Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2023, 17:12   #42
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


************************************************** *************************************************
KUNDEL NA SALONACH
************************************************** *************************************************

Bezklanowa całą drogę do Nowego Jorku poświęciła na zaznajamianie się z twórczością Williama... która była... jak słaba poezja nastolatka...
Będzie trzeba wykłamać zachwyty...
Teraz co innego jej uwagę zajmowało. Odkąd pojawili się w galerii, Ann uważnie obserwowała otoczenie i osoby zgromadzone. Była to wyuczona, wręcz automatyczna reakcja, gdy caitiffka znajdowała się wśród ważniejszych wampirów. Wzmocniła uścisk dłoni na ręce Williama, którą obejmowała ramieniem.

Na przyjęciu z początku była traktowana jak typowy kwiatek do kożucha. To do Williama podchodzili Kainici, to z nim wymieniali uprzejmości i zamieniali parę słówek sugerując chęć dłuższej rozmowy później. Ann była dla nich “niewidzialna”, choć dziwili się na jej widok. Lecz zapewne spodziewali się w jej miejscu jakiegoś przystojnego młodziana. Blake był uprzejmy i grzecznie zbywał kolejnych rozmówców powoli zbliżając się do Eleny. Miss Dubois zauważywszy ich zbliżyła się energicznie i serdecznie powitała Williama.
- Dobrze cię widzieć mój drogi przyjacielu.- rzekła obejmując Toreadora i całując go w oba policzki. - Powinieneś częściej nas odwiedzać, Nowy Jork wiele traci bez ciebie.
- Wątpię bym tak ci był potrzebny. Ale dobrze i ciebie widzieć w dobrym stanie.- rzekł w odpowiedzi Blake, a Elena zwróciła uwagę na Ann.
- Ach... miss Annabelle, to miłe zaskoczenie dla mnie, że przyjęłaś pocałunek ciemności. Dobrze trafiłaś, Toreadorzy to najlepszy z możliwych do wyboru klanów, a mój drogi William to cudowny mentor.
Caitifka zarumieniła się na widok blondynki, której spojrzenie znów pochłaniało ją całą. Może nie było między nimi już erotycznego napięcia, ale nadal Primogenka była osobą która swoją ujmującą osobowością dominowała otoczenie.
Słowa Primogenki od razu odsunęły od niej przyjemne wspomnienia. Ona sądziła, że Annabelle była Potomkiem Williama...
- Nie wątpię, że takim jest. - uśmiechnęła się udając tym gestem spokojną fasadę - Jednak nie doznałam zaszczytu przynależności do klanu Toreador, pani.
- Nie? To do jakiego? - zdziwiła się szczerze Elena, a William szepnął dyskretnie. - Jest caitifką.
- Och… to… niefortunne wielce. - zmartwiła się Primogenka, ale po chwili dodała ciepło. - No cóż… gramy takimi kartami, jakie daje nam los Annabelle. Powinnaś już wiedzieć z naszego poprzedniego spotkania, że każdą chwilę należy wyciskać jak cytrynę… - jej palce sięgnęły do policzka Ann przesunęły się po nim i musnęły wargi budząc przyjemny dreszczyk. - ... ważne, że twoje niewinne piękno stało się wieczne i że… Blake dba o ciebie. Trzymaj się go moja droga, to świetny nauczyciel i… postaraj się go nie zawieść, tak jak zrobiły to jego dzieci.
Ann skinęła głową, przymykając oczy z zadowoleniem, gdy Primogenka dotknęła jej policzka i ust. Zakładała, że możliwe dowie się od kogoś, iż ta caitiffka jest... pod opieką nie tylko Williama.




