Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2023, 03:53   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację

Dom gościnny Mahmeda

Pokoje zapewnione im przez Jej Promienność okazały się spełniać całkiem porządny standard, którym nie pogardzonoby nawet w dzielnicach Absalomu plasujących się wygodnie w kategorii klasy średniej. Obszerne pomieszczenia w zachodnim skrzydle domu gościnnego zdominowane były w jednym krańcu przez sporej wielkości łoża ze stosem beżowych poduch obramowanych złotymi frędzlami, na kamiennych podłogach spoczywały kolorowe dywany utkane przez zręczne dłonie miejscowych rzemieślników, a olejne pejzaże - przedstawiające miejsca od piramid Osirionu, przez qadirańskie równiny, aż po serce samego Keleshu - zdobiły piaskowe ściany. Wygodne fotele wciśnięte były w kąty pokojów, przedzielone stolikiem z posrebrzaną karafkę świeżej wody, w której pływały cytrynowe plastry; było też i skromne biurko, skrzynia u nóg łóżka, komoda i - skryta za parawanem - toaletka z miednicą i schludnie złożonymi ręcznikami.

Obiad przygotowany na ich przybycie składał się głównie z zapowiedzianego jeszcze przez Świtezia barana z rożna. Nawet dwóch. Lokalny kuchta - może z wrodzonej ostrożności, może z przekonania o wrażliwości avistańskich podniebień - przyrządził dwie porcje mięsiwa, gdzie jedna przyprawiona była miksem pikantnie wyrazistych przypraw, a druga... Cóż, była. Kucharz był rodowitym qadirańczykiem i najwyraźniej wszystko co avistańskie było mu obce. Baranina została podana wraz z półmiskami piętrzącymi się pieczonymi warzywami, słodkim winem palmowym i, o dziwo, czerwonym Perillac z cheliańskich winnic. A gdy przyszedł już czas na deser, na stołach wylądowały kandyzowane owoce oraz lokalny specjał - zapiekane ciasto listkowe, przełożone siekanymi orzechami z miodem, pokrojone w romby i polane syropem o cytrusowym posmaku. Baklawa, jak oznajmił im Rayyan.

Głód nasycony, pragnienie zaspokojone, można było zacząć gospodarować wolny czas, relaksować czy oddawać nieco aktywniejszym czynnościom. Młody Andorańczyk Rocco podniósł się pierwszy, odgarniając klejące się do czoła brązowe loki, a w ślad za nim ruszył Mykael z Oppary - duet świeżo upieczonych absolwentów Uniwersytetu Absalomskiego zdążył się zżyć podczas tygodni rejsu i nawiązać nader zażyłą nić przyjaźni. Do tego szczerą, w przeciwieństwie do relacji łączących ich ojczyzny. Za nimi dziedziniec opuściła jasnowłosa Sigrun, chwilę później halfling Roderyck, a jeszcze parę sekund dalej Frederic. Grupa przerzedzała się powoli, acz stopniowo.

Mahmed, który pozwolił im stołować się w ciszy i spokoju, znikając we wnętrzu budynku, ale prędko wychynął stamtąd gdy tylko pierwsze krzesła zaszurały o płytki dziedzińca. Niczym drapieżnik doskonały, okrągły gospodarz opadał na kolejne ofiary oddzielające się od stada z szerokim uśmiechem, dopytując czy ”jaśniepaństwu czegoś nie trzeba”, informując że zarówno on i jego pracownicy gotowi byli ”służyć uprzejmie”, odpowiadając na zadane pytania i tłumacząc, gdzie znajdują się pomieszczenia łaziebne z baliami (tutaj ”z przykrością” dodając, że podziemna wspólna łaźnia była w trakcie remontu). Jak miarkowali, za gościnność Mahmeda, równie wylewną co natrętną, mogli dziękować Jej Promienności. Bez wątpienia liczył na to, że szepną w pałacu jakieś dobre słowo.

Koniec końców grupa opuściła w końcu dziedziniec domu gościnnego. Jedni - jak Lara, Thurgrun i Riona - postanowili spędzić wolny czas przed audiencją na odpoczynku w czterech ścianach. Drudzy z kolei - jak Deirlial, Świteź i Rayyan - postanowili przespacerować się po Sakhrabayi.

A parę lig na północ, za suchą równiną półpustyni, zaczęła wzbierać burza.




Dr Quartermain

Cisza, jaka ogarnęła mahmedowy przybytek gdy podróżni zakończyli rozgaszczać się w swych kwaterach i korzystać z komnat łaziebnych na parterze, była miła. Ściany przybytku były przyzwoicie grube, przynajmniej na tyle by tłumić większość hałasów, ale kompani wykazali się już zdecydowanie mniejszą przyzwoitością. Stuki, puki i łupnięcia towarzyszyły rozpakowywanym bagażom, ciężkie drzwi trzaskały za każdym razem gdy ktoś opuszczał swój pokój i jeszcze cięższe kroki odbijały się echem od ścian korytarza. Podobnie jak odgłosy rozmów towarzyskich, gdy co bardziej gadatliwi członkowie grupy spotykali się przed pokojami.

Po jakimś czasie jednak, już tylko odległe odgłosy miejskiego życia wdzierały się przez uchylone okno, flankowane przez srebrzysty jedwab zasłon i szmer rozmów z dziedzińca przybytku w dole. Olejny pejzaż jaki zdobił jedną ze ścian pokoju Lary przedstawiał zdecydowanie odległe strony - roślinność typowa dla suchych klimatów, jak i sylwetka miasta w tle najeżona iglicami wskazywały na tereny bliższe keleszyckiemu sercu niż dalsze - ale dokładna lokalizacja krajobrazu wymykała się próbom identyfikacji. Absalomscy kartografowie zdawali się nie interesować avistańskim sąsiadem, casmaroński kontynent malując naprawdę szerokim pędzlem i pozwalając sobie na licentia poetica nieprzystające prawdziwym naukowcom. Nic więc dziwnego, że Casmaron jawił się wielu Avistańczykom jako niewyraźna plama. Nie licząc Qadiry, rzecz jasna.

Aczkolwiek jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnionym w naukowych kręgach Absalomu, magowie Arkanamirium od dawna posiadali dokładne mapy nie tylko Casmaronu, ale i całego Golarionu, dzięki ekstensywnym skanom magicznym. Quartermain senior nie raz i nie dwa dumał nad domniemanymi bogactwami, które miały kryć się za grubymi murami magicznej akademii i siecią skomplikowanych zaklęć ochronnych. O ile znajdowały się na jakimś półplanie.

...bno znaleźli kolej... — Fragmenty szeptanej rozmowy pod oknem dobiegły uszu Lary. — ...ne ciała. W magazynie starego Fahrima.

Sarenrae dopom... — Odpowiedział kobiecy głos. — ...już będzie. Przeklęci wyzwoleńcy!

Cśśś!

A znak? Był znak?

Czy był znak, czy go nie było, Lara już nie usłyszała - odpowiedź nadeszła chyba w niższych jeszcze tonach niż prowadzona rozmowa, a do tego z któregoś pokoju w górę korytarza dobiegł głuchy odgłos, jakby coś sporych rozmiarów uderzyło o podłogę. Ułamek chwili później trzasnęły drzwi i zadudniły ciężkie, szybkie kroki, które ucichły i zostały zastąpione szaleńczym niemal pukaniem do drzwi.

Mag-magister Bruin! R-r-riona!

Panika w głosie Mykaela była doskonale słyszalna. Pokoje półelfki i Lary dzieliły całe trzy kroki, jakie starczyły na przecięcie korytarza.

Mykael? Czy coś się stało?

J-ja... Rocco, on... N-n-nagle... Nie w-wiem!

