Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2022, 10:35   #348
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 82 - 2526.I.16; fst; noc

Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: - na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, sła.wiatr, zachmurzenie, umiarkowanie



Carsten



- Myślicie, że wiele tam jest złota? - zapytał jeden z górali ciekawie zaglądając do środka przedsionka świątyni zbudowanej na szczycie piramidy. Sam przedsionek wielkością nie imponował. Zza oceanem to byłaby jakaś niewielka świątynia zbudowana przez jakiegoś pomniejszego fundatora. Do tego nie było znajomych, wspaniałych łuków i smukłych sklepień tak rozpowszechnionych za oceanem w architekturze sakralnej. Przynajmniej tam gdzie budowano z kamienia. Bo drewno wciąż było popularnym budulcem, zwłaszcza na wschodnich rejonach Imperium ale rządziło się innymi prawami przy wznoszeniu budowli. Ale bez trudu i dworki szlacheckie, i zamki, i światynie budowane z drewna potrafiły być okazalsze niż ta pudełkowata nadbudówka na szczycie tej piramidy.

Jednak ta nadbudówka jak ją ochrzcił nieco trwożliwym szeptem jeden z górali była obca. Wzornictwo płaskorzeźb było obce, nie miało nic wspólnego ze sztuką ludzi z Imperium, Bretonii czy Estalii. Nawet budynki wzniesione przez elfy i krasnoludy miały swój charakterystyczny ryt i były nie do podrobienia. Tutaj nawet dla prostych górali z estalijskich gór bylo do odróżnienia, że to żadna z tych ras nie wzniosła tej budowli. Nawet prymitywne, pokraczne chochoły budowane przez zielonoskórych czy makabryczne totemy wyznawców Mrocznych Potęg też nie pasowały do widocznych wizerunków. Tutaj mieli do czynienia z czymś całkiem innym. Z czymś co trudno było przypasować do krain po wschodniej części oceanu, tak samo jak tutejsza duszna, wilgotna, mroczna dżungla nijak nie pasowała do pojęcia lasu ze Starego Świata. Nawet jeśli tam i tu chodziło o krainę porośniętą drzewami. To tutejsze drzewa, zwierzęta, rośliny i potwory wydawały się z całkiem innego świata niż te zza oceanu. Nawet takie posępne i cieszące się złą sławą lasy jak Drakwald czy Las Cieni wydawały się zagajnikiem młodnika w porównaniu do drzew z Lustri. Te zielone olbrzymy wznosiły się majestatycznie do góry przewyższając zapewne nie tylko swoje drzewne odpowiedniki w Imperium czy Bretonii ale także najwyższe wieże wzniesione przez ludzi, elfy czy krasnoludy. A ta wielka piramida na szczyt ktorej z takim mozołem się wspięli była wyższa jeszcze od tego zielonego oceanu jaki ją otaczał. I była całkiem inna.

Sama świątynia na szczycie nie wydawała się więc jakoś przesadnie wielka. Ale jeśli wziąć pod uwagę, że wznosiła się jako zwieńczenie całej piramidy i chyba stanowiła do niej wejście to już całkiem inna sprawa. Po tym jak Amazonki, Bertrand i Vivian zniknęli w środku, za kotarą górale rozproszyli się po tym najwyższym piętrze piramidy i zaczęło się czekanie. Wiele do roboty nie było. Nic się nie działo. A napięcie nieco spadło. W końcu gdzieś tam przed nimi, na dole, na drugim krańcu placu stał ten posąg jaki miała zniszczyć grupa Zoji. Z góry widać było go jako pionową, ciemną plamę. Coś jeszcze drobniejszego jak ludzkie sylwetki to w tych mrokach nocy była marna szansa aby to zauważyć. Za to widać było te parę skinków na niższych oondygnacjach jakie dalej stały na straży świątyni. Chyba jeszcze nie zorientowały się, że mają intruzów na samym czubki piramidy. Z racji braku innych zajęć Olmedo i część górali położyli się na powierzchni ostatniego piętra bo pochodnie mogły zdradzić jaszczurom ich obecność i obserwowali co się dzieje w uśpionym, egzotycznym mieście piramid. Pozostali górale trzymali się z dala od krawędzi a więc niejako z musu byli blisko ścian pudełkowatej budowli.

