FORMATOWANIE TBD
W pierwszej chwili myślała, że William wyjmie ze skrzynki paczkę od Cyrila... zawiodła się szybko. Ze smutkiem patrzyła na pustą skrzynkę.
Czego oczekiwałaś? Teraz musi być bardzo zajęty walką o swoje.
Ann powoli poczłapała do domu Williama, aby przed wyjazdem do Stillwater, wykonać jeden telefon, którego numer wyrył się jej w pamięci.
Ściskała słuchawkę, oczekując na połączenie.
To w sumie była sprawa sercowa... pasowało.
Musiała trochę poczekać, bo linia była zajęta. Potem musiała jeszcze czekać, aż obsługujący konsolę telefoniczną mężczyzna dopuści ją do prowadzącej. A potem...
- Witaj droga Ann. Widzę w kartach, że miałaś udaną wycieczkę do Wielkiego Jabłka. - zmysłowy głos Jaine Love odezwał się w słuchawce.
- Nie rozwiązało to w sumie spraw sercowych. - głos Ann był dość cichy, trochę przybity - Chcę się dowiedzieć czy jest szansa, bym od niego otrzymała uczucia…
-Hmm…- zaszeleściły jakieś papiery.- Mogę ci powiedzieć, że z pewnością coś otrzymasz. Acz nieprędko. Jednak to tylko kwestia czasu, a karty mówią że on… nie ma w tej chwili możliwości szastania… “uczuciami”.
- Nie zależy mi tylko na prezencie, ale... na czystym uczuciu. Jak kiedyś. Zmieniło się... coś da się zrobić, aby było jak dawniej?
- Skarbie… powiem ci to co mówią karty i to co mówi moje… doświadczenie. Łudzisz się, że tam u niego kiedykolwiek były uczucia. Co jest nieprawdą. - westchnęła Jaine.- Tego nie było wcześniej i nie będzie w przyszłości, bez względu na to jak się karty ułożą.
- I nie ma niczego, co mogłabym więcej zrobić? - zapytała cicho.
- Nie zmienisz natury starego drzewa. - odparła Jaine i dodała.- Ale karty mówią mi, że będzie okazja do poprawienia sobie humoru, jeśli nie dziś to jutro bądź pojutrze.
- Dziękuję... Bądź bezpieczna. - po tych słowach odłożyła słuchawkę, czując ogarniający ją żal.
***
W Elizjum wszystko było po staremu. Dużo śmiertelników. A z Kainitów jedynie Miracella i Clyde czarujący jakąś śmiertelniczkę, zapewne turystkę. Było głośno, ale spokojnie i wesoło.
Przybita Ann podeszła powoli do Miracelli, zdejmując plecak z pleców.
- Szefowa u siebie?
- Nie… jeździ z Giovanni. I nie będzie zadowolona jak wróci, choć on sam nie jest jakoś szczególnie gburoway.- odparła Ventrue i spytała.- Jak było w Nowym Jorku? Dobrze się bawiłaś na przyjęciu Toreadorów? Jakie ono było?
- Masa osób zainteresowanych Williamem. - stwierdziła, wyjmując z plecaka paczuszkę z sukienką - Primogenka mnie poznała. Na przyjęciu Piękna była i gdzieś Bestia krążyła. - przysunęła paczkę do młodej wampirzycy - Oddaję kreację Lukrecji. Uprana, wyprasowana przez obsługę hotelową. Nie powinna narzekać.
- Zobaczymy. Możliwe że znajdzie jakiś powód do narzekania, zwłaszcza po wspólnej jeździe z Giovanni. Więc… musiałaś się dobrze bawić, skoro Primogen Toreadorów cię znała?- ciągnęła dalej Patty chowając sukienkę pod ladę.
- Zaproszenie było głównie wystosowane do Williama, ja byłam osobą towarzyszącą. Na początku Elena myślała, że jestem Dzieckiem Williama, jak sądzę. Gdy żyłam miałam z nią kontakty raz czy cztery, więc i założyła, że stałam się Toreadorem. A przyjęcie jak to nasze - polityka w większym czy mniejszym stopniu. Nie było nudno dla mnie. Interesująco.