************************************************** *************************************************
BAUDELAIRE W GALERII WAMPIRÓW
************************************************** *************************************************


Nastoletnia dziewczyna z neutralnie niezainteresowanym spojrzeniem, obserwowała sztukę, jaką wystawiło House of Arts. Matka już jej powiedziała czemu nie chciałaby swoim znużeniem urazić kogokolwiek w okolicy, więc Annabelle starała się tego nie zrobić. Nie była pewna czy to ma być spotkanie w galerii z plusem dla niej, czy dla Christophe raczej. Optowałaby, że znalazła się tutaj dzięki "ojcowskiej radzie" niż z chęci matczynej. Choć może ojciec po prostu chciał zostać sam na sam ze starszym synem we Francji? Nie zdziwiłoby to jej.
Przechadzała się spokojnie po galerii, będąc jednak w okolicy lisiego Christophe, który miał zajmować się powiększaniem majątku poprzez zawieranie "całkowicie intratnych" umów z artystami i ich przedstawicielami) pod okiem matki - mentorki w tym dziale. Przechodząc obok brata szepnęła mu do ucha:
- Olali cię. - sarknęła wrednie, ignorując zabójcze spojrzenie oczekującego Christophe.
Mijała kolejne obrazy z zupełnie innej epoki. Nikt już tak nie malował. Tła wydawały się być natchnieniem kubistów, ale postacie zdecydowanie nie wyglądały na skupiska kształtów geometrycznych. Zatrzymała się na moment przed portretem jasnowłosej kobiety w diamentowej sukni. I wtedy właśnie ogarnął ją zapach chanel no. 5. Otoczył niczym chmura.
- Wydajesz się nudzić, to chyba zrozumiałe. W twoim wieku bardziej od płócien wolałam taniec. - głos melodyjny, zmysłowy, otulający niczym mgiełka perfum. Głos kogoś tuż za nią.
"Zaczyna się... Trzeba jak najlepiej wypaść, bo czeka cię najgorsze kilka dni w roku, jeżeli podpadniesz na oczach matki..."
- Długie loty są brutalnym doświadczeniem. - Annabelle odwróciła się w kierunku głosu - Bez odespania tym bardzie....

Głos zamarł w piersi, spojrzenie Annabelle nie wiedziało gdzie się podziać. Wędrowało po szyi, schodząc na dekolt małej czarnej, wodziło po zgrabnych krągłościach piersi, a potem biodra… długie zgrabne nogi, by powrócić do ust kuszących do pocałunku… i oczu w których cała Annabelle po prostu tonęła. Kobieta była… zjawiskowa… filigranowa blondynka wręcz przytłaczająca swoją zmysłowością. Niewiele wyższa od Annabelle przyglądała się dziewczynie bawiąc szmaragdowym naszyjnikiem na szyi. Rzekła przy tym przyjaźnie.
- Nie musisz nic wyjaśniać, jesteś młoda i zainteresowana czymś innym niż stare płótna. A to przyjęcie bardziej dla starych snobów, którzy i tak widzą w tych obrazach jedynie dolary. - dodała żartem i lekko przekrzywiła głowę. - Dlatego jestem zdziwiona widokiem takiego rozkwitającego kwiatu tutaj. Mam wrażenie, że nie powinnaś tu być. Niemniej skoro jesteś, to powinnam zadbać byś miała jakieś przyjemne wspomnienia związane z tą imprezą.
Annabelle zaschło w gardle, gdy ta kobieta zaczęła... być w jej obszarze, zwróciła uwagę. W pierwszej chwili poczuła się po prostu wyprana z pomysłów jak prowadzić rozmowę. Ba, nawet jej na tym przestało zależeć! Wcześniej nie odczuwała większego pociągu do własnej płci niż przeciwnej, ale teraz... O bogowie. Oddałaby każdą chwilę, aby pozostać z tą kobietą.
- Uhm... - spróbowała wydobyć z siebie głos - To... - wzięła głębszy oddech - Towarzyszę Anette Baudelaire i Christophe Baudelaire. - skłoniła głowę, ledwo zbierając myśli - Przyjemne... - zagubiła się w tym momencie.
