Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2022, 09:30   #156
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Langford dla pewności pochylił się nad ciałem dobrze ubranego “stróża prawa”, który dla rewolwerowca cuchnął takim samym bandytą, jakim był James, i dla pewności wpakował mu kolejną kulkę prosto w serce. Następnie klucze więzienne. Szybko sprawdził kieszenie zabitego, które być może mężczyzna ukrył przy sobie. W razie czego rozejrzał się jeszcze po ścianach pomieszczenia i zlustrował podłogę. Gdyby jednak wybuch zdmuchnął by je poza zasięg wzroku,, zamierzał bez ceregieli przestrzelić kilkoma strzałami z rewolweru zamek, i wyważyć drzwi barkiem, aby dostać się do Melody. Facet kluczy nie miał… James ich również nigdzie nie widział w pobliżu, w tym całym burdelu.

Pozostało więc rozwiązanie siłowe… strzał w zamek, bardzo celny. I nic. Kolejny, odrobinę mniej, i nic. Następny, i następny. A cholerne drzwi dalej zamknięte?? No więc z bara.

Bam! …Bam!

W tym czasie, przypatrujący się wszystkiemu Arthur, zauważył porozrzucane po podłodze listy gończe, na których były same kobiety. Dziwne…

A gdzieś w mieście, rozległy się nagle dzwony.

…Bam! …Bam!! - W końcu Langford wywalił drzwi, z nieco już obolałym barkiem. Trzy cele, w jednej nadal leżąca na pryczy, nieprzytomna Melody, jedynie w koszuli nocnej, no i z kajdanami na rękach, i nogach.

Ale były jeszcze cholerne kraty od samej celi. Jednak w zamek tych, strzelać raczej nie wypadało, za nimi bowiem leżała dziewczyna, praktycznie na linii ognia.

Na widok dziewczyny zimny puls Oppenheimera przyśpieszył a krew wypływająca z przestrzelonej rany stała jakby cieplejsza.
- Musimy znaleźć klucze – wyszeptał do Langforda i rozejrzał się po ścianach aresztu, gdzie z tego co kojarzył czasem wisiała zapasowa para. Tym razem jednak nie wisiała. Wszędzie pustki… no chociaż w rogu stało wiadro.
Oppenheimer wyszedł z aresztu i zabrał się za przeszukiwanie biura szeryfa. Wybuch narobił sporego bałaganu, co z pewnością nie ułatwiało zadania. Butem odgarnął walające się po podłodze listy gończe. Dotarło do niego w końcu, że na podobiznach znajdują się same kobiety. Skulił się i podniósł papiery. Instynktownie zaczął szukać portretu i nazwiska Melody.

Listów gończych było kilka. Różne imiona i nazwiska, różny rok. I obecny, i poprzedni, i nawet 3 lata do tyłu… ale portrety były dziwnie do siebie podobne… Oppenheimer czytał, i zaczynał czuć zimno na plecach. Nerwowo posortował na szybko te kilka kartek według dat.

Kate O'Hara, oszukiwanie w kartach, nagroda za aresztowanie, 500$...

Megan O'Hara, napaść i morderstwo, za pomocą pałki, 1200$...

Victoria Dalton, zabicie szeryfa Dodge City, poszukiwana żywa lub martwa, 2000$...

Ostatni list gończy był nieco zabrudzony od wybuchu, i nawet okopcony…

Melody Gregory, bandytka z Rio Grande, napaść na pociągi i banki, wszechstronny łotr, poszukiwana żywa lub martwa, 5000$

Te listy gończe nie były powieszone na ścianie biura szeryfa. Nie były również w żadnej teczce, w żadnej kopercie. One chyba leżały na biurku, przy jednym z tych, co "porwali" dziewczynę, a zostały zdmuchnięte wybuchem. Czy… czy Arthur patrzył właśnie na… zbrodniczą karierę Melody, pod różnymi nazwiskami????

Ale nikt nie potrafił chwilowo nic na ten temat ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. Frau była nieprzytomna, a rannego dobił przed chwilą Langford…

James nie widział sensu w atakowaniu krat barkiem. Najpewniej nie takich mięśniaków powstrzymywały, więc bez kluczy, albo co najmniej solidnego łomu nie było sensu próbować. Wyszedł więc za Arturem, wyjmując naboje z ładownicy i wkładając je do bębenka rewolweru. Każdy krok, jeden nabój. Szubienicznik przeglądał jakieś papiery, więc James zostawił mu poszukiwania.

- Ja idę po konie bo trzeba szybko stąd spieprzać. A w jukach mam wytrychy - wyjaśnił, schował rewolwer do kabury i i wyszedł szybko ze zdewastowanej siedziby szeryfa

- Wesa! Gdzie konie… - James wychodził z rozwalonego biura szeryfa, zagadując indianina gdzieś tam na ulicy.

Arthur skupiony na tym, co czytał, co pojmował, dopiero teraz oderwał wzrok od papierów.

Pojedynczy strzał.

James otrzymał kulę w prawe udo, i niemal się wywrócił.

- Ręce do góry!! Albo cię zastrzelimy!! Jesteś aresztowany!!

No tak… strzelcy na dachu Saloonu, na wprost biura szeryfa. Kurz opadł, chwilowe zaskoczenie wybuchem również. I teraz mieli jednego z nich jak na widelcu. Tego, który tak kretyńsko po prostu sobie wyszedł…

Ale Arthur też był dla nich widoczny?? W końcu brakowało frontowej ściany.

