robiła.
- Joshua kłamał wszystkim, czy ty okłamałeś mnie? - zapytała z miejsca.
- To znaczy? - zapytał William zatrzymując się.
- Zaprzeczył, że wie o dwóch mężczyznach. - patrzyła na Toreadora - Albo mu o żadnym nie mówiłeś, na jakiego trafiłam, albo on oszukuje w takiej sytuacji.
- Kłamaliśmy w jednej kwestii. W okolicy mieszka jeszcze jedna wampirzyca… i nie należy do Camarilli. Co do tych, których widziałaś, to…- wzruszył ramionami William wzdychając.- … nie wiem kim oni są. To mogą być wędrowcy, którzy zatrzymali się gdzieś w naszej domenie i starają się nie przyciągać uwagi do siebie. Gdzie się ukrywają, nie wiem. Kim są, tym bardziej nie wiem. Garry ich szuka, ale na razie bez skutku.
- To czemu nie powiedziano nic na zebraniu o nich? W tych kłopotach z Giovanni mogą brać udział, być świadkami lub faktycznie nikim... ale czemu ryzykować i odrzucać możliwości? - wstała, pozostawiając księgę na sofie i podeszła do Williama - To chyba niedobry czas na zakładanie, że zdarzają się przechodnie, ale na pewno są bez winy.
- Bo wędrowne grupy Kainitów nie są czymś niezwykłym w tych stronach. Anarchy zatrzymują się u Lukrecji czasami, a czasami w starych porzuconych chatach w lesie. Nie są warci rozważania więc w naszym gronie. Natomiast oczywiście powiadomimy o nich naszych gości i niech mają zajęcie. - wzruszył ramionami Toreador. - Uściślając zaś, to ty im powiesz, bo pewnie nekromanta zażąda dokładnego opisu ich.
- To nie problem dla mnie. Po prostu niepokoję się, że nawet naprawdę nieistotne strzępy informacji, jeżeli zostaną przemilczane, rzucą na Stillwater złe światło. Podejrzenia. W końcu ich, nawet paranoiczne spojrzenie, może rozzłościć Nowy Jork i tak dalej. Naczynia połączone, oui?
- Cieszy mnie twoja troskliwość o naszą małą społeczność. Niemniej na zebraniu nie omawialiśmy śledztwa klanu Giovanni, tylko ich obecność. - uśmiechnął się Blake. - Bo to że zginął jeden z nich, nie jest naszym problem. Tylko to że oni będą tu siedzieć i mogą napytać nam kłopotów. Dobrze będzie mieć na nich oko, jak i… delikatnie kierować ich nosy z dala od naszych spraw. A o Nowy Jork się nie martw. Nie są częścią Camarilli jak reszta klanów i szczerze mówiąc traktowało się ich tam jak zło konieczne. I pewnie nadal tak traktuje.
- Mylisz się. - odparła Ann mocniej - Fakt, że wydarzyło się to u nas automatycznie wciąga nas w całą hecę w ten czy inny sposób. Giovanni mają pieniądze i wpływy... na tyle mocne, aby nie musieć stawać po stronie żadnej z sekt... i jeżeli na zebraniu nie omawialiśmy śledztwa i możliwych dalszych ruchów oraz zagrożeń z tym związanych.... to kiedy mamy zamiar? Chcecie każdemu dać improwizować podczas spotkania? - zapytała poważnie - Najgorsze co możemy zrobić to zniechęcić do siebie nekromantów. Odbije się to na wyniku w ich oczach.
- Na razie inicjatywa jest po ich stronie Ann. Chyba że sami zaczniemy odwalać za nich brudną robotę i szukać owego zabójcy czy porywacza. - stwierdził Toreador.

- Po prostu miejcie to też na widoku. - westchnęła - A kim jest ta kobieta? Była z Sabatu?
- Tak… kiedyś… to bardzo stara i bardzo potężna Kainitka. Jeśli Giovanni zechcą z nią zadrzeć, to cóż… niewątpliwie paru ich potomków skończy w kawałkach. Nie planuje się podlizywać Camarilli, więc dla wszystkich jest najlepiej jeśli… uznamy że nie istnieje. Jeśli jej obecność zostanie odkryta, ta ziemia spłynie krwią wampirów z Nowego Jorku zanim stąd ucieknie.- wyjaśnił William.
- Z jakiego Klanu jest? I czemu Lukrecja ma się bać? Tylko przez potęgę?
