Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2023, 17:15   #43
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację





- Co wiesz o tej części miasta. Co ja powinienem wiedzieć? - zapytał Toreador, gdy się zapuszczali na tereny anarchów. Niestety nie mieli wyboru. Kafejka internetowa o jakże ekscentrycznej nazwie “D.Inferno” znajdowała się właśnie tutaj. Ann nigdy w niej była. Nie pamiętała nawet by kiedykolwiek widziała ją otwartą.
- Najpierw mi powiedz, czemu tu jesteśmy? - mruknęła - To tereny Anarchów... Nie chcę by moja obecność tutaj na Cyrila wpłynęła.
- Pamiętasz tę kwestię magów doglądających ruin szpitala? - przypomniał jej William.- Dostałem też od nich adres, gdy zadzwoniłem. I właśnie tam jedziemy.
- To teren Strix, nieformalnego władcy tej enklawy. Nie jest to taki władca, jak Książę, ale zawsze. - zaczęła - Sam Książę toleruje Anarchów w mieście... zazwyczaj? Są "lojalni" do Camarilli, biją z nami Sabat, a i praw przestrzegają... - uśmiechnęła się ironicznie - Tych sensownych, według nich przynajmniej. Ten teren to kilkanaście ulic, między terenami Gangreli i Nosferatu. Schroniłam się tu kilka razy i z większej czy mniejszej odległości ich widziałam. Ważne, że nie byłam niepokojona. - wytłumaczyła - Ataki Brujah Grozy na Anarchów Strix kończyły się... odwrotem Brujah, a przynajmniej ich niedobitków wiejących z podkulonymi ogonami.
- Czyli nikogo tu nie znasz? Szkoda. - Toreador skomentował ten cały wykład kilkoma słowami. Po czym dodał uśmiechając się. - Jakoś sobie poradzimy. Mam na coś szczególnie zwracać uwagę?
- Chodzę tam, gdzie chce Cyril, a od Anarchów nic nie chciał. - wzruszyła ramionami - Nie następuj na ich interesy, nie bruźdź gromadce. Zasada "żyj i pozwól żyć innym" jest w cenie. Będą ją przestrzegać tak długo, jak nie będziesz im szkodził.
- Nie powinniśmy być długo i nasze interesy nie dotyczą tego miejsca i tutejszych Kainitów. I chyba… dojeżdżamy.- rzekł Toreador zerkając przez okno. Miał rację.
- Uhm... - spojrzała na Toredora - Wiesz... czy masz może jakąś kurtkę do okrycia naszych... kreacji?
- Och… eeemm… nie pomyślałem o tym. - przyznał ze wstydem William.
- Dobra... Zawróćmy po twój wózek... Masz cokolwiek w nim do ubrania? U mnie tylko wierzchnie... Nie zakryje całej kreacji, ale cóż... - zniżyła głos zakrywając oczy - Lukrecja mnie ubije…
- Ale… ale… nie będziemy chyba nadkładać tyle drogi, co?- zapytał zasmucony Toreador.- Przecież jesteśmy już na miejscu. Załatwimy sprawę i szybko stąd się ulotnimy.
- Jeżeli na Anarchów wpadniemy, to bankowo nas za Ventrue wezmą... - westchnęła - W razie co, mogę liczyć na ciebie, jeżeli będzie trzeba odkupić kreację Lukrecji? - zapytała przybita.
- Tak, tak. Pokryję szkody i poradzę sobie z grupką anarchów bez twojej pomocy. Kainici z poziomu ulicy są zwykle młodzi, niedoświadczeni i słabi.- odparł pocieszająco Blake.
- Dobrze... Tylko nie mów im w twarz, że są słabi... - westchnęła - Załatwmy to szybko.

Oboje wyszli z samochodu i ruszyli do drzwi. Ann zauważyła kamerkę przy nich i domofon, mimo że na drzwiach wisiała tabliczka “Zamknięte. Remont”. Zabawne. Chyba zawsze wisiała.