- Chyba jeszcze o nas nie wiedzą. Ciekawe co u Zoji. Na razie cicho. I ciekawe co te nasze wymalowane ślicznotki majstrują w środku. - szeptał cicho herszt górali nerwowo bawiąc się jakimś wisiorkiem. Na razie nic się nie działo. Ani w środku ani na zewnątrz. Ale jasne było, że w każdej chwili może się zacząć. A wtedy nocni harcownicy znajdą się w bardzo niewygodnej pozycji. Jasnym było, że schodzić tyle pięter piramidy będzie podobnie czasochłonne i męczące jak wchodzenie. A gdyby dodać do tego oszczepy i pazury rozbudzonych jaszczurów to zapewne łatwiej nie będzie. A Olmedo i jego ludzie nie mieli żadnego wpływu na poczynania grupy Zoji jak i Majo. Mogli tylko chować się, czekać i nie dać się wykryć. Siłą rzeczy więc próbowali czymś zająć swoje myśli i słowa. Na przykład oglądaniem tego budynku świątyni.

Widoki nie były byt budujące. Zapewne opowiadały jakąś historię na płaskorzeźbach bo widać było sporo różnych postaci i symboli jednak dla cudzoziemców całkiem niezrozumiałych. Ale część z nich było na tyle sugestywna, że dało się coś zrozumieć nawet po samych obrazkach.

- To te poczwary? Mam nadzieję, że kiedyś przybędzie tu ktoś kto zrobi z nimi porządek. - któryś z górali nie mając co do roboty oglądał te wizerunki na zewnętrznych ścianach. A te przedstawiały różne, dziwne istoty. Część z nich to zapewne należała do gadziej rasy jak można było poznać po gadzich pyskach, ogonach i grzebieniach. Część to chyba te małe skinki. Inne o wiele większe. Największe pewnie należały do jakichś ich władców czy bogów bo przypominały napuchnięte, potężnych gabarytów istoty o ogromnych ślepiach i paszczach. Niczym karykatury nie wiadomo właściwie czego. I jeszcze piramidy i chyba jakieś planety i gwiazdy. Wyglądało to bardzo tajemniczo, majestatycznie i niepokojąco. A nawet groźnie. Bo na części wizerunków widać było jak gadzia armia pustoszy swoich pomniejszych wrogów. Część to jakieś niewiadomego pochodzenia istoty, poczwary i potwory. Ale część może była ludźmi albo elfami bo pomimo obcego rytu wyglądały właśnie jak przedstawiciele tych ras. I wyglądało na to, że gadzia rasa już w czasach wznoszenia tej piramidy tępiła ich bezliośnie razem z resztą poczwar. A potem składała w ofierze swoim bogom bo widać było coś jakby stół ofiarny a na nim odcinanie głów, wypruwanie serc i rozczłonkowane ciała różnorakich ofiar.

- A to one? Myślicie, że to one? - zapytał inny gdy na jednym z wizerunków dostrzegł coś na kształt ludzkich postaci. Przystrojonych jednak w pióra, kwiaty, kły i ozdoby w jakich lubowały się dzisiejsze Amazonki. Chociaż pewności co do płci przedstawionych postaci nie było bo aż tak detali nie uwzględniono. Te postacie jednak stały obok tronu tych wielkich tajemniczych istot z gwiazd a przynajmniej przedstawionych jakby miały jakieś połączenie i związek z resztą wszechświata. I te przystrojone w pióra i kolczyki postacie wydawały się być częścią ich świty i to na całkiem poczesnym miejscu. W każdym razie stały na pewno bliżej tronu niż gadzia armia jaka zaprowadzała gadzi porządek na młodym świecie.