- Hmm… - zamyśliła się kobieta wpatrując się z zainteresowaniem w Annabelle, jakby jej wzrok przechodził przez nią na wylot. - A tak… pani Baudelaire, więc jak masz na imię mój pąku kwiatu, którego los wepchnął w ten nudny…- zachichotała cicho. -... padół snobizmu? Och, nie przejmuj się konwenansami, możesz być szczera ze mną. Ja w twoim wieku też nie lubiłam wernisaży.
- An.... - czuła, jakby umysł stał się papką - Annabelle Baude...laire... - wyrzuciła w końcu, chcąc zostać z tą osobą, być razem już zawsze, nie wracać do Francji! Chrzanić majątek!
- A pani... imię? - postarała się zebrać w sobie.
- Elena Belle Dubois, ale wystarczy Elena… lub Miss Dubois. Jak wolisz.- odparła ciepło, stojąc bardzo blisko Annabelle. W zasięgu jej dłoni!

Dziewczyna czuła krążące ciepło w ciele i byłaby pewna, że rumieniec pojawił się na jej policzkach... gdyby mogła w tym momencie myśleć zupą w głowie. Starała się powstrzymać myśli nieodpowiednie sytuacji i nie wyrażać jak bardzo by chciała zostać użyta przez zjawiskową Dubois...
- Często tu... jesteś...? - zapytała, walcząc z chęciami dotknięcia Eleny.
- Powinnam… w końcu to moja galeria.- odparła z przepraszającym uśmiechem blondynka.- Wiem, wiem… nie wyróżnia się na tle konkurencji, ale cóż… są wymagane pewne standardy. Gdybym nadała temu miejscu nieco osobistego dotyku, mogłoby to odciągnąć uwagę od eksponatów. A ty… jak długo będziesz w Nowym Jorku?
- Kilka dni myślę... - jakiś zawód pojawił się w jej głosie - Zależy od postępów w interesach... - tonęła w oczach Eleny... tym razem tych na twarzy - Później... Jakieś inne miejsca... Chicago? Może będzie Quebec, Vancouver... Nie wiem dokładnie... Na długo nie jestem w jednym miejscu... - tu już wyraźnie można było wyczuć smutek w tych słowach.
- Cóż… nie bywam w Chicago, ale mogę polecić nocne kluby w Nowym Jorku, warte odwiedzenia. Z pewnością znajdziesz je bardziej interesującymi niż moja wystawa.- odparła ciepło Elena nie odrywając wzroku od Ann, której własne spojrzenie rozbierało blondynkę.
- Cokolwiek ty znajdziesz bardziej interesującego... - rozpływała się od tej uwagi - ...ja też znajdę na pewno... szczególnie z twoją obecnością... - wyszeptała rozanielona.
- Nie mogę obiecać, że się tam spotkamy. Jestem niestety zapracowaną kobietą, ale jeśli będzie okazja to… pomogę ci poznać nocne życie Nowego Jorku. - wymruczała nieco zmysłowo Elena.
- A nie mogłabym... dziś poznać nocnego życia...? - zapytała zbliżając się o pół kroku.
- Cóż… ciebie nic tu nie trzyma. Mnie jednak… - westchnęła ciężko Elena zerkając przez ramię za siebie.- ... obowiązki towarzyskie. Gospodyni przyjęcia nie może się wymknąć z niego.
- Skoro dziś nie... to kiedy? W końcu nie można zapracować się na śmierć. - zapytała ze smutkiem.

Elena nachyliła się ku Annabelle i szepnęła do ucha dziewczyny adresy kilku klubów. Zapach jej perfum był intensywniejszy, a usta czasem muskały ucho Annabelle gdy tak mówiła. Następnie odsunęła się i rzekła. - Możliwe że pojawię się w którymś w ciągu najbliższych nocy. Jeśli nie… to i tak będziesz dobrze się tam bawić. A skoro o zabawie mówimy to… co właściwie lubisz robić? Jakie masz hobby?
Annabelle zadrżała, gdy usta Eleny musnęły jej ucho, a policzki mocniej zaszły rumieńcem, gdy serce zabiło jak oszalałe. Przełknęła ślinę.