- Załatwiliście coś na tym przyjęciu dla Stillwater? Była chyba okazja na to.- zainteresowała się młoda Ventrue.
- Że nie wciągnięto Williama w zagrywki Toreadorów. - pokręciła głową - I o firmie ze Stillwater próbujemy się dowiedzieć, skoro Nosferatu spietrali. Pozostało czekać.
- A od kogo, skoro Nosferatu nie chcą?- zapytała Miracella.
- Od zbuntowanej nastki i przebierańca, stylizującego się na steampunk. - westchnęła - Nie wiem czy to wypali.
- Od… kogo? Nie rozumiem… co takie dziwadła mogą zrobić, czego nie mogli hakerzy Nosferatu. - barmanka była coraz bardziej zdezorientowana tłumaczeniami Ann.
- Trzymaj się. Ta grupka... - ściszyła głos - To ma-go-wie. Standardy śmiertelnym zmalały. - zaśmiała się cicho.
- Acha… nigdy żadnego maga nie widziałam. Spodziewałabym się raczej dżentelmena w ciemnym garniturze lub smokingu z przypinką Illuminati lub coś w tym rodzaju.- zastanowiła się cicho Patty.
- Widziałaś w sumie dziś Larry'ego lub Nadię?
- Hmmm… Larry’ego nie. Nadia wpadła na moment. Chyba jest znów w bibliotece. - padła odpowiedź.
- Dzięki. - zastanowiła się - Mogłabyś mi zrobić jakiś makijaż czy ten poprawić? Po dwóch dniach już słabo widać go.
- Nie ma sprawy. Kiedy?- zapytała Patty.
- Nawet i teraz.
- Teraz… hmm… za pięć minut? Muszę załatwić sobie zastępstwo. Lukrecja nie lubi jak któraś z nas urywa się z roboty. - wyjaśniła Patty po chwili wahania.
- Jesteś wampirem, a ciągle obowiązuje cię plan pracy?
- Urok bycia Ventrue. Teraz nie możesz mówić że masz najgorzej. - zaśmiała się cicho Miracella.
Ann uśmiechnęła się blado i spojrzała na Clyde'a.
- On tak cały czas próbuje wyrwać śmiertelniczki? - zapytała cicho - Nie ma co się dziwić, że nie jest dumą Joshui… -
- Cóż… są wampiry które tak polują. Toreadory najczęściej.- stwierdziła obojętnie Patty.
- Nie jestem pewna, czy u niego o polowanie chodzi. - zaśmiała się - Poczekam aż ustalisz grafik.
- Dobra…- odparła Ventrue i udała się w kierunku koleżanki. Kilkanaście minut później Ann wychodziła z przybytku z nowym makijażem.
***
Po drodze w dół, do gniazda Tremere minęła znajomego brodacza poznaczonego znakami na twarzy. Pogwizdując melancholijnie układał ciężkie tomy jeden na drugim. Najwyraźniej Nadia zrobiła z niego osiłka do prostych prac. Nie wydawał się tym zmartwiony, gdy powitał Ann skinieniem głowy.
Ann zatrzymała się przy nim.
- Widzę, że jednak cię nie zamęczyła na Ostateczną Śmierć.
- Próbuje, ale jej nie wychodzi.- zaśmiał się w odpowiedzi Kainita.
- Bardzo krzyczy? - zapytała.
- Nie… woli pozę zimnej suki.- wzruszył ramionami brodacz. - I złośliwe komentarze.
- Jak więc próbuje się ciebie pozbyć?
- Wyzyskując mój czas i gnojąc mnie słowami. - odparł flegmatycznie mężczyzna. - Sabat był w tym lepszy.
- Skoro o Sabacie mowa... - oparła się o półkę - Czy cokolwiek więcej powiedzieli o tym, na kogo polować mieliście? Choć jakiś strzęp?
- E nie… po co? Nasza sfora składała się z testosteronu i kilku myślących. Ci myślący mieli wiedzę i mieli możliwość kierowania resztą w kierunku celu.- wzruszył ramionami Kainita. -My nie byliśmy noo… tymi… no… intelektualni… my byliśmy mieczem przywódców. Oni wiedzieli gdzie nas skierować i przeciw komu… i kiedy nas użyć.
