Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2023, 22:26   #4
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Można by rzec, iż pierwsza ekspedycja naukowa magister Bilkis Hurston ze względu na swój fatalny koniec nie należała do najszczęśliwszych. I właściwie byłaby to ocena trafna, aczkolwiek nieco powierzchowna i raptowna. Nie ulega bowiem wątpliwości, że uczona z pełną premedytacją podjęła się niebagatelnego wyzwania. Bezpieczne dotarcie z Absalomu do Królestw Mamucich Władców nawet przy znacznych środkach uzyskanych dzięki hojności uczelni i prywatnego benefaktora należałoby niewątpliwie do nie lada osiągnięć. Droga do celu była niezwykle długa, nierzadko prowadziła przez niegościnne tereny i często najeżona była wszelakimi niebezpieczeństwami. Mimo to świeżo upieczona uczona bez poważniejszych opóźnień i kłopotów zdołała pokonać ze swoimi ludźmi większość trasy. Co można by już uznać za pewien uśmiech losu. Czarnoskóra dziewczyna upatrywała w tym opatrzności samego Iroriego. Bóstwo musiało jednak na ostatnim etapie podróży spuścić zeń wzrok, ponieważ w momencie zbliżania się do rubieży Królestw Mamucich Władców przy akompaniamencie bicia wojennych bębnów i dzikich wrzasków horda belzkeńskich orków nie podejmując nawet próby kontaktu opadła zbrojnie na kolumnę wędrowców, bardzo szybko obracając w perzynę zdecydowanie mniej liczną ochronę ekspedycji. Hurston nie miała pojęcia, ilu jej ludzi zdołało ujść napastnikom, choć w duchu modliła się, by było ich jak najwięcej. Stojąc pośród bitewnej kotłowaniny, biadała wielce, iż niewiele mogła uczynić, aby im pomóc. Nie była wojownikiem ani prawdziwym dowódcą. Zaledwie ambitną uczoną. Straszliwym brzemieniem dlań stał się fakt, że poprzez swe marzenie sprowadziła nań zgubę. Gdy już wszystko było przesądzone, roniąc ciężkie łzy, zacisnęła zęby i korzystając z ostatniej okazji podjęła się ucieczki w głąb ziem Kellidów. Tylko to jej pozostało. Kontynuować wyprawę. Zwłaszcza że zwyczajnie nie byłaby w stanie zmarnotrawić ofiary ludzi, którzy dla jej pragnienia podążyli prosto w paszczę niebezpieczeństwa. Nie potrafiłaby również porzucić nadziei na rozpoczęcie prac nad swym magnum opus. Dlatego biegła ile sił w nogach, wydeptując ścieżkę przez rumiane pola krzewinki.

Uczona dobrze wiedziała, że wroga napaść była przede wszystkim wynikiem niefortunnego przypadku, jedynie w mniejszym stopniu łupieżczej natury napastników. Orkowie zmierzający na północ mieli bowiem zupełnie inny cel. Hurston orientowała się, że ich wyprawy na ziemie Kellidów nie były szczególnie rzadkim zjawiskiem, a podejmowali je, by polować na lokalną megafaunę. Część ze zwierząt stanowiła dlań wspaniałe trofea, inne przeznaczane były na świadczące o wysokim statusie wierzchowce lub maskotki prominentnych watażków szarozielonoskórych. Ekspedycja naukowa została więc zaatakowana jedynie przy okazji, jako że stanowiła łakomy kąsek dla wędrującej hordy orków.

Mimo znacznych kłopotów napotkanych pod koniec wyprawy młoda Bilkis ostatecznie miała dużo szczęścia. Uchodząc przed orkami z Twierdzy Belzken natrafiła bowiem na Złamane Kły. Zapewniła sobie tym samym nie tylko bezpieczeństwo, ale również spotkała najprawdopodobniej jedyne plemię na tych ziemiach, które było otwarte na przyjmowanie pod swoje skrzydła nowych członków. Co też od początku stanowiło jej cel. Preferowała bowiem pracę w terenie, stanowiąc zupełne przeciwieństwo „fotelowych uczonych”. Nie zwykła powielać bezmyślnie wiedzy autorytetów, tylko poddawała ją rzetelnej krytyce. Przede wszystkim zaś wychodziła z założenia, że najlepiej można poznać zwyczaje jakiejś społeczności poprzez asymilację z nią i czasowe odrzucenie wszelkich wcześniej nabytych poglądów, stereotypów czy przeświadczeń. Dopiero takie podejście dawało odpowiednią perspektywę do pełnego zrozumienia grupy, z którą się obcowało. Bilkis nazywała tę metodę badawczą obserwacją uczestniczącą.