Spokojnie, oddychaj. Doktor Quartermain! — Wezwaniu towarzyszyło pukanie do drzwi. — Chyba potrzebna nam będzie pańska ekspertyza, proszę powiedzieć że nigdzie nam pani nie zniknęła.

Magister starała się utrzymać swój zwyczajowy, lekki ton, ale parę drżących nut wkradło się w jej słowa. Lara nie zwlekała z otwarciem drzwi, kątem oka tylko rejestrując krasnoluda Thurgruna wywabionego z pokoju podniesionymi głosami, zanim cały ciężar jej uwagi spoczął na dwójce tuż przed drzwiami. Riona zwrócona była do medyczki plecami, z dłońmi na kościstych ramionach Mykaela. Taldańczyk z kolei, oparty bokiem o ścianę, prezentował się zdecydowanie o wiele gorzej niż przy obiedzie - gęsta czupryna była miejscami zmierzwiona, a koszula rozchełstana jakby została narzucona w biegu. Chłopak do tego drżał jak osika na wietrze i szare oczy, okrągłe niby absalomskie standardy, wbite były w czubek głowy Riony, zupełnie nie rejestrując pojawienia się Lary. Szczęka Mykaela poruszała się niemo, słowa ugrzęzły w gardle i zaledwie oddechy - coraz krótsze, coraz płytsze i coraz bardziej świszczące - znajdowały ujście spomiędzy powoli siniejących warg.

Diagnoza nie zajęła długo. Atak paniki był wręcz podręcznikowy i sekundy dzieliły młodego Taldańczyka od utraty przytomności przez hiperwentylację. Mykael powoli, jakby z wielkim wysiłkiem, uniósł dłoń ku górze i kościste palce drgnęły, wskazując kierunek w górę korytarza. Magister i doktor wymieniły się spojrzeniami.

Jasna czerwień świeżej krwi szpeciła taldańską rękę.




Dwa elfy i półork

Specjaliści (tudzież szpiedzy) Jej Promienności byli jedynymi, którzy postanowili towarzyszyć Deirlialowi przy spacerze po Sakhrabayi. W charakterze “przewodników”, jak oznajmił Rayyan z przyjaznym uśmiechem, lecz elf nie wątpił, że chcieli również zapewnić bezpieczeństwo jego osoby - bynajmniej z dobroci serca, prędzej z rozkazu Semiramis. Tercet opuścił dom gościnny Mahmeda krótko po obiedzie, kierując kroki w dół tej samej ulicy, którą Avistańczycy jeszcze nie tak dawno pokonali w zbrojnej obstawie i w towarzystwie mości Rahata. Aleja tym razem zapełniona była miejscowymi, sunącymi w każdym kierunku równie leniwym krokiem, co oni sami. Rayyan wysunął się przed elfów, bez słowa obejmując prowadzenie i - dzięki swoim imponującym gabarytom - ułatwiając manewrowanie w gęstniejącej ciżbie.

Wąskie ulice rozszerzyły się nieco po jakimś czasie, gdy tercet zagłębił się w labirynt Sakhrabayi i zaczął zbliżać do centralnych, bardziej popularnych dzielnic. Półork jednak wstrzymywał się od wkraczania na zatłoczone place i skręcaniu w wypełnione po brzegi arterie, ograniczając trasę spaceru do bocznych alejek łączących te pulsujące punkty. Nieco mniej uczęszczane uliczki w niczym jednak nie ustępowały swoim kuzynom i Deirlial nie mógł narzekać na brak atrakcji - stragany pełne kuriozów wszelakich, lokalnych wyrobów, słodkich wypieków, akcesoriów z metali mniej lub bardziej wartościowych i multum innych jeszcze rzeczy wciśnięte były gdzie tylko się dało, z właścicielami zachwalającymi swoje towary, przekrzykującymi się jeden przez drugiego w nieustannej kakofonii.