- Więc pewnie sfora miała ubić?
- Ubić, porwać, podpalić… - wzruszył ramionami Kainita.- Chyba ubić kogoś… tak mi się wydaje… ale co ja tam wiem.
- Świetnie im wyszło. - pokręciła głową - Mieliście takiego meksykanina wśród swoich, miał kolce przy kłykciach. On był kimś ważniejszym?
- Enrico… eee… tak jakby? Był pupilkiem naszego padre, jego osobistym ochroniarzem.- zadumał się brodacz.- Mocny bezpośrednio w walce, ale… niespecjalnie… ynteligentny.
- Kto był Padre? I skąd on miał te kolce?
- Nasz opiekun duchowy. Każda sfora ma swojego. - zamyślił wampir i dodał. - A kolce… nie wiem i olewam. Niespecjalnie mnie to obchodziło. Po prostu miał i już.
- Zostawię cię z tomami, baw się dobrze. - odparła Ann i ruszyła dalej, do pani biblioteki.
Nadia jak zwykle była zajęta swoimi obliczeniami przy komputerach. Pozornie nie zauważyła wejścia Ann do centrum swojego sanktuarium.
Ann wyjęła pożyczony tom z plecaka i położyła go na biurku przed Nadią.
- Jak było w Nowym Jorku? Warto było się płaszczyć przed Lukrecją?- spytała Tremere spoglądając w górę.
- Oczywiście. - stwierdziła, opierając się o biurko, patrząc na Tremere - Pogadałam z Primogenką Toreadorów, widziałam Piękną... Bestia ponoć tam gdzieś też była.
- Pewnie pogaduszka o kolorach tapet, albo ćapcianinach ściennych martwych już pacykarzy była wielce zajmująca.- Nadia spojrzała w górę zakładając nogę na nogę. - Ale każdy lubi… co innego.
- Akurat było o niepokojach polityki, szczególnie dla Toreadorów i zabójstwach w Nowym Jorku. - wzruszyła ramionami.
- Zawsze jest tam polityka, zawsze jakieś trupy.- odparła Nadia nawet nie udając zainteresowania ploteczkami z NY. - Oczekuję ciebie jutro, w ładnej sukience i gustownej bieliźnie.
- Jasne. - Ann spojrzała w sufit, opierając się na dłoniach - A, i widziałam magów. Takich żywych.
- No… wszyscy nie wymarli i rodzą się nowi. - odparła cierpko Nadia i wzruszyła ramionami.- Jest ich trochę w Nowym Jorku. Cyril się spotyka z paroma.
Westchnęła cięko. - Siadaj na biurku.
Ann usiadła patrząc na Nadię.
- Przyznam, ci nie zrobili na mnie wrażenia. Jakiś przebieraniec steampunkowy i zbuntowana nastka wśród starych kompów. Pfech... Też mi magowie.
- Z pewnością… ale jak widzisz, sama też pracuję na komputerach. Nie wszyscy zatrzymali się mentalnie w osiemnastym wieku. - mruknęła Nadia, ostrożnie i nieufnie kładąc dłoń na udzie Ann i głaszcząc je leniwymi ruchami.
- Twoje kompy są nowsze. Tamte jak z muzeum osobliwości. No i ty masz jakieś magiczne rysunki tutaj. - odparła uśmiechając się niewinnie.
- Ja się znam na swojej robocie… nie jestem w końcu młodzikiem co to czaruje ledwie pięć dziesięć lat swojego życia.- odparła Nadia wodząc palcami po udzie Ann w niemal mechanicznej pieszczocie.
Caitiffka zamruczała lekko.
- Potrafisz być urocza, wiesz?
- Wiem, że ci zależy na nieco… emocjonalności. To że nie odczuwam ich, nie oznacza że nie potrafię poudawać odrobinkę dla obopólnej przyjemności.- odparła Nadia spokojnie i poprawiwszy okulary dodała.- Jeśli zmienisz zdanie i się nie pojawisz, racz mnie powiadomić telefonicznie. Rozczarowana nie będę z tego powodu. Bądź co bądź obie wiemy, że to kwestia czasu, aż ci się wszystko odwidzi.
- Czyli cię to nie bawi? Ranisz mnie. - Ann spojrzała z zawodem.
- Ma to swój urok…- mruknęła wampirzyca nagle ściskając udo Ann.- W głowie planuję już zabawy tobą.
Wampirzyca zamruczała na te słowa.
- To masz czas do jutra. - wymruczała każdą literę.
- Nie martw się o to…- znów wróciła do głaskania Ann po udzie. - Niemniej jeśli chcesz kogoś w sobie naprawdę rozkochać… znajdź sobie kandydata na ghula.
- Nie jestem w takiej desperacji. - zaśmiała się - Dziwne, że ty ghula nie masz.
- Mam… trójkę. Pilnują mojego leża za dnia. Każdy Kainita w Stillwater ma swoje ghule. Ty nie musisz, bo mieszkasz u Blake’a. - odparła bibliotekarka zerkając na Ann. - Po prostu w moim przypadku, są tylko moimi dziennymi strażnikami.
- Nie wiem co ja bym miała z ghulem robić. - wzruszyła ramionami - I te rednecki zniechęcają.
- Przyznaję, że cię rozumiem. To w końcu Ciemnogród.- odparła ze śmiechem Tremere.
- I tak szok, że nie ubiłaś nieudanego Tremere. Musi mieć dobrą siłę woli, że z takim spokojem znosi cię.
- Wieczny żul z niego.- odparła cierpko Nadia.
- Byś spróbowała go zmienić, co? Czy to za dużo dla ciebie? - postarała się wejść na dumę Tremere.
- Nie przeciągaj struny. Nie wiesz jak drapieżna potrafię być. A jeśli wolę zmienić ciebie… zakuć w wieczne łańcuchy upokorzenia i żądzy? Te wykute w umyśle przywiążą cię do mnie nawet, gdy zew krwi minie. - mruknęła drapieżnie wampirzyca spoglądając w oczy Ann. - Może wolę ciebie złamać i ukształtować od nowa? To jest ciekawsze wyzwanie niż jakiś tam pijaczyna.
- Więc chciałabyś mieć nade mną władzę jak Cyril? - pokręciła głową rozbawiona.
- Nie bardzo… dla Cyrila jesteś narzędziem, używa cię a potem odkłada na półkę. Ja nie potrzebuję narzędzi. Wystarczy mi to, które już mi wciśnięto. Nie… ty byś była moją zabawką. Dla zabicia nudy… - mruknęła drapieżnie odsłaniając kły. - Przyznaję, było coś nostalgicznego w posiadaniu ciebie i bawieniu się. Coś co mi przypomniało dawne dobre dni.
- Bycie w więzach twojej krwi... to byłoby straszne. Jak traktowałaś swoją kuzynkę?
- To były inne czasy i inna sytuacja. Wtedy byłyśmy kochankami…- odparła Nadia wspominając i wodząc dłonią po brzuchu Ann. -... niedoświadczony i uczącymi się od siebie. To nawet nie była pierwsza miłość, a raczej nuda i wzajemna fascynacja.
- Czy krzywdziłaś służbę swoimi... zabawami? - zapytała poważniej.
- Tak. Czasami.- przyznała wampirzyca.- Byłam młoda i znudzona i jeszcze nie znałam granic wytrzymałości ludzkiego ciała. Granic które nie wypada przekraczać.
- Pytałaś chociaż o zgodę?
- Zgodę? Byli moją własnością. Nie musiałam pytać o zgodę. To późniejszy proletariacki wymysł.- prychnęła śmiechem rosyjska arystokratka, wstała pochwyciła Ann za włosy odciągając władczo do tyłu i pocałowała jej szyję, drapieżnie wodząc kłami po skórze dziewczyny. - Myślisz, że muszę pytać o zgodę?
Ann sapnęła w zaskoczeniu.