- One chyba poszły gdzieś dalej. Co nam szkodzi rozejrzeć się? Tam są jakieś schody i wejścia. Jak czegoś nie będzie to i tak pójdzie na rachunek jaszczurów. - Sergio był niecierpliwy i napędzany chciwością góral miał widoczną ochotę aby sobie pochodzić po bezpańskim domostwie. Wszedł do przedsionka i zajrzał za kotarę za jaką jakiś czas temu zniknęły Amazonki i dwójka ich gości zza oceanu.

- To chyba krew. Ale już stara. Sprzed paru dni. - kolega też wszedł do małego przedsionka. Tu też ściany były ozdobione płaskorzeźbami rodzajowymi. Ale poza tym właściwie było puste więc mogło stanowić poczekalnie czy schronienie przed słońcem, wiatrem i deszczem ale niezbyt było tu co brać i rabować. Zaś kotara jaką można było odsłonić i wejść dalej kusiła bo to nawet dla dziecka nie była żadna przeszkoda. Zaś kolega zwrócił uwagę na zaschnięte, brązowe ślady na posadzce jakie faktycznie pasowały do zaschniętej krwi. No ale nie świeżej tylko sprzed paru dni. Zresztą na posadzce było sporo gadzich śladów więc ruch musiał być tu całkiem spory.

- Tam niżej też musi być chyba jakieś wejście. A przynajmniej pochodnie tam stoją. - Olmedo w tym czasie obserwował przedni skraj piramidy. Z góry widać było, że rząd pochodni jest umieszczony w reguralnych odstępach wzdłuż głównych schodów jakie prowadziły od ziemi aż na sam szczyr piramidy tworząc taką dość stromą, aleję. Patrząc z góry, był to nawet całkiem malowniczy widok. Olmedo jednak zwrócił uwagę na pewną niereguralność gdzieś w ⅔-cich wysokości gdzie było kilka osobnych pochodni co mogło pasować do jakiegoś wejścia czy innego miejsca.

- To duży budynek. Jeśli można to tak nazwać. Na pewno ma więcej niż jedno wejście. Znaczy u nas tak by było. - powiedział leżący obok Carmelo. Też dojrzał to co mówił herszt górskich banitów ale nie do końca był pewien jak to porównać do czegoś znajomego.

- U nas to są normalne ściany i dachy. A nie takie nie wiadomo co. - mruknął nieco z ironicznym przekąsem Olmedo powodując rozbawione prychnięcia towarzyszy. Skośne tarasy piramidy ułożone jeden na drugim faktycznie trudno było jakoś porównywać do zamków, świątyń czy kamienic znanych zza oceanu czy choćby z Portu Wyrzutków z jakiego zaczęli wyprawę.

- Nawet czaszki mają jakieś inne. - odparła Nova którą przybrana w pióropusz i dziwne ozdoby czaszka umieszczona nad wejściem zdawała się deprymować.




https://i.imgur.com/iOqnzBx.jpeg


Czaszki co prawda jako symbol władzy, poczucia obowiązku i lojalności aż do śmierci często były używane w symbolice Imperium czy w różnych herbach rycerskich, miastowych czy na sztandarach. A oprócz tego były też w symbolice boga snów i śmierci Morra. A ten kult był już rozpstrzeszeniony w całym Starym Świecie. Wiara w to, że po śmierci człowiek trafia do Jego ogrodów była powszechna. Niemniej nawet te czaszki tutaj wydawały się całkiem inne niż te do jakich przywykli staroświatowcy. Carsten zaś miał w pamięci co mu szepnęła von Schwarz gdy zatrzymała się przy nim na chwilę nim weszła z grupą Majo do środka piramidy.

