Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2023, 19:52   #45
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
FORMATOWANIE TBD

W pierwszej chwili myślała, że William wyjmie ze skrzynki paczkę od Cyrila... zawiodła się szybko. Ze smutkiem patrzyła na pustą skrzynkę.

Czego oczekiwałaś? Teraz musi być bardzo zajęty walką o swoje.

Ann powoli poczłapała do domu Williama, aby przed wyjazdem do Stillwater, wykonać jeden telefon, którego numer wyrył się jej w pamięci.
Ściskała słuchawkę, oczekując na połączenie.
To w sumie była sprawa sercowa... pasowało.
Musiała trochę poczekać, bo linia była zajęta. Potem musiała jeszcze czekać, aż obsługujący konsolę telefoniczną mężczyzna dopuści ją do prowadzącej. A potem...
- Witaj droga Ann. Widzę w kartach, że miałaś udaną wycieczkę do Wielkiego Jabłka. - zmysłowy głos Jaine Love odezwał się w słuchawce.
- Nie rozwiązało to w sumie spraw sercowych. - głos Ann był dość cichy, trochę przybity - Chcę się dowiedzieć czy jest szansa, bym od niego otrzymała uczucia…
-Hmm…- zaszeleściły jakieś papiery.- Mogę ci powiedzieć, że z pewnością coś otrzymasz. Acz nieprędko. Jednak to tylko kwestia czasu, a karty mówią że on… nie ma w tej chwili możliwości szastania… “uczuciami”.
- Nie zależy mi tylko na prezencie, ale... na czystym uczuciu. Jak kiedyś. Zmieniło się... coś da się zrobić, aby było jak dawniej?
- Skarbie… powiem ci to co mówią karty i to co mówi moje… doświadczenie. Łudzisz się, że tam u niego kiedykolwiek były uczucia. Co jest nieprawdą. - westchnęła Jaine.- Tego nie było wcześniej i nie będzie w przyszłości, bez względu na to jak się karty ułożą.
- I nie ma niczego, co mogłabym więcej zrobić? - zapytała cicho.
- Nie zmienisz natury starego drzewa. - odparła Jaine i dodała.- Ale karty mówią mi, że będzie okazja do poprawienia sobie humoru, jeśli nie dziś to jutro bądź pojutrze.
- Dziękuję... Bądź bezpieczna. - po tych słowach odłożyła słuchawkę, czując ogarniający ją żal.

***

W Elizjum wszystko było po staremu. Dużo śmiertelników. A z Kainitów jedynie Miracella i Clyde czarujący jakąś śmiertelniczkę, zapewne turystkę. Było głośno, ale spokojnie i wesoło.
Przybita Ann podeszła powoli do Miracelli, zdejmując plecak z pleców.
- Szefowa u siebie?
- Nie… jeździ z Giovanni. I nie będzie zadowolona jak wróci, choć on sam nie jest jakoś szczególnie gburoway.- odparła Ventrue i spytała.- Jak było w Nowym Jorku? Dobrze się bawiłaś na przyjęciu Toreadorów? Jakie ono było?
- Masa osób zainteresowanych Williamem. - stwierdziła, wyjmując z plecaka paczuszkę z sukienką - Primogenka mnie poznała. Na przyjęciu Piękna była i gdzieś Bestia krążyła. - przysunęła paczkę do młodej wampirzycy - Oddaję kreację Lukrecji. Uprana, wyprasowana przez obsługę hotelową. Nie powinna narzekać.
- Zobaczymy. Możliwe że znajdzie jakiś powód do narzekania, zwłaszcza po wspólnej jeździe z Giovanni. Więc… musiałaś się dobrze bawić, skoro Primogen Toreadorów cię znała?- ciągnęła dalej Patty chowając sukienkę pod ladę.
- Zaproszenie było głównie wystosowane do Williama, ja byłam osobą towarzyszącą. Na początku Elena myślała, że jestem Dzieckiem Williama, jak sądzę. Gdy żyłam miałam z nią kontakty raz czy cztery, więc i założyła, że stałam się Toreadorem. A przyjęcie jak to nasze - polityka w większym czy mniejszym stopniu. Nie było nudno dla mnie. Interesująco.