William zapukał do drzwi. Nic. Zadzwonił. Po czym rozejrzał się i skupił spojrzenie na ciemnej uliczce.
- Jeden już nas obserwuje.-
Tymczasem kobiecy głos wrzasnął z domofonu.
- Czego do cholery?!
Młody głos, dziewczęcy.
Ann szturchnęła Toreadora, źeby to on gadał, a sama spojrzała w uliczkę.... i skanowała przestrzeń ulicy.
- Oeil du futur dało mi na was namiary. Podobno możecie nam pomóc. - odparł Toreador.
- A czego ta banda snobów w ogóle was skierowała. No i nie wspomnieli chyba o tym, że nie jesteśmy organizacją charytatywną.- odpowiedział głos, a Toreador rzekł.- Mam pieniądze… i limuzynę.
- Limuzyna o niczym nie świadczy. Jesteście parą umarlaków.- odparł głos i dodał.- Zaraz otworzę drzwi. Żadnych głupich pomysłów. Jestem uzbrojona i obeznana z waszym rodzajem.
Gdy Ann zaś próbowała przebić ciemność wzrokiem, William dodał cicho do niej.- Teraz już trójka, kobieta wygląda na niebezpieczną. Reszta to płotki.
- Świetnie... - Ann mruknęła pod nosem - Jak wygląda ta kobieta?
- Nie wiem… czytam ich aury.- wyjaśnił toreador. - Ich intensywność i naturę. Widzę sylwetki, są za daleko bym mógł przebić spojrzeniem ciemność. Znają możliwości dyscyplin.
Tymczasem drzwi się otworzyły.
Stała w nich młoda dziewczyna.

[media]https://i.ibb.co/ZKg6ZGp/wp6219180.jpg[/media]

O krótko ściętych jasnych włosach. Półprzeźroczysta koszulka potwierdzała obecność czarnego stanika bez ramiączek. Solidny pas trzymał kowbojską kaburę, w której tkwił spory rewolwer. Dziewczyna nosiła jeansy z naszywkami zespołów rockowych i czerwone adidasy. Oraz złote słuchawki na szyi.
- Nie myślcie, że wytrzymacie postrzał z tej zabawki.- czule dotknęła rewolwer dłonią.- Jeden strzał i będziecie rzygać śmiertelnością.
Cokolwiek to znaczyło. Za nią widać było kafejkę internetową z kilkunastoma komputerami starego typu, kineskopowe monitory, zwykłe klawiatury oraz pudełkowego obudowy komputerów. Wszystko na długich stołach i krzesłach. Oraz laptopy porozstawiane wszędzie, książki i kubki po kawie/herbacie. To było jeszcze normalne… podobnie jak półmrok. Klatki faradaya poustawiane w paru miejscach, wiązki kabli ledwo izolowanych ciągnące się wszędzie gdzie się dało. Rury w których tłoczony był ciągle żółty, niebieski i różowy płyn, zapewne układy chłodzące komputery… bo były z nimi połączone. Podobnie jak duże cewki i lampy próżniowe wielkości jabłek. I jakieś mistyczne bazgroły na ścianach. I nogi wystające spod biurka, obok skrzynki z narzędziami. Na biurku owym i obok niego, stały połączone ze sobą trzy pudła komputerów… oraz trzy duże, tym razem ekrany LCD.

- Ehm...- Ann przysunęła się do ucha Toreadora - Czy to na pewno dom maga, a nie melina zbuntowanej nastki?
- Nie mam pojęcia… nigdy nie byłem w domu maga. - odparł Toreador cicho.
- Nie jestem zbuntowaną nastką i nie jestem głucha. - burknęła blondynka, a nogi spod biurka dopowiedziały głośno.- A to nie jest ani jej dom, ani melina.
Ann wzruszyła ramionami i skinęła głową pospieszająco na Toreadora.
- Your move.