Było chyba coraz gorzej…

Pozostawiony samemu sobie John powoli zaczynał orientować się w sytuacji, która - co rzucało się w oczy - do najlepszych nie należała. Z miejsca, w którym leżał, widział obu strzelców, stojących na dachu saloonu. A to oznaczało również, że i oni mają go jak na widelcu. I że wystarczy jeden nieostrożny ruch, by uwaga (i lufy) tamtych skierowała się na niego.
Na razie jednak wyglądało na to, że James przyciągnął uwagę tamtych, więc John ostrożnie przyciągnął do siebie leżący niedaleko winchester.
- Kurwa… - James nie miał czasu zganić się za swoją głupotę. Wystawiony był przepięknie, w tym rumowisku. To była odpowiednia chwila na podstęp. Zachwiał się teatralnie, zawył z bólu i przewrócił się na bok, na zdrową nogę prosto za jakąś większą stertę desek i belek po frontonie budynku. . “Albo to łyknął, albo postrzelą mnie w dupę” pomyślał mając nadzieję na pociągnięcie tego teatrum jeszcze odrobinę dłużej. Markowanie trupa, potem nieznaczne odpełznięcie za osłonę…plan nie był zły. Tylko coś ostatnio planowanie im wybitnie nie szło.
Arthur stracił zainteresowanie plakatami gdy rozległ się strzał. Dopiero teraz dostrzegł, że Langford nie wiedzieć czemu wybiegł z biura narażając się na ostrzał. Dlaczego to zrobił, szubienicznik nie miał pojęcia. Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Sytuacja była dramatycznie zła. Mężczyzna wycofał się z powrotem do aresztu. Melody wciąż była nieprzytomna. Ze skrzyżowanego pasa na piersi wyciągnął jeden z noży i rzucił go na jej pryczę. Mógł mieć tylko nadzieję, że zdąży się obudzić zanim ktoś znajdzie przy niej broń. Kupił jej cień szansy, tylko tyle mógł na razie zrobić. On sam wyciągnął jeszcze dwa noże, jeden schował w rękaw kurty, drugi w cholewę buta. Miał nadzieje, że to tego czasu strzelcy nie podziurawią jego towarzysza.
Gdy wyszedł z aresztu ręce trzymał wysoko podniesione w górze, czubkami palców trzymał rękojeść rewolweru, by snajperzy na dachu mieli broń na widoku i widzieli, że Oppenheimer nie ma zamiaru jej użyć.
- Poddajemy się! – krzyknął – Nie strzelajcie!
Wyszedł ze zrujnowanego budynku i stanął naprzeciw herr Langforda, zasłaniając go ciałem. Ręce wciąż trzymał podniesione w górze.
- Wygraliście! Możecie nas aresztować!
“Jaki plan, takie skutki,” przemknęło Wesie przez głowę. Czirokez nie ładował się do biura szeryfa, miast tego dochodząc do siebie i próbując uspokoić spłoszone wybuchem pozostałe dwa konie, które uwiązał przy wodopoju. Względnie bezpieczny na werandzie sklepiku zerkał tylko co jakiś czas w dół i w górę ulicy, czy aby nie nadchodzi jakaś odsiecz, ale teren był czysty. Przynajmniej do czasu, aż dwóch dachowców nie dało o sobie przypomnieć. Wesa zaklął pod nosem, przeklinając słabą pamięć wszystkich z obecnych, włączając w to siebie. Pomachał tylko w stronę “poddających się” Arthura i Jamesa wyciągniętym z holstera tomahawkiem, zanim nie śmignął w alejkę, kierując się na tyły saloonu w poszukiwaniu wejścia na dach.
- Nie ruszać się!! Albo odstrzelimy jak psy!! - Strzelcy z dachu, celując do osobników na ulicy, darli japy na całego - Zaraz was kurwa aresztujemy!

W tym czasie, Wesa zniknął w zaułku Saloonu… minuta, dwie…

Gdzieś w miasteczku nadal bił dzwon. I dało się słyszeć jakieś nawoływania. Pewnie zaraz się zleci jakiś cholerny tłum praworządnych obywateli, żądnych wrażeń, ale i krwi bandytów?

….

Wrzask na dachu Saloonu. Znikający z widoku Arthura i Jamesa jeden ze strzelców. Strzał. Wrzask drugiego strzelca. Strzał. Strzał. Strzał.

Wesa wychylający się na ulicę, machający do tych na dole. A więc było po wszystkim. Indianin załatwił obydwu?

Można było działać dalej.

John podniósł się powoli, wykorzystując ścianę i zdobyczny winchester w charakterze podpórki, a potem w miarę szybko ruszył do wnętrza tego, co pozostało z budynku będącego biurem szeryfa. Tam miał zamiar się opatrzyć, choćby prowizorycznie.
Arthur odwrócił się do Langforda i podał mu rękę by pomóc wstać z ziemi. Po chwili wbiegł z powrotem do budynku. Nie mieli za wiele czasu. Gdzieś w tym bałaganie musiały znajdować się klucze do celi. Ignorując doktora zaczął w pośpiechu przeszukiwać pomieszczenie. Niestety, bez skutku…
 
Arthur Fleck jest offline