- Zacna decyzja kawalerze. Godna prawego, honorowego męża. Ale to nie prawość i honor rządzą okolicą. Tylko ktoś kto rządzi tą piramidą. A rządzi się z jej trzewi, tam są największe tajemnice jakich tak zazdrośnie strzegą nasze gospodynie. W końcu ta cała bitwa jaka ma się wkrótce rozegrać jest po to aby znów mogły odzyskać tą władzę. A nie po to abyście wy zrealizowali swoje cele. Przemyśl cny kawalerze czy prawość i honor to wszystko z czym chcesz stąd wracać. Czy chcesz się zdać na szczodrość i łaskę dumnych kobiet jakie gardzą męskim rodzajem od kołyski. - powiedziała do niego cicho, łagodnym tonem i z enigmatycznym uśmiechem więc raczej poza nim nikt inny chyba nie powinien usłyszeć jej słów. Typowo kobiecym gestem zdjęła jakiś paproch z piersi Carstena jakby chcąc zadbać aby prezentował się jak najlepiej. No a potem odwróciła się i ruszyła w stronę szykujących się do wejścia wojowniczek. Widocznie wciąż traktowały ją jako kogoś zaufanego i przyjaciółkę królowej bo coś nie widać było aby się chociaż zająknęły gdy ruszyła razem z nimi. Podobnie nie ingerowały gdy Olmedo usłyszawszy słowa królewskiej tłumaczki i nie widząc żadnych przeciwskazań ze strony obydwu poruczników kapitana skinął głową i zgodził się zostać na zewnątrz piramidy. Pewną konsternację u wojowniczek Maaneny wywołało wejście bretońskiego kawalera do środka przedsionka. Wydawało się, że przez chwilę nie wiedzą jak na to zareagować. Przeważyło zdanie Vivian która przypomniała, że bretończyk był gosciem samej królowej no a poza tym odznaczył się w dotychczasowych walkach z jaszczurami i przy wyprawie na terradony i podczas ostatnich potyczek. W końcu Majo po krótkim wahaniu zgodziła się aby udał się z nimi do środka. A potem wszyscy znikli w przedsionku a potem za kotarą w przejściu zwieńczonym niepokojącą czaszką jaka tak niepokoiła Novą.




Bertrand



Zamieszanie na szczycie piramidy nie trwało długo. Olmedo nie protestował i zgodził się na taki podział ról. Zaś wojowniczki królowej Almedy sprawnie przygotowały się do zanurzenia się w swoje święte miejsce. W dłoniach miały łuki, maczugi i długie noże z kości oraz szklistego, prawie czarnego obsynitu. Okazały się sprawnymi zwiadowcami więc chyba nie tylko z nazwy były łowczyniami. Główny korytarz za kotarą zwieńczoną dziwną odstraszającą czaszką był szeroki, że nawet trzy czy cztery osoby mogły iść obok siebie swobodnie. Szybko kończył się schodami w dół. Na szczęscie wszystko było oświetlone pochodniami. Jednak boczne przejścia i korytarze jakie mijali albo i wchodzili były dużo skromniejsze. Zwykle mogły się minąć dwie osoby albo niewiele większe. Gdyby miała toczyć się tu walka to pewnie dwóch walczących mogłoby stać obok siebie, może trzech czy czterech jeśli by ustawili się w jedną linię w zwartej formacji tarczowników lub podobnej. Ale przy pojedynkach to góra dwóch szermierzy mogłoby się bronić czy atakować.