- Moje... hobby? - wyraźne zaskoczenie malowało się na twarzy dziewczyny - Naprawdę jesteś tym zainteresowana?
Słowa młodej Baudelaire zawierały w sobie prawdziwe zdziwienie... i nadzieję? W rodzinie bliższej czy dalszej, dziewczyna mogła być osamotniona w pokoleniu, pozbawiona krewnych o zainteresowaniach na swój wiek. Ciągłe podróże też nie dawały nadziei, iż Annabelle posiada jakikolwiek trwały krąg znajomych, a ta niesamowita kobieta mogła być... bardziej nią samą zainteresowana?
- Oczywiście, że jestem, wydajesz się być intrygującą młodą damą. A moje zainteresowania, cóż…- Miss Dubois machnęła ręką wskazując obrazy.- … są związane z malarstwem. Mimo że galerie sztuki to interes rodzinny, to sama też trochę maluję. Choć daleko mi do mistrzów.
Annabelle wyraźnie zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Ja czasem... piszę.... - spojrzała szybko w stronę krewnych, jakby wolała by za nic nie usłyszeli - I może coś naszkicuję, ale raczej nie mam czasu na to... Plany na stanowisko w fundacji, wiesz jak to jest. - niepewnie uśmiechnęła się.
- Och… co piszesz?- Blondynka nachyliła się ku Ann, przez jej usta znalazły się całkiem blisko ust dziewczyny, a dekolt małej czarnej… prowokująco kusił do zerkania. - Poezję? Prozę? Pamiętnik?
- Uhm... - uśmiechnęła się nerwowo, lekko zerkając w dekolt, aby zaraz wrócić wzrokiem na twarz kobiety - Głównie.... - zapatrzyła się w usta Eleny - ...białą... poezję... Opisywać... - przełknęła ślinę - Uczucia...
- Brzmi intrygująco…- zamruczała nieco kocio blondynka nie odrywając spojrzenia od Ann i wędrując wzrokiem po jej szyi. Jakby chciała pochwycić ją w swoje ramiona, całować usta, a potem szyję… a potem… cóż, Ann żyła w epoce internetu i po epoce seksualnej rewolucji. Choć była dziewicą, to już dawno wiedziała wszystko o pszczółkach i kwiatuszkach. I nie tylko.
- Może... - zarumieniona Annabelle była blisko pocałowania ust Eleny - Byśmy osobiście na boku... porozmawiały...
- Mhmm… z pewnością… - zamruczała Elena uśmiechając się lekko i odsłaniając śnieżnobiałe ząbki z błyszczącymi kiełkami.

- Mhmm… szefowo?- usłyszały za sobą. Elena spojrzała za siebie, na mężczyznę w czarnym garniturze i z lekko zarysowaną kaburą pod nim. Słuchawka w uchu, lustrzanki na twarzy. Typowy ochroniarz, niewątpliwie lekka przesada na nudnym przyjęciu w galerii.
- Mister Falconi uprzejmie domaga się poświęcenia czasu na rozmowę z nim, teraz. Bo zależy mu na czasie. - wyjaśnił, a zirytowana blondynka dodała.- Niech będzie. Zaprowadźcie go do gościnnego i przygotujcie butelkę mojego ulubionego wina.
- Tego z kolekcji A? - zapytał ochroniarz.
- Nieee… hmm… mam ochotę na coś bardziej treściwego w smaku. Kolekcja AB będzie w sam raz. - westchnęła i zwróciła się do Annabelle z wyraźnym smutkiem. - Przykro mi moja droga, naprawdę miałam ochotę na… rozsmakowanie się w naszej znajomości, ale póki będziesz w Nowym Jorku to zawsze jest szansa na to.
Annabelle spojrzała wściekle na ochroniarza, jakby chciała go zabić wzrokiem. Spojrzała po tym na Elenę z bólem.
- To naprawdę konieczne?
- Niestety. Osób takich jak Falconi nie można ignorować. - Elena nachyliła się i pocałowała Annabelle czule… niestety tylko w policzek. - Do następnego razu moja słodka.