- Dałam ci ją wcześniej... ich powinnaś wtedy…
- Och… na pewno… dałaś? - zamruczała trzymając mocno za włosy Ann i całując szyję, czasami lekko nawet kąsając, ale nie tyle by upić krwi. Drugą dłonią również bawiła się ciałem Kainitki, czyniąc caitifkę swoją zabawką. - To takie… francuskie… myślenie…
“Liberté, égalité, fraternité, ou la mort. “ Ile zbrodni popełniono w jego… imię.
- A ile zbrodni popełniono w jego przeciwieństwie. - zamruczała krótko na kąsanie - I w ich odwecie inne zbrodnie popełniono na zbrodniarzach i niewinnych. - sapnęła - Ty je znasz.
- To… naprawdę… słabe odgryzienie się… bardzo słabe i mętne… czyżbym cię tak bardzo rozpraszała? A przecież nawet nie sięgnęłam do majtek. - mruknęła Nadia i pocałowała namiętnie Ann i następnie wzruszyła ramionami.- Czerń należy trzymać krótko. Car Mikołaj nie trzymał i patrz jak to się dla niego skończyło. Kula w łeb w jakiejś piwniczce na Syberii.
Puściła caitifkę i uśmiechnęła się łobuzersko. - Ty naprawdę chcesz być potraktowana ostro.
- Chcę ci pokazać... - pogłaskała lekko szyję - Jak bardzo twoje zachowanie do innych czyni więcej szkody niż pożytku.
- Jak bym słuchała mojego mentora w Chórze.- zaśmiała się sarkastycznie Nadia i gestem popędziła Ann. - Lepiej jak już pójdziesz, nie chcę ryzykować… że ehmm… zrobimy coś głupiego. Coś czego naprawdę mogłybyśmy żałować.
- Jeżeli chcesz bym coś nowego miała... to mi użycz. - stwierdziła wprost.
- Naprawdę chcesz nosić moją bieliznę? - zadumała się Nadia i zamyśliła uśmiechając wrednie. - Wolisz świeżą… czy może… używaną?
- Nie bądź taka cwana, o ubraniach myślę. - skrzyżowała ręce na piersi.
- Wieczorem dostaniesz zestaw do domu. Oczekuję, że założysz wszystko.- odparła w odpowiedzi Tremere.
- Oczywiście, pani. - Ann ironicznie ukłoniła się Nadii.
***
Ann od razu jak weszła do rezydencji Williama, skierowała się do dużego pokoju i upadła na kanapę, nawet butów wcześniej nie zdejmując. Zsunęła je z nóg dopiero chwilę po tym, jak zaczęła z plecaka wyjmować mały szkicownik, który robił jej często za notatnik. Wyciągnęła także ogryzek ołówka i jakby od niechcenia, zaczęła mazać nim po kartce.
Tę zabawę przerwało głośne wycie psów. Nawoływały się nawzajem, jak i swojego pana. William jak burza wypadł ze swojej pracowni i pospiesznie ruszył ku drzwiom wejściowym.
Dziewczyna wrzuciła szkicownik do torby i ruszyła za Williamem, bardziej spięta niż beztrosko zainteresowana.
Toreador pochwycił w przedpokoju swój ciężki miecz i ruszył kierując się słuchem. Ruszył w kierunku wyjących psów. I tam napotkali przyczynę ich wycia. Wampirzyca, w poszarpanym i nadpalonym ubraniu. Z olbrzymimi poparzeniami lewej ręki (przypominającej obecnie poskręcany kikut) i lewej połowy ciała. Poparzenia na twarzy sięgały aż do kości, ale prawa ledwie naruszona przez ogień świadczyła o tym, z kim mieli do czynienia. To Lukrecja… ciężko poparzona dowlekła się do ich chaty.
- Pomóż jej wejść do środka i podaj wszystko z lodówki. Uważaj żeby cię nie ukąsiła. W tej chwili może nad sobą nie panować.- odparł Blake zamierzając chyba się rozjerzeć czy napastnicy którzy ją tak załatwili podążają jej tropem.
Caitiffka przerzuciła prawą rękę Lukrecji przez swój kark, aby kobieta mogła przenieść ciężar.
- Nie ryzykuj... - stwierdziła i pociągnęła Lukrecję do domu.
Udało się z trudem. Lukrecja była zaskakująco ciężka. I na szczęście półprzytomna, więc nie próbowała się wgryźć. Ann zaniosła ją do salonu i położyła na kanapie, sama biegnąc do kuchni, aby wrócić z ramionami trzymającymi wszystkie podpisane "dla Lukrecji" woreczki z krwią. Ann do końca nie wiedziała co się stanie jak Ventrue nie to zje, ale miała nadzieję, że William dobrze je opisał i te nie wywołają reakcji alergicznej. Wampirzyca rzuciła się na nie w szale wysysając jeden po drugim. Pochłonęła cały zapas, a jej ciało zaczęło się leczyć, choć do pewnego uzdrowienia jeszcze trochę brakowało. Przynajmniej odzyskała wzrok w drugim oku i świeciła białością kości.
- Zadzwoń do mojego hotelu, niech jutro zjawi się tu jakaś pracownica.- wyhrypiała nie do końca zaleczoną krtanią.
- Zadzwonię... ale co się stało? - Ann zapytała patrząc w stronę drzwi.
- Diabeł… to się stało. - warknęła Lukrecja.
- Taki... z Sabatu? - zapytała z nadzieją, że Ventrue nie mówi o Diable chrześcijańskim.
- Taki z Europy.- wycharczała wampirzyca.
Tymczasem posłyszały otwierane drzwi, kroki.
- Chyba nikt cię nie śledził. - głos Williama z przedpokoju.
- Nikogo nie znalazłeś? A psy? - zapytała pozostając z Lukrecją, aby obejrzeć stan wampirzycy.
- Węszą po okolicy, ale chyba jesteśmy bezpieczni. Nie jestem Garry’m by móc z nimi porozmawiać.- odparł William wchodząc do pokoju i zwrócił się do Lukrecji.- Co się stało.
- To… była zasadzka. Tzimisce zaatakował z pomagierami i pokręconymi bestiami. Czekali na nas i uderzyli. Pazurami, śrutówkami, ogniem.- odparła z trudem Ventrue.
- Musieli źle przyjąć wybicie całej Sfory... - mruknęła - A Giovanni?
- Zginął… albo… nie… musiał zginąć w całym tym chaosie.- oceniła Lukrecja.
- Ale ty żyjesz… dziwne. Jeśli Sabat miałby się mścić, to raczej na tobie, niż na Giovanni. Oni są bardziej… neutralni politycznie. - zadumał się Toreador.- I wygląda na to, że nikt nie podążał za tobą, zupełnie jakby twoja śmierć czy życie były bez znaczenia.
Caitiffka zamyśliła się.
- Może chodzi o to, co tylko Giovanni mógł zrobić? To w sumie są jacyś magowie, tak?
- Nekromanci…- Blake machnął ręką.- Najważniejsze jest by powiadomić Księcia. Na razie jesteśmy bezpieczni. Sabat… ten Tzimisce ma już zbyt mało czasu, by zaatakować. My musimy położyć się spać wkrótce.
- Ja zadzwonię by kogoś dla Lukrecji jutro przysłali. - powiedziała Toreadorowi - Ty do Szeryfa chcesz dzwonić? Bo jest tylko jeden telefon. Więc kto pierwszy?
- Ja zadzwonię w oba miejsca i sprawdzę zabezpieczenia domu. Ty zaprowadź Lukrecję do piwnicy. Jest tam kilka gościnnych trumien. Ja… zadzwonię jeszcze w kilka miejsc i też udam się na spoczynek. Reszta musi poczekać na następną noc. - ocenił sytuację Blake.
- Oczywiście. - skinęła głową i spojrzała na Lukrecję, po czym jeszcze odezwała się do Williama - Miałbyś coś, w co Lukrecja na teraz wejdzie?
- Może… coś ty masz. Ja dbam tylko o przekąski na wypadek jej wizyt. - uśmiechnął się niemrawo Toreador.
Ann spojrzała na Ventrue i uśmiechnęła się.
- Może coś się znajdzie.- wskazała by wampirzyca poszła za nią... gdzieś w środku czując słodką ironię tej sytuacji.