Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2022, 20:19   #13
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację


Było jeszcze długo przed świtem, gdy siostra Rita usłyszała pukanie do drzwi. Z orężem w dłoni odsłoniła kawałek wejścia, lecz nie zastała tam wroga. Przed nią stał młody armiger o nieco zmęczonym obliczu w niemożliwym do pomylenia, czarnym jak noc pancerzu. Zasalutował jej, na co odpowiedziała tym samym. Potem przekazał zalakowany list, zasalutował raz jeszcze i odszedł. Zdziwiło to odrobinę bitewną zakonnicę. Oczywiście otrzymywała posłańców, ponieważ miała obowiązek raportować listownie swoje postępy. Jednak nigdy nie przybywał do niej z listem nikt z jej organizacji. Zwłaszcza o takiej porze. Kobieta zamknęła drzwi, zasiadła przy stoliku i przy zapalonej świecy przełamała pieczęć z symbolem oka, przechodząc do czytania. Treść listu była niezwykle sucha i formalna, ale prawie zmroziła jej krew. Przeorysza Zakonu Oka pisała w nim, że balor Khorramzadeh, zwany Królem Burz, zebrał demoniczne legiony i dokonał szturmu na Kenabres. W jego trakcie zdołał dokonać największych postępów od zarania konfliktu na tamtych ziemiach. Przełamał bowiem granicę Rany Świata i uszkodził jeden z Kamieni Strażniczych podarowanych przez samą boginię Iomedae. Odparcie demonicznej nawały się powiodło, jednak znacznym kosztem. Poza tym istniało ogromne ryzyko, że się istoty chaosu wkrótce się przegrupują i następnym atakiem dokończą dzieła, powodując tym samym koniec świata. Dlatego też zwołano Czwartą Krucjatę Mendeviańską. Jej sukcesy jak dotąd były nieznaczne, a niebezpieczeństwo wzrastało z każdym dniem. Do tego siły rycerzy piekieł w jej trakcie zostały bardzo poważnie uszczuplone. Dlatego też mobilizowano odwody. W praktyce oznaczało to dla Rity natychmiastowy rozkaz wymarszu i dołączenia do krucjaty. W obliczu takiej stawki i bezpośredniego polecenia głowy zakonu jej święta misja w Ustalavie niestety musiała poczekać.

Marvella zawsze była gotowa na wszystko, dlatego też zebranie się do drogi zabrało jej zdumiewająco mało czasu. Zanim jednak opuściła „Pod Wisielcem”, przekazała suchą i lakoniczną wiadomość dla swoich przejściowych kompanów. Potem zaś ruszyła w podróż do sąsiedniego kraju.





„Nie jest umarłym ten, który spoczywa wiekami, nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami”. - Howard Phillips Lovecraft

Śmierć. Marzenie dla boleśnie konającego. Ułuda dla młodego. Ponura konieczność dla starego. Pragnienie dla wielce strapionego. Narzędzie wojującego. Inspiracja artystycznie usposobionego. Postrach praktycznie każdego żyjącego.

Od kiedy istnieje życie, niezłączenie za nim podąża śmierć, nie odstępując choćby na krok. Przybiera różne postacie i miana. Nie dba o stan, wygląd, płeć, majętność, uczynki, wiek, rasę, gatunek, wyznanie, miejsce zamieszkania. Zdaje się zawsze obecna, choć niesłychanie cierpliwa. Niczym skrupulatny poborca zawsze odbiera swoją należność.

Powiada się, że niezmienne prawa chronią każdy stan, prawa mądre jak Natura i tak ustalone, jak Los. Nienaruszalne zasady ustanowione u samego Początku. Pilnowane pieczołowicie przez Eonów.

A jeśli to nie całkiem prawda? Co, jeśli wszelkie zasady stanowią jedynie oazy porządku pośród nieskończonego morza chaosu? Od każdej reguły może istnieć wyjątek. Pośród niekończącego się strumienia zdarzeń nawet kosmiczna entropia sporadycznie ulegnie odwróceniu.

Co, jeśli raz jeden śmierć nie ustanowi końca? Nie naznaczy kresu istnienia? A stanie się jego nowym… początkiem?


„Były dwie siostry: Noc i Śmierć,
Śmierć większa, a Noc mniejsza,
Noc była piękna jak sen a Śmierć,
Śmierć była jeszcze piękniejsza...”



Dokonał się dzień. Zmierzch rozlał atrament, a smoliste kłęby chmur zakryły brylanty gwiazd. Niebo rzewnie zapłakało, zalewając potokiem łez strzeliste iglice, dwuspadowe dachy i brukowane arterie grzesznego miasta. Spowalniał sercowy puls metropolii. Cienie tkały gęstą pajęczynę pomiędzy uliczkami. Ostatnie światła w okiennicach dogasały. Noc obejmowała panowanie.

„Teraz kroczę w cieniach pomiędzy światami… i to tam wreszcie dostrzegłam, co naprawdę czyha w mrocznych zakątkach Golarionu…”

Zdawało się, że miasto zasnęło, mimo to para smukłych mężczyzn kroczyła pośród skąpanych w mroku, gęstych uliczek. Obszerne płaszcze chroniły ich przed straszliwą ulewą a zdolność infrawizji pozwalała orientować się w ciemności. Mijali kolejne zakręty, stąpaniem mącąc zalegające wszędzie kałuże. Wyglądało na to, że doskonale orientowali się w zawiłej architekturze tego miejsca. Nie czynili bowiem postojów, a krok ich był sprężysty. W końcu dotarli na tyły jakiejś zapuszczonej kamienicy. Tam zapukali w stare odrzwia prowadzące do sutereny, używając dobrze zapamiętanej kombinacji. Gdy drewniana zasuwa wizjera odsunęła się, ukazując pochyłe oczy, jeden z przybyszy wyszeptał gardłowo „I'a ry'gzengrho!”. Odźwierny obadał jeszcze ich oblicza dwoma rzutami oczu, po czym sięgnął do zasuwy. Po chwili uchylił drzwi, jednak gdy tylko jego głowa wychynęła zza szpary między nimi a framugą, nagle runął w tył z łoskotem. Jeden z zaniepokojonych przybyszy postanowił sprawdzić, co się stało, lecz gdy tylko to zrobił, na jego oblicze momentalnie wlała się czysta, nieskrępowana groza, po czym sam zwalił się z hukiem na ziemię, padając na twarz przez próg. Dopiero jego towarzysz spostrzegł, że tamten leży martwy, tak samo, jak kolega. Po jednej strzale sterczało z każdego z ciał. Odźwierny miał przeszyte oko zaś jego kompan podstawę czaszki. Zdjęty strachem mężczyzna sięgnął instynktownie po miecz, lecz wtedy poczuł silne ukłucie bólu w dłoni i podbrzuszu, które mimowolnie wyrwało z jego gardła wrzask. Jak się okazało, obca strzała przybiła mu dłoń do ciała, uniemożliwiając dobycie oręża. Ciskając przekleństwa, mężczyzna rozejrzał się panicznie po ciemnościach wokół. Jednak niczego nie mógł dostrzec. Mimo że jako elf dobrze widział w niej całe otoczenie. Tak jakby napastnik był całkiem niewidzialny.
— Nie wiem, kim jesteś, ale podpisałeś na siebie wyrok, podnosząc rękę na Zakon Gwieździstego Blasku! — wycedził.
Ból dawał się we znaki, cierpienie przywołało na jego czoło perliste krople potu. Zalegające ciała zaś utrudniały mu ucieczkę do wnętrza domu. Sytuacja zaatakowanego prezentowała się nieciekawie.
— Myśleliście, że ciemność jest waszym sojusznikiem? — cienie odpowiedziały melodyjnym, acz monotonnym żeńskim głosem z wyraźnym kyonińskim akcentem. — Jedynie do niej przywykliście. Ja się w niej narodziłam. Ona mnie ukształtowała. Cienie was zdradziły, ponieważ należą do mnie.
Poza tym tajemniczym głosem mężczyzna nic nie widział ani nie słyszał. Tak jakby rozmawiał z samą nocą.
— Jestem waszym najgorszym koszmarem — głos przemówił ponownie. — Przybyłam, by przerwać wasz błogi sen. Macie prawo się mnie lękać, albowiem jestem waszą śmiercią.
Zaraz potem dwie strzały przeszyły ciało przybysza, nie zabijając go jednak od razu. Padł jednak ziemię, czując zbliżający się kres.
— Kto cię przysłał? Służysz Staremu Wrogowi? — zapytał jeszcze, gwałtownie opadając z sił.
— Zapomnij o Starym Wrogu. Ponieważ teraz macie nowego.
Te niepokojące słowa mężczyzna zabrał ze sobą do grobu, razem z niewyraźnym widokiem pary oczu, świecących szkarłatem pośród czystej materii ciemności.

„Teraz dowiedzą się, dlaczego powinni lękać się ciemności. Teraz pojmą, dlaczego powinni lękać się nocy...”


Może i „Ślepy Pies” nie należał do najlepszych karczm w Carrion Hill, ale w pełni odpowiadał potrzebom łowczyni. W takim miejscu nikt nie zadawał zbędnych pytań i każdy pilnował swojego interesu. No i donoszenie było bardzo źle postrzegane. Dlatego mimo swojej inności mogła się tam czuć w miarę swobodnie. Co prawda klientela była awanturna i hałaśliwa, ale niezbyt jej przeszkadzała, bo raczej odstraszała ona zaczepnych typów i zupełnie obce było jej pojęcie znużenia. Z podobnych powodów kiepska jakość jadła i napitku również nie stanowiła dla niej problemu, tak samo jak nieprzyjemne aromaty obecne w okolicy budynku i wydobywające się ze stłoczonych ciał zgromadzonych jego w głównej izbie.

Kiedy wieczorem siedziała nieniepokojona w zacienionym rogu sali, nasłuchując lokalnych plotek, z których większość była nieprzyzwoita lub niezwykle brutalna, do karczmy wkroczył posłaniec burmistrza. Nieszczęśnik ledwie zdołał przekazać swą wiadomość, a został ordynarnie przegnany, co kobieta przyjęła z chłodną obojętnością. Bardziej interesowało ją to, co przedtem powiedział. A dokładnie informacja o potworze, o którym zdążyła już co niego usłyszeć od tutejszych od bywalców. Wyglądało na to, że mogła znowu wyruszyć na łowy.


Rano ruszyła do rezydencji burmistrza, kierując się wskazówkami uzyskanymi od karczmarza ze „Ślepego Psa”. Puste ulice, które przyszło jej przemierzać pośród strug deszczu, zdawały jej się miarą zagrożenia, lub tchórzostwa mieszkańców. Bądź obu. Najbardziej osobliwe w tym wszystkim było, że pochowały się również wszystkie bezdomne zwierzęta. A to już niemalże potwierdzało jej poważne podejrzenia co do tego, że może mogła mieć do czynienia z jej znienawidzonym wrogiem. Wiedziała, że zwłaszcza koty były wyczulone na jego obecność.

Nawet kramy i składy handlowe były w Carrion Hill szczelnie pozamykane. Tak jakby mieszkańcy chcieli przeczekać zagrożenie. Co kobieta uznała za jawną głupotę. Dostrzegała jednak wyraźne zalety tej sytuacji. Im mniej osób na ulicach, tym mniejsza była szansa na zatarcie przez nie ewentualnych śladów. Spadało również ryzyko, że ktoś zaplącze się pod nogi w trakcie polowania. Jedyną prawdziwie nurtującą ją rzeczą w trakcie podróży stanowiło niezbywalne wrażenie bycia obserwowaną. Zwłaszcza że jej bystre oczy nie mogły uchwycić jego źródła.

Pokonawszy labirynt Splątanej, łowczyni ruszyła Koronną, by ostatecznie trafić do rezydencji burmistrza. Do tego czasu była już całkiem przemoknięta, ale niewiele sobie z tego robiła. Chłód i wilgotne odzienie pewnie bardziej by jej przeszkadzały, gdyby nadal czuła w swych żyłach krążenie. Wyjawiwszy parze uzbrojonych w alkenstarskie wynalazki ustylizowanych na kruki strażników powód swego przybycia, kobieta wkrótce została wprowadzona przez jednego z nich do środka. Krótka podróż na górę przez bogato urządzoną rezydencję doprowadziła ją do dębowych drzwi, w pobliżu których polecono jej zaczekać aż ktoś z wewnątrz ją zaprosi. Polecenie nie stanowiło dlań większego problemu. Potrafiła całymi dniami czaić się w bezruchu na swą zwierzynę. Mogła więc bez problemu zaczekać, nawet dłuższy czas.

W międczyczasie przybyła trójka jakichś awanturników. Wystarczyło jej zaledwie jedno spojrzenie, by to stwierdzić. Tak samo jak to, że nie pochodzili z Carrion Hill. Nie ulegało również wątpliwości, że ich powód przybycia był identyczny jak jej samej. Jedna z tamtych, ciekawska blondyna, od razu zbliżyła się do niej, najwyraźniej chcąc się zapoznać. Co też ujawniła swymi słowy.
— Datura — odparła jej sucho elfka, nie kłopocząc się obszerniejszym przedstawieniem.
Wkrótce potem z pokoju wyszedł kamerdyner i zaprosił wszystkich do środka.


Wysłuchawszy uważnie tego co miał do powiedzenia burmistrz, łowczyni powiedziała, że podejmuje się jego zlecenia a następnie pozwoliła awanturnikom, by zadali swoje pytania. Po tym co dotychczas usłyszała, sama nie miała właściwie żadnych.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2023 o 09:35.
Alex Tyler jest offline