- Załatwiliście coś na tym przyjęciu dla Stillwater? Była chyba okazja na to.- zainteresowała się młoda Ventrue.
- Że nie wciągnięto Williama w zagrywki Toreadorów. - pokręciła głową - I o firmie ze Stillwater próbujemy się dowiedzieć, skoro Nosferatu spietrali. Pozostało czekać.
- A od kogo, skoro Nosferatu nie chcą?- zapytała Miracella.
- Od zbuntowanej nastki i przebierańca, stylizującego się na steampunk. - westchnęła - Nie wiem czy to wypali.
- Od… kogo? Nie rozumiem… co takie dziwadła mogą zrobić, czego nie mogli hakerzy Nosferatu. - barmanka była coraz bardziej zdezorientowana tłumaczeniami Ann.
- Trzymaj się. Ta grupka... - ściszyła głos - To ma-go-wie. Standardy śmiertelnym zmalały. - zaśmiała się cicho.
- Acha… nigdy żadnego maga nie widziałam. Spodziewałabym się raczej dżentelmena w ciemnym garniturze lub smokingu z przypinką Illuminati lub coś w tym rodzaju.- zastanowiła się cicho Patty.
- Widziałaś w sumie dziś Larry'ego lub Nadię?
- Hmmm… Larry’ego nie. Nadia wpadła na moment. Chyba jest znów w bibliotece. - padła odpowiedź.
- Dzięki. - zastanowiła się - Mogłabyś mi zrobić jakiś makijaż czy ten poprawić? Po dwóch dniach już słabo widać go.
- Nie ma sprawy. Kiedy?- zapytała Patty.
- Nawet i teraz.
- Teraz… hmm… za pięć minut? Muszę załatwić sobie zastępstwo. Lukrecja nie lubi jak któraś z nas urywa się z roboty. - wyjaśniła Patty po chwili wahania.
- Jesteś wampirem, a ciągle obowiązuje cię plan pracy?
- Urok bycia Ventrue. Teraz nie możesz mówić że masz najgorzej. - zaśmiała się cicho Miracella.
Ann uśmiechnęła się blado i spojrzała na Clyde'a.
- On tak cały czas próbuje wyrwać śmiertelniczki? - zapytała cicho - Nie ma co się dziwić, że nie jest dumą Joshui… -
- Cóż… są wampiry które tak polują. Toreadory najczęściej.- stwierdziła obojętnie Patty.
- Nie jestem pewna, czy u niego o polowanie chodzi. - zaśmiała się - Poczekam aż ustalisz grafik.
- Dobra…- odparła Ventrue i udała się w kierunku koleżanki. Kilkanaście minut później Ann wychodziła z przybytku z nowym makijażem.

***

Po drodze w dół, do gniazda Tremere minęła znajomego brodacza poznaczonego znakami na twarzy. Pogwizdując melancholijnie układał ciężkie tomy jeden na drugim. Najwyraźniej Nadia zrobiła z niego osiłka do prostych prac. Nie wydawał się tym zmartwiony, gdy powitał Ann skinieniem głowy.
Ann zatrzymała się przy nim.
- Widzę, że jednak cię nie zamęczyła na Ostateczną Śmierć.
- Próbuje, ale jej nie wychodzi.- zaśmiał się w odpowiedzi Kainita.
- Bardzo krzyczy? - zapytała.
- Nie… woli pozę zimnej suki.- wzruszył ramionami brodacz. - I złośliwe komentarze.
- Jak więc próbuje się ciebie pozbyć?
- Wyzyskując mój czas i gnojąc mnie słowami. - odparł flegmatycznie mężczyzna. - Sabat był w tym lepszy.
- Skoro o Sabacie mowa... - oparła się o półkę - Czy cokolwiek więcej powiedzieli o tym, na kogo polować mieliście? Choć jakiś strzęp?
- E nie… po co? Nasza sfora składała się z testosteronu i kilku myślących. Ci myślący mieli wiedzę i mieli możliwość kierowania resztą w kierunku celu.- wzruszył ramionami Kainita. -My nie byliśmy noo… tymi… no… intelektualni… my byliśmy mieczem przywódców. Oni wiedzieli gdzie nas skierować i przeciw komu… i kiedy nas użyć.
