Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2022, 21:27   #264
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Vircan w Ecru


Druid wycofał się kilka ptasich kroków w tył aby skryć się przed wzrokiem hobgoblinów gdy na czas rozmowy z żuczkiem. Zaczął od liczebności. Ile czworokończyniarzy było w środku. Widząc to mógłby już zacząć szacować ile goblinoidów jest w obozie. Sam już składał sobie w głowie listę przeznaczoną późniejszemu raportowi.
Według żuka wewnątrz warsztatu urzędowało pięć istot, nikt więcej nie wchodził.

Potem pytał o drogi wejścia i wyjścia z magazynu, szukając najwygodniejszego i najbezpieczniejszego miejsca aby samemu obejrzeć wnętrze.

Starał się też dopytać o zawartość magazynu, ale tutaj nie miał wielkich nadziei. Spodziewał się, że mały rozumek prostego żuczka nie rozróżni beczek czy skrzyń o nasypu ziemi.

Po przesłuchaniu przemieniony druid wymamrotał pod dziobem inkantację i z jej końcem pióra zamieniły się na krótki moment wibrującymi, płynnymi kolorami nim po sekundzie nie przyjęły koloru otoczenia. Podskoczył kilka razy do skraju dachu, rozłożył skrzydła i skoczył w dół. Machnął nimi tylko dwa razy zataczając szeroki łuk by wylądować w jednym z okien warsztatów i szybko spojrzeć do środka.
Przez zniszczone okno dostrzegł trójkę hobgoblinów pracujących z zapamiętaniem przy stołach pełnych kolb, palników, odczynników i wszystkiego, czego można by oczekiwać po porządnym laboratorium alchemicznym. Asystowały im dwa automatony - masywne humanoidalne sylwetki wykonane z metalu, drewna oraz szklanych tub, w których nieustannie płynęły jakieś substancje. Na wysokości, na której znajdował się druid, odór siarki i innych alchemikaliów był wręcz okropny.

Niezdolny wykrzywić się dziób pozostał zupełnie neutralny, ale Vircan wstrzymał na razie oddech. Przycupnął bardziej obserwując pracę aby wypatrzeć gdzie składują gotowy proch przed dalszym transportem. Zmrużył oczy szepcząc najciszej jak się da formułkę by wypatrzeć gdzie tu znajduje się magia - jedyne aury dostrzegł na ciałach hobgoblinów, zapewne magiczne przedmioty. Poza nimi wewnątrz nie było żadnej magii. Potem wzbił się znowu i poleciał przycupnąć na oknie składziku ale to okazało się o tyle problematyczne, że magazyn nie posiadał żadnych okien - budynek był szczelnie zamknięty. Dach również nie ułatwiał, bo była to solidna ceglana kopuła. Nie dająca możliwości podważenia dachówki by dostać się do środka. No cóż… Jak nie lagą to łomem.

Skradliwy kamo-ptak przycupnął po zacienionej stronie dachu i wyszeptał kilka formułek.


Kamo-ptak przeszedł na granicę kopuły wbijając szpony głęboko w kamień po czym zaczął nimi ryć. Wycinał zaprawę jakby była ciepłym masłem, a gdy cegłówka się poluzowała wyskrobał nad nią schodek, po czym zasłonił wszystko skrzydłami by jak najmniej światła docierało do nowopowstałej dziury gdy odkładał kamień na schodku. Rozejrzał się ostatni raz po okolicy i wyciągnął szyję w głąb magazynu, gotowy odskoczyć w uniku gdyby była potrzeba…


Barkskin
Echolocation
Firebelly
Burrow

Patrząc w głąb magazynu ustawiam się tak aby dostać 3/4 covera przeciw komukolwiek kto mógłby być w środku.



Wnętrze magazynu było kompletnie nieoświetlone, jednak Vircan zdołał dostrzec kilka krat i beczułek ustawionych pod przeciwległą ścianę. Kilka z nich było wzmocnione stalowymi obręczami, uszczelnione i z jakimiś mechanizmami na boku. W zastałym powietrzu unosił się cierpki, nieprzyjemny chemiczny zapach. Unosiła się tam także przypominająca kłąb mgły istota, której miazmaty krystalizowały się w ostre niczym brzytwa szpony. Druid rozpoznał w tym stworze mihstu, morderczego przybysza z mrocznym zakątków Sfery Powietrza, czerpiącego przyjemność z duszenia i wysysania życiowych płynów z żywych istot.
Niestety, wyglądało na to, że stwór zauważył także jego. Mgła podpłynęła do kruka i jeden ze szponów pomknął w jego stronę, szczęśliwie zgrzytając tylko o ścianę.

