| Cynamon Sakhrabaya 16 Sarenith 4707 AR; dom gościnny Mahmeda
Słońce uwolniło się od pojedynczej chmurki i na powrót wtargnęło do izby, światło odbiło się od jasnych kart księgi zmuszając półorka do zmrużenia oczu. Elf pociągną z czarki ostatni łyk z trwogą kontentując, że cynamon mu smakował. Normalnie go nie cierpiał, niemniej od pewnego czasu zawsze kiedy zdarzało się coś gwałtownego w jego otoczeniu cynamon wydawał mu się ambrozją. Rozważał w myślach, czy może dzisiejsza burza wywołała anomalię, podobnie jak niedawno oskarżenie o uwiedzenie żony urzędnika na dworze Semiramis. Wtedy też zajadał się z cynamonkami ważąc jakie dowody ma Jahim. Na szczęście nie miał żadnych, Świteź pielęgnował tajemnice romansów na dworze, mając na uwadze zazdrość miejscowych mężów o swe żony. Nietypowa chęć przychodziła zawsze po fakcie, jak fatum na miejsca, które opuszczał. Ciągnąca się zaraza melancholii i depresji. Wpierw zachwyt, entuzjazm, wigor i genializm w sercach i głowach tych, których darował swą sztuką, by po odejściu pozostawić ziejącą nicością dziurę. Czy miejscowa Pani położy kres owej strasznej legendzie? - rozważał w myślach.
Z zamyślenia wyrwał go Rayyan. Czytający księgi wojownik wciąż zaskakiwał elfa, co czyniło z niego świetnego kompana. Zupełnie różni, a dogadujący się niemal bez słów. Półork był konkretny, prostolinijny i szczery. Zawsze do przodu i zawsze otwarty, Świteź nico w tyle, czekał na swą kolej, jak posyłający wpierw herolda rycerz.
Marszcząc chudy długi nos Elf spojrzał w okienko i miarkując kto wjeżdża skinął głową na większego towarzysza, wypychając go do przodu. Zeszli na dziedziniec powitać przybyszów, bard nie mógł się zdecydować jak powinien się zaprezentować: Przyjacielsko, czy z dystansem? Tyle dobrego, że odwiedził wcześniej balwierza Darstima. Wyczesał krucze włosy, podgolił po bokach, paznokcie umalował w bardzo głęboką zieleń. Kamizelki w kolorze paznokci nie musiał poprawiać leżała idealnie na jego szczupłej sylwetce. Blade, chude, wyrzeźbione od gry na instrumencie ramiona pozostawały odsłonięte. Stroju dopełniały szerokie czarne szarawary i miękkie wygodne mokasyny ubrane na gołe stopy.
Zajmując swym zwyczajem miejsce za plecami górującego sylwetką wojownika, ściągną twarz w maskę powściągliwej przyjaźni. Lustrował przybyszów, zatrzymując chcąc nie chcąc wzrok na kobiecie.
Tymczasem Rayyan już w konfidencji, uściskach ramion, jakby witał niewidzianych od tygodnia znajomych.
- Pokoje gotowe, na rożnie opala się baran, mamy też gotową balię z wodą. Rayyan jestem. A o to wszystko zadbał ten pan. - wskazał elfa, przesuwając się uprzejmie w lewo. - Świteź. Piknie gra na mandolinie, a jak śpiewa to babkom kolana miękną - uśmiechnął się nieco rubasznie.
- To lutnia przyjacielu - to miano, którym mimo krótkiej znajomości się nazywali było bardowi bardzo miłe - To prawda - postąpił krok do przodu, starannie studiując postawę - co mówi Rayyan. O baranie i bali ma się rozumieć. Myśleliśmy, że będziecie chcieli najpierw się odświeżyć i przekąsić coś bez kołysania. Kąpielowe i rzezacz hebaba czekają. Starczy i czasu na spacer. Teraz straszny skwar, wkrótce zelżeje - Świteź zatopił wyższego od siebie elfa w bezdennej studni czarnych oczu podkreślonych dyskretnym makijażem. - Mówisz o Semiramis Kishar Ismat, jej promienności - dodał - mieliśmy ten honor, to doprawdy niekwestionowana przyjemność.
Powrócił dwór i przepych. Ostrożność na krawędzi brzytwy. Szeptane po kątach spiski, od dworzan po służbę, intrygi, szantaże. Przez czuły słuch słyszał więcej niż chciał. Wchodził w to. Jego największą powierniczką nie był nikt inny jak sama Pani. W końcu się go pozbywała wyzywając los. Kochał ją jak siostrę, ale dawno już nauczył się radzić z odrzuceniem. A daleko, daleko na wschodzie i tak czekali seniorzy wielcy i więksi.
Tymczasem przeniósł spojrzenie na pozostałych przybyszów, głodny ich osób.
Ostatnio edytowane przez Nanatar : 23-01-2023 o 21:41.
Powód: Powtórzenie słowa w zdaniu.
|