- Więc pewnie sfora miała ubić?
- Ubić, porwać, podpalić… - wzruszył ramionami Kainita.- Chyba ubić kogoś… tak mi się wydaje… ale co ja tam wiem.
- Świetnie im wyszło. - pokręciła głową - Mieliście takiego meksykanina wśród swoich, miał kolce przy kłykciach. On był kimś ważniejszym?
- Enrico… eee… tak jakby? Był pupilkiem naszego padre, jego osobistym ochroniarzem.- zadumał się brodacz.- Mocny bezpośrednio w walce, ale… niespecjalnie… ynteligentny.
- Kto był Padre? I skąd on miał te kolce?
- Nasz opiekun duchowy. Każda sfora ma swojego. - zamyślił wampir i dodał. - A kolce… nie wiem i olewam. Niespecjalnie mnie to obchodziło. Po prostu miał i już.
- Zostawię cię z tomami, baw się dobrze. - odparła Ann i ruszyła dalej, do pani biblioteki.

Nadia jak zwykle była zajęta swoimi obliczeniami przy komputerach. Pozornie nie zauważyła wejścia Ann do centrum swojego sanktuarium.
Ann wyjęła pożyczony tom z plecaka i położyła go na biurku przed Nadią.
- Jak było w Nowym Jorku? Warto było się płaszczyć przed Lukrecją?- spytała Tremere spoglądając w górę.
- Oczywiście. - stwierdziła, opierając się o biurko, patrząc na Tremere - Pogadałam z Primogenką Toreadorów, widziałam Piękną... Bestia ponoć tam gdzieś też była.
- Pewnie pogaduszka o kolorach tapet, albo ćapcianinach ściennych martwych już pacykarzy była wielce zajmująca.- Nadia spojrzała w górę zakładając nogę na nogę. - Ale każdy lubi… co innego.
- Akurat było o niepokojach polityki, szczególnie dla Toreadorów i zabójstwach w Nowym Jorku. - wzruszyła ramionami.
- Zawsze jest tam polityka, zawsze jakieś trupy.- odparła Nadia nawet nie udając zainteresowania ploteczkami z NY. - Oczekuję ciebie jutro, w ładnej sukience i gustownej bieliźnie.
- Jasne. - Ann spojrzała w sufit, opierając się na dłoniach - A, i widziałam magów. Takich żywych.
- No… wszyscy nie wymarli i rodzą się nowi. - odparła cierpko Nadia i wzruszyła ramionami.- Jest ich trochę w Nowym Jorku. Cyril się spotyka z paroma.
Westchnęła cięko. - Siadaj na biurku.
Ann usiadła patrząc na Nadię.
- Przyznam, ci nie zrobili na mnie wrażenia. Jakiś przebieraniec steampunkowy i zbuntowana nastka wśród starych kompów. Pfech... Też mi magowie.
- Z pewnością… ale jak widzisz, sama też pracuję na komputerach. Nie wszyscy zatrzymali się mentalnie w osiemnastym wieku. - mruknęła Nadia, ostrożnie i nieufnie kładąc dłoń na udzie Ann i głaszcząc je leniwymi ruchami.
- Twoje kompy są nowsze. Tamte jak z muzeum osobliwości. No i ty masz jakieś magiczne rysunki tutaj. - odparła uśmiechając się niewinnie.
- Ja się znam na swojej robocie… nie jestem w końcu młodzikiem co to czaruje ledwie pięć dziesięć lat swojego życia.- odparła Nadia wodząc palcami po udzie Ann w niemal mechanicznej pieszczocie.
Caitiffka zamruczała lekko.
- Potrafisz być urocza, wiesz?
- Wiem, że ci zależy na nieco… emocjonalności. To że nie odczuwam ich, nie oznacza że nie potrafię poudawać odrobinkę dla obopólnej przyjemności.- odparła Nadia spokojnie i poprawiwszy okulary dodała.- Jeśli zmienisz zdanie i się nie pojawisz, racz mnie powiadomić telefonicznie. Rozczarowana nie będę z tego powodu. Bądź co bądź obie wiemy, że to kwestia czasu, aż ci się wszystko odwidzi.