Vircan uśmiechnąłby się do siebie i poklepał po plecach gdyby miał usta i chwilkę. Kolejne zaklęcie rozbiło beczki z prochem w środku. Nie wszystkie. I nie do końca “rozbiło”, a jedynie wypaczyło deski z których były zbite otwierając je jak kwiat w środku letniego popołudnia. Sokół odleciał w tył, ciągnąc za sobą żywiołaka (którego ciasna szpara na jedną cegłę wcale nie spowolniła) i zakęcił kółko, unikając kilku uderzeń. Już mamrotał zaklęcie by wysadzić ten magazyn w powietrze, gdy dojrzał jak dużo tam rzeczywiście jest prochu i zrozumiał, że to nie byłoby bolesne doświadczenie z którego podniósłby się jednym zaklęciem, tylko rozerwało by go to na strzępy… wycofał się zostawiając daleko w tyle znacznie mniej mobilnego przeciwnika. Wrócił kilka minut później, obserwując obóz z wysoka, trzymając słońce za plecami. Krótkie starcie podniosło alarm. Żywiołak rozmawiał przez chwilę z magiem. Vircan pokrążył trochę w powietrzu kombinując jakby się tym zająć po czym w końcu odpuścił i skierował się w kierunku obozu maszyn ciężkich. Zwiad uznał za udany. Miał już plan jak się tym zająć bez wystawiania się na ryzyko, a reszta pewnie będzie miała jeszcze swoje pomysły.

W przeciwieństwie do ruin Ecru, kolejny cel zwiadu Vircana był umieszczony znacznie dyskretniej - podróżując przez adekwatnie do nazwy pagórkowate tereny Pustych Wzgórz, łatwo byłoby go przeoczyć wśród wzniesień, kotlin i kanionów. Obecności Kłów nie zdradzało nic poza ledwie widocznymi smużkami dymu z ognisk lub kominów, więc druid miał wrażenie, że obóz nagle wyrósł mu przed oczami, gdy minął krawędź szerokiej rozpadliny.
Dziesięć namiotów różnych rozmiarów stało w ciasnym zbiorowisku pod ścianą klifu, tuż obok solidnych drewnianych wrót osadzonych w skale, prowadzących zapewne do jakiejś jaskini. Szeroka połać ziemi przed wejściem została gruntownie wydeptana, tak jakby maszerowały po niej regularnie dziesiątki istot - co było bardzo prawdopodobne, sądząc po powbijanych tu i ówdzie palach owiniętych łańcuchem. Po drugiej stronie wrót znajdowało się pięć sporych, topornych klatek z drewna, w których przetrzymywano „normalne” zwierzęta, wśród których Vircan dostrzegł kilka wilków, ogarów, a także parę jastrzębi. Nieco na uboczu stała zaś niewysoka wieża obserwacyjna, zapewniająca dobry widok na otaczającą obóz prerię.
Z dużej odległości nie było widać zbyt wiele szczegółów, ale Vircan zauważył pracujących na zewnątrz hobgoblinów, było ich jednak znacznie mniej niż w Ecru. Towarzyszyło im za to kilka minotaurów, także ubranych w jednolite mundury. Brak bestii w zasięgu wzroku rekompensowały ledwie słyszalne odgłosy, dobiegające z wnętrza klifu.

Vircan przycupnął ponownie na drzewie, kryjąc się w igliwiu. Obserwował obóz przez dobry kwadrans wyszukując informacji takich jak liczebność wrogów, wyszukując oficerów, ciekawych wydarzeń, które namioty wyglądały na ważniejsze. W tym czasie dwa razy zmienił pozycję dla zmiany perspektywy.

Potem powtórzył wcześniejszą sztuczkę przywołując dwa żuczki na przeszpiegi.
O tej porze w obozie panował zupełny spokój - hobgobliny i minotaury zajmowały się codziennymi pracami takimi jak konserwacja sprzętu, przepatrywanie okolicy, dokarmianie zwierząt w klatkach i grzanie się przy palenisku. Szaroskórych szybko podzielił na zakutych w ciężkie pancerze wojów i zwiadowców-łuczników, którym towarzyszyły wilki, traktowane znacznie lepiej niż te w klatkach. Minotaury sprawiały wrażenie oddzielnej jednostki, wciąż jednak pod komendą Kłów - masywne młoty, tarcze i sieci sugerowały, że nie są jedynie tępymi brutalami. Oficera, chociaż raczej nie dowódcę całego obozu, widział tylko przez chwilę: hobgoblin w napierśniku z wyrytym symbolem bóstwa przeszedł się po obozie, by zaraz potem zniknąć wewnątrz jaskini.

Z dziewięciu namiotów osiem okazało się być zwykłymi mieszkalnymi, pięć przeznaczono dla istot wielkości człowieka, pozostałe trzy musiały należeć do minotaurów. Każdy z nich miał dwa legowiska, co dawało obraz co do liczebności tutejszego oddziału. Ostatni zaś, największy, okazał się nie być namiotem oficerskim - wewnątrz znajdowała się duża kuchnia i kilka skrzyń z zapasami. Wyglądało na to, że dowódcy mają swoje kwatery gdzie indziej.

Jastrząb kiwnął głową na raport żuczków zastanawiając się co dalej, nim nie wysłał ich w głąb klifu. Najwyraźniej to w środku były najciekawsze rzeczy i to tam mógł ich najbardziej ubodnąć.

Czekając na powrót żuków, Vircan miał okazję zobaczyć, jak drzwi do jaskini otwierają się i dwa minotaury wyprowadzają z środka wielkiego skrzydlatego gada - wiwernę o skórze pokrytej starymi bliznami. Stwór był zadziwiająco spokojny, gdy rogaci wojownicy prowadzili ją na łańcuchu, a następnie ćwiczyli z nią różne komendy.

Gdy szpiedzy wrócili, druid szybko wypytał ich o to, jak wyglądało wnętrze klifu. Zaraz za wrotami znajdowała się rozległa grota z kilkoma odchodzącymi od niej, mniejszymi komorami. Wewnątrz znajdowało się łącznie kilkunastu humanoidów, z czego większość stłoczona w jednej z komór, a także kilka większych, niehumanoidalnych istot.

Vircan rozruszał skrzydła postanawiając, że czas samodzielnie się przyjrzeć sytuacji. Obleciał szerokim łukiem cały obóz i wylądował wysoko nad wejściem do groty. Wyjrzał jeszcze ostatni raz w dół i potwierdzając swoją pozycję i… skamieniał. Powoli, bezboleśnie ciało przemieniło się w błoto, a potem twardą ziemię żywiołaka. Po kolejnym zaklęciu skorupa nabrała właściwości kamuflujących i po nim zanurzył się w ziemi. Chwilę potem z krawędzi klifu wynurzył się na moment mały, kamuflujący się kamień. Tyle tylko by spojrzeć.
Poruszanie się przez skały na oślep i w bezdechu nie należało do przyjemnych doświadczeń - Vircan musiał się przytrzymać, by nie spaść z sufitu przy wynurzaniu. Był w głównej komorze jaskini, i to, co tam zobaczył, nie napawało optymizmem.
Kolejne dwa minotaury i kilku hobgoblinów, kierowane przez hobgoblinkę o wyjątkowo bladej skórze, zajmowało się właśnie ćwiczeniem z dwoma ogromnymi bykami, zdecydowanie nie będącymi zwykłymi zwierzętami. Stwory miały blisko dwa metry w kłębie, potężne rogi, a ich skóra pokryta była metalicznie wyglądającymi płytami, przypominającymi pancerz.
Z głównej jaskini odchodziło kilka odnóg: trzy na zachód (w tym jedna zasłonięta solidnymi drzwiami), jedna na północy i jedna na wschodzie, będąca raczej sporym wykopanym tunelem niż naturalnym przejściem.

Vircan kontynuował liczenie przeciwników i potworów oceniając ich siły oraz metody radzenia sobie z nimi. Było kilka pomysłów które mogły ale nie musiały zadziałać. Nic to… kontynuował zwiad. Zaczął od wschodu, jako że intencjonalnie kopane przejście definitywnie było bardziej… dedykowane niż pozostałe.
Jaskinia na wschodzie okazała się być ogromnych rozmiarów norą, wykopaną przez jakieś masywne stworzenie, którego druid nie kojarzył. Lokatora nie było w domu, pomieszczenie było zupełnie puste, nie licząc sporych fragmentów chityny tu i tam. Mimo dłuższego badania, nie udało mu się jednak ustalić, z czym dokładnie miał do czynienia, pozostawił więc to miejsce, by zbadać następne komory. Wysuwając się ze stropu w centralnej jaskini, druid zauważył że wielkie byki zaczęły rzucać się na swoich uprzężach, jakby coś je zdenerwowało.
Ta na północy wyglądała na kwaterę dowódcy - w rogu stało kilka pryczy, w tym jedna większa i przykryta stertą futer, a centralną część zajmował stół zastawiony mapami. Tuż przed schowaniem się w skale Vircan zauważył przesuwające się wśród skór zwoje czegoś, co musiało być ogromnym wężem.
Następne komora okazała się być więzieniem, lub jeszcze gorzej, spiżarnią - upchnięto w niej kilkunastu ludzi i przedstawicieli innych okolicznych ras. Jeńcy leżeli na gołych skałach przykrytych jedynie jakimiś szmatami by uniknąć wyziębienia, tuląc się do siebie w poszukiwaniu ciepła. Nie byli w najgorszym stanie, zapewne karmiono ich jakoś, ale przy innych lokatorach jaskiń nie tworzyło to optymistycznego obrazu.
Na północnej ścianie druid zauważył sporą szczelinę na wysokości metra - podobną do tej, którą dojrzał w pomieszczeniu dowódcy. Ktoś w dobrej kondycji byłby w stanie się przez nią przecisnąć, docierając, jak wiedziony ciekawością Vircan sprawdził, do pustej i najwyraźniej zupełnie zignorowanej groty, której połowę zajmował zbiornik wody. Nie była zatęchła, co sugerowało jej stały dopływ i połączenie z czymś dalej.
Po powrocie i kolejnym wynurzeniu się w głównej komorze, spojrzenie krasnoluda spotkało się z utkwionymi w nim, świecącymi się złowrogo ślepiami potwornych byków.
- Co się z nimi do cholery dzieje? - rzucił jeden z próbujących utrzymać je w szyku minotaurów. Blada hobgoblinka obserwowała tą scenę przez moment, jakby studiując zachowanie bestii.
- Wyczuły coś obcego - zawyrokowała - Sprawdź bramę! - rzuciła do opancerzone hobosa, po czym zwróciła się do dwóch innych - A wy sprawdźcie jaskinię, coś tu mogło wleźć! -

- Mnie tu nie ma- - pomyślał z intencją, ale nie powiedział na głos i zanurzył się z powrotem w skale. Postanowił dać zielonoskórym trochę czasu by uznać, że byki po mają fochy, a nie rzeczywiście kogokolwiek zauważyły. Wrócił do jeńców. Dokładnie ich policzył z sufitu zapamiętując liczbę i znów popełzł po suficie, wystawiając z niego tak niewiele swojego ciała ile był w stanie, na południe. Do ostatniej komory której nie widział.
Wychynąwszy z sufitu w ostatniej jaskini, Vircan dostrzegł, że została ona urządzona na legowisko dla czegoś masywnego. Nie była też pusta - kręcił się po niej stwór o ciele ogromnego lwa górskiego z potężnymi pazurami i czerwonymi, łuskowymi skrzydłami. Jakby tego było mało, nie miał jednej, a trzy głowy: lwią, koźlą i gadzią, pokrytą łuską w podobnym kolorze. Bestia chodziła niespokojnie od ściany do ściany, a każdy z łbów rozglądał się we wszystkie strony, węsząc intensywnie.
- Czuć intruz! - smocza głowa ryknęła w łamanym smoczym.
Vircan znów schował się w głąb skały i tym razem skierował prosto na zewnątrz wynurzając się ze ściany z tyłu namiotów przed klifem. Spojrzał w górę i popełzł na szczyt, utrzymując stałe tempo, odliczając sekundy aby oszacować jak daleka jest to droga składając w głowie plan. Wszystko chwilowo zeszło na drugi plan. Chciał uratować jeńców. Z całą resztą można sobie poradzić później, ale jak zostawi ich tutaj dłużej to jutro pewnie będzie ich mniej…

Wrócił do komory z wodą. To było dobre miejsce na start. Uchwycił kilka garści większych kamieni zamykając roboczo wyjścia zarówno od strony komory z jeńcami jak i tej dowódcy.

Najpierw ruszył zobaczyć czy woda nie da mu wygodnej drogi ucieczki… Szybko okazało się, że droga pod wodą jest dosyć krótka (a po drodze znalazł szkieleta harpii z laską emanującą magią ewokacji) i otwiera się na większe pomieszczenie ze świeżym powietrzem. Było zimno i mokro. Zbyt mokro. Jeńcy przeprowadzeni tędy i potem wystawieni na mróz zimy w tych szmatach w które byli ubrani… nie dotarliby do miasta nawet z jego pomocą. Zawrócił. To nie była dobra droga.

Po wynurzeniu się z wody zwrócił się do ściany i zaczął kopać. Potężne żywiołacze ramiona nienaturalnie szybko kruszyły skałę na wpół upychając ją na boki, na wpół przesuwając gruz i pył za plecy. Kilka minut później skończył łagodną drogę na szczyt klifu. Nie był to szeroki tunel i trzeba będzie się nim czołgać, ale w drugim przejściu zadbał aby w miarę go wygładzić aby nawet ci w najgorszym stanie mogli nim łatwo się wspiąć na samą górę. Za trzecim przejściem droga była już na tyle czysta i wygodna na ile się dało. Kolejne kilka chwil poświęcił na wyrzeźbienie w kamieniu wielkiej sztaby skały, takiej, że on sam ze swoją nadnaturalną siłą ledwo mógł ją ruszyć. Była równo dopasowana do pochyłego wgłębienia które wykopał naprzeciwko wąskiego przejścia do pomieszczenia niewolników. Jeszcze się nie mieściła, ale gdy otworzy to przejście szeroko i wsunie sztabę to zaskoczy ona we wgłębieniu jak zapadka i naturalnego nie będzie w stanie jej przesunąć nie podnosząc jej wcześniej aby wyciągnąć z zapadki. Zawczasu rzucił też na siebie zaklęcia ochronne…

Po raz kolejny przeszedł w skale i wyjrzał z sufitu głównej sali aby rozeznać się w sytuacji czy nie interesują się jeńcami i czy pozwolą mu ich łatwo uratować…

To jednak mogło być trudne, bowiem Kły ściągnęły jeńców do głównej sali, a jeden z minotaurów nasłuchiwał przy ścianie w ich komorze. Po sekundzie dobiegł go głos hobgoblina z komory dowódcy.
- Kopanie ustało, jest cicho!
- Trzymać pozycję, i cisza! - odwarknęła bladoskóra.
Bykopodobne stwory uwiązano w bocznym pomieszczeniu, a chimera warowała przy jeńcach. Smocza głowa wpatrywała się nich, a lwia nieustannie węszyła.

Vircan skrzywił się. Najwyraźniej było to zauważalnie głośniej niż mu się wydawało. Albo zwierzęta miały czulszy słuch. Rozważał chwilę co zrobić i wycofał się w górę. Na szczyt urwiska, gdzie rozłożył się wygodnie na godzinę. Czekając aż się uspokoją. Gdy wrócił plan się częściowo sprawdził. Hobgobliny wróciły do swoich zajęć, ale jeńcy byli w innej sali. Zupełnie naprzeciw starej, z której mógłby ich łatwo ewakuować. Skrzywił się. Rozważał. Myślał wychylając się możliwie mało, tyle by widzieć i oddychać (aby możliwiem odsunąć w czasie moment gdy bestie obdarzone czułym węchem go wyczują). Widział opcje, ale to byłby chaos. To byłoby ryzyko. Zaklął i znów sie relokował. Tym razem do komory z sadzawką, licząc, że za kilka godzin hobgoblinom się znudzi i wrócą jeńców do jednej celi z kratami.

Poprawiam jeszcze ukrycie szczeliny i czekam do wieczora, co jakiś czas tylko przechodząc na sufit głównej komory by spojrzeć jak sytuacja wygląda. Jak ich przeniosą to fajnie. Spróbuję ich uratować. Jak nie to wrócę jutro z kumplami i konkretnym planem.

 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 22-12-2022 o 15:59.
Arvelus jest offline