Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2023, 22:40   #4
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Krople wiosennego dżdżu tłukły niestrudzenie w stare zdobne okna ze szczeblinami, wybijając na ich gładkiej powierzchni miarową melodię. Przy akompaniamencie tej naturalnej kompozycji blady księżycowy blask korzystając z przychylności rozsuniętych zasłon, spływał wprost z roniącego łzy nieba i wykazując się podobną kroplom deszczu upartością, próbował dostać się przez zanieczyszczone kwatery do wnętrza skrywanego przez nie gabinetu. Odgrodzone przez ponad cal szkła pomieszczenie wydawało się całkiem okazałe, światło przygasającej olejowej lampy posadzonej na rzeźbionym biurku z cheliaxkiego orzecha ledwie muskało jego najdalsze zakamarki. Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą były wszechobecne ślady zaniedbania, wszystkie zgromadzone pośród jego ścian meble i eksponaty oprószone były popielatym kurzem, a górne kąty pokrywały zwoje pajęczyn. Jakby dla podkreślenia tego wszystkiego wewnątrz zalegało ciężkie, zastałe powietrze. Zarazem tańczący płomień gorejącej lampy odsłaniał jego imponujący wystrój, godny najwspanialszych muzeów. Albowiem prócz pięknie wykończonych, acz nieco zaniedbanych biblioteczek, konsol, żardinier i kabinetów, a także wytwornego kominka i eleganckiego biurka, wnętrze wypełnione było dziesiątkami archeologicznych skarbów. Składały się na nie umieszczone w oszklonych gablotach, powieszone na ścianach albo wystawione na stojakach najprzeróżniejsze eksponaty pochodzące z tak zapomnianych miejsc, jak starożytny Azlant i Osirion, Imperium Jistka czy Shory, Liga Tekritanińska, Thasillon, a także Stary Koloran. Przebywająca wewnątrz młoda kobieta zdawała się jakby niepomna tych wszystkich świadectw dawno utraconych cywilizacji, głęboko skupiona na zupełnie czym innym. Zasiadając przy biurku z orzecha, pochylała się nad jakimś starym dziennikiem i korzystając z blasku lampy, z zapałem wertowała jego stronice. Niedaleko jej lewej ręki, zaraz obok rodzinnego obrazka przedstawiającego eleganckich rodziców z jasnoblond córką i palącej się lampy, spoczywał też jakiś wystrzępiony pergamin. W końcu dziewczyna natrafiła na to, czego szukała, co też zaakcentowała mimowolnym cichym sapnięciem. Wbrew jej oczekiwaniom nie było tego wiele, ale skreślone na marginesie ogólnikowe uwagi autora niewątpliwie dotyczyły interesujących ją południowych rejonów qadirańskiego masywu Zho.


Tragiczny morski wypadek, który pozbawił nastoletnią Larę Quatermain matki, Amelii Livingstone, a ją samą cisnął wprost na jedną z bezludnych wysp archipelagu Kajdan, gdzie zupełnie osamotniona musiała przetrwać wiele ciężkich tygodni w tropikalnej dziczy, sprawił, że na wiele lat wygasła w niej rodzinna pasja do podróży i antycznych tajemnic. Z jej ojcem stało się odwrotnie, śmierć żony i tymczasowe zaginięcie córki tylko je nasiliły. Niewątpliwie musiały stanowić dlań swego rodzaju ucieczkę od nieprzyjemnych myśli.

W ciągu następnych lat, gdy Lord David Quatermain, znamienity członek Absalomskiego Stowarzyszenia Archeologów i Towarzystwa Pionierów, systematycznie wyprawiał się w coraz dalsze zakątki Golarionu na jeszcze kosztowniejsze i niebezpieczniejsze archeologiczne ekspedycje, w przerwach pomiędzy nimi nie zabawiając na dłużej niż kilka tygodni w domu, jego powoli wchodząca w dorosłość córka studiowała nauki medyczne i ślęczała samotnie po nocach nad podręcznikami w popadającej w zaniedbanie rodowej posiadłości. Nie potrafiła go jednak za to winić, skoro sama również szukała sobie sposobu na poradzenie z rodzinną tragedią. Stąd czuła, że nie ma prawa go oceniać, zwłaszcza że zawsze był dla niej wspaniały. Dziewczyna z czasem uzyskała stopień naukowy doktora i rozpoczęła praktykę zawodową jako medyk. Mimo to daleko jej było do poczucia spełnienia. Czegoś jej w życiu brakowało. I doskonale wiedziała czego, ale instynktowny lęk zrodzony przez traumę sprzed lat był silniejszy. Czas słabo goił rany bowiem jej noce do tej pory bywały niespokojne.

