Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2023, 21:15   #2
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Dwie floty dawnych panów galaktyki ścierają się w śmiertelnym boju. Tysiące giną w bratobójczej walce. Na jednym z flagowców dwóch potomków minionej arystokracji walczy ze swymi szlachetnymi obliczami wygiętymi w nienawistnych grymasach. Cała ta masakra jest skutkiem ich zwady. Życia ich lojalnych towarzyszy gasną za urazę sprzed eonów. Pamięć jest długa, ale i ona nie jest w stanie sięgnąć nasienia z którego wykiełkował ów konflikt, a które zakrywają pokłady uczuć, występków i zgnilizny nienawiści która toczy krew korsarskich książąt. Zarazili nią pozostałych i teraz zgniła krew przelewa się, niczym wzburzone morze, za „słuszną sprawę” swoich panów. Makabryczne dzieło nakreślone ropną żółcią, kościaną bielą, skażoną czerwienią oraz paletą beznadziejnych szarości.

Mroczni bogowie chichoczą rozradowani widowiskiem. Nie musieli kiwnąć palcem by wywołać tą rzeź.

Gorycz tego wszystkiego przyćmiewa smak porażki.

Delektuję się nim ze świadomością że to być może ostatnie doznanie przed śmiercią.

Klęcząc ranny pośród martwych towarzyszy dla wrażej koterii nie jestem zagrożeniem. Zbliżają się powoli, niedbale, sycąc się moimi ostatnimi chwilami. Widzę na ich twarzach tylko gniew, satysfakcję i podekscytowanie. Żadnej refleksji nad bezsensem tego wszystkiego!

ŻADNEJ!

Czara pęka a iskra irytacji podpala rozlany bezmiar goryczy.

Dzielę się nią hojnie.

Sycę się tym jak inni nie są w stanie jej znieść.

Dołączam znów do szaleństwa. Tym razem jednak tylko dla siebie samego.


***

Przebudzenie było łagodne w porównaniu do gwałtowności sennych wspomnień. Opiekunka subtelnym dotykiem odegnała sen który płynnie przeszedł w rzeczywistość. Otwierając oczy Saighdear nabrał przez nos głęboki oddech który wypuścił powoli ustami. Jego wzrok utknął w gładkim suficie komnaty medytacji. Spoczywał na prostym leżu okryty szatą w barwie rozgwieżdżonego nieba. Przy jego głowie siedziała Opiekunka która strzegła się komnaty oraz tych którzy ją odwiedzali.

- Odnalazłeś swoje odpowiedzi? - zapytała cicho.

Zwiewna biała szata i aura nieskończonej empatii sprawiały że wydawała się eteryczna jak sny które stanowił centrum jej życia. Na okręcie byłoby to niczym zaproszenie do spędzenia czasu sam na sam. Tutaj natomiast było częścią jej ścieżki, jak u artystów którzy starają się stać się jednym ze swoją sztuką. Saighdear czuł to w drobiazgach. Tyle czasu był Anhrathe że emocjonalna asceza na twarzach Asuryani drażniła go. By zdławić to uczucie musiał przypomnieć sobie jaki był prawdziwy cel tego wyciszania. Dlaczego sam powinien wrócić do swych korzeni na Kaelor.

- Tak. W pewnym sensie… tak.

- Opowiesz?


Saighdear zamilkł na moment, a jego twarz stężała na myśl o uzewnętrznieniu swoich przemyśleń. Ale pomimo wątpliwości zaczął mówić z nadzieją że wypowiedziane na głos nabiorą więcej sensu.

- Byłem uczonym bo pragnąłem zgłębić naszą kulturę, historię i cywilizację. W pewnym momencie zapragnąłem dołożyć swój okruch do naszego dziedzictwa. Zostałem Piewcą, lecz gdy opanowałem zdolność kształtowania upiorytu zapragnąłem samemu doświadczyć tego co wspomagałem swą pieśnią. Chciałem dzierżyć ostrze które stworzyłem, podróżować wyśpiewaną przez siebie łodzią… stałem się Anhrathe by to osiągnąć. - mówił cicho, bez pośpiechu - Tą ostatnią ścieżką podążam najdłużej ale… czuję już jej koniec. Śnię bo chcę zrozumieć. Po raz pierwszy tańcząc na krawędzi ostrza spojrzałem na to z innej perspektywy i poczułem… ile w tym jest… niewłaściwości. Miałkości. Małostkowości. Nie w byciu Anhrathe, a w tym z jaką łatwością tak wielu z nas skierowało ostrza w niewłaściwą stronę z kompletną… bezmyślnością.

Przez cały czas kobieta gładziła skroń Saighdear starając się najwyraźniej dodać mu otuchy.

- Przychodzimy do Komnat Snów by w ciszy porozmawiać z tymi częściami naszych dusz z których nie zdajemy sobie sprawy… lub których nie chcemy dostrzegać… - powiedziała z bezbrzeżną łagodnością.

- Wiem. I wiem że chcę… nie… muszę wrócić na Ścieżki. Teraz to już nie wybór, a konieczność.

- Ale…?

- Czuję… jednocześnie marność ostatniej drogi i chęć pozostania na niej. Konieczność tego co trzeba uczynić. Ciężar odpowiedzialności. Rozerwanie na rozdrożu. Smutek z powodu towarzyszy. Chęć odcięcia się. Niepewność powrotu na Światostatek. Chęć utrzymania kontroli nad swoim losem i poczucie że to tylko iluzja. Gorycz przegranej walki i chęć odzyskania inicjatywy.


Zapadła dłuższa cisza.

- Chyba tak naprawdę śnię by pożegnać się i zostawić to za sobą.
Opiekunka ostrożnie poruszyła się, nieznacznie odsunęła i lekko pchnęła Saighdeara. Korsarz usiadł obok niej. Oczy nawiązały kontakt a ona trochę szerzej się uśmiechnęła.

- Rozumiem co chcesz powiedzieć. Nie jest łatwo Tułaczom podążać bardziej uporządkowanymi elementami Ai'elethra, ale każdy z nich musi się z tym mierzyć. Nigdy też nie zapominają bycia tym kim byli. Tak działają Ścieżki. Rozwijają nas. Pozwalają wzrastać. I na zawsze pozostają częścią nas. - wyszeptała - Kto raz tańczył na krawędzi pozostanie na zawsze Anhrathe. Akceptując to, nie odrzucając, i traktując jak kolejną Ścieżkę będziesz mógł iść dalej bez oglądania się za siebie.

- Hmm… budować na tym co już się ma? - zapytał.

Opiekunka lekko przechyliła głowę.

- Choć teraz podążam Ścieżką Śniącego, to nadal jestem też Uzdrowicielką. - powiedziała - A ty choć jesteś Korsarzem, jesteś też Pieśniarzem i Uczonym… i możliwe że właśnie dlatego znajdujesz się w tym miejscu i patrzysz na to z takiej perspektywy. Pomyśl o tym.

***

Z rozmysłem Saighdear unikał swoich rodzimych okolic na Kaelor. Wiedział ze jego bliscy mają się dobrze i to mu wystarczyło. Pozostał bliżej Przystani do której zawijały Miecze Zmierzchu. Jego kamraci byli niepocieszeni decyzją o “pozostaniu na lądzie” jednak poznawszy prawdziwy powód powrotu na Kaelor przyjęli go bez mrugnięcia okiem. Pewne rzeczy były zbyt ważne i należało je uszanować. Z resztą nie był jedynym z Mieczy, którzy z rezygnacją opuścili pokłady swoich okrętów, często z powodu mniej ważkich przesłanek. Ci którzy pozostali na statkach walczyli o resztki niezależności, jednak smutna prawda była taka że flota zmalała tak bardzo że przestała być samowystarczalna. Bez pomocy Światostatku szybko by zginęli, musieli więc spełniać “uprzejme prośby” gospodarzy.
Tak samo zresztą jak Saighdear.
Czas swój zapełnił rutyną którą polecił mu Mentor - ćwiczenia, medytacje, ćwiczenia i jeszcze więcej medytacji. Miał sam wszystko sobie ułożyć, ale wytyczne co i w jaki sposób miał przeprowadzać były jasne. Gdy wychodził poza mentorskie przykazy starał się za radą Opiekunki Snów doceniać wszelkie drobne rzeczy które mógł zaznać na Kaelor. Duża wolna przestrzeń, rozległe ogrody, obfitość i dostępność rzeczy, które we Flocie był ograniczone. Z drugiej strony Saighdear zdawał sobie sprawę że też pewnych rzeczy które dla korsarzy były na wyciągnięcie ręki próżno szukać na Światostatku.
Czas płynął spokojnie i jednostajnie. Spokój i równowaga wymagały stabilizacji.
Najwyraźniej uznano że w końcu ją osiągnął bo od Mentora przyszło wezwanie. Mogło to oznaczać tylko jedno - Kaelor potrzebowało Miecza Zmierzchu do zrobienia czegoś na co nie mogli poważyć się Asuryani. Mentor dość szybko wyłapał wątpliwości czy można powierzyć już mu jakieś zadanie. Zamiast jednak rozwiewać je słowem poprosił o wstęp do umysłu Saighdeara.
A kiedy tam się rozejrzał przemówił spokojnie.

- Nie jest świetnie… nie jest tragicznie… - stwierdził, po czy kiwnął głową - Ale wystarczy.

***

Przekraczając wrota Pajęczego Traktu Saighdear cieszył się że zachował swój korsarski pancerz - mocniejszy egzemplarz o dodatkowych płytach, przystosowany do ciężkich walk i eksploracji w trudnych warunkach. W dłoni na wszelki wypadek od razu trzymał upiorytową szablę o przedłużonej rękojeści, wzmocnionej zastawie z dodatkowymi wąsami i piórze tworzącym obusieczny sztych. Pomimo wyraźnie bojowego rynsztunku był okryty gustownym płaszczem i przepasany szarfą z dodatkowym pasem do którego było przytroczone trochę drobiazgów. Wszystko to wieńczył niesiony na plecach niczym muzyczny instrument, przypominający rozłożystą gałąź okruch upiorytu.
Można by rzec że Saighdear’owi prędzej niż do brawurowego korsarza było do tych Odszczepieńców którzy czasem dołączali do ludzkich Wolnych Kupców, by razem z nimi badać niezbadane obszary galaktyki.

Trochę zajęło rozeznanie się w terenie, gdzie dokładnie się znaleźli. W duszy Saighdear cieszył się że nie został wysłany do tego zadania sam. Cieszyło go też że za towarzystwo miał rangerkę - kogoś kto też kroczył ścieżką poza ścieżkami. I kogoś kto dużo lepiej się czył “na lądzie” niż on. Gdy zatrzymali się na skraju człeczej metropoli, spojrzał przez wizjery hełmu na najwyższe budowle, a przynajmniej te które był w stanie dostrzec pomimo chmur zanieczyszczeń.

- Gdziekolwiek oni się pojawią… atakują planety jak choroba lub pasożyt. Ponoć zdołali swój rodzinny świat pozbawić wszystkiego prócz kamieni, na których pobudowali swoje pałace z zasobów zrabowanych z innych globów. - rzekł z melancholią w głosie - Nowi panowie galaktyki… nasi… “następcy”. Zaprawdę przyszło nam żyć w ciekawych czasach.
 
Stalowy jest offline