- Czyli cię to nie bawi? Ranisz mnie. - Ann spojrzała z zawodem.
- Ma to swój urok…- mruknęła wampirzyca nagle ściskając udo Ann.- W głowie planuję już zabawy tobą.
Wampirzyca zamruczała na te słowa.
- To masz czas do jutra. - wymruczała każdą literę.
- Nie martw się o to…- znów wróciła do głaskania Ann po udzie. - Niemniej jeśli chcesz kogoś w sobie naprawdę rozkochać… znajdź sobie kandydata na ghula.
- Nie jestem w takiej desperacji. - zaśmiała się - Dziwne, że ty ghula nie masz.
- Mam… trójkę. Pilnują mojego leża za dnia. Każdy Kainita w Stillwater ma swoje ghule. Ty nie musisz, bo mieszkasz u Blake’a. - odparła bibliotekarka zerkając na Ann. - Po prostu w moim przypadku, są tylko moimi dziennymi strażnikami.
- Nie wiem co ja bym miała z ghulem robić. - wzruszyła ramionami - I te rednecki zniechęcają.
- Przyznaję, że cię rozumiem. To w końcu Ciemnogród.- odparła ze śmiechem Tremere.
- I tak szok, że nie ubiłaś nieudanego Tremere. Musi mieć dobrą siłę woli, że z takim spokojem znosi cię.
- Wieczny żul z niego.- odparła cierpko Nadia.
- Byś spróbowała go zmienić, co? Czy to za dużo dla ciebie? - postarała się wejść na dumę Tremere.
- Nie przeciągaj struny. Nie wiesz jak drapieżna potrafię być. A jeśli wolę zmienić ciebie… zakuć w wieczne łańcuchy upokorzenia i żądzy? Te wykute w umyśle przywiążą cię do mnie nawet, gdy zew krwi minie. - mruknęła drapieżnie wampirzyca spoglądając w oczy Ann. - Może wolę ciebie złamać i ukształtować od nowa? To jest ciekawsze wyzwanie niż jakiś tam pijaczyna.
- Więc chciałabyś mieć nade mną władzę jak Cyril? - pokręciła głową rozbawiona.
- Nie bardzo… dla Cyrila jesteś narzędziem, używa cię a potem odkłada na półkę. Ja nie potrzebuję narzędzi. Wystarczy mi to, które już mi wciśnięto. Nie… ty byś była moją zabawką. Dla zabicia nudy… - mruknęła drapieżnie odsłaniając kły. - Przyznaję, było coś nostalgicznego w posiadaniu ciebie i bawieniu się. Coś co mi przypomniało dawne dobre dni.
- Bycie w więzach twojej krwi... to byłoby straszne. Jak traktowałaś swoją kuzynkę?
- To były inne czasy i inna sytuacja. Wtedy byłyśmy kochankami…- odparła Nadia wspominając i wodząc dłonią po brzuchu Ann. -... niedoświadczony i uczącymi się od siebie. To nawet nie była pierwsza miłość, a raczej nuda i wzajemna fascynacja.
- Czy krzywdziłaś służbę swoimi... zabawami? - zapytała poważniej.
- Tak. Czasami.- przyznała wampirzyca.- Byłam młoda i znudzona i jeszcze nie znałam granic wytrzymałości ludzkiego ciała. Granic które nie wypada przekraczać.
- Pytałaś chociaż o zgodę?
- Zgodę? Byli moją własnością. Nie musiałam pytać o zgodę. To późniejszy proletariacki wymysł.- prychnęła śmiechem rosyjska arystokratka, wstała pochwyciła Ann za włosy odciągając władczo do tyłu i pocałowała jej szyję, drapieżnie wodząc kłami po skórze dziewczyny. - Myślisz, że muszę pytać o zgodę?
Ann sapnęła w zaskoczeniu.