- A więc… - zaczął William, ale dziewczyna mu przerwała. - Skoro Oeil de Futur was przysłali to co o nas powiedzieli?
- Że jesteście bardzo dobrzy w… grzebaniu w internecie.- przypominał sobie Blake, a dziewczyna uśmiechnęła się kwaśno przytakując. - Tak… to coś w stylu tych zapleśniałych arogantów. Wchodźcie, tylko niczego nie dotykajcie.
Bezklanowa ruszyła jak William ruszył, woląc jego mieć bliżej magów.
Blondynka zamknęła za nimi drzwi, przedtem wykonując jakiś gest palcami. Następnie dodała głośno.
- Więc… czego od nas oczekujecie? Bo chyba te stare pryki z Fundacji nie wspomniały o tym jak ważną robotę robimy tu w Rebelii. Nie mamy czasu niańczyć jakiś nieumarłych, tylko dlatego że ci z Futur mają wobec was dług wdzięczności.- stwierdziła bezczelnie dziewczyna.
- Kategorycznie zbuntowana nastka. - mruknęła do Toreadora.
- Nieprawda… - syknęła gniewnie blondynka i spojrzała wprost w oczy Ann. - Nie lubię cię.
- Niemniej robimy tu ważną robotą. Jesteśmy stacją nasłuchową dla innych Fundacji. Tu w sercu Technokratycznej twierdzy łatwo ich… podglądać. Cóż… łatwiej.- zaśmiał się głos spod stołu.- Psiakrew… Marge, podaj mi cewkę numer sześć. Starą przeciążyła twoja poprzednia eskapada.

- Dobra… a wy mówcie czego chcecie, albo wypad.- burknęła Marge i zaczęła przekopywać kupkę złomu. - Na pewno potrzebujesz szóstki, widzę piątkę i czwórkę, może się nadadzą.
- Tylko jeśli chcesz by obieg kwintesencji rozsadził przetworniki na drugim obejściu.- odparł mężczyzna spod stołu.- Już ci przecież mówiłem o równowadze triady.
- Chcemy byście zdobyli dla nas informacje.- rzekł William. - Odnośnie pewnej firmy.
- Tylko tyle? - zaśmiała się dziewczyna i dodała. - Słuchaj koleś, nie jesteśmy bandą podrzędnych hakerów. Nie zajmujemy się duperelami. Dam ci adres w dark webie i tam sobie szukaj kogoś do trywialnych zleceń.
- No i nie pracujemy za darmo. Rachunek za prąd sam się nie zapłaci.- odezwał się mężczyzna spod biurka i znowu zaklął.- Do licha… oblałem się fluidami. Co mówiłem ci o przeglądzie uszczelek?!
- Nadia by chyba polubiła te komputery... - czekała by William wyjaśniał.
- Nie są za archaiczne dla niej?- Blake miał inne zdanie na temat. Co Marge skwitowała słowami. - Nooby dwa.
- Firma, która nas interesuje odstraszyła nosferatu i jestem gotów zapłacić sowicie za dyskretne rozeznanie się na jej temat.- rzekł William z uśmiechem.
- Oooo to… ciekawe… brzydale mają cykora? - uśmiechnęła się szeroko Marge, a męski głos spytał.- Za ile?
- Pięć tysięcy zaliczki, trzy razy więcej po wykonaniu zadania.- odparł Blake.
Ann natomiast rozglądała się po pomieszczeniu,szczególną uwagę zwracając na cienie... Czy u magów też one są inne? Te tutaj nie wyróżniały się jednak niczym szczególnym.
- Więc? - spytała blondynka swojego mentora/szefa/opiekuna sprzętu. - Ja jestem zainteresowana.
- Bierzemy.- odparł mężczyzna zajęty robotą.
- Przyjmujecie czeki? - zapytał Blake, a Marge westchnęła wpatrując się w sufit. - Kolejny antyk, ale tego po Futur można było się spodziewać.
- Przyjmujemy. - potwierdził mężczyzna.
