Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2023, 19:33   #2
Quantum
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Ansgar Ponury, jak nazywano go w plemieniu, już dawno stracił rachubę odnośnie tego, ile razy w ciągu swojego bądź co bądź krótkiego życia odwiedzał Równinę Gornok. Za każdym razem jednak zachwycała go tak samo, a już zwłaszcza wtedy, gdy zimowe zmarzliny puściły, odsłaniając prawdziwe oblicze tego miejsca. Przed nimi było święto nadejścia wiosny i chyba każdy w plemieniu wyczekiwał momentu, kiedy zima wreszcie stąd odejdzie. Tym razem była dłuższa i surowsza, niż zawsze, co zmartwiło nawet przywódcę jego klanu, Starszego Eiwę. Ansgar czuł, że idą nowe, dziwne czasy, bo cóż mogli zrobić odnośnie przedłużającej się, srogiej aury? Jedynie się dostosować i prosić bogów, by ci byli łaskawi dla swych wyznawców. To jednak zdarzało się bardzo rzadko.

Po dotarciu na miejsce, gdy starszyzna wskazała, gdzie zostaną rozstawione jurty, zaczął w pobliżu rozbijać namioty z towarzyszącą mu młodszą o trzy lata siostrą, Tove. Po śmierci rodziców dwie zimy wcześniej, Ansgar był jedyną rodziną krew z krwi, jaką posiadała. Jak na tak młodą osobę była rezolutna i mądra; wiedział, że poradziłaby sobie, gdyby go zabrakło. No i miałaby wsparcie klanu. Po matce odziedziczyła talent do zielarstwa i tworzenia z nich dziwnych mikstur, które pomagały na przeróżne dolegliwości. Była ceniona w plemieniu, gdyż zwykle trafnie identyfikowała przypadłości zgłaszających się do niej osób. Ostatnimi czasy dość często zaglądał do niej Lorin z Domu Wydry i raczej nie miało to związku z żadnymi chorobami. No chyba, że serca, bo ponoć jak bóg miłości trafił w cel, to nic się z tym zrobić nie dało.

Ansgar uchwycił, jak Tove zerkała w stronę Lorina, który rozbijał namiot z ojcem karcącym go co chwilę, że nie może się skupić.
- Ma taki sam problem z rozbijaniem namiotu jak ty. - Stwierdził wojownik, gdy po raz kolejny przyłapał Tove na gapieniu się na Lorina.
- Co? Eee... nie... nie... to nie tak - odparła dziewczyna, rumieniąc się i wracając do pracy przy ustawianiu namiotu.
- W ciągu ostatniego tygodnia przychodził do ciebie z różnymi boleściami. To młody, silny chłopak. Nie wierzę w przypadek - odrzekł jej.
Tove westchnęła.
- No dobrze, lubimy spędzać ze sobą czas. Ale to nic jeszcze nie znaczy.
- Oczywiście, że nie. Ale nie musicie się z tym kryć czy oszukiwać. Cenię Lorina jako młodego woja, jest wyważony i ma swoje zasady. Uważam, że każdy człowiek kroczy swoją ścieżką i podejmuje swoje decyzje, ale jeśli obawiałaś się, że mam coś przeciwko, to byłaś w błędzie. Inaczej powiedziałbym ci o tym.

- On... - Tove się zawahała. - On się trochę ciebie boi. Wie, że jesteś ważnym ogniwem naszego klanu i dobrze wywiązujesz się ze swoich zadań. Wszelkich zadań. Waha się, by powiedzieć ci, że się mną interesuje. Nie wie, czy otrzyma twoje pozwolenie na spotykanie ze mną.
- Póki cię nie skrzywdzi, nie ma się czego z mojej strony obawiać
- odparł Ansgar. - Możesz mu to powiedzieć, zanim do mnie przyjdzie. A teraz wracajmy do pracy. Te namioty same się nie postawią.
Tove skinęła tylko głową. Na jej twarzy dostrzegł coś w rodzaju ulgi. Chyba była zadowolona z tego, jak przebiegła ta rozmowa.

Nie dziwił się jej słowom, bo swoim wyglądem ale i umiejętnościami wzbudzał szacunek, chociaż nie był jakoś przesadnie rozbudowany fizycznie. Było wielu bardziej umięśnionych wojowników w plemieniu a on - pomimo, że żylasty i wyglądający niepozornie - miał siłę dwóch chłopa. Głęboki, chłodny głos i spokojne, posępne spojrzenie niebieskich oczu oraz wciąż niezagojona szrama na lewym policzku sprawiały, że mógł wzbudzać niepokój. I oczywiście, mógł iść do Nakty, by ta przy użyciu swojej magii zasklepiła zranienie, które otrzymał jakiś czas temu walcząc ze smilodonem, ale skaryfikacje były naturalną częścią życia w Domu Sokoła. Poza tym nie obchodził go jego wygląd, tylko to, co może wnieść do klanu. A wnosił dużo, zwłaszcza na polu walki. Ojciec przyuczał go do łuku, chciał zrobić z niego tropiciela i choć Ansgar był pojętnym uczniem, posiadającym do tej pory wiedzę, którą wpoił mu nieżyjący rodziciel, to zdecydowanie bardziej ciągnęło go do walki w zwarciu. Do sprawdzania się za każdym razem, gdy wróg pojawiał się w polu widzenia. Tej euforii nie dało się zastąpić niczym innym a już na pewno nie dawało mu jej strzelanie z ukrycia z łuku. To nie była jego droga.

Tak samo, jak rany na policzku, ciężko było pominąć umieszczony białym, podskórnym barwnikiem symbol na jego czole. Takie znamiona umieszczało się na nowo narodzonych dzieciach, które były zbyt słabe, by przetrwać czas niemowlęctwa i musiały umrzeć. Powierzano je wtedy Bergelmir, półbogini rodziny, tradycji i genealogii, by mogła wziąć takie martwe dziecię w opiekę po jego śmierci. Niedożywiony i słaby Ansgar miał jednak w sobie tyle siły, że przeżył, co zaskoczyło nawet jego rodziców. Ponoć nie miał na to szans, a jednak tak się stało. W plemieniu mówiono, że to sama Bergelmir wstawiła się za tym, by przeżył, gdyż to nie był jego czas na dołączenie do grona jej dzieci. Przez to wszystko niektórzy ziomkowie z plemienia patrzyli na niego dziwnym okiem, ale on się tym zupełnie nie przejmował. Gdy dołączyła do nich Bilkis i skupienie co bardziej strachliwych przeniosło się na hebanowoskórą, zapewnił ją, że w razie czego ma jego wsparcie i żeby nie brała tych wszystkich spojrzeń i dziwnych komentarzy do siebie.

Odziewał się podobnie jak pozostali z jego klanu - miał na sobie wyprawione skóry drapieżników, główny oręż stanowił topór bojowy, przy pasie nosił też dwa jednoręczne toporki i nóż myśliwski. Uzbrojenia dopełniało kilka włóczni, z których rzadko korzystał, ale czasami się przydawały, by osłabić przeciwnika czy zwierzynę. Oprócz tego miał ze sobą plecak pełen najpotrzebniejszych rzeczy.

- No i praca zakończona - powiedział do siostry, gdy oba namioty zostały postawione. - Resztę zrobię już sam. Leć spędzić czas z Lorinem. Jeśli ojciec go puści. - Uśmiechnął się półgębkiem.
- Ze mną? Zawsze! Jesteś kochany. - Tove podeszła do brata i cmoknęła go w zdrowy policzek. Moment później już jej przy nim nie było.

Nie zamierzał mieć na nią oko, ufał jej, bo wiedział, że ani ona ani jej umiłowany nie zrobią niczego, co by go zdenerwowało. Jako najstarszy po zmarłym ojcu, to on miał ostatnie słowo, z kim jego siostra może się spotykać i z kim może płodzić dzieci. Nie zaprzątając sobie tym więcej głowy, Ansgar zerknął w stronę przywódcy klanu, Eiwy, z którym od dziecka miał bardzo dobry kontakt a potem mimowolnie przeniósł spojrzenie na Pakano, który niedaleko ich namiotów dawał upust swoim rozbuchanym marzeniom przywódczym, krzycząc na młodych chłopaków i popychając niektórych z nich. Ansgar pamiętał czasy, gdy za dzieciaka on i Pakano byli niemal nierozłączni, a potem, gdy weszli w wiek, gdzie to gorąca głowa dominuje, to Ansgar wykazywał się chłodniejszym spojrzeniem na przeróżne sytuacje. Obaj reprezentowali Dom Sokoła, ale byli po przeciwnych stronach barykady, choć to Pakano był tym, który tę barykadę wybrał.

Ansgar nie zamierzał mieszać się w tę sytuację, bo jego dawnemu przyjacielowi zapewno o t chodziło. By zwrócił na niego uwagę. Ich rozmowy od dawna do niczego nie prowadziły, więc widząc nieruchomą Naktę siedzącą przy ognisku, podszedł do niej, siadając obok.
- Wybacz, jeśli cię nachodzę, ale czy coś cię martwi, Uzdrowicielko? Dawno nie widziałem cię tak zamyślonej - powiedział, zerkając na nią.
 
Quantum jest offline