- Oczywiście... Interesy... - dziewczyna odparła z wyraźnym przybiciem, choć ten całus musiał jej serce znowu pobudzić do mocniejszego bicia.


- Nie uwodź mojej podopiecznej tak otwarcie. - zażartował Blake, a Kainitka z uśmiechem dodała. - A czemu nie… Nie miałabym nic przeciwko zabrać ją ze sobą i może jakąś śmiertelniczkę lub śmiertelnika, by dodać smaku takiemu spotkaniu.
- Nie wspomniałaś jeszcze, czemu zawdzięczamy twoje zaproszenie. Zakładam, że jest jakiś powód?- zapytał William.
- Ach… tak. Ostatnio pojawił się ferment w mieście. Giną wampiry powiązane z pewnym Tremere. W większości jego… przeciwnicy. - stwierdziła Primogenka niechętnie kończąc pieszczotę policzka Ann. - Imię jego dobrze ci jest znane. Nie wiem czy jego historia. Niemniej cała ta sytuacja sprawiła, że łasice wyłażą ze swoich nor i zaczynają knuć. Wolę uciąć plotki, że w związku z jego działaniami… ty możesz knuć przejęcie władzy po mnie. Bo chyba nie knujesz przewrotu pałacowego w Nowym Jorku?
- Znasz mnie. Kocham święty spokój i moje mieszkanko nad jeziorem. Nie tęsknię do zgiełku metropolii. - wzruszył ramionami Toreador.
- Wiem, wiem… ale wolę innym przypomnieć ten fakt. - westchnęła Toreadorka. - Nim będę musiała posłać siepaczy do niektórych kryjówek. Jak wiesz… wolę unikać rozlewu krwi i przemocy.
To było... niepokojące. Cyril był naprawdę zagrożony... co bardzo poruszyło Ann. Nie odezwała się jednak, tłumiąc w ciszy uczucia, skrywając je za maską.
- Nie powiesz nic więcej na ten… temat?- zapytał William, a Toreadorka wzruszyła ramionami.- Nie jestem aż tak poinformowana w machlojkach klanu Tremere. A Augusto nie bywa wylewny. Spodziewałam się raczej, że ty wiesz więcej. Zresztą moim problemem nie są bezpośrednie działania Tremere, ale efekty uboczne tej sytuacji. Wśród Toreadorów jest wielu niezadowolonych z moich rządów, wielu chętnych na zmianę władzy. Brakuje im tylko jaj do działania… lub przywódcy. A ty z racji potęgi, wieku i doświadczenia byłbyś idealnym przywódcą takich buntowników. Dlatego wolałam bezkrwawo zdusić takie plany w zarodku.
- A Cynthia? - zapytał William, a Toreadorka wzruszyła ramionami. - Ona nie boi się ubrudzić rękawiczek krwią, zwłaszcza że płaci za brudną robotę komuś innemu. Książę zaś… nie muszę nic mówić, prawda?
Toreador skinął głową, a potem Primogenka spytała. - Swoją drogą wiesz coś na temat…-
- Nie. Nie dopytywałem się. Sprawy Nowego Jorku mnie nie interesują. Zresztą mamy własne kłopoty.
- A tak… tak. Słyszałam. Szycha z Europy zaginęła na waszym terenie. Współczuję trochę.- po czym zwróciła się do Ann. - Wybacz moja śliczna, zaniedbujemy ciebie. Jak ci się podoba moje przyjęcie… tak sztywne jak zapamiętałaś?
- Mniej żywi goście? - uśmiechnęła się.
- Niestety… - westchnęła Primogenka. - ... i trzeba ich niańczyć. Znajdziesz tu jednak parę przystojnych przekąsek. No i… moja propozycja wspólnego posiłku jest nadal aktualna.- dodała na koniec żartem. - Choć dopiero pod koniec przyjęcia.