- Kiedy zakończycie zadanie?
- To zależy… od tego czy czek nie okaże się bez pokrycia. i jak skomplikowane to jest zadanie.- odparła Marge i pokazała ręką komputery. - Jak widzicie nie możemy narzekać na nadmiar rąk do pracy.
- Za taką kasę możecie to priorytetowo robić. - mruknęła.
- Naszym priorytetem jest powstrzymanie Nowego Światowego Porządku i uratowanie świata. “Rebelia” nic wam nie mówi?- burknęła blondynka.
- Mówiłem, że to bezsensowna nazwa.- wtrącił mężczyzna.
- A Dinferno było taka ynteligentnym pomysłem?- odgryzła się Marge przedrzeźniając go.
- Jeżeli wszyscy magowie mają tak urocze podejście, to już wiem czemu Nadia takie ma... - spojrzała na Williama.
- Nie przejmujcie się nią, to raczej kwestia pokolenia. Takie jest młodzieży chowanie w New Age.- odezwał się męski głos spod biurka. - Niemniej… cóż, Marge ma rację. Nie jesteśmy najemnikami, prowadzimy bardzo poważny obiekt badawczy którego znaczenie jest często niedoceniane. I żyjemy cały czas zagrożeni, ze strony Technokracji. Zajmiemy się waszym zleceniem, ale priorytet to to nie będzie. A skoro Nosferatu wam odmówili to sami rozumiecie…
- Sprawa jest śliska, delikatna i wymaga subtelnego podejścia. A subtelność jest czasochłonna.- podsumowała Marge. - Coś jeszcze macie do dodania?
- Znacie się na... Umbrze? - zapytała nagle.
- Pfff… oczywiście. - odparła blondynka urażona tym, że Ann może wątpić w ich wszechwiedzę.
- Aczkolwiek nasz specjalista od Umbry i zaświatów obecnie jest poza miastem. Szkoli dwójkę uczniów na wycieczce. - wyjaśnił głos spod biurka.

- Czy jeżeli zwiększyła się intensywność snów zsyłanych przez zamkniętego w Umbrze ducha, jak i możliwie wpływa na atmosferę miejsca, to jest szansa, że się uwolni z tej Umbry?
- Oczekujesz konkretnej wypowiedzi nie podając ważnych szczegółów pozwalających ocenić zagrożenie.- odezwał się mężczyzna spod biurka.- Niemniej jeśli jakiś byt próbuje przebić Rękawicę by przejść do nas, to… zwykle nie przesyła energii od siebie, tylko próbuje ją zassać od nas. Czy te sny wywołują jakieś szaleństwo, obłęd?
Ann szturchnęła Wiliama
- Ty dłużej masz z tym kontakt. Opisz ten byt, proszę.
- Co mam opisać? Nigdy go nie widziałem. Nikt go nie widział. Wilkołaki twierdzą że tam jest, ale wątpię by którykolwiek z nich zetknął się z nim osobiście. Nie przypominam sobie też przypadków obłędu. Owszem Garry czasem świruje, ale to bardziej od prochów niż od samych wizji przyszłości. - wzruszył ramionami Toreador.
- Acha…- odparł głos spod biurka. - Więc mamy stworzenie zanurzone w czasie jako aspekcie rzeczywistości. I robi za kamień uderzający w taflę wody… wywołując zmarszczki na powierzchni czasoprzestrzeni odbierane podczas snu przez śniących. Nie ma pewności czy działania tego stworzenia są celowe, czy raczej mamy do czynienia z efektem ubocznym.
- Czuć... Wszechobecne zagrożenie w mieście. Coraz mocniejsze. Jeden sen... - spojrzała na ścianę - Pokażę go wam.
Cienie z pomieszczenia zaczęły się rozlewać i wypaczać, by plamami rozlać na ścianie, swoimi kształtami kreując cienisty obraz. Jeden z nich był jak sadzawka, z której zaczęły wyłaniać się macki, gotowe pochwycić.