Wstąpiwszy w szeregi Złamanych Kłów uczona z Absalomu dotrzymała tradycji plemiennej i dołączyła do jednego z domów, mianowicie Domu Wydry. Z odpowiadającymi mu zwierzętami czuła największe powinowactwo, a przy okazji jego liderka Argakoa jako bajarka i kobieta w wieku bliskim Starszemu Eiwie wydawała jej się najlepszym źródłem wiedzy o plemieniu i jego tradycjach. Od samego początku nowa członkini energicznie przelewała na karty swojego notatnika wszelkie nabywane informacje w postaci starannie kreślonego tekstu i rysunków.

Zagłębianie się w historię, kulturę symboliczną, zwyczaje, wytwory materialne i hierarchię nowo poznanego społeczeństwa łowiecko-zbierackiego stanowiło dla czarnoskórej dziewczyny spełnienie marzeń. Pierwszy raz miała bezpośrednią styczność z prawdziwą społecznością prostą miast polegać na świadectwach innych badaczy, których perspektywa niewolna była od śladów uprzedzeń i utrudniających zrozumienie badanych poważnych światopoglądowych naleciałości właściwych dla przedstawicieli cywilizowanych kultur Avistanu. Przyjmując postawę niezapisanej karty Hurston na własne oczy mogła obserwować i współprzeżywać manifestacje kultury duchowej i obrządki pogrzebowe, pojąć stosunek plemienia do przodków i wiele więcej. Obcowała fizycznie i duchowo z kellidzkimi petroglifami, malunkami naściennymi, rzemiosłem wykonanym z kości zwierząt, rogu i krzemienia. Własnymi dłońmi dotykała wytworów plastyki figuralnej, głównie figurek Popielnej Siostry. Własnymi uszami odbierała, jak grają plemienne flety i rogi. Ciemnobrązowymi oczyma analizowała zdobnictwo i ornamentację na ceramice i narzędziach, które później używała w trakcie zwykłych codziennych czynności. Odbierała sztukę plemienną tak jak każdy z jej członków, z odpowiednią rewerencją i zachwytem, miast niczym przeciętny południowiec postrzegać ją jako prymitywną i pozbawioną większego wyrafinowania. Zgłębiała też techniki domestykacji i pielęgnacji towarzyszących Złamanym Kłom mamutów włochatych. Nie było ani jednego aspektu egzystencji plemienia, któremu nie chciałaby poświęcić należytej uwagi. Wszystko to jednak wymagało czasu.

Jednocześnie powoli gromadzona wiedza powodowała mimowolne powstawanie różnych wniosków w umyśle uczonej. Biorąc pod uwagę materiał kopalny z tych okolic opisany w dwóch dość rzetelnych archeologicznych księgach, Bilkis zauważyła, że Kellidzi z Królestw Mamucich Władców mimo wysiłków, by trzymać się starych zwyczajów, podlegali powolnemu, acz nieuchronnemu postępowi technologicznemu. Obejmował on chociażby znaczące zmiany w produkcji narzędzi krzemiennych, z całymi dziedzinami opartymi na drobnych ostrzach, a nie prostszych i krótszych płatkach. Zauważyła też, że do obróbki kości, poroża i skór zaczęto używać rylców i zgrzebła. Nie umknęły jej też zaawansowane strzały, haczyki na ryby, lampy oliwne, liny czy igła z oczkiem, z pewnością nieznane ich dalekim przodkom.


Po kilku miesiącach pobytu wśród plemienia nadeszła zima. Nawet podług rachuby autochtonów najdłuższa i najcięższa, jaka kiedykolwiek nawiedziła Królestwa. Wiedza Bilkis na temat przyrody i technik przetrwania, choć obszerna była zarazem czysto teoretyczna. Od ponad stu pięćdziesięciu lat nikt jej krwi nie musiał radzić sobie w dziczy. Dlatego była świadoma, że gdyby nie praktyczne doświadczenie i wsparcie jej nowych braci oraz sióstr, nie zdołałaby przetrwać tych ciężkich miesięcy. Naprawdę doceniała ich pomoc, żelazną determinację i umiejętności radzenia sobie w niespotykanie ciężkich warunkach.

W końcu jednak przyszły wypatrywane z nadzieją roztopy i natura zaczęła budzić się do życia. Wiosna zbliżała się wielkimi krokami i zgodnie z plemienną tradycją należało ją odpowiednio przywitać. Społeczności proste żyły w harmonii z naturalnym rytmem, wyznaczanym przez prawa przyrody i ruch ciał niebieskich. Każda pora roku stanowiła dlań element odwiecznego cyklu, miała swój odrębny charakter i była w odpowiedni sposób celebrowana. Złamane Kły żegnały się z trudami zimy i świętowały nadejście wiosny pośród Kamiennego Krosna położonego na Równinie Gornok. Mieszkanka Absalomu była wielce podekscytowana perspektywą przeżycia i dokładnego opisania obchodów Nocy Zielonego Księżyca.


Solidaryzując się z innymi członkami koczowniczego plemienia Bilkis pomogła wznieść namiot własnego Domu. Przed południem, gdy obóz był już gotowy, miała nieco czasu dla siebie. Wykorzystała go, by rozejrzeć się po okolicy.

Kiedy dziewięć miesięcy wcześniej uczona z południa przybyła w te strony odziana była w białą szatę charakterystyczną dla jej profesji, pod nią zaś miała ubranie typowe dla regionu Morza Wewnętrznego. Teraz jednak wyglądała zupełnie inaczej. Okrywały ją typowe dla Kellidów z tych terenów fragmenty pozszywanych ze sobą zwierzęcych, porośniętych futrem skór. Miała też trybalistyczne malunki na twarzy wykonane popiołem i naszyjnik wykonany z kościanych koralików. Na potrzeby pracy badawczej całkiem przyjęła tożsamość Złamanych Kłów, łącznie ze stylem ubioru, czy akcentem. Jedyne czego nie mogła ze względów oczywistych zmienić i co wyraźnie odróżniało ją od pozostałych to hebanowy kolor skóry, odziedziczona po przodkach z Obszaru Mwangi pełna krągłości sylwetka i bujna czupryna kręconych, popielatych włosów. Mimo to czuła się jak jedna z nich. Po dziewięciu miesiącach wspólnego życia kierowane pod jej adresem ciekawskie spojrzenia i dziwne komentarze praktycznie ustały. W końcu pomagała jak każdy, często też dzieliła się swoją obszerną wiedzą, oczywiście na tyle, by nie spowodować pogwałcenia dziewiczości odwiecznych tradycji plemienia poprzez zainicjowanie ich zmiany. Zależało jej przecież na poznaniu ich w krystalicznej formie.

Przechadzając się po smaganym mroźnymi powiewami wiatru obozowisku, badaczka dostrzegła trójkę bawiących się dzieci. Natychmiast wydobyła pióro oraz notatnik i zbliżyła się kawałek. Wtedy to zauważyła, że rzucają one kanciastymi, trójściennymi jelenimi kośćmi z wyrytymi nań wizerunkami. Kiedy nachyliła się nad grającą trójcą zidentyfikowała je jako należace do różnych zwierząt. Z samej obserwacji szybko udało jej rozgryźć zasady nieskomplikowanej gry, ale dla pewności dopytała jeszcze samych uczestników.
— Na czym polega ta gra? — przemówiła płynnym Hallit. — Czemu odpowiadają te przedstawienia?
— To kot szablozębny — odpowiedział jej liczący koło siedmiu wiosen płowowłosy chłopiec, wskazując na jedno prostych rzeźbień. — Pokonuje on jelenia, mamut zaś pokonuje kota, z kolei jeleń pokonuje mamuta. Takie są zasady. Każdy z nas rzuca jedną kością i wygrywa ten, którego zwierzak zwycięży pozostałe.
— Aha, to brzmi całkiem interesująco. Czy mogłabym zagrać z wami?
— Jeśli pani chce — chłopiec skinął głową, po czym zerknął w bok — Tylko muszę przynieść kolejną kostkę z namiotu. Proszę poczekać.
Kiedy szkrab zniknął jej sprzed oczu, Hurston uśmiechnęła się pod nosem. Uważała za nieco zdumiewający, ale i uroczy fakt, że dzieci wychowujące się w tak surowych warunkach mimo wszystko zachowywały swoją naturalną niewinność.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 30-11-2023 o 17:24.
Alex Tyler jest offline