Burta w burtę stanęły okręty
cała załoga poszła pod nóż...
No może nie do końca cała, bo Dante zwykł darować życie tym, co rzucili broń. Czy słusznie? Trudno było powiedzieć, ale w zasadzie Simon popierał takie stanowisko. W gruncie rzeczy to głupio podrzynać gardło komuś tylko dlatego, że tamten nie może się bronić.
'Książę' wytarł ostrze szabli w połę kaftana zabitego przez siebie Hiszpana, potem rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu swoich ludzi. Walka była skończona, teraz należało się zająć łupem - czyli przetrząsnąć zdobyty statek od zęzy po bocianie gniazdo. Jedynie na statku-widmo nie było nic wartościowego, więc i na tym musiało coś być.Nie liczył na kufry złota ani na piękne seniority, ale towary czy żywność byłyby mile widziane.
- Bonar, weź paru ludzi i razem Mandisą sprawdź, co ciekawego jest pod pokładem - polecił 'Okrutnemu'.
- Jeremy, pozbieraj całą broń - polecił stojącemu obok marynarzowi. - Vail, pomóż mu. Wy - wskazał trzech marynarzy - za mną.
Sam ruszył w stronę rufy, gdzie - jak nakazywała logika - w nadbudówce znajdowała się kapitańska kajuta.
Krótka, trzystopniowa schodnia prowadziła do solidnych, dębowych na oko drzwi, wzmocnionych żelaznymi okuciami. Simon nacisnął klamkę i pchnął drzwi.
Kajuta kapitana była malutka, w porównaniu z tą od Dante… w końcu jednak i hiszpański bryg był mniejszym statkiem niż "Morski Wilk". Poza tym na kupieckim statku najważniejsza była ilość towarów, jakie można było przewieźć, a nie wygody kapitana.
Simon rozejrzał się po kajucie, wypatrując zakamarków, w których ktoś mógłby się ukryć. Szafa zdała mu się zbyt mała...
Sprawdził, czy za drzwiami ktoś się nie ukrył, potem zrobił parę kroków i ostrzem szabli odsunął na bok zasłonę, przy okazji wpuszczając do kajuty więcej światła.
Nikogo nie znalazł.
Pod stołem ani w kapitańskiej koi również nikt się cho…
A nie, ktoś tam był. Za zasłonami owej koi.
- Ręce do góry i wyłaź, a włos ci z głowy nie spadnie - powiedział Simon. Z braku znajomości hiszpańskiego - po angielsku.
Rozległ się dziecięcy płacz, a Simonowi opadły ręce.
- Madre de Dios... - wyrwało mu się z ust jedyne (kulturalne) wyrażenie, jakie znał po hiszpańsku. Cofnął się o krok i schował szablę. Nie bardzo wiedział, jak postępować z dziećmi, ale z pewnością nie zamierzał walczyć z dzieckiem, ani tym bardziej go szlachtować.
- Salvo! - krzyknął w stronę drzwi. - Chodź tu! I schowaj broń - dodał.
- El alto, pirate - Rozległo się z koi. Kobiecy syk, a zza zasłonki wychyliła się
panna, z… pistoletem w obu dłoniach skierowanym perfidnie w tors Kwatermistrza. Za nią zaś chował się mały smyk, który cały czas beczał.
Simon uniósł dłonie ku górze.
- Przykro mi, ale nie rozumiem - powiedział, co wcale nie zmieniło gniewnego spojrzenia niewiasty… ani położenia lufy, w minimalnie jej drżących dłoniach.
- Kwatermistrzu...? - Salvo pojawił się w drzwiach kajuty i wytrzeszczył oczy, widząc Simona stojącego z podniesionymi rękami.
Książę nie spojrzał w jego stronę. Cały czas wpatrywał się w klęczącą na koi kobietę. I w pistolet.
- Pomyśl lepiej, co się stanie z tym dzieckiem - powiedział. - Salvo, przetłumacz.
- Será mejor que pienses qué pasará con este niño... - Z tonu Lisa można było zrozumieć, że nie bardzo wie, o co chodzi. Ale powiedział to, co miał powiedzieć. No i wyciągnął szablę, chociaż nie ruszył się z miejsca.
Huk wystrzału. Piekący ból w torsie. Wrzask Salvo… wrzask kobiety. Simon padający na podłogę.
I ciemność.