Wnętrze pomieszczenia było raczej ciche. Raczej ale nie całkiem. Im niżej schodzili tym echo niosło jakieś rytmiczne uderzenia w bębny przypominające jakąś ceremonię. Podobnie niosło zniekształcony pomruk albo skrzek przypominający jakiś spiew, modły czy inkantacje. Bertrand i Vivian szli gdzieś w środku, może nawet bliżej końca ich grupy. Jak to widać było te dzikie, barwne wojowniczki znały się na swoim łowieckim fachu i gdy raz czy dwa natknęły się na jakiegoś zaskoczonego skinka to w ruch szły kościane noże i mocne chwyty. Mały, zwykle zaskoczony i cherlawy gad nie miał większych szans przy zmasowanym ataku dwóch czy trzech wojowniczek. Po chwili szamotaniny jego gadzie, ogoniaste ciało wiotczało a łowczynie opuszczały je na posadzkę. Tak przeszukiwali pomieszczenia szukając kapłanów lub innych wartościowych celów. Amazonki były tu jak u siebie więc doskonale orientowały się w tych obcych dla staroświatowców korytarzach i salach. Vivian w swojej czerwono - czarnej, elegnackiej choć już nieco przybrudzonej sukni wydawała się jeszcze bardziej nie na miejscu niż jej towarzysz z rapierem i pistoletem. On to chociaż wyglądał jak poszukiwacz przygód i awanturnik ale ona to jak jakaś dama z wyższych sfer co na chwilę wyszła z sali balowej jakiegoś wieczornego przyjęcia. Niemniej dla Bertranda była jedynym w miarę znajomym elementem w trzewiach tej obcej budowli.

- Muszą być na dole. Pewnie odprawiają jakieś rytuały. Musimy się tam dostać. - szepnęła Majo zdradzająca objawy łowieckiego podniecenia. Wszystkie jej siostry wydawały się być chętne aby odzyskać swoje święte miejsce i zliwkidować plugawców jacy ją zajęli i zbeszcześcili. W pewnym momencie natknęły się na coś bo jedna z łowczyń wróciła z czoła ich grupy i szybko coś mówiła z Majo i Maaneną. Te pokiwały głowami i szybko wydały polecenia. Po czym ciemnoskóra tłumaczka zwróciła się do gości zza oceanu.

- Znaleźliśmy ich sypialnię. Idziemy ich wyrżnąć. Poczekajcie tu na chwilę. Pilnujcie tyłów. - poprosiła ich w swoim nieco łamanym reikspiel. Po czym odwróciła się i widać było jak poszczególne wojowniczki dzielą się na grupki i znikają w bocznych przejściach. Ledwo dwie pary zaczaiły się gdzieś kilka poziomów schodów niżej aby pewnie odciąć ewentualne posiłki albo zbiegów. Reszta zaś udała się w boczne wejście. I tam po chwili zza kotary słychać było różne stłumione odgłosy nocnej rzezi. Zduszone gadzie skrzeki, uderzenia pałką, świszczący oddech przebitych płuc czy bulgoczący oddech przeciętej gardzieli.

- Zgaduję kawalerze, że od tej strony nie znałeś naszych wojowniczych ślicznotek co? - zagaiła stirlandzka, bladolica szlachcianka nawet trochę chyba rozbawiona całą sytuacją. Nie protestowała gdy Majo poprosiła ich o pozostanie na miejscu. Zresztą ta chyba zaaferowaną możliwością cichego zlikwidowania większej ilości wrogów chyba nie czekała za bardzo na jakieś większe dyskusje.

- To pozwól, że pokażę ci jeden z tych wstydliwych sekretów jakimi nasze długonogie ślicznotki za bardzo nie chcą się chwalić i raczej nie pokażą ich nikomu dobrowolnie. - powiedziała wskazując jedno z bocznych wejść. Ale inne niż to gdzie gospodynie masakrowały uśpione skinki. Tu nad wejściem dominował wizerunek jakiejś kobiety na tronie. Miała niesamowicie, długie włosy jakie wydawały się falować wokół niej i za nią jak jakiś płomienny płaszcz albo nawet to były płomienne włosy.

