Marek snuł się za innymi. Zdawał się lekko zagubiony, jakby myślami błądził gdzieś zupełnie indziej. I faktycznie jakby kto zajrzał w jego duszę, dojrzał by szalejącą burzę…
Zaginęła jakaś dziewczyna. Pewnie w toku wypadku samochodowego walnęła się w głowę i pobiegła spanikowana w las. Teraz obolała leży w krzakach i dochodzi do siebie. Pytanie tylko kiedy wróci i powie „och nic się nie stało”.
I z tego powodu ma rzucać wszystko inne i biec w las szukać jej? I dlatego wzywają watahę i wyjątkowo ważne zadanie zlecają? Kurde, kim ona jest? Przecież prawie jej nie znam!
Ale z drugiej strony czasy są niespokojne. A Żmij przebiegły i podstępny. Mami nasze zmysły i uderza tak byśmy go zlekceważyli. A jeśli to nie był normalny wypadek?
To zawsze można wysłać ducha. Szybciej, bezpieczniej…
Marek był zmęczony tymi dywagacjami. Zwłaszcza kiedy zdał sobie sprawę z tego że wcale nie rozważa kwestii wypadku i zasadności takiej akcji ratunkowej. Ale tak naprawdę bil się w pierś i żałował własnych planów które odchodziły właśnie do lamusa. A miał to być taki fajny wieczór. Marek raz jeszcze zmielił przekleństwo. Nie pozostawało nic innego jak szybko wywiązać się z obowiązków, a wieczorem… – To jaki plan szefie? – Znów uśmiechnięty i z błyskiem entuzjazmu zagadał N’Sakla. |