Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2022, 09:03   #11
Vertis
 
Vertis's Avatar
 
Reputacja: 1 Vertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputacjęVertis ma wspaniałą reputację

Godziny uciekały, a ci, którzy zostali do późna, widzieli, jak gospodarz zamyka drzwi za ostatnim gościem na trzy zasuwy i klucz. Z pewnością nie robił tak ze względu na złodziei, których się obawia, a raczej na coś bardziej niebezpiecznego. Być może nocami po Carrion Hill pałętało się jakieś licho, przed którym należało zachować szczególne środki ostrożności? Było to całkiem prawdopodobne. Zmorzeni zmęczeniem, ostatni z was udali się na górę, do wynajętych pokoi. Niedługo później cała gospoda pogrążyła się we śnie.


Poranek powitał was deszczem chłoszczącym szyby waszych pokojów, a szybki rzut oka na zewnątrz dał do zrozumienia, że pogoda nie zamierza się poprawić. W różnych odstępach czasu zeszliście na dół, gdzie zjedliście w spokoju śniadanie - główna sala wyglądała teraz na większą, gdyż była niemal całkowicie opustoszała, zaledwie przy dwóch stolikach zasiadali inni goście. Początkowo dziwiliście się nieco, że przy śniadaniu jesteście tylko we trójkę i że Rita nie zeszła jeszcze na dół, ale Mathijs wyjaśnił wam, że siostra bitewna opuściła gospodę jeszcze przed świtem.

- Chciała, żebym wam przekazał, żebyście jej nie szukali, gdyż wybiera się w swoją stronę i nie zamierza udać się z wami do burmistrza. Ani wracać tutaj - powiedział karczmarz.

Tak już się na tym świecie losy układały, że wczorajsze towarzystwo nie musiało być dzisiejszym a Rita z pewnością nie była osobą, która wiązała się z grupkami podobnymi jak wasza na dłuższy czas. Należało przejść nad tym do porządku dziennego. Przy okazji zasięgnęliście języka u gospodarza na temat Rezydencji Koronnej; należało iść na północ od karczmy i cały czas prosto, by na rozstajach dróg skręcić w prawo i iść do końca ulicy, przy której znajdowała się rzeczona posiadłość.

Po śniadaniu zebraliście się więc do drogi, wychodząc na zimną, deszczową pogodę. Lodowaty wiatr wciskał się pod ubrania, powodując dyskomfort, a zimne igiełki deszczu raniły twarz i oczy. Pękate grafitowe chmury wisiały nisko i wyglądały, jakby za chwilę miały runąć na całe miasto.

Ruszyliście na północ, w stronę centrum, nie mijając po drodze żadnego przechodnia. Wszystkie ulice pozbawione były życia, a już najbardziej zdumiewał was brak kotów, psów i żebraków. Z pewnym też zdumieniem i niepokojem zauważyliście, że nawet w rozmieszczonych tu i ówdzie sklepach wszystkie okna były szczelnie zamknięte. Ukradkowość i tajemniczość władały tym milczącym miastem, a jednocześnie przez cały czas nie mogliście pozbyć się uczucia, że przebiegłe, czujne oczy śledzą was zewsząd i czyhają gdzieś w mroku uliczek.


Masa krętych alejek, ślepych zaułków i pozbawionych światła przesmyków służyły jako arterie i żyły dzielnicy Splątanej. Wokół tych wąskich, brukowanych ścieżek (które często miały mniej niż dwie stopy szerokości) wznosiły się klaustrofobiczne domy z drewna i kamienia. Rozglądając się, zdaliście sobie sprawę, że każdy, kto zapuściłby się w niezliczone zaułki, nie znając ich ani nie posiadając przewodnika, miał ogromne szanse, by się zgubić. Iście idealna nazwa dla tej dzielnicy.