- Dałam ci ją wcześniej... ich powinnaś wtedy…
- Och… na pewno… dałaś? - zamruczała trzymając mocno za włosy Ann i całując szyję, czasami lekko nawet kąsając, ale nie tyle by upić krwi. Drugą dłonią również bawiła się ciałem Kainitki, czyniąc caitifkę swoją zabawką. - To takie… francuskie… myślenie… “Liberté, égalité, fraternité, ou la mort. “ Ile zbrodni popełniono w jego… imię.
- A ile zbrodni popełniono w jego przeciwieństwie. - zamruczała krótko na kąsanie - I w ich odwecie inne zbrodnie popełniono na zbrodniarzach i niewinnych. - sapnęła - Ty je znasz.
- To… naprawdę… słabe odgryzienie się… bardzo słabe i mętne… czyżbym cię tak bardzo rozpraszała? A przecież nawet nie sięgnęłam do majtek. - mruknęła Nadia i pocałowała namiętnie Ann i następnie wzruszyła ramionami.- Czerń należy trzymać krótko. Car Mikołaj nie trzymał i patrz jak to się dla niego skończyło. Kula w łeb w jakiejś piwniczce na Syberii.
Puściła caitifkę i uśmiechnęła się łobuzersko. - Ty naprawdę chcesz być potraktowana ostro.
- Chcę ci pokazać... - pogłaskała lekko szyję - Jak bardzo twoje zachowanie do innych czyni więcej szkody niż pożytku.
- Jak bym słuchała mojego mentora w Chórze.- zaśmiała się sarkastycznie Nadia i gestem popędziła Ann. - Lepiej jak już pójdziesz, nie chcę ryzykować… że ehmm… zrobimy coś głupiego. Coś czego naprawdę mogłybyśmy żałować.
- Jeżeli chcesz bym coś nowego miała... to mi użycz. - stwierdziła wprost.
- Naprawdę chcesz nosić moją bieliznę? - zadumała się Nadia i zamyśliła uśmiechając wrednie. - Wolisz świeżą… czy może… używaną?
- Nie bądź taka cwana, o ubraniach myślę. - skrzyżowała ręce na piersi.
- Wieczorem dostaniesz zestaw do domu. Oczekuję, że założysz wszystko.- odparła w odpowiedzi Tremere.
- Oczywiście, pani. - Ann ironicznie ukłoniła się Nadii.

***

Ann od razu jak weszła do rezydencji Williama, skierowała się do dużego pokoju i upadła na kanapę, nawet butów wcześniej nie zdejmując. Zsunęła je z nóg dopiero chwilę po tym, jak zaczęła z plecaka wyjmować mały szkicownik, który robił jej często za notatnik. Wyciągnęła także ogryzek ołówka i jakby od niechcenia, zaczęła mazać nim po kartce.
Tę zabawę przerwało głośne wycie psów. Nawoływały się nawzajem, jak i swojego pana. William jak burza wypadł ze swojej pracowni i pospiesznie ruszył ku drzwiom wejściowym.
Dziewczyna wrzuciła szkicownik do torby i ruszyła za Williamem, bardziej spięta niż beztrosko zainteresowana.
Toreador pochwycił w przedpokoju swój ciężki miecz i ruszył kierując się słuchem. Ruszył w kierunku wyjących psów. I tam napotkali przyczynę ich wycia. Wampirzyca, w poszarpanym i nadpalonym ubraniu. Z olbrzymimi poparzeniami lewej ręki (przypominającej obecnie poskręcany kikut) i lewej połowy ciała. Poparzenia na twarzy sięgały aż do kości, ale prawa ledwie naruszona przez ogień świadczyła o tym, z kim mieli do czynienia. To Lukrecja… ciężko poparzona dowlekła się do ich chaty.
- Pomóż jej wejść do środka i podaj wszystko z lodówki. Uważaj żeby cię nie ukąsiła. W tej chwili może nad sobą nie panować.- odparł Blake zamierzając chyba się rozjerzeć czy napastnicy którzy ją tak załatwili podążają jej tropem.
Caitiffka przerzuciła prawą rękę Lukrecji przez swój kark, aby kobieta mogła przenieść ciężar.
- Nie ryzykuj... - stwierdziła i pociągnęła Lukrecję do domu.
Udało się z trudem. Lukrecja była zaskakująco ciężka. I na szczęście półprzytomna, więc nie próbowała się wgryźć. Ann zaniosła ją do salonu i położyła na kanapie, sama biegnąc do kuchni, aby wrócić z ramionami trzymającymi wszystkie podpisane "dla Lukrecji" woreczki z krwią. Ann do końca nie wiedziała co się stanie jak Ventrue nie to zje, ale miała nadzieję, że William dobrze je opisał i te nie wywołają reakcji alergicznej. Wampirzyca rzuciła się na nie w szale wysysając jeden po drugim. Pochłonęła cały zapas, a jej ciało zaczęło się leczyć, choć do pewnego uzdrowienia jeszcze trochę brakowało. Przynajmniej odzyskała wzrok w drugim oku i świeciła białością kości.
- Zadzwoń do mojego hotelu, niech jutro zjawi się tu jakaś pracownica.- wyhrypiała nie do końca zaleczoną krtanią.
- Zadzwonię... ale co się stało? - Ann zapytała patrząc w stronę drzwi.
- Diabeł… to się stało. - warknęła Lukrecja.
- Taki... z Sabatu? - zapytała z nadzieją, że Ventrue nie mówi o Diable chrześcijańskim.
- Taki z Europy.- wycharczała wampirzyca.
Tymczasem posłyszały otwierane drzwi, kroki.
- Chyba nikt cię nie śledził. - głos Williama z przedpokoju.
- Nikogo nie znalazłeś? A psy? - zapytała pozostając z Lukrecją, aby obejrzeć stan wampirzycy.
- Węszą po okolicy, ale chyba jesteśmy bezpieczni. Nie jestem Garry’m by móc z nimi porozmawiać.- odparł William wchodząc do pokoju i zwrócił się do Lukrecji.- Co się stało.
- To… była zasadzka. Tzimisce zaatakował z pomagierami i pokręconymi bestiami. Czekali na nas i uderzyli. Pazurami, śrutówkami, ogniem.- odparła z trudem Ventrue.
- Musieli źle przyjąć wybicie całej Sfory... - mruknęła - A Giovanni?
- Zginął… albo… nie… musiał zginąć w całym tym chaosie.- oceniła Lukrecja.
- Ale ty żyjesz… dziwne. Jeśli Sabat miałby się mścić, to raczej na tobie, niż na Giovanni. Oni są bardziej… neutralni politycznie. - zadumał się Toreador.- I wygląda na to, że nikt nie podążał za tobą, zupełnie jakby twoja śmierć czy życie były bez znaczenia.
Caitiffka zamyśliła się.
- Może chodzi o to, co tylko Giovanni mógł zrobić? To w sumie są jacyś magowie, tak?
- Nekromanci…- Blake machnął ręką.- Najważniejsze jest by powiadomić Księcia. Na razie jesteśmy bezpieczni. Sabat… ten Tzimisce ma już zbyt mało czasu, by zaatakować. My musimy położyć się spać wkrótce.
- Ja zadzwonię by kogoś dla Lukrecji jutro przysłali. - powiedziała Toreadorowi - Ty do Szeryfa chcesz dzwonić? Bo jest tylko jeden telefon. Więc kto pierwszy?
- Ja zadzwonię w oba miejsca i sprawdzę zabezpieczenia domu. Ty zaprowadź Lukrecję do piwnicy. Jest tam kilka gościnnych trumien. Ja… zadzwonię jeszcze w kilka miejsc i też udam się na spoczynek. Reszta musi poczekać na następną noc. - ocenił sytuację Blake.
- Oczywiście. - skinęła głową i spojrzała na Lukrecję, po czym jeszcze odezwała się do Williama - Miałbyś coś, w co Lukrecja na teraz wejdzie?
- Może… coś ty masz. Ja dbam tylko o przekąski na wypadek jej wizyt. - uśmiechnął się niemrawo Toreador.
Ann spojrzała na Ventrue i uśmiechnęła się.
- Może coś się znajdzie.- wskazała by wampirzyca poszła za nią... gdzieś w środku czując słodką ironię tej sytuacji.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline