Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2022, 17:11   #6
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację

Morze Mieczy, nieopodal Candlekeep, jakiś czas temu...

“Morska panna” przecinała spokojne jak na tę porę roku fale zatoki. Galera płynęła z dalekiego południa, kierując się do Luskan, nawigując wzdłuż zielonych klifów Wybrzeża Mieczy. Załoga uwijała się na pokładzie, a wioślarze, korzystając z jednej z nielicznych chwil wytchnienia, kiedy galera płynęła jedynie na żaglach, zalegli w pobliżu relingów i barierek.
Kapitan okrętu, Valerian Koda, doświadczony żeglarz z Luskan stał właśnie na forkasztelu galery, wskazując jednemu z pasażerów ciemniejący się na horyzoncie kształt, który wynurzył się zza kolejnego, skalistego półwyspu.
Twierdza, osadzona na krańcu półwyspu dla wielu marynarzy i wioślarzy była nie lada atrakcją, i wkrótce większość wolnej załogi opierała się o relingi, komentując głośno potężne mury kurtynowe, strzeliste wieżyce, i masywne, żelazne bramy.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/originals/e5/87/ff/e587ff585082c0e310e2f1fbe430ae36.jpg[/MEDIA]
Pasażer jednak, który towarzyszył kapitanowi nie wydawał się specjalnie przejęty. Spoglądał spod krzaczastych brwi zimnym, niemal znudzonym wzrokiem, gładząc zaplecioną w warkoczyki brodę
- Co to za qal`at? Ten fort? - mruknął basowo pasażer, wskazując twierdzę ruchem głowy.
- To twierdza. Candlekeep. - odparł zdziwiony kapitan, zadzierając głowę do góry aby odpowiedzieć swojemu rozmówcy..

- Twierdza powiadasz? - tym razem jego rozmówca okazał nieco zdziwienia, choć dało się wyczuć lekkie rozczarowanie.
Pasażer był ogromnym mężczyzną, rosłym i postawnym. Niektórzy mogliby nawet przyrównać jego wzrost do wzrostu niewielkiego ogra. Szerokie plecy i klatka piersiowa napinała mosiądzowaną kolczugę, wzmacnianą gdzieniegdzie stalowymi płytkami. Czerwona, obszerna szata, podobna do ubioru uczonych lub magów nie mogła zamaskować ogromnej sylwetki. Szeroki pas z bawolej skóry spinał kolczugę i haftowaną fantazyjnie koszulę, której rękawy i kołnierzyk wystawały spod pancerza. Za pasem tkwiły dwa toporki, których żelazne obuchy zdobione były ognistymi i powietrznymi motywami istot, które wychodziły z oliwnej lampy. Szeroki miecz, długi na ponad dwadzieścia cali, o zdobionej rękojeści zwisał z ozdobnej, czarnej pochwy. Szerokie szarawary okrywały długie nogi mężczyzny, ginąc w cholewach wysokich, jeździeckich butach o długich, nieco wykręconych ku górze noskach.
Na głowie zamorski pasażer miał najdziwniejsze nakrycie głowy, jakie można było zobaczyć w tych stronach.Żłobkowany szyszak z płaskim nosalem i folgowymi osłonami na uszy i kark był nieco podobny do hełmów używanych przez piechotę w Kalimshanie, lub nawet w nieodległym od Wybrzeża mieczy Amnie, jednak zamiast żelaznej tulei, do której najczęściej mocowano kity z piór lub zwierzęcego włosia przypięty był prostokątny, biały rękaw z białego sukna, spięty na szczycie pozłacaną klamrą. Kapitan, zapytawszy swojego pasażera o nazwę owego nakrycia głowy usłyszał, że był to bork, symbol przynależności do formacji, z opowieści podróżnego sądząc, elitarnej. Zdobiona w motywy półksiężyca glewia, którą zwyczajowo podróżny trzymał w swojej kajucie potwierdzała fakt, że człowiek ten, zamorskiego pochodzenia jest żołnierzem, wojownikiem. Przydatność swoją, jak i swojego egzotycznie zdobionego ekwipunku zdołał udowodnić, kiedy “Morska Panna” spotkała na swojej drodze piracką karawelę z wysp Nelanther.
- Stajemy na kotwicy w zatoce na jeden dzień. Uzupełnimy wodę i popłyniemy dalej - kapitan zerknął na podróżnika, przez chwilę wahał się z propozycją, ale w końcu ją z siebie wydusił - Osobna kajuta, jak dotychczas. I Dwa Krwawe kamienie jak dopłyniemy do Luskan. Przyda mi się twoja glewia na pokładzie, Hassanie al-Saif. Mamy umowę?
Kapitan miał nadzieję, że podróżnik zechce płynąć z nim, dalej, aż do końca. Wody w pobliżu największego, pirackiego miasta na północy obfitowały w niebezpieczeństwa.
Wojownik, zwany Hassanem zaplótł muskularne ramiona na piersi, przez chwilę zastanawiał się, ale w końcu pokręcił głową.
- Lah! - zaprzeczył - Tak daleko się nie wybieram. Wysiądę tutaj bo już dość mam pokładu pod stopami. Candlekeep powiadasz?.Chcę ją sobie obejrzeć - wojownik wzruszył ramionami, niewiele sobie robiąc sobie z rozczarowanej miny kapitana.
- Szukasz biblioteki? - zainteresował się kapitan po chwili niezręcznego milczenia.
- Czegoś lepszego niż kamienna madra, effendi. - Odpowiedział wojownik konspiracyjnym tonem uśmiechając się jednocześnie. Kapitan uniósł brew czekając na wyjaśnienie.
- Wina, i ładnej, czystej huriye która obmyje mnie z morskiej kavirr i ogrzeje mój harem - Hassan spojrzał z góry na kapitana, który roześmiał się głośno słysząc takie wyjaśnienie.
- Faktycznie, ciężko to przebić na morzu. Muszę spasować - westchnął z ciężkim sercem Valerian. Chwilę jeszcze gawędzili wesoło, żegnając się niczym dwaj druhowie, a przynajmniej dwaj mężczyźni którzy spłacili zaciągnięte wzajemnie długi, aby w końcu rozejść się każdy do swoich spraw.
Następnego poranka wojownik zwany Hassanem al Saif machał kapitanowi na pożegnanie ze szczytu klifu, obserwując wychodzącą w morze galerę. Hassan, siedząc na kupionym w pobliskiej tawernie koniu, przez chwilę śledził kurs okrętu, jakby wspominając spędzone na nim chwile, aby po chwili skierować konia prosto na trakt zwany Drogą Lwa.

Kingsholm

- Aywa, Fergun safik! Pijmy! - odparował Hassan Fergunowi, wypijając swoje piwo. Piwo było pieniste, i absolutnie pozbawione mocy, być może chrzczone ostro wodą przez sknerę karczmarza. Poniekąd było to na rękę Hassanowi, bo zgodnie ze słowami Prawodawcy, pijaństwo było rzeczą niepożądaną. Szczególnie zanim zajdzie słońce.
Barbarzyńska kuchnia w tych stronach pozostawiała wiele do życzenia. Mnóstwo nieczystego mięsa serwowano tu po karczmach, więc aby utrzymać względna formę, Hassan zamawiał głównie pieczone na ogniu kurczaki, a będąc rosłym mężczyzną, potrafił za jednym posiedzeniem zjeść ich kilka, co nierzadko trzebiło większą ich ilość w okolicy i szybko podnosiło cenę kolejnych posiłków. W Kingsholm wciąż jednak pogłowie drobiu miało się dobrze, więc póki wojownik miał złote dinary w sakiewce, wydawał się ustawiony.
Po kilku dniach znajomości wciąż nie wiedział, czy mógłby powiedzieć to samo o swoich akindżach, którymi to słowami ich określał, a które oznaczało nie mniej ni więcej jak awanturnika, najmitę czy innego, luźnego hałaburdę jakich pełno było po gościńcach, karczmach i spelunach całego znanego świata. W obecnej chwili akindże siedzieli jak co dzień, wydając swoje pieniądze, skacowani po wczorajszej libacji, znudzeni brakiem porządnej roboty. Hassan wiedział, że jeśli okazja nie trafi się sama, awanturnicy szukali jej sami, co zwykle kończyło się rozlewem krwi, i pospolitym szabrem. Wojownikowi taka ewentualność niespecjalnie się uśmiechała, ale głód i pusta sakiewka mogła obniżyć jego standardy moralne. Los jednak postanowił nie doświadczać tego dnia Hassana, bo okazja jednak znalazła drogę do ich stolika.

Szczególnie wojowniczka przykuła uwagę wojownika na nieco dłużej, i ku jego zdziwieniu, okazała się jednak całkiem kompetentna i rzeczowa, kiedy zaczął zadawać jej swoje pytania. Gardłowy bas nie ułatwiał mowy w barbarzyńskim języku, więc starał się mówić powoli, czasem nieco dłużej szukając słów w dialekcie języka kupców i szybko tłumacząc zakharyjskie słowa, które nieopatrznie mogły mu się wymsknąć.

- Co na to zniknięcie amir tego miasta? Władca? O ile takowy jest? - Hassan przyłożył do ust drewnianą fajkę o długim, lekko wygiętym cybuchu. W przeciwieństwie do kuchni i napojów, barbarzyńcy mieli całkiem dobre ziele fajkowe, więc wojownik korzystał póki była okazja.
- Burmistrz Godfrey Arkwright woli udawać, że nic złego się nie dzieje. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, to w jego podejściu znaczy, że samo przejdzie - odparła zagadnięta Mia, krzywiąc się.

Hassan spojrzał znacząco na kobietę, a grymas najwyraźniej mu nie umknął. Indagował więc dalej.
- Jakieś przypuszczenia, co się z zaginionymi mogło stać? Czy miasto ma jakichś niga…nieprzyjaciół, na przykład jakieś potwory w okolicy, kłopotliwego sąsiada, czy cokolwiek podobnego? Może coś dziwnego ostatnio działo się w okolicy? Jacyś ulugarr…obcy się kręcili, lub czy zauważono cokolwiek podejrzanego przed zniknięciem owych mieszkańców? - pytał, wiedząc, że dobry dowódca wpierw ustala fakty, potem dopiero szykuje się do bitwy.

- Jedyne, co sobie przypominam, to nasilone wizyty wilków w okolicach cmentarza w ostatnich dwóch tygodniach. To było dość podejrzane, ale żadne ze zwierząt nie zaatakowało nikogo z naszych. Z posiadanej przeze mnie wiedzy wynika też, że nie mamy żadnych wrogów w okolicy, jesteśmy małym miastem do którego czasami nawet ciężko trafić podróżnym - odrzekła.

- Jak już mój safik Fergun zapytał, jacy konkretnie ludzie zaginęli? Jacyś znaczni al-Hadhar…obywatele miasta? Dzieci? Kobiety? Ktoś charakterystyczny aby rozpoznać, że to na pewno zaginiony od nich? - kontynuował wojownik, wypuszczając kilka kłębów dymu ze swojej fajki.

- Trzej miejscowi udali się na cmentarz, aby przygotować niedawno zmarłego członka rodziny do pochówku w mauzoleum. Cała rodzina, czyli matka, ojciec i córka nie wróciła. Kiedy służba rodziny zgłosiła ich zaginięcie, wysłałam dwóch strażników, by poszło zbadać sprawę. Oni również nie wrócili. Wszyscy byli lokalni. Rodzina Yurling to Desiree, Morgan i Tyra, a zmarły, którego przygotowywali to Gunar i jest ojcem Morgana. Morgan i Desiree są właścicielami dużej farmy zaraz za palisadą, na południe od Kingsholm. Ta rodzina była... jest przez wszystkich bardzo lubiana, nie mieli żadnych wrogów. Zaginieni strażnicy to krasnolud o imieniu Dornal i ludzka kobieta o imieniu Zeera. Są wyszkolonymi wojownikami, którym ufam i wiem, że skoro nie wrócili, to stało się coś złego.

Hassan kiwnął głową, mając nadzieję, że któryś z towarzyszących mu magików ma lepszą pamięć do dziwnie brzmiących nazwisk niż on sam.
- Jakie działania podjęto przed przyjściem z tym do nas? - zapytał, nie spuszczając wzroku z wojowniczki.
- Żadne. Jak mówiłam, burmistrz Godfrey uważa, że jak się o problemie nie mówi, to on nie istnieje - odrzekła Mia.
- Dlatego zebraliśmy się w trójkę, żeby wynająć kogoś, kto sprawdzi, co dzieje się na cmentarzu - dorzucił Ian.

Hassan kwitował kolejne informacje skinieniem głowy. Wiedział już dużo, ale pozostawała jeszcze ostatnia sprawa.
- Czego miasto oczekuje, jeśli znajdziemy ludzi, a nie będą chcieli wrócić do miasta, lub znajdziemy ich martwych i znajdziemy azirliani…winnych ich śmierci? - Hassan tym razem omiótł wzrokiem pozostałą dwójkę.

- Jeśli znajdziecie ich żywych, to na pewno będą chcieli wrócić. Mają tu przyjaciół, znajomych i interes do prowadzenia - powiedział Gran. - Za odpowiedzialnych ich śmierci zostaniecie wynagrodzeni, jak Ian powiedział wcześniej.

Hassan pokiwał głową, pogładził swoją brodę i zamyślił się przez chwilę.
- Shukhran, Mia Desarna - powiedział w końcu, i zdając sobie sprawę, że znów się zamyślił - Dziękuję Ci. Za informację. Sprawa jest istotnie…podejrzana - zmarszczył krzaczaste brwi - Ale wasze dinary nie - rozchmurzył się i uśmiechnął szeroko a słysząc komentarz Karanthira nachylił się w jego stronę
- To ogary też będą? Może w końcu je poznamy? - mrugnął konspiracyjnie w jego stronę.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 18-11-2022 o 17:13.
Asmodian jest offline