Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2022, 09:38   #196
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
To był ten moment. Vall stał przygotowany do walki. Wprost na niego leciał ogar, który go zobaczył, albo wyczuł. Nie miało to znaczenia. Elf trzymał w dłoni strzałę, a w drugiej łuk. Zaczął mruczeć pod nosem pieśń ostrza. Ogar ugryzł go i wyszarpnął kawałek obcisłych spodni odsłaniając ranione udo. Vall jednak nie syknął z bólu. W jego głowie była pieśń. Pieśń, która dziś prowadziła go tak, jak kiedyś prowadziła jego matkę. Jego ruch był płynny i rytmiczny mimo odniesionej rany. Naciągnął cięciwę łuku, który zabił niezliczoną ilość elfów, a teraz przez elfa dzierżon miał wymierzyć ostateczną sprawiedliwość Nuali. Cięciwa naciągnięta do oporu zostawiła ślad na policzku Galadonela gdy wypuścił strzałę. Fred nadleciał pod samym sufitem i runął na kapłankę próbując ją odciągnąć.

Strzała trafiła tam gdzie Vall chciał. Elfi czarodziej nie przewidział jednak jednego: dotąd strzelał do nie opancerzonych przeciwników. Trafienie, które zabiłoby goblina w wypadku Nauli osunęło się po pancerzu i delikatnie rozcięło skórę. Pieśń jednak trwała. A w pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Ta niewinna. Ta, której darowali życie, dając się oszukać. I ona była czarodziejem tak jak Vall. Gdyby teraz spętała ich w pajęczynie, on wcześniej gobliny, to byłoby po nich. Dlatego właśnie ruszył w jej stronę wypuszczając łuk z dłoni.

I wtedy zauważył to, czego nie widział wcześniej. Goblińscy łucznicy w całym pomieszczeniu. Łucznicy dla których stał się wygodnym celem. Tak myśleli.
“Pewność siebie zabija synu” - wspomniał głos Matki w płynącej w jego umyśle melodii. Tańczył. Skórzane spodnie opinały się mimo rozdarcia, przez które płynęła krew. Szeroka koszula wirowała teraz dziko. Kolejne strzały przelatywały wokół nie raniąc elfa, który wedle wszelkiej ludzkiej miary powinien w tym momencie być podobny do jeża lub poduszki na szpilki. Czarodziejka rozdzieliła swą postać na pięcioro, a Galadonel uśmiechnął się do swoich myśli.

“Zmarnowałaś czar. Zamiast pomóc wygrać towarzyszom zmarnowałaś czar, żeby chronić siebie. Ciebie to nie uratuje, a ich zabije”

Wtedy wszystko ogarnęła ciemność. Nie taka ciemność, jaką znał Vall. Nie ciemność, przez którą jego elfie zmysły widziały dużo lepiej niż ludzkie. Ogarnęła go zimna i przerażająca ciemność. Ciemność ostateczna. Ulicznik szybko kalkulował swoje szanse. Jego umysł był jedynym co pracowało teraz szybciej niż jego oddające się derwiszowemu tańcu ciało.

Wypowiedział słowa mocy i w pustej dłoni poczuł moc właśnie. Nie ciężar. Moc. Ostrze jakie dzierżył utkane było z ciemności. Elf nie przerywając tańca ciął nie czując oporu materii. Nie widział, ale nie musiał widzieć. Ostrze przeszło od miednicy z lewej strony w górę do prawego ramienia, a potem przeleciało przez środek szyi. Nie pozostawiając śladów na ciele Lyrii. Jednak elf wiedział, żę psychiczna energia, jakiej nośnikiem było Ostrze utkane z ciemności pozbawiła mgiczkę kontroli nad jej ciałem. Jej umysł reagował tak, jakby rozciął ją w pół. Stracił czucie w nogach, zatrzymał akcję serca, a na koniec przestał przekazywać bodźce między głową i ciałem. Lyria padała martwa u stóp Valla. Ulicznik nigdy dotąd nie zabił człowieka. Jednak tym razem nie mrugnął nawet okiem. Nie dlatego, że jej nie widział w ogarniającym mroku. Dlatego, że ona przypieczętowała swój los próbując ich wydać na pastwę tej dziwnej istoty.

Ciemność opadła odsłaniając ciało magiczki i goblińskiego wojownika jaki był obok elfa. Jej chowaniec uciekał gdzieś nie wiedząc jak poradzić sobie bez czarodzieja, który więził jego umysł w tym ciele, na tym planie. Nigdzie nie było widać odbić Lyrii. Była martwa. Ciemność odsłoniła też Nualię. Cała ta ciemność cofała się do tajemniczej Broni Mharcisa. Mharcisa, który teraz leżał bez ruchu niczym Lyria.

“Zmarnowałeś czar. Zamiast pomóc towarzyszom ruszyłeś szukać zemsty” Tym razem skarcił siebie w myślach Galadonel. Nulia ruszyła w jego stronę.
“Fred, ocknij się, potrzebuję pomocy!”

Sokół znów podleciał do kapłanki, a ona musiała podzielić swoje postrzeganie pola bitwy tak, żeby odgonić zwierze i obronić się przed atakiem maga-ulicznika. Ostrze przechodziło przez cięzką zbroję z równą łatwością, jak przez szatę Lyrii. Jednak Vall od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Jakby Dusza Nuali była zepsuta. Jakby ciosy jakie zadawał byly dla niej jedynie draśnięciem. Ktoś w głebi tunelu jęknął z bólu. Shlelu, Sherwyn, Argaen, Verna… i ten najemnik. Oni tam byli. Komuś mogło coś się stać…

Nie… odbijając sie do tylu i parujac cios miecza kapłanki Elf zobczył coś, co rozgrzało jego serce. Gdy dwa gobliny oflankowały go rzucił tylko magiczną Tarczę, która odbiła ich ciosy. Taniec trwał nieprzerwanie. Poza ogarem od początku walki nikt nawet nie drasnął tańczącego ulicznika. Podczas gdy niematerilne ostrze całkiem materialnie parowało ciosy. Ale Vall miał całkiem nowe siły do walki. Oto za nim Verna, wyglądająca na całkiem zdrową, dotykała Mharcisa, a on ledwo złapał pierwszy oddech po powrocie do żywych wstał i przebił Nualię. Kobieta nie spodziewała się tego. Elf patrzył jak jej oczy czernieją… potem zobaczył coś, czego miał nie zapomnieć już nigdy. Zobaczył jak wyrwana z jej ciała dusza po drzewcu płynie wprost do ciała strażnika miejskiego i zasklepia jego rany. Zimny dreszcz przeszył Valla. Dobył zza pasa nóż truciciela i szybkim ciosem poderżnął gardło jednego z goblińskich wojowników, a potem wykonał piruet wypuszczając Ostrze ciemności w ostatniego żywego.

Ciała opadły, a wykuty z mroku miecz powrócił do dłoni Elfa.

Stał bez słowa patrząc na pobojowisko. W te kilk dni Vall dorósł bardziej niż przez poprzednie siedemdziesiąt lat. Już nie był dzieckiem. Podrzynał gardła goblinom. Zabił człowieka. Pierwszy raz zabil człowieka. Gobliny, to prawie zwierzęta. Ledwie posługują się narzędziami. Ale ludzie? Oni mają rozwiniętą kulturę. Poezję. Sztukę. Mają uczucia. Tymczasem on zabił. Wcześniej, gdy był w szale walki, to wszystko było takie proste. Teraz leżała martwa, a jej puste oczy patrzyły w sufit. Fred usiadł na ramieniu swego Pana najwyraźniej czując mentalnie co się dzieje. Skubnł elfie ucho. Vall Rael otrząsnał się na moment.
- Verna. Dobrze, że nic ci nie jest - uściskał mocno paladynkę wypuzczając broń z dłoni. Ostrze rozpadło się zanim uderzyło o posadzkę.
- Mharcis, powróciłeś z martwych. Sherwyn, Argaen - uśmiechnął się do nich. Wszyscy żyli. Jak to możliwe? Byli bandą dzieciaków, a jednak kapłanka Lamasztu leżała przebita na wylot, a oni żyli. Fred sfrunął z ramienia elfa robić coś, do czego przywykł latami towarzysząc ulicznikowi. Zaczął dziobać jedną z sakiewek leżącą przy kobiecie. Potem podleciał do Lyrii i stuknął w jej sakiewkę wyrzucając z niej srebrny grzebień. Vall Rael Galadonel wiedział, że tak trzeba zrobić. Wiedział, że trzeba zabrać kosztowności. Przez moment nawet myślał, że gdyby walczył zwykłym mieczem, to pociąłby cenną suknię jaką miała na sobie magiczka. Jednak koniec końców nie przemógł się, żeby ją rozebrać i zbezcześcić zwłoki. Zamiast tego sięgnął po jej zwoje.

Gardło miał ściśnięte. Potrzebował się czymś zająć, żeby już nie myśleć o zabitej kobiecie.
- Mharcis, spróbujesz rzucić czar ze zwoju? Może nam się to przydać.

Kontrowersje wywołał symbol Lamashtu znaleziony przy Nualii.
- Musimy go zniszczyć - powiedział Vall tak spokojnie, jakby jego zdanie było ostateczne. - Przetopimy go i odlejemy coś, co sprzedamy czterem kupcom z czterech stron świata. By nigdy się nie połączyły. A pieniądze przeznaczymy na świątynie. Albo pomoc potrzebującym.
Nie dokończył zwyczajowym “... potrzebującym takim jak ja, czy Fred”.

Do tej komnaty Vall Rael Galadonel wchodził jako rozkapryszony wychowany na ulicy chłopak. Wychodził zaś, jako mężczyzna, zabójca, elfi magus w pełnej krasie. Nigdy nie myślał, że dorośnie w tak krótkim czasie. W umysł elfa wkradał się mrok. Mrok na tyle duży, że zabrał ze sobą też Łuk Otchłani. Przełożył go przez plecy obok Zguby Elfów.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 23-11-2022 o 12:39.
Mi Raaz jest offline