- W śnie... chcesz podejść bliżej, choć rozumiesz, że to co cię czeka to śmierć i cierpienie, pożeranie żywcem... Ale jakbyś nie miał woli nie zanurzyć się w wodzie…
- Ktoś się powinien temu przyjrzeć.- odparł głos, już nie spod biurka.
Drugi mag wylazł spod niego. I okazał się bardziej nobliwy od Marge, bardziej wiekowy. I bardziej dziwaczny w swoim garniturze i marynarce, cylindrze z goglami na nich. I z podkręcanymi wąsami.
- Wilkołaki się przyglądają.- odparł Toreador.
- Aaaa… to dobrze.- odparł z uśmiechem mag i potarł brodę.- Rozumiem twoje wzburzenie panienko, ale fakty są takie, że to nie jest robota dla pojedynczego czarownika, ale całej koterii mistrzów wspomaganych może przez Tremere, jeśli udało by się coś takiego załatwić i oczywiście przez wilkołaki. Przy obecnym kształcie rzeczywistości… ciężko obecnie o Merlinów.
Ten mężczyzna także nie był tym, co wyobrażałaby sobie Ann, gdy myślała o magu...
- Czyli myślisz, że to prawdziwe zagrożenie? Nie musisz być sarkastyczny, wspominając postać z arturiańskich legend... - mruknęła poirytowana, że człowiek nie traktuje jej poważnie.
- Och… wybacz, to nasza wewnętrzna terminologia. Merlin to mag który dysponuje mityczną potęgą. Mistrz wielu sfer, który sam potrafiłby pokonać przebudzonego smoka. Obecnie, takich już nie ma wśród nas. Duże zagrożenie wymaga współpracy wielu mistrzów, a i tych nie ma zbyt wielu. - wyjaśnił mag.
- Ale uważasz, że taki byt byłby w tym momencie zagrożeniem?
- Skoro jest… nadzorowany, to pewnie nie jest w tym momencie problemem. - odparł mag pocierając dłonią brodę. - Z pewnością walka z nim byłaby niebezpieczna i gwarantowałaby ostatecznego sukcesu. Jeśli za taki sukces uważasz ostateczną eliminację. Takie byty bywają frustrująco ciężkie do zabicia i częściej opłaca się bardziej je na tyle zmęczyć, by znów zapadły w sen niż zabić.
- Mówią mi inni, że nie ma zagrożenia, ale... czuję je. - westchnęła - Jak się wzmaga ta... atmosfera. Nie umiem inaczej wytłumaczyć niż tym, że czuję to wyraźnie. A gdy jesteś martwy to uczucia robią się blade. To jest wyraźne. - skrzywiła się - To innym nie wystarczy, a zakopana w matematyce Tremere bardziej zobaczy to jako odjazdy po prochach. - Ann wyraźnie była pewna swego i reakcje innych ją frustrowały.
- Kolejna snowflake która czuje zagrożenie. Mam dla ciebie nowinę, jesteśmy zagrożeni od lat. Technokracja zaburza równowagę, zamraża świat w statycznym bursztynie i nikt z tym nic nie robi. Mimo że nagłaśniamy sytuację, przesyłamy informacje do innych fundacji to one wolą bawić się w lokalne intrygi i łechtać własne ego! - odparła gniewnie Marge, ale dalszą jej tyradę przerwał gest starszego maga.
- Nie przeczę twojemu przeczuciu wampirzyco. Po prostu stwierdzam, że obecnie nie mamy środków i możliwości by ostatecznie rozwiązać twój problem. Wejście do Umbry i walka z tym stworzeniem byłaby samobójstwem… po prostu. Znam trochę Garou i wiem, że jeśli istniałby choć cień szansy na ubicie tego stworzenia, to pognaliby z wyciem na pyskach by zdobyć chwałę choćby kosztem chwalebnej śmierci na trupie wroga, jak to na Srebrne Kły przystało. - rzekł mężczyzna przyglądając się obu Kainitom. - Skoro jednak nie gnają, to znaczy że nie sądzą, by taka wyprawa zakończyła się inaczej niż klęską. My tym bardziej nie możemy ci pomóc, gdyż nasza mała grupka skupia się bardziej na Korespondencji niż na aspektach rzeczywistości bardziej użytecznych przy twoim problemie, takim jak Duch czy Czas.
- Przecież macie specjalistę…- przypomniał Toreador.
- No… tak jakby mamy. Tyle że on jest specjalistą w naszym małym gronie. Bo ja na sferze Ducha znam się słabo, a Marge w ogóle nie ma do niej talentu.- wzruszył ramionami brodaty mag.
- Cokolwiek mówisz. - Ann mruknęła do Marge, wyraźnie zirytowana jej słowami - Więc to tyle, te informacje. - spojrzała na Williama, czekając czy ma coś do dodania.
- No cóż… dziękujemy za pomoc.- odparł Toreador i po pożegnaniu wyszli z kafejki internetowej.



- To było… owocne marnowanie czasu. Chyba. - podsumował to William.
- Mam nadzieję, że ten mag, co do ciebie przyjedzie, będzie prawdziwym magiem. - mruknęła - Jesteśmy dalej obserwowani?
- A jaki powinien być według ciebie prawdziwy mag? - zapytał ze śmiechem Toreador i skinął.- Tylko przez kobietę.
- Jak Tremere, tylko żywy? Cyril to dobry przykład. Tak maga sobie wyobrażam. - odparła - A kobiecie może po prostu się twoja chłopięca buzia podoba.
- Wątpię… - stwierdził Blake i spojrzał za siebie. - Może… po prostu pilnują tego miejsca. Może nie tylko my ubijamy z nimi interesy? W końcu siedzą, jak twierdziła Marge, w sercu wrogiego terytorium. Na miejscu tutejszych magów zawierałbym układy i sojusze gdzie tylko się da.
- Czy mamy jeszcze jakieś miejsce tu do odwiedzenia?
- Ja nie mam. Ty nie powinnaś. Lepiej będzie dla ciebie i dla Cyrila, jeśli się nie spotkacie twarzą w twarz.- rzekł Toreador szarmancko otwierając jej drzwi. Po czym zapytał.- Możesz uściślić? Dla mnie Cyril to przykład typowego Tremere, nie ma… Pod tym względem bardziej pasuje mi Nadia.
- Szaty, magiczne symbole, klasa, duma, masa ksiąg, których nie wolno ci dotknąć. - opisała wchodząc do wozu.
- Aaaa to… - uśmiechnął się wampir wsiadając po niej. - To domena starych obrządków, te nowe są bardziej… idą z duchem czasu.
- Do ciebie też taki nowoczesny buntownik przyjdzie? - zapytała gorzko - Taki z cyrku osobliwości?
- Nie wiem. - odparł Toreador, gdy ruszyli już z miejsca. - Kontaktuję się z nimi mniej więcej raz na dekadę więc… sama rozumiesz. Ponieważ to mimo wszystko są śmiertelnicy, rzadko odwiedza mnie ta sama osoba.
- Nie mają eliksirów młodości? - zapytała zaskoczona.
- Nie wszyscy. Jak ci powiedział nasz anonimowy przyjaciel, nie ma obecnie wielu mistrzów mogących stworzyć tak potężne efekty.- wyjaśnił Toreador wzdychając. - Zresztą… Tremere powstali właśnie z tego powodu. Ich protoplasta nie potrafił przedłużyć sobie życia jako śmiertelnik więc eksperymentował z wampiryzmem i stał się Kainitą. Oraz założycielem klanu.
- Nadia mówiła, że musiała jakiegoś duchowego przewodnika poświęcić i do dziś nie wie czy było warto…
- Tak… nie pamiętam jak to nazywają. Awatary czy jakoś tak. Przemiana w wampira pozbawia go i wraz z nim całej magii. Trzeba się uczyć od nowa.- stwierdził William i uśmiechnął. - A to sprawia, że nawet starzy magowie nie garną się hurtem pod skrzydła Tremere.

