Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2022, 19:22   #12
Nuada
 
Nuada's Avatar
 
Reputacja: 1 Nuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputację


____
3.1


Wojskowi wszystkich nacji i ras mają jedną wspólną cechę. Wszyscy, jak jeden mąż lubią rozmawiać na trzy główne tematy - przeżyte bitwy i potyczki, bohaterskie pijatyki i rzecz jasna i oczywista kobiety.

Słysząc zapytanie o kandydatkę na żonę, kapitan Hans Fegel uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach pojawił figlarny błysk.
- Ech… kobiety, ech kobiety - westchnął ciężko, gładząc się po swojej koziej bródce - Z nimi źle, a bez nich jeszcze gorzej. Prawda?
- Uroki prawdziwej miłości są mi niestety obce - rzekł szczerze i uczciwie Carl - Całe życie poświęciłem służbie Imperium. Latka lecą i człowiek zaczyna myśleć o tym, co będzie robił gdy już sił nie starczy, by zweihandera podnieść.
- Ech… - kapitan ponownie wypuścił powietrze z głośnym sapnięciem - znam ten ból. Oj znam. Byłem pewnie w twoim wieku, gdy napastowały mnie podobne myśli i powiem ci jedno przyjacielu. Wojaczkę kocham całym sercem, choć i zdrowie przez nią straciłem, a i kilka bliskich osób mi ona zabrała. Nie ma jednak nic lepszego niż powrót po służbie do własnego domu, gdzie na ogniu czeka już na ciebie ciepła strawa.

Carl oczami wyobraźni ujrzał scenę, gdy on sam w zabłoconych butach i przemoczonym do suchej nitki mundurze, przekracza próg chałupy o bielonych ścianach i dachu krytym czarnym gontem. Z miejsca jego nozdrza atakuje woń pieczonego mięsa i korzenny aromat świeżego ciasta. Z głębi dobiega radosny śmiech dwóch synów, a z kuchni wychodzi mu naprzeciw ubrana w kwiecisty fartuch, przecudnej urody pani Skell i z szerokim uśmiechem mówi:
- Nareszcie wróciłeś kochanie!

- Pozwolę sobie zatem zaprosić cię przyjacielu dzisiaj do mnie na kolację. - szurgot krzesła i słowa kapitana, wyrwały do z marzycielskiego zamyślenia - Poznasz nie tylko moją uroczą żonę Marien, ale także dwa moje najcenniejsze skarby Idę i Bellę. Co ty na to? Mam nadzieję, że mi nie odmówisz tej przyjemności.


***
Carl włóczył się zatłoczonymi ulicami Wurzen. Nie przeszkadzał mu przelewający się z lewej i prawej tłum. Im więcej ludzi, tym większa szanse, że z potoku rozmów zdoła wyłowić coś ciekawego.
Przystawał, więc tu i ówdzie. Oglądał towary rozłożone na straganach i nawet udawał zainteresowanego kupnem. Wszystko po to, aby tylko podtrzymać rozmowę i wyłuskać jakieś strzępki informacji.

Większość ludzi, którzy go mijali rozmawiała głównie o zbliżającym się święcie i nieustającej fali upałów, której wszyscy mieli już serdecznie dość. Kilka osób przebąkiwało o kolejnych wysychających studniach i możliwej suszy, która zniszczy tak dobrze zapowiadające się zbiory. Kilku kupców żaliło się, że ich karawan została ograbiona i to jeszcze przez ludzi tutejszego barona. Co tylko potwierdzało meldunki o jakich wspominał kapitan Fegel.

Carl przeszedł rynek i idąc wzdłuż ciasnej uliczki zwanej Przechodem Niedoli, dotarł do dzielnicy żebraków. Miejsce to chyba jako jedyne świeciło pustkami. Jedynie wychudzone koty przemykał czasami, gdzieś wzdłuż zacienionych ścian.
Skell odczuł lekki niepokój, gdy coraz bardziej zagłębiał się w plątaninę wąskich uliczek i ciemnych zaułków.
Nagle zza rogu do którego się właśnie zbliżał usłyszał
- Aldhar! Aldhar! Aldhar shuu! - słowa te wypowiedział ktoś charczącym głosem, mocno akcentując każdą głoska “h”
Skell natychmiast zatrzymał się i wytężył wszystkie swoje zmysły. Kątem oka dostrzegł starą, pomarszczoną babę, która niczym wytrawny zwiadowca, tkwiła w oknie opierając się łokciami na wyliniałe poduszce.



_____
3.2


Grube świątynne ściany biły przyjemny chłodem. Stanowiło to miłą odmianę po rozgrzanym trakcie i dusznych miejskich uliczkach. Oswald usiadł na ławie i z rosnącym z każdą chwilą niepokojem słuchał słów przyjaciela.
Mistrz Titus, wyraźnie rozdrażniony, krążył od jednej do drugiej ściany, nie odrywając wzroku od podłogi.
- Przyjacielu - rzekł po chwili namysłu - Z wielką radością i ochotą wyruszyłbym z tobą na trakt. Sigmar jednak wyznaczył mi inne obowiązki. Nie mogę opuścić świątyni, a zwłaszcza teraz, gdy zbliża się Sonnstill. Choć dzień ten nie należy do uroczyście przez nas celebrowanych, to liczni podróżni i kupcy zawsze mogą zechcieć pomodlić się w miejscu poświęconemu Sigmarowi. Wysłałbym z tobą Johana i Alberta, ale więcej miałbyś z nimi problemu niż pożytku. Pobożni to młodzieńcy, ale jeszcze pstro mają w głowach i niemal nic o świecie nie wiedzą.

Po tych słowach Gauber zatrzymał się przy oknie i w zamyśleniu spojrzał w dal. Stał on tak przez dłuższą chwilę. W końcu odwrócił się nagle w kierunku Oswalda i wskazując palcem w niebo, zapytał:
- Słyszysz? Znowu to dudnienie. Pojawia się od kilku dni, przeważnie w nocy.

Gerstmann nadstawił ucha, ale nie usłyszał nic poza gwarem tłumu, który przechadzał się pod oknami świątyni.

- Nie słyszysz… - zmartwił się Titus - Czyli, to tylko ja je słyszę. Te bębny doprowadzają mnie do szału. Czy to omamy, przyjacielu? Powiedz mi szczerze, proszę.

Mistrz Titus znowu zastygł w bezruchu i z przekręconą na bok głową, nasłuchiwał przez kilka długich sekund.
- Z resztą, to nie ważne. - rzekł w końcu - Zapomnij o tym. Musisz mi jednak obiecać jedno. Proszę cię dowiedz się co spotkało brata Artura i Normana. Byli pod moją opieką i to z mojego rozkazu opuścili mury świątyni, a teraz… nie wiem, ani gdzie są, ani co się z nimi stało. Powinieneś przyjacielu w pierwszej kolejności…

Pukanie do drzwi, które się nagle rozległo sprawiło, że Titus przerwał swoją tyradę.
- Wejść!
- Mistrzu, przepraszam, że przeszkadzam, ale przybyła Frau Adelhof z córką i prosi o widzenie - zakomunikował młodzieniec o łysej jak kolano czaszce.
- Dziękuję. Zaprowadź ją do kapitularza. Ja zaraz tam przyjdę.
Gdy drzwi się zatrzasnęły, Mistrz Titus spojrzał smutnym wzrokiem w kierunku Oswalda i rzekł:
- Wybacz przyjacielu, ale obowiązki wzywają. Nie gniewaj się na mnie. Nie chcę zwalać na ciebie moich kłopotów, ale.. naprawdę wielkiej sromoty przysparzają mi ostatnie wydarzenia. Rad będę wielce i wdzięczny dozgonnie, jeśli wspomożesz mnie w tej potrzebie.



____
3.3


Przypadkowe zdarzenie sprawiło, że wcześniejsze plany o zachowaniu tajemnicy i anonimowości w momencie, jeśli nie spaliły na panewce, to na pewno zostały mocno poddane pod wątpliwość, a teraz przede wszystkim skuteczność.

Reichmann bez większego wysiłku przerzucił sobie półnagiego mężczyznę przez ramię.
- Dokąd? - spytał beznamiętnie łowca, spoglądając na Junga.
Ten myślał przez chwilę i rzekł w końcu:
- Na posterunek.
Znajdowali się w pobliżu rynku, więc siedziba straży miejskiej też powinna się gdzieś tutaj znajdować.
Zygfryd nie skomentował rozkazów Pankraza. Rzucił tylko szeptem do starszego mężczyzny, który nieopatrznie powiedział o słowo za dużo.
- Pójdziesz z nami - słysząc polecenie wypowiedziane oschłym tonem, mężczyzna zbladł, jak prześcieradło. Pewnie, gdy nie otaczający go tłum osunąłby się na ziemię.


****
- Czego? - ryknął grubas o potrójnym podbródku, gdy ktoś bezceremonialnie kopnął w drzwi wejściowe. Te z głośnym trzaskiem uderzyły w ścianę, ukazując zadymione wnętrze posterunku straży miejskiej.
Otyły strażnik w przyciasnym mundurze podniósł się z krzesła i już chciał zrugać wkraczającego do środka typa, gdy ujrzał jego budzący powszechną grozę stój.
- Co? Ale jak? Kto… i jak? - wyrzucił z siebie potok nieskładnych pytań.
- My tylko na chwilę - wyjaśnił Jung, wchodząc zaraz za Reichmannenm na posterunek.
- Gdzie dowódca? - spytał Grimmig, prowadząc przed sobą wiekowego mężczyznę.
- Dowódca? Mój? - strażnik rozbieganym wzrokiem, spoglądał to na jednego, to na drugie, to na trzeciego inkwizytora.
- Jasne, że twój. A niby czyj? - burknął Pankraz, rozglądając się po pomieszczeniu.

Posterunek w Wurzen mieścił w niewielkim piętrowym budynku. Trzy izby na parterze, dwa pokoje na górze i ciasna cela z dwoma pryczami w piwnicy.
- Dowódca… mój dowódca… jest na patrolu - rzucił wodząc oczami po suficie strażnik
- Jak się nazywacie? - spytał już łagodniejszym tonem Pankraz.
- Uwe Lang, mein Herr.
- Dobrze Uwe. Zrobimy tak. Ty teraz przejdziesz się na patrol, poszukasz swoje dowódcy. My w tym czasie przez chwilę skorzystamy z waszego posterunku.
- Tak jest, mein Herr.

Gdy grubas Lang wyszedł na zewnątrz, Pankraz wraz z pozostałymi do jednego z pokoi, który wydał mu się najbardziej użyteczny w obecnej sytuacji.
Rzut oka na półnagiego mężczyznę wystarczył, aby stwierdzić że jego nie ma najmniejszego sensu przesłuchiwać. Hubert, bo tak ponoć ów człowiek się nazywał, miał mętny, niewidzący wzrok, a z jego ust niekończącym się strumieniem wciąż ściekała gęsta, pieniąca się ślina.
- Tego to abo w kaftan, abo na stos. Z niego to już nic nie wyciągniemy - wydał krótką diagnozę Reichmann, rzucając wiotkie ciało mężczyzny na stół.

Pankraz usiadł na krześle i zdejmując kapelusz spojrzał na starca, który z opuszczoną głową stał przy Zygfrydzie.
- Jak się nazywasz dobry człowieku? - spytał.
- Ernest Aidag, panie - burknął cicho w odpowiedzi.
- Powiedz nam, co wiesz o tym człowieku - polecił Lang, głową wskazują na nagusa leżącego na stole - Mów prawdę, a może wieczerzę zjesz we własnym domu.
- Panie, ale ja nic…
- Dobra, dobra. Mów o co zostałeś zapytany - skarcił go Zygfryd, szturchając lekko łokciem w bok.
- Już mówię, panie. Ten tam, to Hubert Zwing. Ma niewielki sklep z niedaleko stąd, na Łukowej. Liny, wory płócienne, lampy, oliwę i inne takie pierdoły, co to się na trakcie przydają. Strażnicy dróg się u niego zaopatrują i wszyscy ci awanturnicy, co się po drogach włóczą i przygód szukają tyż. Drogo u niego, ale sklep w dobrym i widocznym miejscu ma, to mu interes idzie.
- Coś o żonie wspominałeś - wtrącił Pankraz - Że odeszła, czy coś?
- Tak jest, panie. Puściła go ropucha kantem. Tak mi się przynajmniej zdaje, bo tylko dzieci zabrała i poszła w długą. Jak nic gacha musiała mieć. Hubert musiał nie wydalać, bo on to w moim wieku jest. Żonę za to młodą swe wziął, bo wszak pieniędzy mu nie brakowało. A wiadomo, że jak kasa jest to i ładniutka żona też się znajdzie. Ja go ostrzegałem, że to się tak może skończyć, ale on mnie nie słuchał. Mówił, że zazdrosny jestem. Głupiec, teraz ma za swoje.
- Kiedy to było?
- Chyba ze trzy, a może cztery dni temu. Od tego czasu Hubert, jak struty chodził. Sklepu nie otworzył, a przecież już się ludziska na święto zjeżdżać zaczęli. Ponoć chlać zaczął i nocami do Notstand, znaczy się dzielnicy żebraków chodzić. Ktoś mu nagadał, że tam tą jego Hildę widział. Bzdura jakaś! Gdzie Hilda, by się z tymi dziadami i łachmytami szlajała? Ona to dama była. Pewnie z jakimś młodym szlachciurą, Hubertowi rogi przyprawiła i tyle ją widzieli. Tyle wiem, panie. To mogę już iść?

Pankraz zamyślił się i analizował słowa, które usłyszał. Tymczasem Ernest Aidag zaciskał nerwowo dłonie w pięść w oczekiwaniu na decyzję w jego sprawie.

 

Ostatnio edytowane przez Nuada : 21-10-2022 o 16:17.
Nuada jest offline