Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2022, 19:03   #73
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- W rzeczy samej bardzo podoba mi się w Barcelonie. -

Buck z uśmiechem odpowiedział Amiemu sącząc drinka. Faktycznie z każdym dniem coraz bardziej podobała m się ta mieścina. Dziś z rana obejrzał najdroższy film wideo w swoim życiu i choć akcja była raczej krótka, to musiał przyznać, że był wart swoje ceny. Nie przeszkodziło mu to jednak zniszczyć filmu zaraz po obejrzeniu.

W dalszej kolejności wysłał Muller i Newmanna do wypożyczalni samochodów, w celu wynajęcia im dostawczaka. Ich sprzęty było już na tyle dużo, że nie zmieściłby się w ich terenówkach. Za dostarczenie broni mieli odpowiadać Lyara, Eurico, Mi i Newman. Para Latynosów miała prowadzić dostawczaka, pozostała dwójka w terenowce zapewniała im obstawę. Broń miała zostać zamaskowana pod skrzyniami z owocami, które oficjalnie przewozili do hotelu na wyspie. Mieli wyruszyć na Margaritę jak tylko pogoda się poprawi i dogada się sprawę z Amim.

- Mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia, jak choćby z twoim przyjacielem Gustavo. Ruszymy jak tylko pogoda pozwoli uruchomić promy. Jedziemy czerwonym Fordem Transitem. - Buck podał Amiemu numer rejestracyjny wypożyczonego auta - Mam interesy w rożnych miejscach i zajmuję się różnym sprawami. Można powiedzieć, że mam bardzo szeroki zakres działalności. Chciałbym znaleźć w Barcelonie miejsce do którego będę wracał, dlatego szukam tu stałego lokum dla siebie i swoich ludzi. Czegoś gdzie można przenocować, zaparkować samochodami, przechować rożne rzecz w razie pogrzeby. To nie musi być w żadnej prestiżowej dzielnicy. Najlepiej gdzieś na uboczu, bez sąsiadów i dużego ruchu. Gdybyś znał taką nieruchomość, to chętnie się o niej czegoś dowiem.
- Ha, czyli jednak zostajesz!
- Jak najbardziej jestem zainteresowany dalszą współpracą. Określ czego potrzebujesz Ty, lub ktoś komu chcesz pomóc a postaram się rozwiązać wasze problemy. Nie ukrywam, że sam mogę potrzebować jeszcze tego typu usługi, jaką dziś omawialiśmy. Powiedziałbym nawet, że na szerszą i bardziej regularną skalę. Wiesz jak jest, raz Ty płacisz nam, innym razem my płacimy Tobie. Ze swojej strony gwarantuje, że w naszym aucie, tym teraz i ewentualnych przyszłych, nie będzie niczego, czym mógłby się zainteresować czworonożny funkcjonariusz. Gdyby Gustawo miał jakieś znajomego na podobnym stanowisku w obsłudze lotniska, to również chętnie bym go poznał.


Buck luźno rozmawiał jeszcze przez jakiś czas z lokalnym urzędnikiem. Przekazał mu, że jest zainteresowany dalszą współpracą i ze poszukuje dla siebie miejscówki w Barcelonie, jak również dalszych kontaktów na lotnisku i w Policji. Po wszystkim pożegnał się, umówił na kolejny kontakt i wrócił do hotelu do reszty zespołu. Miał jeszcze z nimi parę spraw do omówienia. Nie było ich już tak wielu, więc mogli spotkać się w jego pokoju, zwłaszcza, że zawsze zostawiał dwójkę na straży w magazynie. Tym razem miał to być Muller i Newman, potem zmienić ich miał on i Mi.

- W porządku, przekazałem Amiemu namiar na nasze auto. Ruszamy na Margarite jak tylko pogoda pozwoli na uruchomienie promów. - zaczął od zrelacjonowania rozmowy z urzędnikiem. Sam plan przerzutu na wyspę miał już ze swoimi ludźmi ustalony. Czekali tylko na potwierdzenie dogadanie sprawy z Amimii i pogodę.

- Możemy użyć tego miejsca jako kanału przerzutowego na wyspę. Samoloty mogą stąd bezpośrednie latać na wyspę, jeśli uda się pozyskać kontakty na lotnisku i w porcie, będzie można tutaj dostarczać insertujący nas sprzęt i dalej puszczać w drogę na wyspę. To może być mniej podejrzane i bezpieczniejsze, niż bezpośredni przerzut na Margaritę.

- Póki co zostaje nam tutaj jeszcze sprawa tego całego romansu. Ma dość czekania i czajenia się. Jeśli naszej „szefowej” pasuje mała inscenizacja, to tak może być nawet łatwiej to nagrać. Pomysł jest taki: Zamiast śledzić tych dwoje w pracy, będziemy oberwać ich dom i to jaki mają rozkład dnia i zajęć. Celował bym z akcją bezpośrednio w niego. Trzeba będzie go odurzyć, wynająć jakąś dziewczynę albo dwie i zrobić miał inscenizacje ze zdjęciami. Na podobnej zasadzie jak zrobiliśmy to z tymi partyjniakami. Tylko teraz nie chce go porywać, ani stosować innej przemocy. Bardziej widział bym to jako podanie mu jakiś prochów, tak coby film mu się urwał. Potem przebierzmy go we wdzianka z sexshopu, jakieś nam jeszcze zostały. Plus te wynajęte dziewczyny. Maksymalne upokorzenie, szefowa będzie zadowolona. Należałoby tylko wymyślić jakiś sposób na podanie mu prochów, tak aby się nie zorientował.

- Tweety w lokalnych klubach na pewno jest ktoś, kto będzie umiał cos takiego załatwić, namiary na odpowiednie dziewczyny też powinno dać się zorganizować. Carabinier Ty sprawdź jak można się z nim umówić na spotkanie. Oficjalnie w sprawach zawodowych, ale w takim miejscu, skąd będzie można go łatwo wyciągnąć, jak straci przytomność. Na spotkaniu trzeba będzie dosypać mu coś do kawy, można nawet dogadać się z obsługą. Odpowiednia miejscówka, gdzieś blisko, idealnie w tym samym budynku, będzie już na niego czekać, razem z naszymi wynajętymi Paniami. Tam szybka sesja zdjęciowa w klimatach lateksu, pejczów i dławika w ustach i gotowe. Po wszystkim normalnie odwieziemy go do domu. Można nawet na bezczelnego położymy go do łózka, coby chłop jak wstanie w ogóle się nie zorientował co się stało.

- Powiedzcie jak to widzicie, bo w takie akcje jeszcze się nie bawiłem i może czegoś nie wziąłem pod uwagę. -


Buck nauczony ostatnimi doświadczenia ciekawy był opinii swojego zespołu. W końcu miał tu specjalistów od różnych rzeczy i chciał w pełni wykorzystać ich wiedze i doświadczenie. Chciał w miarę szybko załatwić to „romansowe” zlecenie i wrócić na wyspę, coby uzgodnić dalsze plany z Cantano. Potem jednak planował znowu wrócić do Barcelony. Propozycje Amigo mogła przynieść im dalsze korzyści i trzeba było ją wykorzystać. Podobnie jak inne zdobyte tu kontakty.

Po skończonej naradzie, Buck zszedł na dół, do hotelowego holu a stamtąd udał się na tył budynku. Był tam częściowo zadaszony taras, teraz racji pogody całkowicie wyludniony. Deszcz uderzał o blaszany dach, deski parkietu, dudnił o plastikowe stoliki. Wiatr co i rusz usiłował przewrócić poskładane teraz barowe parasole. Z kilkoma mu się nawet udało. Rzecz jasna nikt z obsługi nawet nie myślał ich teraz podnośnic i ustawiać na nowo. Innymi słowy , było naprawdę paskudnie, ale łysy Amerykanin lubił taką pogodę. Podszedł do krawędzi dachu, akurat na tyle, żeby jeszcze chronił go przed całkowitym zmoknięciem, ale nic nie robił sobie z co i ruch zwiewanych kropel deszczu, które szybko go opadły. Luźna koszula, którą miał na sobie szybko zrobiła się wilgotna i przykleiła się do masywnej sylwetki. Oprał się o jeden z drewnianych filarów podtrzymujących dach i niespiesznie zapalił cygaro, przepatrując się złowieszczej pogodzie.

- Spodziewałam się, że Cię tu znajdę. -
Mi pojawiała się po kilkunastu minutach, stając obok niego.
- Zebrało Cię się na wspominki? -
Buck uśmiechał się do swoich myśli. Gdzieś z wnętrza budynku słyszał jak w radio podają kolejny komunikat o niebezpiecznej pogodzie i pobliskim huraganie.
- Cóż, wtedy zajmowaliśmy się troszeczkę innymi sprawami…

*****


Somalia, Mogadiszu, dzielnica portowa, kilka miesięcy wcześniej

… porywisty wiar i ulewny deszcz przybiorą jeszcze na sile. To największy cyklon w rogu Afryki do lat. Porty i lotniska są nieczynne, spływają do nas informacje o uszkodzeniach linii energetycznych i komunikacyjnych. Tu Radio Muqdisho! Śledźcie nasze komunikaty! Nie wychodźcie z domu jeśli nie musicie, przebywanie na zewnątrz grozili śmiercią!

- Przebywanie w środku też. - mruknął pod nosem Abdullahi "Firimbi" Hassan poprawiając na ramieniu pas z kałasznikowem.

Stare zdezelowane radio ledwo co chodziło, co chwilę trzeszcząc i urywając dźwięk. Stał w bramie wielkiego, blaszanego magazynu, wpatrując się w czarną noc na zewnątrz. Porywisty wiatr raz za razem uderzał w rozklekotany budynek, byle jak poskładany z blachy falistej a ulewny deszcz bez przerwy bębnił o metalowy dach magazynu. Na zewnątrz mrok spowił port i widoczny stąd obszar magazynowy. Prądu nie było już od kilku dni a załoga już dawno uciekła. W taką pogodę nie było tu nawet zwyczajowych rabusiów i szabrowników. Tylko on i jego ludzie. Razem ośmiu członków obstawy Generała Aliego Mahdi Mohameda…

Jego rozmyślania przerwało pojawianie się samochodu zmierzającego w ich kierunku. Nie był zaskoczony, czekali na niego. Dał znak swoim ludziom żeby szerzej otworzyli bramę i długie auto wjechało do środka. Z czarnej jak otaczają ich noc limuzyny najpierw wsiadał zwalisty, łysy białas, zaraz po nim dużo drobniesza kobieta. Obydwoje w czarnych kombinezonach, ewidentnie zagraniczni najemnicy. Obrzucili obecnych szybkim spojrzeniami, po czym kobieta otwarła tylne drzwi limuzyny i wytoczył się z nich otyły, ciemnoskóry mężczyzna w generalskim mundurze. Firimbi nie zwrócił na niego większej uwagi. Doskonale wiedział kim on jest, ale to nie miało już znacznie. Pewnie i tak dzisiaj umrze. Nawet bardzo możliwe, że on sam go zabije. Sam zresztą się o to prosił a może nawet przeczuwał zabierając ze sobą tylko te dwóję ochrony. Nie mieli nawet ze sobą żadnej widocznej broni, co bardzo kontrastowało z jego ludźmi, któryż choć wyglądali jak banda szabrowników, to jednak byli obwieszeni pasami z automatami, granatami i taśmami z amunicją. Jeden nawet miał RPG!

Na środku poza tym całkowicie pustego magazynu stał zupełnie nie pasujący do takiego miejsca, wielki luksusowy namiot. Gruba wełna, z gatunku tak drogiego, że za ilość wystarczającą na uszycie płaszcza, można było kupić kilka wiosek w tym kraju. Łącznie z mieszkańcami. Wyglądał tak, jakby ktoś ukradł go saudyjskim szejkom i rozstawał w brudnym, rozpadających się magazynie dla żartu. Tam właśnie skierował swoje kroki grubas a za nim jego obstawa. Przed namiotem płonęła pochodnia, oświetlając nieco pomieszczenie. Kobieta uniosła przed grubasem zasłonę namiotu, wpuszczając go do środka a sama, wraz ze zwalisty kolegą została na zewnątrz. Po jednej stronie wejścia z stanęła dwójka zagranicznych najemników, po drugiej ósemka ludzi generała, lekceważąco trzymając ręce na broni.

Firimbi miał w końcu okazje przyjrzeć się przybyłym nieco bliżej. Szczególnie kobieta zwróciła jego uwagę. Jej kombinezon był zadziwiająco dobrze dopasowany do ciała, podkreślać jej sylwetkę a twarz o wyraźnie azjatyckich rysach była bardzo atrakcyjna. Gdyby tylko nie spoglądała na niego tak lodowato obojętnym wzrokiem… Firimbi wręcz nie mógł oderwać od niej oczu, w myślach już rozważając co z nią zrobi, jak będzie po wszystkich. Bo różne rzeczy mogły się tu tej nocy wydarzyć, ale ona należała do niego i miał zamiar zabawić się z nią, tak jak lubił najbardziej. Aż uśmiechnął się do swoich myśli, oblizując wargi. Niech no tylko skoczą ta pierdzielenie w środku…

Tymczasem we wnętrzu namiotu pasażer limuzyny rozsiadł się wygodnie w przygodowym dla niego luksusowym fotelu. W oświetlonym kilkoma lampami oliwnym wnętrzu czekał na niego drugi mężczyzna. Szczuplejszy i młodszy, ale o rysach bardzo podobnych do przybyłego gościa. Również był w generalskim mundurze. Usiadł naprzeciwko w takim samym fotelu.
- Witaj bracie. Nie spodziewałem się, że przyjmiesz moje zaproszenie. - zaczął „gospodarz”.
- Dlaczego nie miałby spotkać się z własnym bratem?
- Próbowałem Cię zabić kilka razy. Ty mnie też, co najmniej dwukrotnie.
- Trzykrotnie, mówiąc ściślej. Ale nie ma co rozpamiętywać przyszłości. Mamy swoje problemy, ale uważam, że można je rozwiązać raz na zawszę. Po to tu jestem.
- Taaak… Mam trzy razy większe siły niż Ty, kontroluje większość miasta, w tym ratusz, port, lotnisko i rynek a z tego co słyszałem lista twoich sojuszników robi się coraz krótsza. Został na niej ktoś poza „zagranicznymi przyjaciółmi”?
- Liczy się jakość, nie ilość bracie.
- Taaak… Jeszcze miesiąc, może dwa i jedyna jakość jaka będzie Cię interesować, to jakość drewna z jakiego zrobią Ci trumnę. O ile będą się przejmować takimi szczegółami. Co w takiej sytuacji możesz mi jeszcze zaproponować?

Grubas westchnął ciężko i sięgnął powoli do wewnętrznej kieszeni munduru. Zdawał się nie zwracać uwagi, na dłoń położoną na przepiętej do boku swojego rozmówcy broni. Wyciągną papierośnice z kości słoniowej, ozdobioną złotem i diamentami, otworzył z trzaskiem i skierował w kierunku rozmówcy.

- Papierosa?
- Nie, dziękuje. Ten nałóg Cię kiedyś zabije bracie. -
Grubas wzruszył ramionami i wciągną ręcznie robionego papierosa, w nietypowej czerwonej bibule. Przyglądał mu się przez chwilę , jakby z wahaniem, po czym włożył do ust i zapalił. Zaciągał się głęboko dymem, wydmuchał go prosto przed siebie, po czym uśmiechnął się do brata.
- Cóż, skoro nie chcesz mojego papierosa, to może porozmawiamy o kapitulacji?
- O proszę. Tego też się po tobie nie spodziewałem bracie. Tyle, że już na to trochę za późno. Nie jest mi potrzeba twoja kapitulacja. Twoi ludzie i tak prędzej czy później przejdą na moją stronę, nie masz już przyjaciół a…
- Nie zrozumiałeś mnie. Mówiłem twojej kapitulacji. -

Gruby przerwał mu stanowczo, choć uprzejmie, po raz kolejny zaciągnąć się papierosem i dmuchając dymem w jego stronę.
- Co? To jakiś żart? Zawsze byłe bezczelny, ale to…. to, jest… to… co do… -
Młodszy mężczyzna zaczął mieć wyraźne problemy z mówieniem, a nawet złapaniem oddechu. Nagle zrobił się czerwony, a potem siny twarzy. Próbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa i przewrócił się na wściełaną grubym, puszystym dywanem podłogę. Wyraźnie chciał sięgnąć po broń, ale to było już ponad jego możliwości. Po kilku chwilach utkwiony w brata wzrok mu się zeszklił i znieruchomiał.

Siedzący w fotelu grubas obserwował to wszystko obojętnie z papierosem w dłoni. Gdy jego brat znieruchomiał na dobre, zgasił dokładnie niedopałek na poręczy luksusowego fotela, robiąc w nim wypaloną dziurę, po czym cisnął nim w leżącego.
- Mój nałóg może mnie kiedyś zabije, ale Ciebie zabił już teraz. -

Mężczyzn schował papierośnice z powrotem w kieszeni munduru i ruszył do wyjścia. Po kilku krokach był na zewnątrz i rozejrzał się po pomieszczaniu. Kilka kroków dalej, z rękami założonymi za głowę klęczeli na ziemie ludzie jego brata. Pilnował ich łysol i azjatycka pieść z automatami w dłoniach. Tymi sami, które jeszcze przed parom minutami, obecni jeńcy mieli w rękach. Grubas spojrzał pod nogi i zboczył tam jeszcze jednego, z obrzydliwe skręconym karkiem i wyrazem ogromnego zdziwienia na twarzy. Obojętnie przekroczył nad zwłokami Firimbiego i ruszył do samochodu. Minął swoich ludzi nawet nie spoglądać na nich ani na jeńców. Po paru krokach za plecami usłyszał serie z automatów, po czym minęły go dwie na czarno ubrane postacie. Kobieta, tak jak poprzednio otworzyła przed nim tylne drzwi, mężczyzn zajął miejsce za kierownicą, ona obok niego.

Po chwili limuzyna wyjechał z magazynu i przebijać się przez ściany wciąż szalejącego deszczu skierowała się poza dzielnicę portową. Równo drzwi minuty po ich odjeździe cały magazyn zniknął w kuli ognia, która zostawiała na niebie wielki grzyb, widoczny z obszaru całego miasta. Ot, dzień jak co dzień w Mogadiszu. Pasażer limuzyny nic sobie z tego nie robił, nie zwracał też uwagi na krajobraz mijany za oknem. Zresztą noc była czarna, lał deszcz i huczał wiatr, wiec niewiele dało się zobaczyć. Po jakimś czasie nacisnął przycisk w drzwiach samochodu i szyba oddzielająca go do dwójki z przodu opuściła się z mechanicznym sykiem.

- Przekażcie proszę Panu Smithowi, że bardzo dziękuje za jego pomoc. Przeroście go w moim imieniu, ale postanawiałem zachować sobie jego prezent. - tutaj z powrotem wyciągnął z kieszeni papierośnice - To niesamowite czego to u was za oceanem nie wymyślą. Bardzo użyteczna rzecz. Na pewno mi się jeszcze przyda. Wyobrażacie sobie, że ten idiota na chwilę przed śmiercią powiedział, że papierosy mnie zabiją? Mnie, rozumiecie?!
- Papierosy cię nie zabiją. -
odpowiedział obojętnym tonem siedzący za kierownicą mężczyzna nie odwracając oczu do drogi przed sobą.

Limuzyna zatrzymała się obok drogi, tuż obok obskurnego hotelu. Na recepcji paliło się światła a za ladą siedziała stara, pomarszczona kobieta. Uniosła głowę widząc parkując samochód. Przez chwile nic się nie działo, nikt nie wysiadał, po czym w środku dwa razy czymś błysnęło. Zaraz potem zza kierownicy wysiadł wielki biały mężczyzna, podszedł do tylnych drzwi, otwarł je i wyciągnął z samochodu bezwodne ciało jakiegoś grubasa i bezceremonialnie rzucił je do lokalnego rynsztoka, po czym skierował się do hotelu.
Wszedł do środka, dokładnie wytarł buty w wycieraczkę przy wejściu i podszedł do lady, za którą siedziała staruszka.
- Dzień dobry Panie Buck.
- Dzień dobry Rita.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej przyjaźnie i położył na ladzie papierośnice z kości słoniowej, ozdobioną zlotem i diamentami. Kobieta z uśmiechem schowała ją do kieszeni starego wytartego i niemiłośnie połatanego fartucha.
- Przekaż proszę Panu Smithowi, że przesyłki zostały dostarczone zgodnie za zamówieniem.
- Oczywiście Panie Buck.
- Do zobaczenia Rito
- Do zobaczenia Panie Buck.


Buck wyszedł przed budynek i nie przejmując się pogodą zapalił cygaro. Z budynku naprzeciw, zwabionych zamieszaniem wytoczyło się kliku uzbrojonych mężczyzn. Na przemian pokazywali sobie leżące na ulicy zwłoki i jego. Po chwili z samochodu wysiadała Mi i stanęła obok niego. Obserwujący ich lokalsi, na ten widok szybko zmyli się z powrotem do środka.
- Chyba Cię poznali. - rzucił do niej luźno
- Coraz więcej ludzi zaczyna nas tu poznawać.
- Fakt. Musimy zmienić lokalizację.
- No. Tylko tym razem gdzieś, gdzie jest ładna pogoda, dobrze.
- A byłaś kiedyś na Karaibach? Tam zawsze jest piękna pogoda…
 
malahaj jest offline