- À propos końca przyjęcia. Zakładam, że nie zdążymy wrócić do Stillwater przed świtem. - wtrącił Toreador, a Dubois machnęła dłonią. - Przygotowałam dla ciebie apartament na jutrzejszy dzień. Zgodnie z twoim upodobaniem, kilka woreczków AB Rh+ czeka w lodówce gotowe na jutrzejszą przekąskę przed powrotem.

Ann spojrzała zaciekawiona, odważając się zapytać.
- Nie wiesz pani, czy ciągle Baudelaire robią interesy na sztuce?
- Tak. Jak najbardziej. Głównie w Europie i w Kanadzie. Tu pojawiają się rzadko. Twoje zniknięcie mocno im namieszało. - rzekła z uśmiechem Toreadorka.
- Muszą być zdewastowani.
- Chyba tak. Twoje nagłe zniknięcie wyciągnęło sporo trupów z szafy. Były podejrzenia, że któryś z braci stał za twoim nagłym opuszczeniem tego padołu.- zadumała się wampirzyca i wzruszyła ramionami.- Szczegółów nie znam, ale wiem, że dalsi krewni poczuli krew i spróbowali przejąć stery rodzinnego interesu.
- Odeszłam, gdy zrobiło się zbyt niebezpiecznie. - skrzywiła się - Ale żaden z nich mnie nie zabił... choć Christophe by był skłonny to zrobić. Oficjalne założenie jest, że umarłam?
- Zaginęłaś. Jest jakieś pięćset, siedemset tysięcy dolarów nagrody za pomoc w znalezieniu ciebie. - wspomniała Toreadorka. - Ale nie rozgłaszają tego tak bardzo i chyba pozorują poszukiwania niż naprawdę próbują cię znaleźć. Jak wspomniałam, jest z tym powiązana jakaś drama, ale… nie znam szczegółów.
- Nie powinnaś o tych faktach wspominać naszemu przyjacielowi. - szepnął cicho William do ucha Ann. - Lepiej radzi sobie z szukaniem pieniędzy, niż z ich wydawaniem i zarządzaniem. Bogactwo zawsze pakowało go w kłopoty.
Ann uśmiechnęła się do Williama, dobrze o tym wiedząc.
- Czy w sumie jest ci wiadomo pani o tym, żeby ktoś z nas trzymał Baudelaire?
- Twoja rodzina siedzi we Francji. Jeśli ma patronów w Świecie Mroku, to właśnie tam. Może to być klan Kainitów, ale może to być ktoś inny. - oceniła wampirzyca i wzruszyła ramionami. - Możliwości są całkiem spore. Pewnie też dlatego… twoi bracia mają kłopoty. Nikt nie lubi nadmiernej ambicji u swych sług.
- Och, podejrzewam, że moje zniknięcie też ich w kłopotliwej sytuacji finansowo-prawnej
zostawiło. - Ann zmrużyła oczy wyraźnie zadowolona.
- Prawdopodobnie. - zgodziła się z nią Dubois wzruszając ramionami.- Takie doszły mnie plotki, acz detali nie znam. Kruczki prawne nigdy nie mnie interesowały.

- Dziękuję za te informacje, pani. - skłoniła nisko głowę Primogence.
- Nie ma sprawy.- rzekła ciepło wampirzyca upijając nieco z kielicha i dodała zaciekawiona.- Jak się odnajdujesz w Stillwater? Wiem, że prowincja potrafi szybko znużyć energiczne młode Kainitki.
- Stillwater to miejsce, które nuży cię, póki niespodziewanie nie stanie się nadmiernie aktywne. Wtedy tęsknisz do tego spokoju. - stwierdziła uśmiechając się.
- Zwodniczo spokojne miejsce. - przyznała Elena. - Wymaga…
Przerwała i spojrzała ponad ramieniem Williama, na Kainitów i ghuli znajdujących się za nimi. Westchnęła ciężko, niemal zgrzytając kłami gdy jej wzrok skupił się na jednym z wampirów.
Ubranym w szykowny smoking mężczyźnie o szaleńczym błysku w oku. Bezczelnie się uśmiechał i wydawał się zniecierpliwiony.
