Al otworzył drgającą powieką jedno oko. Później oczy. Szeroko. Był za szybą, a z niej patrzył na niego… Frank Gallagher.
- Frank? Co ty tutej? To my już?
Zara, zara… - podniósł rękę i dotknął jak się okazało własnego odbicia.
Wielki szok trwał ani długo, ani krótko. A krzyk wściekłości nie wydobywał ze szczelnej kapsuły. !!!##%!£€¥#%!#####!!!!
A więc to tak… myślał gorączkowo. Naukowcy się najwyraźniej w świecie popierdolili z obliczeniami.
Pamiętał jak by to było wczoraj, bo w zasadzie to jakby było. Dał się namówić na eksperyment po pijaku. Niech no tylko…
- Frank! Nie daruje ci! - warknął i zdenerwowany wyszedł z kapsuły i w oddali korytarza rzędów takich samych ustrojstw do hibernacji dostrzegł postacie.
Więc ruszył ku nim chwiejnym pokracznym krokiem. Ghalkager musiał wylądować przecież w jego ciele?
Kiedy to, przedostatni?, raz posłuchał Gallaghera to przez tydzień nie mógł potem na dupie usiąść spokojnie. Dwa kilo koki w kiszce stolcowej przez granice z Meksykiem przewieźć, to nie w kij dmuchał!
Zara, zara… a co mnie tam uwiera?! Skrzywił się.