Morze Karaibskie,
Tortuga.
Noc.
Walka w tawernie trwała kilka dobrych minut… używano głównie pięści i kopniaków, choć i latały butelki i stołki. No i zęby. A gdzieś między tym wszystkim, w całej tej kotłowaninie i chaosie, nawalał się rozbawiony wszystkim Sefu i Mamo.
Mandisa z kolei, raz uniknęła fruwającej butelki, ale ogólnie, nie uczestniczyła w tej bitce, chowając się po kątach przybytku, i obserwując, czy z jej kumplami wszystko w porządku. Raz jednak jej się zdarzyło, kopnąć solidnie jakiegoś natręta prosto w jaja, aż ten wybałuszył gały, i padł jak długi na podłogę.
….
Kwadrans później, było po wszystkim. Nieprzytomnych okradziono i wyniesiono z przybytku, niektórych cucili towarzysze, i nie pozwalali opędzlować, inni mieli pecha… no i wrócono do zabawy. Postawiono stoły jak należy, znów rozległa się muzyka, śmiechy, i było jakby nic.
A po pewnym czasie, rozochocony wszystkim Sefu, wprost przerzucił sobie Mandy przez ramię, i "porwał" ją na pięterko… by się zabawić. Mamo oczywiście poleciał za nimi.
~
"Książę" szlajał się po zmroku po mieście, załatwiając teraz obowiązki, jakimi obarczył go kapitan Dante… w pierwszej tawernie, jaką odwiedził, w ciągu dwóch kwadransów przebywania, interesy zostały ubite pomyślnie, a i nikt go nie zaczepiał. W drugiej było podobnie, znalazł kupców na tytoń i mąkę, i został mu nawet postawiony dwa razy napitek, ze względu na rozpoznanie, kim był…
- Kwatermistrz "Wilka Morskiego", witamy, witamy!
….
W trzeciej karczmie poszło już gorzej. Interesów nie ubił, a i nikt już taki miły nie był. Godzina była zaś coraz późniejsza, i już zdecydowanie było po północy, powinien chyba już sobie odpuścić, i wrócić do burdelu, w objęcia Laury i Joany…
- Heh, a kogo my tu mamy? - Z mrocznych zaułków po lewej i prawej, wyszło z ukrycia trzech typków. Przywódca tej małej bandy z nożem, kolejny z garłaczem, i ostatni z toporem. Problemy.
~
Edmure po spotkaniu ze Smee, ruszyli przez spowite półmrokiem miasto… gdzieś w rynsztoku ktoś rzygał. W zaułku inny ktosiek posuwał jakąś pannicę od tylca. W tawernach śpiewano, bawiono się, rozrabiano. Ktoś darł mordę na ulicy, gdzieś padł jakiś strzał. Ach ta Tortuga.
….
"Gwóźdź" był narżnięty w trupa, śpiąc z małą owieczką, którą tulił do swojego torsu. Zarówno bosman, jak i kucharz, mocno się skrzywili, zdając chyba sobie sprawę, iż tej jagninki, to już nie należało konsumować.
- Bosman Edmure! Hep! Wiiiiitaam! - Równie nawalony Frick, ledwo przytomny, machał pistoletem(!!) na powitanie - Z Billem już żeśmy interesa ubili, i teraz… hep! Opijamy… też coś chcecie?
~
"Czerwony" Dante,
"Ognista" Kirsten, i ich obstawa, udali się do przybytku o nazwie "Demoniczny żółw"(tak, tak, piraci mieli fantazję co do nazw…), by spotkać się tam z kapitan "Wściekłą Clarisą".
No i jak w takich przypadkach bywało, obstawa jednego i drugiego kapitana, oczekiwała kilka kroków z boku, podczas gdy Dante, jak i Clarisa, mogli sobie porozmawiać za zamkniętymi drzwiami.
….
Przywitanie było dosyć chłodne, i nikt nikomu nie podawał ręki. "Wściekła" Clarisa była jedynie o kilka lat starsza od Kirsten, wyglądała jednak na twardą, i zaprawioną w bojach kobietę… która wyglądała z miny na twarzy, jakby cały czas była wściekła. Pewnie stąd przydomek?
Towarzyszył jej zaś jej kwatermistrz, zwany
Covell "Słony pies". Równie, ekhem, sympatyczny z wyglądu, co jego pani kapitan… towarzystwo zasiadło do stołu.
- Masz mapę? - Spytał prosto z mostu Dante, nie bawiąc się w żadne podchody.
- Mam - Odpowiedziała Clarisa, z kwaśnym uśmieszkiem - A ty masz?
- Mam - Odparł "Czerwony" - Więc?
- Więc wspólna wyprawa, i podział po połowie? - Spytała "Wściekła", na co ojciec Kirsten przytaknął głową.
Mapa?? Jaka mapa… albo i mapy? O czym oni gadali? Dlaczego ojciec jej o niczym nie powiedział?
- Pokażesz? - Powiedziała Clarisa.
- Jak ty też.
- Dobra.
- Kirsten… - Dante zwrócił się do zaskoczonej córki, kolejnymi słowami, wprost wprawiając ją w osłupienie - …rozbierz się, pokażesz im plecy?
***
Komentarze za chwilę.