- Przepraszam. Interesy wzywają.- mówiąc to wyjęła ze swojej torebki klucze z doczepioną karteczką. - Adres przy kluczach, podjedźcie od tyłu. Apartament wygodny i w pełni przystosowany do naszych potrzeb.
- Ritz.- przeczytał William. A Toreadorka uśmiechnęła się przepraszająco.- Do… zobaczenia więc. Bawcie się dobrze.
I zaczęła się oddalać, by porozmawiać z tamtym wampirem.

Ann spojrzała na Williama.
- Kim jest ten wampir? - szepnęła do Blake'a.
- Nie mam zielonego pojęcia. Myślałem że ty go znasz. - odparł cicho Toreador. - Jest za to całkiem przystojny.
- Kainitów o wyższym statusie rzadko widuję. - przypomniała kim jest.
- Nikt ze starej gwardii.- przyznał Toreador. - Nie jestem obeznany z Kainitami, którzy pojawili się po drugiej wojnie światowej na szczytach władzy.
- Może to jeden z tych, co im się władza Dubois nie podoba?
- Mhmm… nie sądzę. Za śmiały.- odparł z uśmiechem Kainita. - Może jakiś Ventrue?
- A ona? - opisała przeciwieństwo Eleny, będące pozbawione adoratorów mimo ładnej buzi porcelanowej lalki.
- Też nie kojarzę.- odparł przepraszająco Kainita.
- Widzę, że wielu tutaj by chętnie cię porwało. Zabiegają o twoją uwagę.
- Nie mają za sobą niczego poza bogactwem. - westchnął cicho Kainita.- Nawet po śmierci najważniejsza jest pękata sakiewka.
- Myślisz, że to jedyny powód? Twoje bogactwo?
- Nie. Aczkolwiek… nie obchodzą mnie ich powody. Nie mam ochoty zadzierać z La Bellą. - wzruszył ramionami Toreador.- Nie daj się nabrać na jej urok. Może i nie lubi zabijać innych, ale nie ma żadnych skrupułów w tej materii. Jeśli uzna, że twoja śmierć jej pomoże, to zabije cię bez wahania. Może trochę porozpacza nad tym faktem później.
- Ty też na pewno umiesz wystawić ząbki. - stwierdziła.
- Z pewnością. - przyznał Toreador i spytał. - To co teraz? Wypada nam się pokręcić trochę po przyjęciu zanim je całkiem opuścimy.
- Możemy pobadać kto się pojawił na tym przyjęciu. Będą bardziej niż chętni zakręcić się wokół ciebie. Niektórych z nich kojarzę, z widzenia na odległość podczas interesów Cyrila. - szepnęła Toreadorowi do ucha - Prędzej czy później Elena dowie się, że jestem z nim powiązana.
- Nadajesz temu zbyt wiele znaczenia.- odparł z uśmiechem Toreador ruszając wraz z dziewczyną. - Osobiście wolałbym ograniczyć rozmowy z miejscowymi do minimum. Pokazaliśmy się na przyjątku, udowodniliśmy, że trzymamy… jak to mówią młodzi… sztamę z Primogenką ucinając wszelkie spekulacje na temat rewolty ze mną na czele. Jak dla mnie wystarczy.
- To ograniczaj, zobaczymy kto będzie na tyle głodny kontaktu z tobą, aby chcieć się przykleić. - cmoknęła wampira w policzek - Ale wyraźnie nie tej płci u twojego boku oczekiwali.
- To prawda. - przyznał Toreador, gdy tak się przechadzali pomiędzy gośćmi. Williama zaczepiali głównie jego znajomi i znajome… całkowicie ignorując jego towarzyszkę, próbowali wysondować jego zamiary. Blake był jednak doświadczony w tych gierkach i dyplomatycznie ich zbywał. Dla Ann byli w większości twarzami bez imion, czasami trafiali się artyści, częściej marszandzi, ale ich wampiryczna natura nie czyniła ich interesującymi. Co innego Raze, tyle że on nie był gościem na tym przyjęciu. Stał pod ścianą z kaburą widoczną pod smokingiem i robił za ochronę.

- Zobacz kogo wzięli. - uśmiechnęła się do Williama - Może podejdziemy do ochroniarza? Twoja obecność mu zapewni reklamę.
- No dobra…- zgodził się uprzejmie Blake bardziej zainteresowany zadkiem przystojnego ghula towarzyszącego jakiejś Toreadorce niż kolejnymi rozmówcami. Podeszli oboje do murzyna, który uśmiechnął się odsłaniając kły. - Wyglądacie ślicznie, tylko bardzo mi się kojarzycie z maturą.
- William jest jak znajomy mojego młodszego brata. Ja ukradłam kieckę starszej siostry, a ty... - chyba prawie, prawie chciała coś o psach powiedzieć, ale połknęła język - Zazdrosny stalker?
- Hmm… bardziej kumpel ojca, który ma dopilnować by młodzik nie wlazł ci pod kieckę. - odparł z uśmiechem Gangrel. - Za stary jestem na zazdrość.
- Oczekują jakiś problemów czy ochrona to pro forma? - zapytała Gangrela.
- Standard na takich imprezach. Zawsze jacyś łowcy mogą wyskoczyć jak diabeł z pudełka. Nie macie się czym martwić. - odparł z uśmiechem Raze.
- Czy wiesz co to za porcelanowa panienka tam z boku? - zapytała opisując samotną osobę.
- To jest Piękna. Lepiej trzymać się od niej z daleka. Bestia kręci się gdzieś w okolicy, ale i bez niego jest groźna. - wytłumaczył Raze i wzruszył ramionami.- Tu robi jednak za emisariuszkę Księcia… i jego uszy oraz oczy.
- A ten wampir, do którego podeszła Primogenka? Nie wyglądała na zadowoloną z jego obecności. - zapytała, nie chcąc skupiać się na tym, że właśnie przebywa w jednym pomieszczeniu z Piękną i możliwie też Bestią.
- To samozwańczy emisariusz Papy Roacha, Malkav reprezentujący członków klanu żyjących ponad ulicą. Jak na świra całkiem do rzeczy. Ponoć patologicznie szczery gaduła… taki ma bzik psychiczny. A przynajmniej tak twierdzi. - wzruszył ramionami Raze.
- Jak się nazywa?- zapytał Blake.
- Salvatore… Salv…atore… eee… imienia nie pamiętam. Na nazwisko ma Salvatore.- zadumał się Raze.
- W sumie, czy Piękna i Bestia są często na imprezach, które ochraniasz?
- Niekoniecznie… rzadko mam tak opłacalne zlecenia jak to. - odparł Raze z uśmiechem.
- Jak w sumie dostałeś to zlecenie?
- Jak zawsze, przez skrzynkę mailową. Ci którzy powinni wiedzieć, znają mój adres.- wyjaśnił Gangrel. - Trzeba iść z duchem czasu.
- W sumie powinnam ci podziękować. Ocaliłeś mi kiedyś skórę przed Brujah, w Central Parku. Może i nie był to główny powód, aby wyrzucić ich z domeny, ale jednocześnie dałeś mi odejść w spokoju. - uśmiechnęła się - Nauczyłam się doceniać takie rzeczy.
- Hmm? Możliwe…- podrapał się po karku Raze przyglądając się Ann. - Zawsze lubiliśmy psuć zabawę pieskom Grozy.
- I temu kibicuję. - szepnęła - Masz zamiar zawitać w Stillwater niedługo?
- Jeszcze nie wiem. Może. - odparł Raze wzruszając ramionami. - Zobaczymy.
Ann spojrzała na Williama.
- Długo musimy się jeszcze tu pokręcić? - zapytała go szeptem.
- Jeszcze chwileczkę, a potem znikamy.- odparł z uśmiechem Toreador, po czym pożegnał się z Razem i ruszył z Ann w głąb galerii.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline