| Niers miał już dość jazgotania obu czarownic. Jedna bardziej przeklęta od drugiej. Klął pod nosem, musząc pomagać jednej, słuchając głupot drugiej, i tak do znudzenia przez całą długość korytarza.
Wymuszony przystanek przyjął nawet z ulgą. Nawet, jeśli oznaczał kolejną konfrontację.
Rzezimieszek odważnie wszedł na schody, stając na przeciwko elfa.
Krok za krokiem, z ponurym stukotem podkutych butów po drewnianych stopniach, krew skapywała z jego ostrza, puentując każdy krok.
Człowiek i elf. Dwaj zabójcy, ale jakże inni. Jeden zwinny, gibki, o twarzy młodzika, choć oczy zdradzały całe dekady doświadczenia. Oczy tak obce, że aż piękne.
Niers zaś wyglądał przy nim jak zasuszony starzec, z podkrążonymi, przepitymi od alkoholu oczami, z dwudniowym zarostem, o skórze poznaczonej bliznami.
Obaj stali jednak w tej samej, szermierczej postawie, niczym odbicie w lustrze. Miecze w prawym ręku, skierowane sztychem ku podłodze, z lewą stopą wysuniętą w stronę adwersarza. Otwarcie, w sztuce szermierczej zwane “głupcem” nie było najwyraźniej obce przedstawicielowi starszego ludu. Rzezimieszek wiedział, że postawa ta sygnalizowała chwilową obronę, i chęć przejścia do kontrnatarcia.
Doświadczony rębajło wiedział w co będzie celował elf, wiedział jak skontrować uderzenie, mógł nawet oszacować po ilu ruchach padnie rozstrzygnięcie. Ten magiczny niemal moment, kiedy klinga wcinała się w ciało. To, czego oszacować nie mógł, to umiejętności przeciwnika, z którego oczu nie mógł wyczytać nic.
Dwóch mężczyzn mierzyło się przez chwilę wzrokiem, ale Niers nie dostrzegł w jego oczach morderczej woli, ani chęci. Właściwie, nie mógł dostrzec niczego poza własnym odbiciem. Przez chwilę, ulotną bo napędzaną być może resztkami jeszcze parującego w głowie alkoholu, zapragnął zmierzyć się z tym przedstawicielem tej starej rasy o której krążyły fantastyczne niemal opowieści. W jednym momencie chciał zobaczyć tą przedśmiertną iskrę w jego migdałowych, złotych oczach, pojawiająca się zawsze, kiedy ostra klinga odrywała duszę od ciała. Zabicie elfa mogłoby być przepiękną opowieścią, okraszoną sowicie “brzękiem” i wdziękami wszetecznic…
“Nie. Skończyłem tutaj”
Rozsądek, który pozwalał mu zachować jego skórę przez tak długi czas zatriumfował. Niczym dwa stare psy, warczące na siebie, z podniesioną sierścią, ale zbyt rozsądne by zaatakować, rozeszli się w swoje strony. Karl spokojnie obszedł elfa, pozwalając mu na dostęp do niższego piętra, Oliwii, drugiej kobiety i walczących gdzieś tam w trzewiach dworku wilkołaków, czy innych magicznych okropieństw.
- Nie jestem koniuszym, abym ci konia ostawiał. Oliwia, albo wychodzisz teraz i załadujesz kościstą dupę na konia, albo jak mi Sigmar świadkiem, pogrzebię cię z tymi pomiotami chaosu! - Karl chwycił leżące pośród zabitych łuczywo, które odpalił od wiszącego na ścianie, zerkając jednocześnie na ozdabiające pokój draperie i skóry, zdradzając swój morderczy zamiar.
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Ostatnio edytowane przez Asmodian : 28-10-2022 o 09:15.
|