- Jest Ravnoską z Bliskiego Wschodu. I jest bardzo potężna, więc lepiej jej nie irytować. Sztylet który masz, dostałaś dzięki niej. Mężczyzna który ci go wręczał jest jej sojusznikiem. Nie wiem czy ghulem czy tylko kochankiem. Ale są blisko, więc… sama rozumiesz. - wyjaśnił Toreador.
- Co to za Klan? - zapytała, nie znając nazwy - Czy z Ventrue są na noże?
- Bardzo stary i niemal wymarły. Ravnos to oszuści, kłamcy i złodzieje… to stereotyp co prawda, ale nie do końca nieprawdziwy. Klątwa ich krwi zmusza ich do drobnych wykroczeń.- wyjaśnił William.
- Więc nie byliby dobrze widziani przez Ventrue, chociażby. Masz jakąś radę co do relacji z nią? Czego nie chcieć, by nasza Lukrecja robiła przy niej?
- Hmm… po prostu przypilnować, by ambicja Lukrecji nie wzięła góry nad rozsądkiem. Pewnie już miałaś okazję przekonać się, że nasza Ventrue ma tendencje do knowań.- wzruszył ramionami William.
- Ciekawe ją obserwować... Jak patrzeć czy nie spadnie inny z liny balansując na niej. - uśmiechnęła się - Edukujące doznanie.
- Nawyki z Nowego Jorku czasami przyćmiewają jej rozum. - westchnął William i dodał. - A Tanith nie ma cierpliwości do amatorskich Talleyrandów.
- Spróbuję ją powstrzymać nim zrobi krok w przód... gdzie będzie przepaść.
- Cóż… Lukrecja najwyżej dostanie po łapkach. - zaśmiał się Blake. - Może to ją coś nauczy.

- William... - odezwała się niepewnie - Zakochałeś się kiedyś bez krwi będąc już Kainitą? To w ogóle dla nas możliwe?
- Tak. To jak najbardziej możliwe.- odparł ciepło Kainita i dodał.- Pociąg fizyczny to tylko jedna ze składowych miłości. Niestety… nie mam dobrego gustu jeśli chodzi o dobór… partnerów na wieczność.
- Czy takie uczucie jest tak silne, jak to z krwią?
- Nie… ale jest za to prawdziwe. Żadne uczucia nie są tak silne jak te związane z krwią. Bo to narkotyk i podkręca wszystko mocno. Tak samo…żadna euforia nie nie dorówna tej po LSD. Ale też… tylko chemia. - wzruszył ramionami William.
- To czemu teraz z nikim nie jesteś?
- Sparzyłem się na tej miłości bardzo mocno…- westchnął William.- … i boleśnie. A potem… cóż… nie spotkałem wśród śmiertelników czy nieśmiertelnych nikogo, który by poruszył właściwe struny w mej duszy. Ale…- uśmiechnął się do Ann. - … niczego nie wykluczam. A ty? Kochałaś kogoś tak… naprawdę?
Ann dłużej się zastanowiła.
- Nie. - odparła - Za życia... nie miałam czasu na relacje, nawet przyjaźń. Ciągłe podróże... A po śmierci... mam Cyrila.
- No cóż… - uśmiechnął się ciepło William. - Uwierz mi. Dla nas życie nie kończy się po śmierci. Staje się tylko nieco… inne.
- Nie jestem tak optymistyczna... - westchnęła - Oby Cyril nie zostawił... Jego obecność to... niezwykłe uczucie.
- Domyślam się. Przeszedłem przez to samo. - przyznał Blake.
- Uczucie, gdy on pogłaszcze cię po głowie... Takie mocne...
- Wiem… upija jak przednie wino.- uśmiechnął się Kainita wspominając.
- Jak sobie poradziłeś?
Wampir pokręcił głową i westchnął. - Tooo… długa historia. I raczej na inną noc.
- Jakąś konkretną noc?
- Taką podczas której zgarniemy jakąś pijaną osóbkę… to nie jest coś co opowiadam na trzeźwo. - odparł z uśmiechem William.
- Ty ponoć nie pijesz!
- Zazwyczaj nie, ale… jak Garry zaprasza nie wypada odmawiać.- wzruszył ramionami Toreador.
- Pewnie mnie też pijany się przyda.
- Oj tak… i naćpany… dla poprawy nastroju.- rzekł radośnie William.- A teraz do trumien, świt się zbliża.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline