Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2022, 16:25   #37
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
TĘSKNOTA ZA UCZUCIAMI
************************************************** *************************************************

Lukrecja usiadła z gracją starając się swoją zdominować otoczenie i przejąć kontrolę nad sytuacją.
- To chyba zrozumiałe czego chcemy. Sytuacja zrobiła się skomplikowana. Popełniono zbrodnię na naszym terenie. Zbrodnię wobec klanu Giovanni. I oni nie odpuszczą tej sprawy, zaczną grzebać w Stillwater. Oczywistym jest więc, że mogą przy tej okazji wygrzebać jakieś brudy… więc nasza mała społeczność powinna wiedzieć o tych brudach zanim Giovanni je znajdą. Czyż… nie… tak? - podkreśliła ostatnie słowa.
- I ja mam być tym brudem?- stwierdziła Kainitka. - Ravnos nie jest jednym z klanów Sabbatu.
- Są Ravnos antitribu.- wtrąciła Lukrecja, a Jaine rzekła z uśmiechem.- Są i Ventrue antitribu… do czego zmierzasz?
- To że się ukrywasz daje powody do podejrzeń, także u Giovanni. Wolałabym wiedzieć powody ukrywania się, jak i zostania w jednym miejscu tak… długo. - odparła Lukrecja spoglądając wprost w oczy wampirzycy. Ta roześmiała się beztrosko.- Zostałam tu, bo jestem zmęczona… wędrowaniem. Może nie wyglądam, ale mam swoje lata. I od czasu do czasu potrzebuję odpocząć. Przez stulecie lub półtora.
Ann wyraźnie była zaciekawiona klimatem zarysowanym przed nią. Obserwowała ten szalony nieporządek formy, jednocześnie doceniając jego wyjątkowość w tym bałaganie. Zagięcia cieni tym bardziej nadawały tajemniczości miejscu....

- Pani Borgia chce tylko przekazać swoje zaniepokojenie rozwijającą się sytuacją, pani. - młoda wampirzyca wyjaśniła spokojnie - Stillwater staje na celowniku, czy tego chcemy czy nie. Giovanni nie będą przebierali w środkach, aby nikogo nie urazić, a wraz z nimi Nowy Jork. Nie jest ważna niczyja osoba, gdy szuka się kozła ofiarnego. Stąd zaniepokojenie czy niektóre nasze ruchy nie zostaną podciągnięte pod podrobiony dowód w tej sytuacji, a dla zbyt wielu samo "zmęczenie podróżą" będzie przyznaniem się do winy gdy zaczną szukać na oślep. Domena nie może udawać, że tego nie ma, a mieszkańcy tym bardziej nie powinni, pani.
- Nowy Jork i tamtejszy Książę pała do Giovannich tą samą miłością co wy. O czym pani Lukrecja doskonale wie. Wszak była blisko niego, nadzorując jego finanse… nieprawdaż? - zapytała retorycznie Jaine zerkając na Ventrue. Ta prychnęła tylko gniewnie. Po czym Ravnoska kontynuowała. - Oczywiście postaram się pomóc w tropieniu owego… napastnika. Im szybciej Giovanni zakończą tu swoje interesy, tym lepiej dla wszystkich.
- Znaczy… będziesz im wróżyć. Trudno to uznać za pomoc.- odparła Lukrecja, a Jaine wzruszyła ramionami dodając.- Specyficzne warunki jakie panują w okolicy czynią przewidywanie przyszłości tutaj bardziej skutecznym. Choć oczywiście nie można na liczyć na stuprocentową skuteczność takich wróżb.
- Trzymajmy się każdej możliwości. - stwierdziła Ann - Nawet jeżeli nie jest stuprocentowa, nawet jeżeli to ledwo mżonka... Nie mamy nic lepszego w tym momencie. - stwierdziła do Lukrecji - W Stillwater.... coś jest. Nieważne czy i jak bardzo wydaje się fantastyczne. W tym momencie nie posiadamy luksusu wyboru, więc nie możemy jakiejkolwiek opcji skreślać, skoro mamy ich tak mało. Giovanni chcą coś otrzymać i będą szukać. Najgorzej ich samopas puścić.
- Joshua… pozwalasz na to?- zapytała Ravnos zwracając się do Księcia, który nie wtrącał się dotąd w rozmowę. - Will ich pilnuje.
- To na razie powinno wystarczyć. - wzruszyła ramionami Jaine. - Will jest silniejszy niż się z pozoru wydaje. Usadzi ich bez problemu.

- Sztywniak który przyjechał nie jest chyba ich śledczym. To urzędniczyna z natury.- stwierdziła Lukrecja. - Ktoś pewnie od nich przyjedzie, ktoś kto przejmie śledztwo. Przypuszczam, że Szkaradziec.
- Szkaradziec? - zapytała młodziutka kainitka, nie wiedząc kto zacz.
- Miejscowy “specjalista” klanu od rozwiązywania problemów. Wyjątkowo twardy Kainita. Przetrwał wyrafinowane tortury z rąk Tzimisce zachowując rozum… w miarę. Ale twarz ma potwornie oszpeconą. - wyjaśniła Lukrecja wzdrygając się na wspomnienie owego wampira.- Rzadko go wyciągają z enklawy w Nowym Jorku, ale jeśli ktoś się będzie nadawał do rozwiązania tego problemu to właśnie on.
- To nie będzie rozwiązanie problemu, tylko wybranie na oślep winnego, byle był. - stwierdziła Ann.
- Cóż… to będzie dobra osoba do wykonania roboty wedle Giovannich. Tak przypuszczam.- zaśmiała się sarkastycznie Lukrecja i zaczęła opowiadać.- Szkaradźca widziałam tylko raz. Jakaś pomniejsza banda Sabatu okradła klan z jego towarów. Wytropił ją, odzyskał to co zostało i cóż… wytapetował flakami i krwią winowajców ich magazyn. Ku przestrodze dla innych Sabatników.
- Zapowiada się emocjonujący czas. - westchnęła bezklanowa.
- Szkaradziec pod odrażającą twarzą zachowuje pozory normalności, potrafi być kulturalny i sensowny. To nie jest dzika bestia, ale… według mnie, nie wszystkie klepki zdołał ocalić. Pewnej nocy, po prostu mu odbije całkiem i trzeba go będzie… uśpić na wieki. Takie jest moje zdanie.- zamyśliła się Lukrecja.
- Och. - caitiffka wzruszyła ramionami - Czyli... jak Larry.
- Nie… zdecydowanie jak Larry. Larry to furiat, tamten ma… traumę. - zaprzeczyła Ventrue.
- Pożyjemy… zobaczymy… skoro Giovanni chcą szukać zabójców, to pewnie przede wszystkim na tym się skupią. Ten klan potrafi być subtelny i stara nie robić sobie wrogów. - oceniła Jaine Love.
Ann spojrzała na Joshuę.
- Czy Giovanni coś bardziej niepokojącego do ciebie przekazali, Książę? Żądają przymusowego dziesiątkowania za każdy tydzień bez wyniku?
- Na razie nie. Chcą prowadzić śledztwo w mojej domenie i zgodzili się na nadzór owego śledztwa w zamian za… cóż… wolną rękę co do jego prowadzenia. W rozsądnych granicach oczywiście.- wyjaśnił Joshua. - Przewodnik taki jak Will będzie pilnował, co by nie przesadzili w swoich działaniach.
- Zakładasz, że jakich by mogli chcieć się dopuścić?
- Nie wiem… jeśli zechcą obudzić cały cmentarz umarlaków, to William jest dość silny na tyle by to im wyperswadować. Albo Larry.- uśmiechnął się ironicznie Smith, a Love dodała.- Tak czy siak, społeczność domeny może liczyć na moją pomoc, jak i moich sojuszników.
Spojrzała na Ann. - Zakładam że sztylet spełnia pokładane w nim nadzieje?
Następnie zwróciła się do Lukrecji. - Niemniej nie dołączę do waszej grupki jako jeden z uczestników spotkań i podejmowania decyzji. Wolę się nie wychylać i wolelibyście bym się nie wychylała. I przypuszczam że Książę oraz Primogeni Nowego Jorku też wolą udawać, że mnie nie ma w okolicy.
Ann skinęła wdzięcznie Ravnosce, gdy ta o sztylecie powiedziała.
- Tak powinno być najbezpieczniej. Nie ma co rozbudzać starych wampirów z Nowego Jorku z komfortowego snu o intrygach. Nie zaburzajmy ich istnień naszą obecnością, to mniejsza szansa na zwrócenie niechcianej uwagi na nas. Chyba wolimy to utrzymać w takim stanie. - wampirzyca nie mówiła wprost do nikogo, jednocześnie zahaczając niby mimochodem o Lukrecję i Jaine.

- Jeśli sprzyja nam szczęście, to ten kto napadł na Giovanni już prysnął z okolic Stillwater, a wtedy… oni udadzą się za nim. - podsumowała Jaine, a Lukrecja wtrąciła.- Tooo tylko nuda trzyma cię tutaj. Tylko nuda sprawiła, że ukrywasz się właśnie na tym… zadupiu… epicentrum nudy? To trochę nielogiczne według mnie.
- Lepsza nuda niż niebezpieczeństwo. - zwróciła się do Lukrecji - Dobrze wiemy, że lepiej nawet te nudne momenty mieć niż stawać naprzeciw zagrożeniom nieprzygotowanym jak by się chciało. Można w ciszy się przygotować na inne czasy, czy też odpoczywać - jak kto woli. Byle bez bezcelowych niesnasek. Nie marnujmy sił.
- Jak już… wspomniałam, to miejsce sprzyja wróżeniu. A że za życia, byłam świątynną wyrocznią, to czuję się tu niemal jak w domu. - wyjaśniła Jaine z uśmiechem na obliczu.
- To dzięki temu ofiarowałaś mi sztylet, pani? - zapytała bezklanowa.
- To był jeden z powodów.- przyznała Jaine z uśmiechem i dyskretnie zerknęła na zegarek.- Nie chciałabym za bardzo popędzać, ale… wkrótce muszę zbierać się do roboty. Więc… macie jakieś pytania na które mogę odpowiedzieć?
- A są takie na które nie możesz?- spytała Lukrecja.
- Och… sporo. Zwłaszcza dotyczących mojej przeszłości jak i moich sekretów. Ale jako Ventrue powinnaś to rozumieć.- odparła z jadowitym uśmiechem Love.
- Wydaje mi się, że każdy kainita w którymś momencie trwania to rozumie, a nie ma sensu rozdrapywać cudzych sekretów, gdy zależy nam na obopólnej współpracy i spokoju w Stillwater, prawda? - retorycznie zapytała młodziutka wampirzyca.
- Tak.- odparła Lukrecja wstając i rzucając Jaine jednoznaczne spojrzenie. “Będę cię miała na oku”: mówiła jej mina.
Ann również wstała.
- Dziękuję za rozmowę i sztylet. Przydał się bardzo. - skłoniła lekko głowę Ravnosce - Czy oczekujesz jego zwrotu?
- Nie. Nie był mi przeznaczony. Poza tym… nie używam broni w walce. - odparła Jaine wzruszając ramionami.
Caitiffka skinęła na koniec, nim pożegnawszy się ruszyła za Lukrecją, idąc dumnym krokiem dobrze ułożonej dziewczyny.