Zamilkła i położyła głowę na szybie, patrząc na zewnątrz.
- Wyczuwam jego obecność, nawet na odległość. Mam mikrą wiedzę, w jakim kierunku jest... - spuściła wzrok - To boli... wiesz?
- Wiem. Miałem okazję czuć to nie raz.- przypomniał jej Kainita.
Ann wróciła do obserwacji ulic, wciąż mając cierpienie w oczach.
- Jak skrzywdziły cię twoje dzieci?
- Zdradziły łączące nas… uczucie. Odeszły. Część z powodu ambicji, inne z powodu różnicy w poglądach. Przekonasz się, że wieczna miłość zazwyczaj trwa pół wieku.- westchnął smętnie William.- Potem… coraz więcej zaczyna was uwierać. Wady, na które przymykaliśmy oczy dziesięć lat temu, dwadzieścia lat później irytują coraz bardziej i bardziej. Starość i śmierć ze starości, to błogosławieństwo, które nam odebrano.
- Krew powinna pomóc... - spojrzała na Williama.
- Miłość nie polega na uzależnieniu od siebie drugiej osoby. Miłość polega na wzajemnej fascynacji. Czy mogę powiedzieć, że on mnie kocha… jeśli wiem, że tak naprawdę to wielbi smak mojej krwi? - zapytał retorycznie Blake.- Pragnąłem zawsze drugiej połówki, a nie… niewolnika moich uczuć.
Spojrzała w oczy Toreadora.
- Ty wciąż... Odczuwasz uczucia? Bez krwi? Które nie są złością czy żądzą?
- O tak. Przyjaźń, sympatię, nostalgię… miłość. Uczucia które rodzą się z serca i myśli, a nie z ciała. Od dawna nie czułem żądzy, a gniew… już dawno się we mnie wypalił.- westchnął Toreador wspominając i spojrzał na Ann uśmiechając. - Tylko twoje ciało jest martwe, nie twój umysł, nie twoja osobowość. Te nadal żyją.
- Pozytywne uczucia z serca i myśli... posiadają dla mnie mdły kolor. Są jakby... wyblakłe. Jakby istnieją za oszronioną szybą. - zamilkła na chwilę - Odkąd mnie Przemieniono tak czuję.
- Jesteś młoda… a to, że nie miałaś czasu odwyknąć od krwi Kainowej, nie pomaga. - ocenił Blake zamyślając się. - Opita krwią czujesz wszystko intensywnie i mocno… cóż, to akurat nie dziwi. Jeśli brałaś narkotyki, to pewnie po nich czułaś się podobnie. Jednak emocje po narkotykach i po wampirzej krwi, choć silne… są fałszywe. Niemniej na ich tle to co przeżywasz teraz wydaje się słabe. Ja to rozumiem. Niemniej jesteś młoda, masz czas by przywyknąć.
- Sporo osób w galerii cię znało. - poważnie patrzyła na Williama - Kim ty byłeś w Nowym Jorku przed Stillwater?
- Byłem pierwszym Primogenem w Nowym Jorku. Niemniej musisz pamiętać, że wtedy Nowy Jork był bardziej jak Stillwater. Ba, nie nazywał się nawet tak. Wtedy nasza społeczność była mała, więc łatwo było zostać Primogenem. Potem ustąpiłem zostając prawą ręką Juliusa Thorne’a.- zadumał się Blake.- Biedak zginął z rąk kościelnych łowców.
- Kim był Julius Thorne?
- Pierwszym prawdziwym primogenem mojego klanu w Nowym Jorku. Ja w sumie byłem tylko takim prowizorycznym.- zaśmiał się wampir i dodał. - Zginął tuż przed wybuchem wojny o niepodległość.
- Kim stałeś się potem?
- Długo tylko wpływowym Toreadorem, potem Księciem Stillwater, potem wróciłem do Nowego Jorku, a potem… wróciłem do Stillwater. Nie jestem i nie byłem nigdy aż tak aktywnym politycznym graczem jak może się wydawać na pierwszy rzut. Po prostu niewiele jest Toraedorów wystarczająco potężnych by rzucić wyzwanie La Belli. - westchnął Blake.
- Czemu porzuciłeś wtedy Stillwater, twoją Domenę i wróciłeś do miasta?
- To… sercowy temat. I wolałbym uniknąć wdawania się w szczegóły. - stwierdził krótko wampir.
- Na trzeźwo. - odparła Ann.
- Po wypiciu też. - przyznał ze śmiechem Toreador.
- I kim zostałeś po powrocie tutaj? To chyba przed tym Ventrue było.
- Po prostu… wpływowym, bogatym Toreadorem.- machnął ręką William i uśmiechnął się zmieniając temat.- Tak jak ponoć ty jesteś bogata.
- Tak... w sumie tak. - westchnęła - Widać to bogactwo po mnie. Zawieszone w limbo.
- I niech tak zostanie. - stwierdził po namyśle Toreador. - W tej sytuacji pieniądze twojej rodziny przysporzyłyby ci tylko dodatkowych problemów. Poza tym, wyglądasz zachwycająco w tej sukience.
- I tak nie moja. - uśmiechnęła się - A pieniądze u mnie... to byłby problem. Najpierw je wyrwać, a później nie dać się zjeść za nie.
- To prawda. Więc… wracamy do hotelu. A jutro do Stillwater.- odparł z uśmiechem poeta.



Ann leżała na łóżku w pokoju hotelowym, jaki przygotowała Primogenka Toreadorów. Nie szczędziła VIPowskich wygód dla Williama, a caitiffka po prostu się napatoczyła nieoczekiwana, temu w pokoju było tylko jedno łóżko. Bezklanowa była przekonana, że to nie ona je zajmie - wydawało się to jasne, nie robiła sobie nawet nadziei na nic innego. Za życia oczekiwała by wygód, ale po śmierci poziom statusu spadł na łeb na szyję. Boleśnie nauczyła się, że istnieje nawet poniżej poziomu gruntu dla większości Spokrewnionych i zaczęła to brać za pewnik, nawet nie śmiejąc narzekać na minusy sytuacji.
Członkowie klanu Toreador oczekiwaliby wszystkiego, na co Ann nie miała nadziei. Dziewczyna wręcz mogła być niepewna czy otrzymałaby łaskę od członków "niżej ustawionych" klanów. Wiedziała, że i od samego Cyrila by jej nie otrzymała. Stary wampir wyrzuciłby ją na podłogę pokoju lub wręcz poza pokój, by sama sobie miejsce znalazła. Dla niego ważniejsze byłoby umiejscowienie tomów i reszty swoich rzeczy na kanapie, niż kundla.

A William...

To było nieoczekiwane i zaskakujące. Nie tego została nauczona. William od początku miał zamiar oddać miejsce na łóżku Ann i nie przyjmował innej opcji. Dziewczyna ponownie poczuła się jak ktoś posiadający wartość... nie tylko wartość fortuny leżącej gdzieś w papierach, do której dobrać się nie było szans...

Oddała suknię Lukrecji do uprania przez obsługę hotelową, jednocześnie biorąc standardowe ubranie w zamianie, ot biała bluzka i szare spodnie. Nie miała zamiaru "ubrudzić" swoją osobą upranej garderoby Ventrue.

Co zaś tyczy się Williama na kanapie... trzeba będzie mu podziękować choć jedzenie na rano mu podstawiając w ładnym kieliszku czy cokolwiek tu znajdzie. I połaskotać jego artystyczną duszę oraz dumę, nawet jeżeli jego poezja była słaba nawet jak na standardy nastolatka.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline