Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2022, 23:02   #2
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Sakralna cisza biblioteki, miejscowej świątyni wiedzy pod auspicjami kościoła Oghmy, zmącona została nagle i prędko. Nie, żeby jakiś wieczorny czytelnik zaczął przeżywać czytaną historię w ekstremalnym przykładzie immersji. Szło tu o wiele bardziej przyziemne mącenie, o niebieskowłosego intruza przerzucającego kolejne woluminy bez krztyny szacunku dla nagromadzonego słowa pisanego, w poszukiwaniu tego jednego jedynego, mającego przynieść mu przyjemnie brzęczącą wypłatę za przyjęte zlecenie. Księgi i traktaty wirowały w powietrzu, ściągane z półek i przerzucane przez ramię prędkimi szarpnięciami.

- "Pacyfizm - o lepszym jutrze"? Błagam, lepsze jutro było wczoraj! "Kodeks moralny pióra wiele...", NUDA. "Nieskończone Miłosierdzie - dogmaty i wierzenia kościoła Ilmatera". Ziew! Co jeszcze... Oho!, oho, ho, ho! Mam cię, skarbeńku. Chodź do tatusia.

Brat Jeremias, siwiejący już opiekun biblioteki, wywabiony ze skryptorium dziwnymi dźwiękami, w takim właśnie stanie zastał swój ukochany księgozbiór - jakby przeszło przezeń tornado nienaturalnych proporcji, z jakimś niebieskowłosym młodziakiem będącym okiem tego cyklonu. Bransolety na nadgarstkach grały cichą melodię gdy upierścienione palce zacisnęły się na ciężkim tubusie oznaczonym miejską pieczęcią. Serce Jeremiasa nieomal pękło wpół, gdy z przerażeniem na twarzy ogarniał spojrzeniem ogrom bałaganu i cenne woluminy rozrzucone po bliskiej okolicy. Dziwny dźwięk, pół rozpaczy i pół bogobojny, wyrwał się mu z piersi, płosząc gówniarza.

- Coś... - Zająknął się. - Coś ty uczynił, bezbożniku!?

- Lektura do poduszki? - Nadeszła odpowiedź w kpiarskim tonie i z jeszcze bardziej kpiarskim uśmieszkiem.

Tego było dla brata Jeremiasa za wiele. Na co dzień spokojny człowiek, zakonnik poczuł żądzę mordu i, pęczniejąc niby balon, dopadł do młodziaka przyciskającego tubus do piersi. Schwytany chyba w sidła zaskoczenia nie rzucił się do panicznej ucieczki, a stanął tylko w miejscu, przyjmując pokornie uległą postawę wobec nacierającego nań strażnika wiedzy.

- Ty nawet nie masz pojęcia, jak cenne są te rzeczy! Jak śmiesz! Tak bezcześcić bezcenności! Już ja cię nauczę szacunku, gówniarzu. Słuchaj mnie tylko uważnie.

- Zamieniam się w słuch - responsował potulnie niebieskowłosy.

- To słuchaj - brat Jeremias szykował się do obfitego słowotoku, czerwieniejąc jak burak. - Po pierwsze...

Po pierwsze należało być zawsze gotowym, by wznieść gardę. Zakonnik nienawykły do tak brzydkich zagrań uliczników gardy nie wzniósł i, zdzielony tubusem przez pysk, mógł tylko zatoczyć się ślepo w tył. Młodziak poprawił jeszcze raz i drugi, wkładając w uderzenia więcej mocy niż wątła sylwetka powinna mu na to pozwalać, kąsając niby żmija pod ostrymi kątami. Brat Jeremias, osłaniając się dłońmi, poleciał przez jeden ze stołów, zwalił się na kamienną posadzkę w aureoli papierzysk.

Dopiero wtedy młodziak wziął nogi za pas, jakby piekielne ogary deptały mu po piętach, z chichotem godnym impów wyrywającym się z gardła. Zakonnik nie zamierzał dać tak łatwo za wygraną i, zebrawszy się do pionu, ruszył w pościg za intruzem, za przewodnika mając ten piekielny śmiech i brzęczenie bransolet z oddali. Przebierając grubymi nogami wpadł do atrium i stanął jak wryty. Najęci na nocną wartę strażnicy chrapali sobie w najlepsze, za nic mając wściekłe krzyki i wizgania kapłana. Z litanią przekleństw na wargach i żądzą mordu na twarzy, Jeremias zgarnął obitą paskudnie pałkę z pasa i biegł dalej.

Prędko jednak wyszło na jaw, że nie miał co konkurować w peletonie z ulicznikiem. Mól książkowy i zasłużony skryba kondycję miał, delikatnie mówiąc, słabą i oddech prędko przeszedł w płytkie, astmatycznie szarpane tony. Chuda sylwetka co najwyżej migała mu w oddali, na wąskich zakrętach alejek wokół biblioteki i, chcąc-nie chcąc, Jeremias musiał po parunastu chwilach przystanąć w miejscu, by nie nabawić się ataku serca. Oparty o oplecioną bluszczem fasadę kamienicy łypnął w alejkę, gdzie zalegał jakiś mało przytomny pijaczyna.

- Osochozi - pijus wychrypiał w jego stronę.

Zakonnik machnął nań dłonią, złowiwszy wzrokiem duet strażników na skrzyżowaniu parę kroków dalej.

- Straż, straż! Kradzież była, łapać złodzieja!

Ciężkie kroki brata Jeremiasa i okutych w pancerze miejskich oficerów przebrzmiały w oddali, w szaleńczym pościgu za kleptomanem, gdy pijak zerwał się do pionu niemalże w podskoku, z szerokim uśmiechem na ustach. Zbyt trzeźwo jak na wstawionego menela, ale iluzja prędko rozmyła się mgliście i na jego miejscu pojawił się niebieskowłosy włamywacz. Otrzepał tyłek z brudu alejki i, obracając tubus w dłoniach, spokojnym krokiem ruszył na spotkanie ze swoim pracodawcą, gwiżdżąc wesołą melodię z iskrami samozadowolenia w oczach.

- Tak to się robi, Juliuszu Czedarze - oznajmił jeszcze swojemu mysiemu towarzyszowi.


Najjaśniejszy punkt faeruńskiego firmamentu teatralnego i najświetniejszy aktor od Grzbietu Świata na północy po Lśniące Morze na południu - a przynajmniej takimi epitetami zatytułował się Felix Hayle, zwany również "Pawim Piórkiem", przy pierwszym spotkaniu z grupą, w której szeregi - z sobie tylko znanego powodu - postanowił się wwiercić niczym irytujący, głośny, atencyjny szkodnik. Skrzący się od biżuterii wszelakiej - od pierścieni na palcach, przez bransolety na nadgarstkach, po kolczyki w lewym uchu - niebieskowłosy chuderlak prezentował się bardziej jak szczur miejski, który jakimś cudem dochrapał się bogactw ze skarbczyka opasłego kupca, aniżeli awanturnik z krwi i kości, ale na szlaku okazał się nie być aż tak wielką kulą u nogi, na jaką wyglądał.

Młody chaośnik nigdy jednak nie potrafił usiedzieć za długo w jednym miejscu, a już zwłaszcza nie w ciszy. Jeśli nie nucił czegoś pod nosem, nie wystukiwał melodii na powierzchniach płaskich lub nie konwersował ze swoim chowańcem Juliuszem, to skutecznie zabijał nudę anegdotami i historiami - z których jedna była bardziej wyolbrzymiona od drugiej - snując je melodyjno-donośnym głosem wprawnego oratora, lekko tylko okraszonym charakterystycznym amnijskim akcentem. Nawet do irytującego zwyczaju Hayle'a, jakim było przesycanie każdego słowa mniej lub bardziej dobrodusznym sarkazmem, szło się przyzwyczaić. Acz i tak ciężko było czasami nie zadać sobie pytania, jakim cudem młody atencjusz nie został utopiony w burzliwych wodach Wybrzeża Mieczy.

Ale!, jak to z chaośnikami bywało, tak i Pawie Piórko miał niejednego asa w rękawie. A takimi nie zwykło się afiszować.


"Trzy Młoty" i, nieco szerzej rzecz ujmując, samo Kingsholm były dziurami jakich wiele, obelgami dla prawdziwej cywilizacji wciśniętymi w dawno zapomniany kąt Faerunu na szlaku, niegodnymi nawet kropki na mapie. Widziało się jedną, widziało wszystkie; wsi spokojna, wsi wesoła. Jedynym, co ratowało tą osadę utrzymującą się z jakże prestiżowej wycinki drzew i rybołówstwa, była legenda owiewająca okoliczny cmentarz i pomnik protagonisty rzeczonego mitu. Felix, ze swym sercem czułym na artystyczne kwestie i jeszcze bardziej łasym na skarby, tą cząstkę miejscowego folkloru zaaprobował bardzo prędko.

Tyle że i tak ostatnie dwa dni spędził nie na zbieraniu informacji na temat rzekomego skarbu, a na wylegiwaniu się jakby poprzedni dekadzień spędził na ciężkiej pracy w kamieniołomach i dudnieniu wina w takim tempie, że groziło ono wykończeniem zapasów "Młota" zanim postanowią ruszyć dalej. Na dodatek (lub nieszczęście), aktywność młodego Hayle'a szybowała w górę, czego zwieńczeniem była przesadnie dramatyczna inscenizacja słynnego ze sztuki o luskańskim księciu solilokwium, rozpoczynającego się od słów "być albo nie być".

I jakimś cudem Piórko ostawał się morderczemu kacowi, zawsze i niezawodnie zjawiając się w sali wspólnej wypachniony, wystrojony i w dobrym nastroju. Jedynie żywiołowość przygasała, czego dowodził fakt, że chłopak dawał radę usiedzieć w miejscu dłużej niż kwadrans. Choćby tak jak teraz, gdy z nogami bezceremonialnie wywalonymi na blat stołu, bujał się na krześle, wzdychając tylko ciężko od czasu do czasu. Skórzane odzienie w ciemnych barwach, godne szlachcica i skrojone na miarę, było jak zawsze w nienagannym stanie, stanowiąc antytezę strategicznie rozchełstanej koszuli i artystycznego nieładu niebieskiej grzywy.

Felix raczył się późnym śniadaniem, balansując pełen talerz na udach i od czasu do czasu dziobiąc ser, częstując jego kawałkami skrytego w kieszeni skórzanej kurty Juliusza. Dopiero gdy gospodarz podszedł do ich stolika w obstawie nieznanych im jeszcze osób, Piórko ożywił się, wyrwany z rutyny poranka. Uśmiech zaczął drgać na ustach junaka, rozszerzając się już zupełnie na wspomnienie piękniutkich, okrąglutkich, błyszczących dwóch dziesiątek złociszy na głowę. Śniadanie odeszło w niepamięć, Piórko odchylił się jeszcze mocniej w krześle i bransolety na nadgarstkach zadzwoniły, gdy splótł palce na karku, przeciągając się po kociemu.

- "Coś złego tam się dzieje", cóż za wyczerpujący raport stróżów prawa - zamruczał z fingowaną niewinnością na twarzy. - Ale jak to babulka mawiała, "żaden pieniądz nie śmierdzi", więc bez obaw, przyjaciele, pomożemy! Taka to już bohaterska dola.

Zęby błysnęły w szerokim uśmiechu.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 15-11-2022 o 23:10.
Aro jest offline