Olga z ulgą przyjęła obydwie propozycje Trajkoty – zarówno tę, aby skończyć z przesadnymi uprzejmościami, jak i deklarację towarzyszenia jej w podchodach. Do akolity, rzecz jasna, nadal nie ośmieliłaby się zwracać po imieniu, ale Bestian i Schaff to co innego.
Kiedy pełen godności Manfred Acker wraz z Łowcą zaczęli oddalać się w kierunku centrum wioski, Olga spojrzała na
Falco, i rzuciła żartobliwie:
- No, to mądrzy i silni wprost do wsi, a my szaraczki przez krzaczki.
I dotknąwszy lekko ramienia towarzysza, ruszyła pochylona przez porośnięte krzewami i niewysokimi samosiejkami pobrzeże lasu. Bryt, pouczony krótką komendą Mary, poprzedzał ich, truchtając z nosem przy ziemi.
Mimo obaw Olgi, nie natknęli się na sznurki z brzękadełkami, choć ich odgłos i psie poszczekiwanie upewnił ją i Bastiena, że ich kompani wkroczyli już do wsi.
Gdy dotarli niemal pod furtkę, Bryt nagle zjeżył sierść, zawarczał cicho, potem zaskomlał i cofnął się. Widać było, że nie czuje się pewnie. Falko i Mara przykucnęli więc za krzakiem dzikich malin, lecz nie zauważyli niczego podejrzanego. Zdecydowała zostawić tam psiaka z druciarzem i ustaliwszy hasło, wślizgnęła się na podwórze, bacząc by nie skrzypnęła furtka.
Teraz zrozumiała zachowanie psiaka – mieszanina zapachów wokół była mocna i niemiła. Pod wystającym zadaszeniem chaty zwisały pęki ziół, na płocie tkwiło nabitych kilkanaście martwych ptaków, a dalej na rusztowaniu rozciągnięta była skóra jakiegoś większego zwierzęcia.
Olga podkradła się pod okno chaty, by wykorzystując swój czuły słuch zorientować się, kto może być w środku. Po chwili usłyszała coś.
Jakiś męski głos jęczał z bólu, wyraźnie starając się opanować, by nie czynić tego zbyt głośno. Był to ktoś chory lub ranny. Mara nasłuchiwała jeszcze chwilę, ale nie usłyszała nic więcej. Cofnęła się więc pod furtkę i zahukała, naśladując nawoływanie
puszczyka.