***

Lukrecja wsiadła za kółko, poczekała aż Ann zasiądzie obok. I gdy tylko Caitifka zapięła pasy ruszyła z kopyta wyładowując skumulowaną frustrację na ostrym ścinaniu zakrętów. Dobrze że ruch w okolicy był znikomy, bo taka jazda aż prosiła się o finał w postaci wypadku drogowego.
- Pani. - Ann odezwała się po chwili szaleńczej jazdy - Czy Jaine jest naprawdę warta twojej złości?
- Nie jestem wściekła. Kto powiedział że jestem? Jestem wręcz przykładem samokontroli i opanowania.- powiedziała zgrzytając zębami Ventrue.- I Jaine nie jest warta mojej uwagi. Zadufana w sobie oszustka.
- Szczerze, nie sądzę aby okazywała wystarczająco zadufania by naruszyć twoje nerwy.
"Czy była bardziej zadufana niż ty... "
Lukrecja posłała Ann złowieszcze spojrzenie, ale nie raczyła odpowiedzieć. Dobrze że była o wiele lepszym kierowcą od Ann. W innym przypadku caitifka ponownie zaliczyłaby lądowanie w przydrożnym rowie.
- Czy nie powinnaś być zadowolona z przerwania nudy, pani?
- Spokój i cisza jest dobrą glebą dla intryg, które tkasz. Tego typu zamieszania mogą przypadkiem pokrzyżować ci szyki.- wyjaśniłą Ventrue.
- Ravnoska nie działała już dłuższy czas, a nie wydaje się chcieć zwracać uwagi.
- Ravnosi to kłamcy, oszuści, złodzieje… i ta reputacja jest słusznie zasłużona. Klątwa ich krwi zmusza ich do popełniania takich… wybryków.- odparła chłodno Lukrecja. - Nigdy nie ufaj ślepo temu klanowi. W ich słowach zawsze wplecione jest jakaś… jak oni to nazywają? Nieścisłość.
- Brzmi jak polityczna poprawność, której użyje się by przemycić coś między słowami umowy.
- W ich przypadku to nie jest nic tak niewinnego. - stwierdziła sarkastycznie Lukrecja.
- Wybacz pani, ale w przypadku umów z innymi Klanami, czy chociaż z Ventrue też nie ma nic niewinnego. Może być inna klasa, styl, w jakim zostaniesz przerobiony, ale niebezpieczeństwo zawsze zostaje.
- Nie rozumiesz sedna tej kwestii… Ravnosi to kompulsywni kłamcy i złodzieje. Mają przymus kraść i kłamać nawet jeśli nie jest to w ich interesie. - westchnęła wampirzyca.
- Chyba nie chcesz przez to uczynić szkody Ravnosce? - zapytała.
- Książę zabronił. Zresztą… nie jestem pewna czy byłabym w stanie. - oceniła na zimno Lukrecja.
- Nie wpadajcie na siebie i wszystko będzie dobrze. - pocieszyła Lukrecję - Przeżyłaś Księcia Nowego Jorku, co tam Ravnoska.
- Zobaczymy… - westchnęła ciężko Lukrecja zwalniając, bo zbliżały się już do centrum miasta.

Dojechały do garażu otwieranego na pilota i po chwili skarb Lukrecji został w nim zaparkowany. Ventrue wysiadła z pojazdu i przeciągnęła się.
- Ugh… potrzebuję prysznica i przekąski.- rzekła do siebie.



Po pożegnaniu Lukrecji, bezklanowa skierowała się w stronę biblioteki, uważając przy okazji, by nie zwracać uwagi na siebie. Faktycznie ploty Ventrue nie były im potrzebne.

Nie miała ustalonego planu, gdy naciskała dzwonek w bocznych drzwiach biblioteki, ale... przynajmniej było interesująco.

- Zamknięte.- odezwał się znajomy głos Nadii, który pod wpływem ostatnich wydarzeń brzmiał w uszach caitifki seksownie i władczo.
- Chciałaś żebym przyszła, to jestem. - odparła lekko Ann.
- Hmm… już otwieram… - odparła Nadia i drzwi rzeczywiście się otworzyły, przez które Ann od razu przeszła, kierując się do pomieszczeń Nadii.
Wampirzyca jak zwykle zajmowała się pracą nad równaniami głęboko w swoim leżu. Zerknęła na Ann dodając.
- Wyglądasz… ładnie, acz spodziewałam się czegoś bardziej… bo ja wiem… prowokującego?
- Niańczyłam Ventrue, by nie odpaliła swojego poczucia uprzywilejowania. Nie ubierałam się jak jej buffet. - stwierdziła.
- Cóż… i tak byłabyś dla niej niestrawna… prawda? - zażartowała Nadia i wróciła do tworzenia formuł w excelu. - Jakiż to powód był tego… niańczenia?
- Żeby swoim ego nie stanęła na ego silniejszego. - wzruszyła ramionami - A co? Zazdrosna, że czas na nią poświęciłam?
- Zapominasz że ja nie upiłam twojej krwi… musiałabyś mnie rozkochać w sobie staromodnymi sposobami. - zaśmiała się ironicznie Nadia i pokręciła przecząco głową. - Bardziej współczuję. Znam Lukrecję dłużej niż ty i wiem, że potrafi być męczącą snobką.
- Na każdego snoba jest jakiś sposób. Za życia widziałam ich wielu, jeden gorszy od drugiego. - oparła się o kant biurka - Trochę wyparował pierwszy urok krwi, co dało mi bardziej trzeźwe spojrzenie. Plusy i minusy takiej aktywności. - urwała.
- Z czasem urok powinien całkiem osłabnąć. Ach… i po co szykowałam dekolt dla ciebie, skoro w niego nie spojrzysz?- skłamała, bo Ann odruchowo zerknęła za monitor przekonała się że koszula Nadii zapięta była całkiem pod szyję i żadnego dekoltu nie było.
- Plusem jest, cóż, rozrywka. Zajęcie się czymś. Emocją. - przechyliła głowę - Minusem natomiast... poniżenie. Przypomniało mi to te "lekcje" Cyrila. Nic fajnego, jedynie drażniącego. Z drugiej strony co mi zostaje prócz żalu, że nawet cień uczucia nie jest mi okazywany? - zamyśliła się - Co by mi dała taka relacja z tobą, Nadia?
Tremere poprawiła okulary i spojrzała na Ann. - Nic. Bo nie jestem dobrym materiałem na romantyczną relację. Niemniej, ty możesz się zakochać, tak normalnie, po ludzku. Ja oczywiście odpadam. Lukrecji nie polecam. Książę ma żonę, a William… cóż… pewnie się domyślasz, że nie jesteś w jego typie. Natomiast Patty, Larry… ostatecznie Clyde. Albo jakiś śmiertelnik.
- Pytam co dla mnie będzie miłego w relacji. Miłości nie szukam, nie pokładam nadziei w tym.
- A czego oczekujesz? I jak długo? Zauroczenie z ciebie wyparuje po paru miesiącach. - odparła Nadia wracając do pisania.
- Chcę żeby było ekscytująco. Chcę by istnienie nie było takie... nieznośnie nudne, nijakie.
- Nie wiem czy spełniam te kryteria. Uważam się za nudną osobę. Ekscytacja umarła wraz z moim życiem.- Nadia wstała i spojrzała w oczy Ann, pochwyciła ją nagle za włosy i przyciągnęła ku sobie całując drapieżnie i zachłannie usta. Muskała wargi kłami, ale uważała by ich nie zranić.
Uśmiechnęła się po pocałunku i dodała. - Gdy cały ten urok już całkiem się z ciebie ulotni, to Patty i jej koleżanki mają w tym wprawę większą niż ja.
-... Zgadzam się. Na teraz.
- Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na pytanie: co ja będę miała z mojego poświęcenia? - uśmiechnęła się ironicznie Nadia odsuwając się od Ann.
- To to będzie poświęcenie dla ciebie? - zapytała udając urażoną.
- Tak. Nie jestem wszak upojona twoją krwią, a choć potrafię docenić piękno i elegancję. To mój zachwyt jest czysto intelektualny i estetyczny. - odparła Nadia przyglądając się twarzy Ann.
- Zawsze możemy zaradzić kwestii twojego braku upojenia moją krwią... - uśmiechnęła się zadziornie.
- Jest to wielka pokusa… - odpowiedziała z lekkim wahaniem Nadia. - Pokusa dla każdego Kainity by wysuszyć swojego pobratymca. Oj, uważaj by jej nie ulec.
Usiadła za komputerem starając się odzyskać równowagę ducha.
- To tylko jedno picie. Nie dam ci dużo przecież. - usiadła na biurku obok Nadii, patrząc na nią z góry.
- Wystarczy by mnie nieco uzależnić i uczynić z tego całkiem intensywny romans…- odparła ze śmiechem Nadia i spojrzała na Ann. Pokręciła głową. - Pokusa duża, ale… może się zrobić naprawdę gorąco. A obecnie, lepiej dla naszej małej społeczności, bym potrafiła myśleć chłodno. Cała ta heca z Giovanni… nie zachęca do takich eksperymentów.
Ann westchnęła.
- Może masz rację. Szalony czas. - spojrzała uważniej na Tremere - Zastanawiałam się nad jedną kwestią. Hipotetycznie, jeżeli powróciłabyś do Nowego Jorku... czy automatycznie zaczęłabyś mnie traktować jak nowojorczyk klanowy kundla?
- Nie mam czasu na uprzedzenia. - stwierdziła wampirzyca. - Pochodzenie nie ma dla znaczenia.
- Wiesz, że to mogłaby być kwestia utrzymania poważania w Klanach, a na pewno Starsi nie patrzyliby przychylnie. - wzruszyła ramionami - Patty może słodzić teraz, ale gdyby na większej arenie stanęła przed wyborem... Ventrue mają "gust" i nie ścierpią miękkiego współklanowca. Zakładam, że podobnie jest u Tremere?
- Po pierwsze… ja mam poparcie Augusto i głęboko w dupie resztę Starszych mojego klanu w Nowym Jorku. A oni mają w dupie mnie. Nie jestem szczególnie poważana przez resztę mimo, że większość z nich nie dorasta mi do pięt. Ergo nie ma dla mnie znaczenia ich zdanie na mój temat.- wyjaśniła wampirzyca wracając do pracy.- A po drugie… za bardzo się przejmujesz tym co myślą inni. Pamiętaj, że inaczej możesz być traktowana na pokaz… a inaczej mogą się kształtować wasze sekretne relacje.

- Do tej pory pokazywano mi dokładnie, na jakie jedyne relacje z klanowcami może liczyć bezklanowy. - mruknęła - Uległość służebna lub Ostateczna Śmierć, z czego pierwsze wymaga łaskawego wampira, który się... zaopiekuje.
- Patty jest córką Lukrecji. Wampirzycy ze Stillwater, zdrajczyni na której ciąży zbrodnia uczestnictwa w nieudanym spisku. Raczej nie zostanie powitana wśród nowojorskich Ventrue z otwartymi ramionami, tym bardziej że atutów nie wnosi żadnych.- zaśmiała się sarkastycznie Nadia.- Przyda się jej każdy sojusznik tam. Nawet zniewolona przez Tremere caitifka. Która przynajmniej zna zasady ulicy, w przeciwieństwie do biednej Miracelli.
- Wybacz, że jestem sceptyczna. Nie ufa się na ślepo kainitom. - wzruszyła ramionami.
- Hmmm… to prawda. Niemniej błędnie zakładasz że ta zasada, dotyczy tylko ciebie. Także i biedna Patty nie będzie tam godna zaufania. Wszyscy będą ją uważać za pionek i szpiega Lukrecji, słusznie zresztą. Choć według mnie robić będzie w Nowym Jorku za zasłonę dymną dla naszej miejscowej primogenki. - stwierdziła z przekąsem Nadia.
- To czemu masz taką złą renomę? Czemu cię nie lubią w Nowym Jorku? - zapytała nagle.
- Ponieważ magia krwi, którą władam, za bardzo im cuchnie Sabatem. I tak naprawdę jestem tu tylko dlatego, że Augusto wyciągnął mnie z Rosji. Nie znają mojego pochodzenia i nie ufają moim słowom.- wzruszyła ramionami Nadia.- A ja… jak już zauważyłaś, nie dbam o ich opinię. I nie jestem… dyplomatyczna. Nie mam bowiem cierpliwości do głupców.
- Mnie uczono być cierpliwą do każdego, robić dobre wrażenie i benefity tak gwarantować. W sumie... przydaje się i po życiu.
- Mnie nieżycie nauczyło być czujną. I że dekapitacja wrogów, to najlepszy sposób zagwarantowania sobie zwycięstwa.- odparła Nadia uśmiechając się szeroko i odsłaniając kły. - Ale rewolucji i wojny domowej nie zdołasz przetrwać będąc miłą i ugodową dla wszystkich.
- Zdołam przekonać rewolucjonistę, że jestem jego ważnym zasobem i użytecznym sojusznikiem, nawet jeżeli będę nieoficjalnie działać przeciw niemu. Programowanie społeczne jest ciekawą taktyką.
Nadia spojrzała z ukosa na Ann i zaśmiała się.
- Tak. Z pewnością.

- Więc... Czy coś dzisiejszej nocy mamy zamiar robić? - wychyliła się do Nadii i ucałowała ją w szyję - Czy nie?
- A bardzo chcesz? Myślałam, że już ci nieco uczucia wywiało.- spytała retorycznie Nadia przyglądając się Ann. - O ile… gotowa jesteś dać się skrępować, to… tak.
- Przyszłam tu i nudzę się trochę, więc czemu nie? Mogę spróbować. Uczucie czy nie... mniejsza sprawa. - uśmiechnęła się.
- Posłuszeństwo… będzie nagradzane.- Nadia ujęła podbródek Ann i pocałowała ją znów. Po czym wstała.- Mam nadzieję, że bieliznę wybrałaś ładną i seksowną. Bo jak się przekonasz… moja taka jest.

***

Powinna była się spodziewać na co się godzi... a może spodziewała się? Może tylko trwała w zaprzeczeniu?

Nadia zabrała Ann do niedużego pokoiku, który oczekiwał już na ofiarę. Wpierw Bezklanową pozbawiono ubrań pozostawiając ją jedynie w bieliźnie, której pracownice Lukrecji by się nie powstydziły. Gdy młoda wampirzyca położyła się z własnej woli na łóżku, Tremere wyciągnęła spod niego grube pęta liny, którą poczęła krępować niestawiającą oporu dziewczynę. To był moment, gdy Ann zaczęła odczuwać obawę, będąc całkowicie zdana na łaskę i unieruchomioną sznurem.

Ale to był dopiero początek.

***

Uczucia jakie rozpaliła wtedy w niej Nadia były... znajome i całkiem nowe. Wydawało się, że to ciało ożyło i łapczywie nastawiło się na przyjemność, jaką za życia odczuwała... a jednocześnie Ann wiedziała, że to ciało jest martwe. Gorąc zdawał się rozlewać po skórze, powodować drżenie i sapnięcia... ale to była tylko iluzja, którą stworzył umysł młodej wampirzycy wciąż pamiętającej życie.
A co ważniejsze, smak krwi Nadii.

W normalnych okolicznościach nie pozwalałaby siebie tak poniżać, oddawać się we władanie. Dziś oddała się Nadii i co gorsza, wiedziała że odda się znowu. Chciała, choć nie powinna...
Ale krew...

Z przyzwyczajenia wzięła głębszy oddech, aby uspokoić myśli. Jej własna wzburzona Vitae tchnęła iluzję życia w ciało, pozwoliła mu reagować. Ann poczuła ciepło na policzkach, gdy blady rumieniec wstąpił na jej twarz. Nadia...
Jak to dobrze, że Cyril nie był nigdy zainteresowany. Mógł tak wiele nakazać i Bezklanowa by wykonała polecenie z uśmiechem na ustach, dziękując mu za wykorzystanie.
Z Nadią było inaczej. Nikt nie oszukiwał, nie zmusił do wypicia krwi. Sama Ann otworzyła się na oferowaną przyjemność za cenę uległości... i mogła przestać w tym partycypować. Cyril by jej nie dał odejść, nawet jeżeli by chciała, a uległość do niego... Nie miała nawet szczypty radości, co najwyżej uśmiech na fałszywą miłość lub radość przez łzy.

Wróci do Nadii, jak ta zadzwoni. Odda się jej we władanie, jak sobie rosjanka zażyczy. Wstyd było przyznać, ale to położenie podobało się Ann... jednak tylko w łóżku.
No i Nadia... miała coś w sobie...
Lub to jej krew.

A nawet jeżeli nie wszystko co ją czeka będzie tak miłe jak dziś... interesy wymagają czasem poświęceń.



Podróż na stację benzynową zajęła jej nieco czasu i sporo samokontroli. W końcu jednak znalazła się przed nią. W sklepiku pracował obecnie jeden z masywnych pomocników i obsługiwał właśnie jakichś dwóch harleyowców.
Ann weszła do sklepiku, ogarnęła wzrokiem harleyowców (czy Ameryka tylko miała takich zarośniętych misiów na dymiących maszynach?) i stanęła tak, aby dać "klienteli" załatwić sprawunki.
Trwało to chwilę nim skończyli. Byli nieco bladzi i nieco kościści… jak na typowych wytatuowanych i brodatych mięśniaków w skórach.
Bezklanowa podeszła bliżej jak skończyli i zapytała ghula:
- Gdzie jest szef?
- Zajęty. Na zapleczu. - padły krótkie słowa.
- Jak bardzo zajęty? I czym? - Ann spojrzała w stronę zaplecza pytając pro forma, bo podjęła decyzję.
- Finansami. Bardzo zajęty… nie lubi księgowości.- wzruszył ramionami ghul.
- Och. - stwierdziła wampirzyca po czym niezrażona skierowała się na zaplecze.

I zobaczyła widok rodem z lat osiemdziesiątych. Biurka, papierzyska, segregatory i klnący nad arkuszami Brujah z kalkulatorem w ręku.
- Urząd Skarbowy Stillwater przekazał ponaglenie rękoma Joshui? - zapytała z rozbawieniem Ann, wchodząc do pomieszczenia.
- Capone poszedł siedzieć przez podatki, a ja wolę być czysty w tej kwestii. Nie ma co się rzucać w oczy urzędasom. - wyjaśnił Larry wzruszając ramionami.
- A w ogóle masz pojęcie co robisz czy liczbami czarujesz tylko? - podeszła bliżej, by spojrzeć na papiery.
- Mam pojęcie. To znaczy, wiem jak się rozliczać. Nie kombinuję z liczbami jak ci najemni kanciarze Williama. - wzruszył ramionami Larry.
- Hm, to nie ja za życia miałam siedzieć w tym, ale wiem wystarczająco jak robić liczby dobrze. Mogę pomóc kochanemu szefowi.
- Jeśli chcesz…- odparł z uśmiechem Brujah robiąc miejsce dziewczynie. A samemu przesiadając się na krzesło obok.
Ann usiadła na miejscu patrząc krytycznie na papiery.
- Och tak. Powiew dawnych lat biurokracji. - po czym zabrała się za ogarnianie finansów biznesu Larry'ego.
- Mhmm… nie zarabiam zbyt wiele, ale wystarczy na utrzymanie iluzji.- przyznał wampir.



Wróciła tuż przed świtem. Auto Toreadora już było w garażu, więc i William wrócił do swojej siedziby. Zastała go na piętrze, robiącego zamieszanie w sypialni. Zapewne dla wynajętej pomocy domowej, co by nie zastała zbyt uporządkowanego mieszkania do posprzątania.
- Przyda się wysypać ziemię z doniczki na dywan. Zajmie trochę posprzątanie. - odparła zaglądając do pokoju - Dobrą noc miałeś?
- Na tyle na ile można mieć było rozkoszując się towarzystwem sztywnego trupa… i jego zombie ochroniarza.- odparł cierpko Blake i dodał. - Nie chcę robić jej kłopotu. Po prostu łóżka powinny wyglądać na używane.
- Przeturlałam się po swoim. Masz niesforną siostrzenicę pod dachem, wujku. - uśmiechnęła się - Co w sumie zdechlak dziś robił?
- Włóczył się po okolicy w miejscu wypadku, gadał do siebie i przez telefon. Zbierał “dowody” i “poszlaki” . Był dość nerwowy. Odniosłem wrażenie, że ktoś inny przejmie tą całą robotę. Zresztą… sama wyrobisz sobie zdanie na temat naszego gościa. Jest tobą zainteresowany .- odparł w zadumie William.
- Zapytał o mnie tak bez powodu? Chyba nie był informowany jeszcze o moich "spotkaniach" nieznajomych w Stillwater?
- Najwyraźniej jednak dotarły do niego wieści o twoich… spotkaniach. I chciał się spotkać w tej sprawie z tobą. Całkowicie na przyjaznej stopie.- odparł Blake spoglądając na dziewczynę. - I po prostu wypytać o nie, “przy kubku kawy”… jak to ujął.
- Brzmi ekscytująco. - spojrzała na Williama - Nie, nie ufam mu w najmniejszym stopniu, ale zawsze coś ciekawego.
- Nie chcę zabrzmieć jak adwokat diabła, ale z doświadczenia wiem, że dobrze być dłużnikiem klanu Giovanni. Oni spłacają swoje długi, zawsze. Więc… jutro będziesz miała okazję załatwić sobie przysługę u tego klanu. - ocenił Toreador.
Kolejny o przysługach u Giovanni... I tak pewnie Cyril zaraz by ją na siebie wykorzystał.
- Wiadomo kiedy chce mnie porwać? - zapytała.
- Jutro… u Lukrecji. I nie porwie. Nie ma zamiaru się ruszać z siedziby Ventrue.- wyjaśnił Toreador.
- Lukrecja mówiła, że pewno pałeczkę przejmie Szkaradziec.
- Szkaradziec… nie jest dyplomatą. Nic więc dziwnego, że nasz obecny gość chce jak najwięcej roboty zrobić zanim… tamten się pojawi. Oczywiście jeśli Lukrecja ma rację… a przez rację mam na myśli jakiś cynk z Nowego Jorku. - rzekł nieco ironicznie Blake.
- Co ten Szkaradny może chcieć? Bić nas, aż nie wymyślimy czegoś ciekawego? - parsknęła.
- Nie… będzie robił to samo co obecny, tylko że Szkaradziec jest bardziej doświadczony, bardziej potężny… i ma… cóż, poza paskudną gębą, która może przerazić Nosferatu, lekko obluzowaną piątką klepkę. Co czyni go deczko nieprzewidywalnym. - wyjaśnił Blake.
- Zapowiada się niezapomniany okres. - westchnęła - Jutro zjawię się u Lukrecji, żeby mieć załatwioną rozmowę ze sztywniakiem.

- Jeśli osłodzi ci to nieco najbliższe noce, to zamierzam cię porwać na jedną noc. Do Nowego Jorku. - rzekł wesoło William.
- Och? - bezklanowa zdziwiła się - Myślałam, że nie jestem w twoim typie. - uśmiechnęła się rozbawiona - To ma być randka w metropolii?
- Gorzej… przyjęcie u Toreadorów. - westchnął ciężko William. - Primogenka Wielkiego Jabłka zaprasza primogena Stillwater. Nie wiem po co… ostatni raz tam byłem chyba… po drugiej wojnie światowej?
- I potrzebujesz moralnego supportu siostrzenicy?
- I przewodnictwa. Jak już wspomniałem, od dziesięcioleci tam nie byłem. Spodziewałem się, że już o mnie zapomnieli. Więc obecny telefon jest… lekko niepokojący. - odparł Blake i wzruszył ramionami. - Niemniej bardziej od moralnego supportu, przyda mi się przewodnik po mieście.
- Nie ma sprawy. Mogę być votre majordome. Wiesz, żeby nie było, że z kimkolwiek się włóczysz. - Ann odparła ze spokojem.
- Przymusu nie ma z mojej strony. Jestem pewien że La Bella chętnie podeśle mi przewodnika, żebym przypadkiem się nie zgubił. - zaśmiał Toreador.- I przypadkiem nie poszedł tam gdzie nie powinienem. I oczywiście informował ją o wszystkich moich ruchach. Bo się ona troszczy o gościa.
- Ranisz mą duszę, jeżeli chcesz mi odebrać taką okazję. - położyła dłoń na sercu - Idziemy do House of Arts czy Primogenka ma inną miejscówkę?
- Neue Galerie New York , więc dość prestiżowo.- odparł z uśmiechem Blake.
- Wysłali ci ładne zaproszenie? Ładnych słów użyli chociaż?
- Bardzo. La Bella potrafi słodzić. - odparł Toreador z uśmiechem.
- La Bella to....? - zapytała.
- Elena Belle Dubois, dla przyjaciół La Bella, więc… lepiej tak do niej nie mów.- wyjaśnił William grożąc żartobliwie palcem.

- Jako nastolatka miałam fazę na nią. - zamyśliła się - A nastoletni umysł umie rzeczy wymyślić nocami, tak... - pokiwała głową - Wiesz o czym mówię.
- Nie ty jedyna. La Bella… ma charyzmę przez duże CH.- pocieszył ją Toreador. - Po prostu całkowicie fascynuje sobą.
- Przeszło mi. - wzruszyła ramionami - Była nastoletnia trauma, ale nie przebywałam tak często tutaj, aby w niej utonąć. - spojrzała na Williama - Masz pomysł czemu nagle zapałano potrzebą zobaczenia cię na miejscu? To jakiś family reunion będzie?
- Cóż… nie mam pojęcia czemu chce się ze mną spotkać. Nie jestem jej do niczego potrzebny, skoro nie byłem przez ostatnie dziesięciolecie. Nie wiem co się zmieniło. A poza tym… moje relacje z La Bellą są… - wampir wyraźnie spochmurniał. - … eemm, skomplikowane.
- Więc ona nie jest twoją przyjaciółką?
- Szczerze? - William usiadł na łóżku i zamyślił się. - Między mną i La Bellą było całe spektrum ludzkich relacji. Obecnie jesteśmy… oficjalnie przyjaciółmi, nieoficjalnie w dobrych stosunkach.
- Chyba nie było między wami romantycznych relacji? - usiadła obok Williama.
- Była… platoniczna fascynacja… niemniej powinnaś kierować swoje podejrzenie w przeciwnym kierunku. - Blake zamilkł na moment, zamyślił się. - Pewnie prędzej czy później się dowiesz tego, więc powiem ci wprost. Dubois… zabiła mojego potomka.
Ann skrzywiła się lekko.
- Czemu to zrobiła?
- Polityka, moja droga. To było w czasach, gdy obecny Książę, nie był jeszcze księciem Nowego Jorku, a La Bella nie była primogenką. - wyjaśnił William wzdychając. - W tamtych czasach, ja stałem po stronie… w sumie żadnej. Nie popierałem buntowników, ale też nie stanąłem stanowczo po stronie ancien régime Nowego Jorku.
Caitiffka milczała chwilę.
- Jaką ty miałeś pozycję w Nowym Jorku?
- Kiedyś… bardzo wysoką, moja droga. Tak jak wszyscy Toreadorzy. Niemniej jeszcze większe miałem wpływy w samym mieście. Ale kiedyś… Nowy Jork był znacznie mniejszy.- wyjaśnił pół żartem pół serio Toreador.
- Odeszłeś z miasta po tym jak La Bella zabiła twojego Potomka? - zastanowiła się - Czy może nie tyle co Potomka... co miłość?
- Cóż… gdy ginął z jej rąk, nie był już moją miłością. Nasze drogi rozeszły się dwa dziesięciolecia wcześniej. - machnął ręką William. - Mam pecha do potomków.
- Czujesz do niej urazę za to? Złość?
- W sumie… to nie. Tamto to przeszłość, a La Bella nigdy nie była moim osobistym wrogiem. I nie pastwiła się nad moim potomkiem. Z tego co wiem, jego śmierć była szybka.- wyjaśnił William wzruszając ramionami.
- Ale masz z tyłu głowy, że to nagłe zaproszenie może mieć... mniej przyjemne pobudki niż nawiązanie kontaktu ze starym przyjacielem. Może ona sądzi, że jesteś wciąż zgorzkniały i chcesz zemsty na niej?
- Hmm… cóż… wtedy powinna spróbować zaprosić mnie lata wcześniej. I tak… możliwe, że chce mnie ubić. - wzruszył ramionami Blake i spojrzał na Ann. - W takim przypadku, uciekaj od razu z miejsca. Ja sobie poradzę. La Bella mimo wszystko assamitką nie jest, a ja radziłem sobie nawet z zabójcami z tego klanu.
- Kim ty byłeś, że nasyłano na ciebie assamitów? - uniosła brew.
- Krzyżowcem na Morzu Śródziemnym. Dawne czasy…- zaśmiał się Toreador. -... w czasach, gdy należałem do Zakonu Maltańskiego idea krucjat powoli już zamierała. Ale nadal były tarcia między wschodem i zachodem. I między Kainitami pochodzącymi z różnych kultur.
- Mówisz żebym uciekała... To nie tak, że Toreadorzy potrafią być szybcy. - sarknęła.
- Jeśli La Bella rzeczywiście chce mnie zabić, to będzie musiała skupić wszystkie swoje zasoby na mnie. To jest twoje okienko na rejteradę. - odparł wampir głaszcząc Ann po włosach. - Słaba caitifka nie jest warta wysiłku polowania na nią. W tym twoja szansa.
- Zakładasz, że La Bella woli walczyć jeden na jednego, co? - wzruszyła ramionami - Jeżeli jesteś tak silny to tym bardziej przeciwnik musiałby być durniem, aby chcieć cię zdjąć przynajmniej bez obstawy.
- Obawiam się że Dubois nie jest głupia, ani na tyle dumna by walczyć jeden na jednego. To słodka intrygantka. - westchnął William i rzekł pocieszająco. - Wątpię jednak by chciała mnie zabić. O wiele wygodniej byłoby jej nająć jakichś zbirów i napaść mnie tutaj, niż.. robić zamieszanie w Nowym Jorku. Jestem primogenem Stillwater, a choć to jest dziura bez znaczenia, to tytuły… mają znaczenie dla starszyzny w Nowym Jorku. I Smith może upomnieć się o ukaranie mojego zabójcy.
- Zakładajmy, że nie ma nadziei popsuć nam tych wakacji. O mnie się nie martw teraz, będę czujna jak to na ulicach Nowego Jorku nauczono. Czyli bardzo.
- Nie martwię się. Wiem że sobie poradzisz. Wiem że sobie poradzimy. - stwierdził z uśmiechem Blake.

- Jak w sumie mam do niej się zwracać, jak podchodzić? - zapytała - Po śmierci jej nie widziałam, a za życia nasze relacje były bardziej... no, byłam córką ludzi, z którymi się interesy robiło, a przyszłą spadkobierczynią. - zmarszczyła brwi - W sumie ciekawe czy moja część spadku wciąż czeka, skoro tak nie do końca umarłam. Nawet pewnie nie dotarli, że mnie zabito... I ciekawe też kto z kainitów trzyma łapy na biznesie. Nie odpuszczonoby intratnego międzynarodowego interesu dla mortali z dobroci martwego serca.
- Miss Dubois wystarczy… - odparł z uśmiechem i westchnął cicho.- Ach… lubimy sądzić, że jesteśmy szczytowymi drapieżnikami i władcami świata, ale prawda jest taka że na szczycie… jest duża konkurencja. W Świecie Mroku czają się wilkołaki i inni zmiennokształtni, tkają swoje intrygi magowie, w sarkofagach kryją się mumie i… cóż, sama miałaś chyba okazję się przekonać na wyprawie z Nadią, że bycie Kainitką nie czyni niezniszczalną. Możliwe więc że to nie Kainici pociągają za sznurki twojej rodziny.
- Mumie? - Ann była w szoku i pokręciła głową - A kto tam moimi trzęsie... byle mocno trząsł. - nisko warknęła.
- Tak, mumie… one i Wyznawcy Seta, wampiry pochodzące ze starożytnego Egiptu istnieją. Acz mała jest szansa byś spotkała ich w stanie Nowy Jork. - odparł Toreador i dodał. - Świat jest pełen cudów… lub koszmarów których jako śmiertelnik nie zobaczysz nigdy. Jeśli masz szczęście. Jeśli pecha, to oglądasz skrawek naszego świata tuż przed śmiercią.
- Ja poznałam dni przed śmiercią. - nastroszyła się - Sabat był taki sam za twoich czasów?
- Inny… Sabat zmieniał się z czasem, ewoluował… tak jak Camarila, Anarchy i klany. Jesteśmy bardziej odporni na zmiany… ale nawet my musimy iść z duchem czasu i postępem ludzkości.- przyznał William.
- Też masowo przemieniali?
- Zależy kiedy, zależy jak…- odparł enigmatycznie Toreador zamyślając się. - … szczerze mówiąc nie pamiętam, kiedy to stało się to jednym z ich zwyczajów. A nie tylko koniecznością wynikającą z okoliczności. Z tego co słyszałem, zanim powstał Sabat i Camarilla, niektóre klany stosowały nagminnie taką taktykę… Tzimisce najczęściej i czasem Gangrele najeżdżały na wioski przemieniając wszystkich w celu przygotowania mięsa armatniego przed ważną wyprawą.
- A Starsi zachowują się, jakby to była wina Bezklanowych, że istnieją. Jakby to nie Klanowi tworzyli…
- Wina nie leży w twojej… bezklanowości, a w tym że powstałaś nielegalnie. Śmierć grozi nie tylko powstałemu tak wampirowi, ale i jego stwórcy. Na tworzenie potomka trzeba mieć zawsze pozwolenia miejscowego Księcia, który pilnuje tego by Kainici nie wyludnili populacji śmiertelników. - wyjaśnił Toreador.
- Czyli jako Książę... chciałbyś mnie ubić?
- Nie jestem aż tak przesądny.- odparł ze śmiechem Blake i wzruszył ramionami. - Joshua też nie.
- A La Bella?
- Też nie… - zaprzeczył Blake. - Mimo uduchowionej maski artystki, miss Dubois jest osobą stąpającą twardo po ziemi.

- Cyril twierdzi, że tylko jego wpływy mnie chronią... Myślisz, że to prawda?
- I tak, i nie. Jesteś jego… protegowaną, a nie samotnym wampirem, nad którym nie ma kontroli. I którego trzeba ubić w ramach czystek sanitarnych. Aczkolwiek pewną dozę protekcji uzyskałabyś dołączając do którejś z band Anarchów lub schodząc do kanałów. Papa Roach nadal chyba prowadzi nabór do swojej sekty, prawda?- zapytał na koniec William.
- Tak... choć o nim później sama się dowiedziałam. - westchnęła - Cyril... może innego słowa by użył niż protegowana. Wiesz, czasem da się spojrzeć kawałek pod maskę. - wyraźnie wampirzyca czasami mogła otrząsnąć się z miłości?
- Czasem… tak. - potwierdził Blake i wstał z łóżka.- No cóż… nie ma się co martwić. Cyril jest… jaki jest. Są gorsi od niego, wierz mi. A na nas już chyba czas.
- Tak... niestety sen czeka. - również wstała - Kiedy mamy jechać?
- Pojutrze…- odparł z uśmiechem Blake. - …masz czas na załatwienie sobie eleganckiej kreacji.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 12-11-2022 o 16:33.
Zell jest offline