Minęli też rzemieślnicze warsztaty, których wystawy pokazywały elfowi nowe sposoby na użycie dobrze znanych w Avistanie materiałów. Od kolorowych saubów będących najpowszechniejszą odzieżą w Qadirze, przez nieco bardziej stonowane kolorystycznie biszty, po nikaby, hidżaby i wyszywane srebrem abaje. Jeszcze dalej błyszczała stal - jatagany, szable, bułaty, kindżały czy dżambie - w prostszych lub bogatszych wydaniach, od rękojeści pozbawionych jakichkolwiek ozdób, aż po złoto wysadzane jadeitami. Były i stragany z misami pełnymi przypraw o równie intensywnych kolorach, co zapachu i smaku, z kadzidłami o słodko-mdlącej woni, z lawendowymi olejkami, z alchemicznymi preparatami, barwnikami, makijażem.

Słowem - było wszystkiego i jeszcze trochę.


Tercet zatrzymał się w końcu na chwilę u wylotu jednej z cichszych alejek, minąwszy okultystyczną księgarnię która z daleka śmierdziała hochsztaplerem, pomiędzy zakładem taksydermisty i herbaciarnią, w cieniu szarego baldachimu. Deirlial zdążył zauważyć, że kolorowe płachty rozpostarte były nie tylko powszechną i pożyteczną ozdobą, ale też pokryte w wielu miejscach warstwą piasku i pyłu.

Na Skałę nie ma co iść — zawyrokował Rayyan, wskazując wzgórze. — Będziemy tamtędy szli do pałacu.

Pałac Semiramis, rzecz oczywista, wyznaczał najwyższy punkt Sakhrabayi i okupował szczyt wzniesienia, od którego miasto brało swą nazwę. Nawet na tą odległość rozmiar siedziby Jej Promienności był imponujący, aczkolwiek spojrzenie Deirliala przykuł widok w niższej partii wzgórza. Złota kopuła wieńcząca błękitną świątynię błyszczała w świetle słońca, otoczona przez cztery kręte minarety, które łudząco przypominały elficką architekturę.

Świątynia Sarenrae - odezwał się Świteź, podążywszy za spojrzeniem starszego elfa.

Oczywiście.

Rayyan już, już otwierał usta by zapewne zarządzić powrót do domu gościnnego, gdy przez placyk na którego krańcu przystanęli przetoczył się przeciągły krzyk, godny banshee i z budynku w dalekim końcu wybiegła siwiejąca kobieta, zawodząc wniebogłosy. Parę przechodniów zaraz jednak przechwyciło ją i doholowało do pobliskiej ławeczki. Głosy na tą odległość były niewyraźne, ale elfie uszy wyłowiły parę słów krzykaczki - “panienko Sarenrae”, “krew”, “tyle krwi”, “trup” i “Sarenrae dopomóż”.

Trup. Myślisz że to kolejna tajemnicza ofiara jeszcze bardziej tajemniczej burzy? — Rayyan szturchnął Świtezia, zerkając w stronę budynku, który najwyraźniej stał się dla kogoś miejscem ostatniego spoczynku.

Możliwe — odparł elf. W oczach półorka coś błysnęło. — Chcesz tam iść.

Najemnik wzruszył ramionami, słabo kryjąc szelmowski uśmiech. Zerknął przez ramię na Deirliala, by po chwili ponownie spojrzeć w stronę Świtezia.

Chcę tylko zerknąć — oznajmił Rayyan. — Nie mówcie, że sami nie jesteście ciekawi.

Nie czekając na odpowiedź, z wyrazem twarzy zdającym się mówić “co może pójść nie tak?”, półork ruszył przed siebie pewnym krokiem, z dłonią nonszalancko opartą o jelec długiego miecza. Tymczasem wokół kobiety zaczęło gromadzić się coraz więcej osób, parę głów obracało się wte i wewte, zapewne w poszukiwaniu straży.

Ale jak to ze strażnikami było - gdy byli potrzebni, nie było żadnego pod ręką.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 28-01-2023 o 14:15.
Aro jest offline