- To świątynia Khalith. Pierwsza Amazonka, Pierwsza Królowa i Pierwsza Matka wszystkich Amazonek. Wybranka Pradawnych, ich ukochana córka jaką obdarzyli niesamowitą mądrością, wiedzą, darami i urodą zachwyceni jej dziką, płomienna naturą, odwagą oraz lojalnością. - szlachcianka poinformowała Bretończyka z czym ma do czynienia. Po czym odsłoniła kotarę i weszła do środka zachęcając go do tego samego. A tam było pomieszczenie. Może niezbyt wielkie. Większe niż przeciętny pokój w karczmie ale raczej mniejsze niż większość kareczmnych głównych izb. Miało dość niski sufit jaki dodawał tego przytłaczającego wrażenia napierania czaszek ze wszystkich stron. Bowiem wyglądało to jakby wszystkie ściany były wyłożone czaszkami.




https://i.imgur.com/1BkXpy3.jpg


Od suitu po posadzkę, rząd za rzędem, były ułożone czaszki. Większość przebita ostrzami z obsynitu z boku na bok, jedna za drugą przez co wyglądały jak czaszkowy szaszłyk. Prawie wszystkie wydawały się ludzkie. Chociaż dało się poznać masywne, z przerośniętymi szczękami należace do orków. A także całkiem inne pewnie do jakichś bestii i potworów w stylu ogrów, trolli czy jeszcze innych. Von Schwarz dała chwilę aby gość popatrzył sobie na to wszystko nim odezwała się ponownie.

- Na wypadek gdybyś zastanawiał się gdzie się podziewają ci wszyscy mężczyźni którzy trafią w ręce naszych pięknych i odważnych wojowniczek. Norsmeńscy jeńcy. Awanturnicy i konkwiskadorzy jacy przybyli tu po złoto i przygody. Tacy jak wy. Macie to szczęście w ich nieszczęściu, że najazd jaszczurów wymusił na nich zmianę tradycyjnych zachowań. Bo inaczej nie witałyby was kwiatami, usmiechami i owocami. Tylko wyrpuły wam serca ku chwale ich krwawej matki a wasze czaszki złożyłyby tutaj. Co zresztą jeszcze nie jest przesądzone jeśli wygramy bitwę i odzyskają panowanie nad piramidą. Bo wtedy właściwie po co im jeszcze jesteście potrzebni? Staniecie się zbędnym balastem i niezbyt chcianymi gośćmi. Biorąc pod uwagę, że większość z was przybyła po złoto a ociekające złotem piramidy są na wyciągnięcę ręki… Sam sobie dopowiedz kawalerze jaki to może być scenariusz. - szlachcianka wskazała gestem na liczne, złote ozdoby jakie widać było właściwie wszędzie w tej kapliczce. Wyglądało jakby nie była przekonana, że nawet przy pozytywnym wyniku bitwy z jaszczurami sojusz między siłami królowej a kapitana przetrwał próbę czasu.

- Wasze kobiety są z oczywistych względów bezpieczniejsze od was. Amazonki zawsze zwracają uwagę na młode, zdrowe, zaradne i najlepiej wojownicze kobiety. Takie jakie mogłyby się stać Amazonkami. Choćby wasza Zoja widzę bardzo dobre wrażenie na nich zrobiła. Albo wasza dzielna, pancerna kapitan. Albo twoja siostrzyczka Bertrandzie. Z jej słodką ciekawością świata i kultury dzikich i dzielnych wojowniczek. Zwróciłeś uwagę jak bardzo one wszystkie różnią się między sobą? Od jasnoskórych blondynek po ciemnoskóre ślicznotki z egzotycznych krain? To jedna z metod na pozyskanie nowych wojowniczek. Przemiana zwykłych kobiet, zwłaszcza ludzkich, ponoć czasem elfich ale z tym się nie spotkałam więc to chyba strasznie rzadkie. Ale ludzkie kobiety są w sam raz. W zamian, wieczne życie, wieczna młodość, wieczna wojna w tej gorącej krainie i siostrzeństwo z innymi siostrami. Tylko taka kobieta po przemianie całkowicie zapomina poprzednie życie. Dla takiej Zoji, Koenig czy twojej siostry będziesz całkowicie obcym człowiekiem. Intruzem jaki zagraża jej plemieniu, królowej i obyczajom. Ale póki nie zginie w walce czy chorobie będzie żyć wiecznie. Tylko taką przemianę Bertrandzie robi się właśnie tutaj. W tej piramidzie. Dlatego jest dla nich kluczowa. Póki jej nie odzyskaja nie będzie kolejnych pokoleń Amazonek. I w końcu wyginął w kolejnych walkach. Bo jak sam widzisz na ich skarby jest bardzo wielu chętnych. - kobieta w czerwono - czarnej sukni, mówiła szybko, cicho ale wyraźnie zdając sobie sprawę, że nie mają wiele czasu nim Amazonki skończą swoje krwawe, gadzie żniwa.