Aczkolwiek kiedy kilka miesięcy później nadeszła w duchu z dawien spodziewana, wielce nieprzyjemna wiadomość o losie jej ojca, zaginionego podczas ostatniej z wypraw do położonego na dalekim wschodzie Xa Hoi, po kilku dniach pełnych smutku i zatroskania zaszła w niej gwałtowna przemiana. Nagle postanowiła, że niezależnie od konsekwencji, z szacunku dla swych rodziców i samej siebie już nigdy nie odrzuci przepełniającej ją miłości do odkryć i przygód. Państwo Quatermain byli pełnymi pasji badaczami, gotowymi poświęcić życie dla pogoni za antycznymi tajemnicami. Urodzonymi poszukiwaczami przygód i uczonymi. I ona też taka była. Nie potrafiła już dłużej tego w sobie tłumić, nie mogła porzucić tak wspaniałego dziedzictwa, szczególnie jako jego ostatnia powierniczka. Dlatego, gdy tylko usłyszała, że Riona Bruin szuka ochotników do ekspedycji archeologicznej prowadzonej przez profesora Kazbara Wilgrima, starego kolegę jej ojca, zebrała się w sobie i skorzystała z wyjątkowo nadarzającej się okazji, zapisując się na listę członków przy pierwszej sposobności.


Wyznaczonego dnia, punkt dziesiąta Lara stała w siedzibie Absalomskiego Towarzystwa Archeologicznego w pełni gotowa do drogi. Na tę okazję wdziała na siebie zadbany strój złożony z szykownych elementów utrzymanych w białej tonacji oraz ciekawie skrojony, zdobny pancerz skórzany wzbogacony o krótkie szorty. Do tego na jej nosie spoczywały okulary w pozłacanej, drucianej oprawie. Przy sobie miała wyłącznie niezbędne do wyprawy akcesoria, przybory do pisania w celu udokumentowania swojej podróży oraz przewieszony przez ramię alkenstarski muszkiet o dwóch lufach służący za jedyny środek samoobrony. Jeśli chodziło o fizyczną aparycję to Quatermain miała długie jasnoblond włosy i bystre czarne oczy, a jej znakiem szczególnym był mały pieprzyk nad lewym kącikiem ust. Dziewczyna liczyła dwadzieścia cztery wiosny i mimo natury uczonego była wysportowana i wygimnastykowana.


Panna Bruin się spóźniała, więc Lara skorzystała z nadarzającej się okazji, by przyjrzeć się dobrze jej znanej budowli. Kiedyś bywała w tym miejscu, choć dość sporadycznie, głównie w okresie dzieciństwa i w towarzystwie rodziców. Obecnie widok wnętrza wywoływał w niej silne nostalgiczne wspomnienia. Szczególnie chwil spędzonych na przechadzaniu się po zakamarkach pełnego eksponatów i nagromadzonej wiedzy gmachu oraz obrazów przedstawiających jej najbliższych w trakcie ich zwyczajowych aktywności.

W końcu jednak niepunktualna pani magister przybyła. I to nie sama. Pojawiła się przed ochotnikami w towarzystwie posępnego czarodzieja, co Quatermain momentalnie skonstatowała po jego zwiewnych szatach sygnowanych znakiem słynnego Arcanamirium. Kiedy dokonano niezbędnych i nader krótkich formalności, towarzyszący Bruin mag przeszedł do zleconej mu pracy. Otworzył opalizujący barwą jasnego indygo owalny portal i gestem zachęcił do skorzystania zeń. Medyczka nie okazując cienia lęku, wkroczyła jako pierwsza w magiczny dysk. I bardzo szybko tego pożałowała, gdy nieznana siła wykręciła jej wątpia niczym mokre sukno. Mimo że wrażenie trwało ledwie mgnienie oka, było niezwykle nieprzyjemne i wywołało u niej nagły przypływ mdłości. Przeszła jej jednak ochota na narzekanie gdy zorientowała się, gdzie trafiła. Możliwość momentalnego pokonania setek mil była nie do przecenienia.


Początku wyprawy Lara nie mogła uznać za zbyt eskcytujący. Stanowił bowiem dłużące się stanie w kolejce do Morskiego Pałacu, tylko po to, by złożyć konieczną daninę urzędnikom jakiegoś opasłego satrapy. Do tego ciżba strasznie się tłoczyła, na domiar złego jeszcze bardziej, gdy przyszedł upragniony moment powrotu. Walka z silnym prądem nieustającego strumienia ludzi po długich zmaganiach ostatecznie się powiodła i Quatermain razem z towarzyszami mogła z ulgą postawić stopę na pokładzie „Zefira”.

Zgodnie z planem podróży relatywnie zadbana karawela miała służyć uczestnikom ekspedycji jako środek transportu około miesiąca. Na szczęście jednostka posiadała małe, osobne kajuty, w których można było zaznać odrobiny prywatności. Z tego, co się orientowała czarnooka, mogło być o wiele gorzej, ponieważ na mniejszych jednostkach załoga musiała sypiać na otwartym pokładzie.

Rejs okazał się dla młodej dziewczyny dość nużący i przez to też wydawał się jej nieznośnie dłużyć. Poza wertowaniem ksiąg w zaciszu własnej kajuty jej odpoczynek od męczącej monotonii stanowiły krótkie spacery po qadirańskich miasteczkach, w których statek uzupełniał zapasy. Oczywiście pomijając Sedeq, które budziło w blondynce podobną odrazę, co u panny Bruin. Co się zaś tyczy Riony, to zanim jeszcze na horyzoncie zaświtała czarna kropka będąca Zarqawą, zagadnęła do Lary obserwującej przez wypolerowane szkiełka fale leniwie bijące o pokryte pąklami i cienką warstewką zaschniętej soli poszycie „Zefira”.
— Pewnie ucieszy cię wiadomość, że jeszcze dziś przybijemy do ostatniego portu, dr Quatermain — oznajmiła składajac dłonie na burcie statku.
— Chwała Desnie — rzekła z ulgą blondwłosa, nie odrywając wzroku od lazurowej toni morza. — To nie mój pierwszy rejs, ale jakoś... chyba nigdy nie przepadałam za żeglugą.
— Domyślam się... naprawdę — wyznała współczującym głosem magister archeologii. — Wiedziałaś, że jestem wielką fanką twojego ojca? — szybko zmieniła temat na w jej mniemaniu mniej niezręczny. — Przeczytałam wszystkie jego książki. Moja ulubiona to chyba „Materialne pozostałości Imperium Jistka w Południowym Cheliax” albo nie, to będzie raczej „Upadek Starego Azlantu”.
Gdy zdała sobie sprawę, że te słowa także mogą stanowić sól na rany młodej dziewczyny, zganiła się w duchu i wyraziła szczerą skruchę.
— Przepraszam, wielce ubolewam z powodu jego zaginięcia. Czytałam ostatnie raporty i niestety nadal nie mamy o nim żadnych wieści. Ale jestem pewna, że w końcu się odnajdzie. Przechodził o wiele gorsze rzeczy. To niezwykle zdeterminowany mężczyzna.
— Nie ma sprawy, madame Bruin. To między innymi dla niego tu jestem. Dla siebie, ale i dla niego. No i dla mamy.
— Na pewno twoi rodzice byliby teraz z ciebie bardzo dumni.
— Zawsze byli... — westchnęła Lara, a jej wzrok mimowolnie uciekł ku horyzontowi.

Spływ barkami po rzece Meraz stanowił dla młodej doktor okazję do podziwiania qadirańskich krajobrazów, rustykalnych pejzaży i urokliwych miasteczek. Krótsza od morskiej i o wiele mniej monotonna rzeczna podróż względnie szybko doprowadziła ją w pobliże okazałych murów Sakhrabayi. Tam też gwarny i tłoczny port powitał zmysły Lary kakofonią odgłosów i aromatów wszelakich. Jako komitet powitalny zjawił się zastęp niewolników, wyręczając wszystkich w niesieniu własnego dobytku. Quatermain jednak podziękowała za tego typu usługi i demonstracyjnie niosła swoje rzeczy sama. Nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl, że mogłaby skorzystać z pomocy pracowników przymusowych. Zwyczajnie nie tolerowała takich praktyk.

Niedługo potem dotarła na plac odcięty przez kordon strażników w napierśnikach rodowego koloru Semiramis Kishar Ismat. Na miejscu ją i innych powitał dobrze ubrany mężczyzna, w którym po wysadzanym szmaragdami łańcuchu medyczka rozpoznała nadwornego doradcę.
— Wa ʿalayka as-salām — Lara odpowiedziała mu właściwym zwrotem grzecznościowym w kelesh z wyraźnym i dystyngowanym taldańskim akcentem.
Kiedy panna Bruin przedstawiła ją dostojnikowi, Absalomianka skinęła mu delikatnie głową. Kiedy zaś tenże poświęcił jej krótkie spojrzenie, jedynie poruszyła nieznacznie kącikiem ust stojąc niewzruszenie z ręką wspartą na biodrze.

Wkrótce potem nadeszła chwila, by podążyć wraz ze zbrojną obstawą za urzędnikiem do „Domu Mahmeda”. Po drodze Lara odnotowała jakie poruszenie wzbudzał w mieszkańcach Qadiry widok avistańczyków. Jednak jako całkiem doświadczona odróżniczka nie dziwiła się temu jakoś specjalnie. Już na miejscu para strażników wpuściła wszystkich na teren budynku, po czym na widok Rahata napięła się jak struny lutni. Chwilę później wszyscy znaleźli się już w środku, a dostojnik pozwolił sobie jeszcze zamienić słowo z Bruin, przy okazji przydzielając do jej grupy dwóch swoich ludzi. Zaraz potem oddalił się, zaś Quatermain cicho westchnęła komentując tym samym na swój sposób koniec przedstawienia i przyjrzała się uważnie obu poleconym przezeń mężczyznom, zostawiając wnioski z tejże obserwacji wyłącznie dla siebie. Następnie udała się w swoją stronę.
— Dziękuję uprzejmie, ale ja spasuję — odparła jeszcze grzecznym tonem na odchodne Deirlialowi.
W zamiarze miała rozgościć się w swojej komnacie, zaspokoić apetyt i pragnienie, odrobinę się odświeżyć, po czym skorzystać z pozostałego jej czasu, by zaznać zasłużonego odpoczynku przed zapowiedzianą audiencją u lokalnej władczyni.


4, 20, 16, 16, 12

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 28-01-2023 o 20:48. Powód: ew. ok, jest w miarę dobrze
Alex Tyler jest offline