Nietrudno było dostrzec, kiedy Splątana przechodziła w położoną na wzgórzu Koronną, gdyż zmiany w najbliższej okolicy były aż nadto widoczne. Brukowane chodniki poszerzały się tutaj, a ponure, przytulone do siebie domy i sklepy zamieniły się w solidne, porządnie wykonane budynki z jakościowego drewna i kamienia. Wszystko wyglądało tutaj zdecydowanie lepiej, a mijani, dobrze ubrani mieszkańcy zdradzali wyższe pochodzenie.


Gdy dotarliście w końcu na miejsce, byliście już całkowicie przemoczeni. Wejścia do Rezydencji Koronnej, olbrzymiej, choć nieco mrocznej posiadłości, broniło dwóch dziwnie ubranych strażników z pistoletami i mieczami przy pasach. Mieli na sobie czarne mundury, a ich hełmy stylizowano na łby kruków, podczas gdy poszarpane płaszcze imitowały pióra tych ptaków. Wyjawiliście powód przybycia i przez jednego z Kruków zostaliście wprowadzeni w głąb rezydencji.

Przeszliście urządzonym z przepychem hallem na piętro, mijając kilku innych żołnierzy ubranych w krucze mundury i dotarliście do dwuskrzydłowych, ciężkich dębowych drzwi.
- Poczekajcie tutaj, niedługo ktoś po was wyjdzie - powiedział kruczy strażnik i oddalił się.

Dopiero teraz w oczy rzuciła wam się stojąca nieopodal jednego z okien, oparta o ścianę postać. Kobieta, co można było rozpoznać po szczupłej, zgrabnej sylwetce oplecionej przylegającym do jej ciała czarnym, kamuflującym kostiumem, zerknęła na was badawczo wydającymi się błyskać szkarłatem oczyma. Twarz skrytą miała równie czarną chustą, choć w pełnym świetle korytarza łatwo było dostrzec popielato zielonkawą cerę nieznajomej a spod naciągniętego na głowę kaptura wypływały gęste pasma jasnoblond włosów. Wyglądało na to, że również przybyła tu na wezwanie burmistrza, by nająć się do zadania.

Nie trzeba było czekać długo, gdy podwójne drzwi otworzyły się i ze środka wyszedł szczupły, dobrze ubrany mężczyzna w sile wieku o dość utrapionym wyrazie twarzy. Przeskoczył wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych i wskazał dłonią wnętrze za swoimi plecami.
- Burmistrz państwa oczekuje, proszę za mną.





Noc spędziłaś w “Ślepym Psie”, jednej z gorszych karczm w dzielnicy Splątanej, bo na nic lepszego nie było cię obecnie stać. Ponoć było to miejsce, gdzie można się było bawić bez opamiętania i tak zdecydowanie było, choć nie przeszkadzało ci to zbytnio gdy pogrążyłaś się w katatonicznym stanie w małym, obskurnym pokoju. Z głównej sali cały czas dochodziły wrzaski i odgłosy bijatyk i dopiero grubo po północy wszystko się uspokoiło.

Wcześniej, w porze kolacji, w środku pojawił się posłaniec burmistrza, szukający ludzi do specjalnego zadania polegającego na odnalezieniu potwora, który niszczy budynki i zabija ludzi w Carrion Hill. Biedny chudzina musiał uciekać z gospody, gdyż lokalni obrzucili go jedzeniem a i latające kufle były w użyciu. Chociaż większość w sali stanowili ludzie, nikt nie był na tyle odważny (lub szukający “szczęścia”), by cię zaczepiać, choć zdecydowanie wyróżniałaś się wyglądem i byłaś jedną z zaledwie kilku kobiet zasiadających przy stołach.

Ale to już była przeszłość. Z rana wypytałaś karczmarza, gdzie leży rezydencja burmistrza i udałaś się w stronę znajdującej się na wzgórzu miasteczka dzielnicy Koronnej. Ruszyłaś na północ, w stronę centrum, nie mijając po drodze żadnego przechodnia. Wszystkie ulice pozbawione były życia, a już najbardziej zdumiewał cię brak kotów, psów czy żebraków. Jakby nagle ci mieszkający na ulicy wyczuwali, że dzieje się coś bardzo złego.

Z pewnym zdumieniem i niepokojem zauważyłaś, że nawet w rozmieszczonych tu i ówdzie sklepach wszystkie okna były szczelnie zamknięte. Ukradkowość i tajemniczość władały tym milczącym miastem, a jednocześnie przez cały czas nie mogłaś pozbyć się uczucia, że ktoś cię obserwuje. Zimny deszcz chłostał wszystko jak okiem sięgnąć.

Nietrudno było dostrzec, kiedy Splątana przechodziła w położoną na wzgórzu Koronną, gdyż zmiany w najbliższej okolicy były aż nadto widoczne. Brukowane chodniki poszerzały się tutaj, a ponure, przytulone do siebie domy i sklepy zamieniły się w solidne, porządnie wykonane budynki z jakościowego drewna i kamienia. Wszystko wyglądało tutaj zdecydowanie lepiej, a mijani, dobrze ubrani mieszkańcy zdradzali wyższe pochodzenie.


Gdy dotarłaś w końcu na miejsce, byłaś już całkowicie przemoczona. Wejścia do Rezydencji Koronnej, olbrzymiej, choć nieco mrocznej posiadłości, broniło dwóch dziwnie ubranych strażników z pistoletami i mieczami przy pasach. Mieli na sobie czarne mundury, a ich hełmy stylizowano na łby kruków, podczas gdy poszarpane płaszcze imitowały pióra tych ptaków. Wyjawiłaś powód przybycia i przez jednego z Kruków zostałaś wprowadzona w głąb rezydencji.

Przeszłaś urządzonym z przepychem hallem na piętro i dotarłaś do dwuskrzydłowych, ciężkich dębowych drzwi.
- Poczekaj tutaj, jak będzie pora, to ktoś po ciebie wyjdzie - powiedział kruczy strażnik i oddalił się.

Czekałaś tak dłuższy czas, gdy w korytarzu pojawiły się kolejne trzy postaci. Wysoka, pewna krokiem ciemnowłosa kobieta z czymś, co na pierwszy rzut oka zdawało się obwiązanym skórą kosturem, choć ona sama na czarodziejkę nie wyglądała. Za nią białowłosy młodzieniec o przystojnym obliczu i wysokich jakością szatach. Dwójce towarzyszyła szczupła, odziana w cieszącą oko czerń blondynka o dość pospolitej urodzie, choć spojrzenie jej oczu zdradzało ciekawość i inteligencję. Wyglądało na to, że również chcą nająć się u burmistrza.

Nie trzeba było czekać długo, gdy podwójne drzwi otworzyły się i ze środka wyszedł szczupły, dobrze ubrany mężczyzna w sile wieku o dość utrapionym wyrazie twarzy. Przeskoczył wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych i wskazał dłonią wnętrze za swoimi plecami.
- Burmistrz państwa oczekuje, proszę za mną.




Zostaliście wprowadzeni do środka. Wnętrze okazałego salonu przytłaczało przepychem - ściany zdobiły piękne obrazy, na podłodze leżał dywan w dziwne wzory, przywieziony z pewnością z dalekich krajów, a ścianę po lewej zdobiły półki z książkami. Na wprost drzwi, przy wielkim, dębowym biurku, siedział dobrze ubrany, zatroskany mężczyzna. Mógł mieć nie więcej, jak pięćdziesiąt lat, a w oczy rzucała się zwłaszcza zadbana fryzura i zarost. Widząc was, poderwał się ze swojego fotela i uśmiechnął z sympatią, jakby właśnie zobaczył dawno nie widzianego przyjaciela. Po obu stronach biurka stało dwóch strażników w kruczych uniformach, zapewniających ochronę burmistrza.

- Witajcie, witajcie, moi drodzy. Ciężko dzisiaj o odważnych ludzi, więc cieszę się, że chociaż jedna grupa postanowiła przybyć na moje wezwanie. - Wskazał dłonią na fotele przy biurku. - Nazywan się Vanton Heggry i jestem burmistrzem Carrion Hill. Dziękuję za przybycie, to wiele dla mnie znaczy. No, ale przejdźmy do sedna sprawy. - Odchrząknął i wyprostował się w fotelu. - Carrion Hill ma długą historię wojen i bitew, jakie zostały tutaj stoczone, ale zwykle musieliśmy odpierać wroga znajdującego się ZA murami naszego miasta. Jesteśmy odpowiednio ufortyfikowani do obrony przeciwko takim atakom, ale teraz stajemy wobec zupełnie innego zagrożenia. Nasz wróg już tu jest, w środku naszego miasta. - Burmistrz puknął kilka razy palcem wskazującym w blat biurka, jakby chciał dodać dramatyzmu temu stwierdzeniu. - Mieszka w tunelach pod miastem i wynurza się co jakiś czas, by uderzyć bez ostrzeżenia.

Westchnął ciężko i kontynuował.
- Pierwszy atak miał miejsce ponad tydzień temu, rankiem, gdy coś dużego wypełzło spod jednego z budynku w obrębie sklepu Antona Vanzira. Stwór częściowo zniszczył budynek i zabił pół tuzina mieszkańców, głównie kupców otwierających swoje interesy w najbliższej okolicy, a potem wycofał pod ziemię. Moja straż - Kruki - chciała przeszukać tunel, którym uciekł stwór, ale został zawalony i odgruzowanie go zajęłoby kilka dobrych dni. - Heggry zmarszczył brwi. - Gdy się nad tym zastanawialiśmy, to "coś" wynurzyło się jeszcze trzy razy, w różnych częściach miasta, niszcząc kolejne budynki i zabijając wszystkich, którzy tylko byli w zasięgu. Ostatni atak nastąpił trzy dni temu przy rynku miejskim i moi żołnierze ruszyli na miejsce od razu, gdy tylko się o tym dowiedzieliśmy, prowadzeni przez naszego dzielnego kapitana Garusa. Stawili czoło bestii, jednak bez powodzenia. Przeżyło tylko dwóch strażników, ale są w ogromnym szoku i ciężko z nimi rozmawiać.

Burmistrz zmarszczył brwi.
- Po mieście krążą pogłoski o wojnie, albo inwazji, ale ja w to nie wierzę. Myślę, że to jeden potwór. I jeśli udałoby nam się dowiedzieć, co to konkretnie jest, może udałoby nam się to zabić. I to właśnie zadanie dla was - chciałbym, żebyście przeszukali okolicę rynku miejskiego, czyli ostatniego ataku... może natraficie na jakiś ślad, coś, co powie nam, z czym mamy do czynienia. Zapłacę wam pięćset złotych monet za wiarygodną informację i dwa razy tyle, jeśli odnajdziecie i zgładzicie potwora. - Heggry utkwił w was spojrzenie. Twarz miał ściągniętą troską. - Życie mieszkańców jest zagrożone - na tę chwilę wydaje się, że obywatele uważają, że ukrywanie się w domach zapewni im bezpieczeństwo. Gdyby rozeszła się wieść, że każdy dom w mieście może być celem potencjalnego ataku, Carrion Hill ogarnęłaby panika, którą bardzo trudno byłoby opanować. Nie mogę do tego dopuścić. Jeśli macie jakieś pytania, nie wahajcie się. I mam nadzieję, że mimo zawiłości tej sprawy, zgodzicie się pomóc mnie i miastu.
 

Ostatnio edytowane przez Vertis : 12-11-2022 o 15:14.
Vertis jest offline