- Nawet przede mną chronią swoje sekrety chociaż schlebiam im i służę jak tylko mogę. Wiecznie mnie zwodzą dając wymijające odpowiedzi. Więc postanowiłam sama wziąć sprawy w swoje ręcę i poznać sekrety do jakich nie dają mi dostępu. A w cenie jak ci mówiłam wcześniej jest życie wieczne, w wiecznej młodości i zdrowiu. Chyba widziałeś z bliska naszą dostojną królową? Tryskająca zdrowiem i urodą ale młódka prawda? Nikt by jej nie dał więcej niż trzeci krzyżyk. A ma już półtorej stulecia na karku. I chcę wiedzieć jak one to robią. A wiem, że robią to gdzieś w tej piramidzie. Niestety z tymi przeklętymi gadami da się porozumieć jeszcze słabiej niż z Amazonkami. Więc niejako jesteśmy skazani na sojusz z nimi. Póki nie mają piramidy myślę, że będą skore do negocjacji. Jak ją odzyzyskają to widziałeś co się działo na górze? Zabierajcie złoto i wynoście się. Wara od piramidy. Mnie to nie dotyczy ale nie chcę tu spędzić reszty życia jęcząc o okruchy ich wiedzy. - szlachcianka dała wyraz swojej irytacji na te widocznie długotrwałe próby zdobycia mądrości i tajemnic jakie tak skutecznie kryły przed nią Amazonki. Nawet jeśli uznawały ją za swojego gościa i przyjaciółkę oraz okazywały wielki szacunek dla jej umiejętności i wiedzy.

- Dobrze a teraz wracajmy na miejsce. Majo i jej siostry na pewno nie byłyby zachwycone okdrywając gdzie się szwendamy. - powiedziała z przekąsem dając znać, że czas wrócić na główne schody. Faktycznie niedługo potem zza kotary zaczęły wychodzić barwne, egzotyczne wojowniczki. Z kościanego czy obsynitowego ostrza czy maczugi ściekała na posadzkę i schody gadzia krew. Same wojowniczki wydawały się być zadowolone z takiego rezultatu.

- Zabiliśmy ich. Ale kapłanów tam nie było. Muszą być na dole. Pewnie to oni śpiewają. Muszą odprawiać jakiś rytuał. Dziwne. Zwykle śpią w trakcie nocy. - Majo podeszła do ich dwójki i chyba nie zorientowała się w tym, że gdzieś robili sobie wycieczki.

- Wyczuwam mroczną energię płynącą z dołu. Plugawą. Cokolwiek się tam dzieje na pewno nic dobrego. - oznajmiła szlachcianka co nieco skonsternowało tłumaczkę. Wezwała do siebie blondwłosą liderkę łowczyń i chwilę rozmawiały ze sobą przyciszonymi głosami. W końcu podjęły jakąś decyzję bo tłumaczka dała znać, że i tak muszą udać się niżej aby dorwać kapłanów. Inaczej ta nocna wyprawa niezbyt miała sens. A z zewnątrz nikt z górali nie dał znać, że coś zaczęło się dziać ani nie słychać było żadnych, podejrzanych odgłosów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline