Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2023, 12:43   #78
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 36 - 1998.02.28 sb zmrok

Czas: 1998.02.26 cz, popołudnie; g 20:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Wenezuela; Barcelona; restauracja “Las Tres Topias”
Warunki: jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, pogodnie, b.sil.wiatr, ciepło


Wszyscy




https://i.imgur.com/aMVrGep.jpeg


I znów się wiatr zerwał. I to całkiem mocny. Jak Buck wysiadał z samochodu to mimo swojej całkiem solidnej masy wiatr bez trudu wpychał mu oddech do ust i trudno mu się szło bo rozpędzone powietrze stawiało opór jak niewidzialna siła jaka stara się go zepchnąć z kursu. Ta sama siła bez trudu miotała grubymi konarami, pniami mniejszych drzew czy grzywami palm. Było już po zmroku więc to wszystko było oświetlone ulicznymi lampami. A mimo, że był to sobotni wieczór to ulice i tarasy restauracji świeciły pustkami. Jednak wewnątrz lokali było całkiem sporo ludzi jacy mimo tej niesprzyjającej aury zdecydowali się na wyjście z domu i wspólne spotkanie czy zabawę. Albo załatwianie interesów. Jak to właśnie miał zamiar uczynić Buck.

Wczoraj jak rano z Mi wsiadali na prom jaki ich przywiózł z Margarity z powrotem do Barcelony to aż tak nie rzucało jak dzisiaj. Chociaż morze też nie było spokojne. Fale bez trudu obmywały z połowę burty promu pasażerskiego a nim samym mocno bujało. Ale w taką pogodę jak obecnie to by dopiero była ciężka przeprawa. Przypłynęli do portu wczoraj niec po południu. Te rejsy zwykle trwały z pięć do siedmiu godzin. Mieli okazję zdradzić okazję kolegom i koleżankom co wyszło z tych rozmów na wyspie. I dowiedzieć się jak im zeszło te parę dni.

Jak się okazało włoski najemnik i szwajcarska najemniczka z AIM mieli całkiem udane spotkanie służbowe z ambitnym i dobrze prosperującym szefem prywatnej firmy księgowej. On przyjechał do umówionej restauracji o czasie, był w garniturze, krawacie z aktówką w ręce. Oni podobnie przez co wyglądali jak włoski biznesmen co bada tutejszy rynek do nowych inwestycji a ciemnowłosa jest jego atrakcyjną sekretarką. Z początku rozmawiali o służbowych sprawach. I księgowy chyba nie zorientował się, że to całe gadanie Carabinieri o włoskiej kuchni to blef. Zresztą Tweety potwierdziła, że niezły był w tej bajerze. Sam Rodrigo zrewanżował się tłumacząc ofertę swojej firmy i też brzmiało to obiecująco. Mieli się o nic nie martwić on i jego pracownicy chętnie się zajmą księgowością i wszystkimi papierkami. Mały biznes często był ich klientami więc mieli w tym wprawę. Obiecał nawet pomoc w załatwianiu zezwoleń na działalność gospodarczą zdając sobie sprawę, że dla obcokrajowców może to być trudniejsze niż dla tubylców.

I tak się dobrze i przyjemnie rozmawiało, że siłą rzeczy dłuższa rozmowa schodziła coraz bardziej na mniej służbowe tematy. Na przykład, wyszło, że Tweety jest tu sama i czuje się obca w egzotycznym dla niej mieście i chętnie by je zwiedziła no i cieszy się, że będzie mogła tu pracować. Carabinieri zaś przeprosił ale słabo zniósł podróż samolotem, miał chorobę lokomocyjną jaka go trzymała nawet parę dni po locie a wieczorem jeszcze miał parę telefonów do zrobienia. Nie było więc dziwne, że Rodrigo zaoferował się pomóc młodej sekretarce w poznaniu jego rodzimego miasta. W końcu więc pożegnali się z Carabinieri i wsiedli do samochodu księgowego. A jak wieczorem Tweety wróciła do “Dorado” to wyjęła z torebki przenośną kamerę i dyktafon. Na niej miała bardzo kłopotliwe dla żonatego księgowego nagrania.

Na dyktafonie był ewidentny flirt i zabawa za jaką raczej mało która żona pochwaliłaby swojego męża zwłaszcza jak na słuch to spotkał się z jakąś wesołą, chcącą się zabawić i to właśnie z nim, młodą kobietą. I zapewne mało który mąż chciałby się pochwalić takim nagraniem przed małżonką czy właściwie kimkolwiek innym. Trudno byłoby udawać, że wcale obie strony nie były sobą nawzajem zainteresowane i wcale nie zanosiło się, że sfinalizują to zainteresowanie w najbliższym łóżku.

Zaś mini kaseta VHS była jeszcze bardziej obciążająca. Tu już ewidentnie było nagranie zapewne z jakiegoś pokoju hotelowego. I nawet jak nie wszystko zmieściło się w kadrze to jednak nie mogło być wątpliwości, że uwieczniła baraszkowanie jakiejś parki. A nawet konkretnie seniora Sabatini z jakąś młodą i atrakcyjną brunetką w biurowym uniformie. Bo niekoniecznie musiał ją znać jako Tweety.

- Trochę mi go szkoda. Było całkiem przyjemnie. No ale biznes to biznes. - powiedziała wczoraj wieczorem szwajcarska imprezowiczka jako komentarz do tych dwóch kaset. No ale Carabinieri ją ostudził, że robili to wszystko aby zrealizować przysługę dla Ananquel.

- Myślę, że na razie Rodrigo niczego nie powinien podejrzewać. W czwartek umówiliśmy się na spotkanie w przyszły tydzień. No i czekaliśmy na ciebie jak chcesz to teraz rozegrać. Ja mogę zadzwonić do Ananquel i powiedzieć jej co mamy, umówić się na spotkanie i tak dalej. - zaproponował wczoraj były włoski detektyw dając znak, że czekali ze sfinalizowaniem tej całej sprawy na przybycie łysego Amerykanina.

- A ten fryzjer to też niezły ogier. - rzuciła niespodziewanie Tweety bo okazało się, że wczoraj tylko w dzień, jak Buck i Mi jeszcze kołysali się na pokładzie powrotnego promu ona zachęcona sukcesem z poprzedniego dnia pojechała do tego fryzjera senioriny Sabatini. Bez koleżanek bo uznała to za zbędne. Wybrała porę tuż przed sjestą gdzie tradycyjnie miasto zwalniało tempa. Więc i u fryzjera klientki w większości wychodziły niż przychodziły. Zaś Folco okazał się utalentowanym flirciarzem do tego jak mu się trafiła turystka o bratniej duszy to bardzo przyjemnie im się rozmawiało. Tak bardzo, że Falco zaprosił miłą dziewczynę aby pokazać jej zaplecze swojej firmy. No i w końcu wedle słów Tweety wylądowali tam w podobnym celu jak dzień wcześniej z księgowym w pokoju hotelowym. Tylko z tego nie miała żadnych nagrań. Ale uznała, że to zapewne jest to gniazdko miłości jurnego fryzjera więc zapewne jak odwiedza go seniorina Sabatini na prywatne strzyżenie to chodzą właśnie tam. Złodziejka uznała, że bez trudy dałaby się tam radę włamać na przykład w nocy i podłożyć to czy tamto. Ale problemem była długość taśmy czy dyktafonu czy kasety. Na pewno by nie starczyło na ileś tam godzin. Jednak w gabinecie Falco było okno i podwórko. Szwajcarka uznała, że może dałoby się tam kogoś zamontować z kamerą w jakimś oknie czy dachu. Tego jeszcze nie sprawdzała. No chyba, że Falco okazałby się taką przezornością jak u niej i zaczął od zasłonięcia żaluzji. To wtedy to by było na nic.

- No. A co tam na Margaricie? - zagaił Newman gdy już dał się wygadać koledze i koleżance jacy brali udział w romansowej prowokacji. A na tym polu Buck też mógł zdecydować co tu by można powiedzieć. Ogólnie Miguel wydawał się być nastawiony chętnie do obustronnej współpracy. Miał swoje ograniczenia ale jak na razie tam gdzie chodziło o ochotników i to co się dało załatwić za ich pomocą to raczej się sprawdzał. Uznał, że wyekspediowanie większych grup ochotników na szkolenia do Grenady powinno być w zakresie możliwości partyzantów. Wiadomo, nie z dnia na dzień cała chmara ale im dłuższa perspektywa czasu tym było to realniejsze do zrobienia. Jakieś wyjazdy do pracy na sąsiedniej wyspie powinny być odpowiednią przykrywką.

- Trudno powiedzieć jak zareagują władze z Caracas gdyby się zorientowały co się wyrabia pod ich nosem na sąsiedniej wyspie. No i zapewne zaczęliby od nacisków na władze Grenady. A nie każde państwo lubi szkolić obce bojówki, partyzantów czy terrorystów. - zauważył pułkownik w czwartkowe spotkanie. Nie był do końca taki pewny czy uda się to wszystko zorganizować tak aby władze obu krajów nie miały się do czego przyczepić. Ale uznał, że i tak warto spróbować. Im dłużej udałoby się prowadzić taką działalność tym lepiej dla nich. A byłe koszary brytyjskiej marynarki wojennej przypadły mu do gustu jako miejsce do szkolenia swoich rekrutów. I do tego całkiem blisko a już za granicą. Władze Wenezueli jak coś to by mogły próbować utrudnić przepływ ludzi i sprzętu na swoich wodach albo wodach międzynarodowych. Na podwórko Grenady to zapewne by się nie poważyli wpłynąć no ale to był już tylko drobny procent całej trasy wyspy na wyspę.

Dużo pewniej wypowiadał się w sprawie własnej wyspy. Tu obiecał zorganizować pierwszą grupę ochotników już po weekendzie. Musiał mieć parę dni aby wybrać i powiadomić zainteresowanych. Ale był dobrej myśli. A w ciągu kolejnych dni i tygodni zapewne zorganizują więcej takich grup. I to chyba wszystkim poprawiło humory bo wreszcie zaczynało się właściwe szkolenie tubylców coś o co od początku zabiegali partyzanci jeszcze na etapie prowadzenia negocjacji z wysłannikami AIM, zanim doszło do porozumienia i ostatecznie skorzystanie z usług tej organizacji.

Podobnie był dobrej myśli jeśli chodzi o akcję przeciwko miejscowym łobuzom. Zgodził się na ograniczenie aby przynajmniej na początku nie atakować służb mundurowych. I jakieś miejscowe grupy bandziorów wydawały mu się w sam raz aby “zaznaczyć obecność”. A i wśród jego organizacji poprawiłoby to notowania no i pokazało, że ci zagraniczni najemnicy naprawdę tu są, coś robią, działają no i jednak coś potrafią. Bo do tej pory to raczej niewielki procent konspiratorów Cantano miało z nimi bezpośredni kontakt. W każdym razie Miguel obiecał przygotować wstępną selekcję celów do takiej lokalnej akcji. Jednak w miarę możliwości wolał unikać drastycznych rozwiązań. Czyli nie zabijać z premedytacją całej bandy jak leci tylko kogo się da wziąć do niewoli. Zwłaszcza jakby się poddawał. W końcu to też są mieszkańcy tej wyspy a więc i potencjalni rekruci i wyborcy. Mają też swoich rodziców, rodzeństwo, rodziny którzy będą ich opłakiwać, zbierać na okup czy się mścić po ich śmierci. Nie chciał działać metodami mafijnymi i aby jego partyzanci byli odbierani jako kolejny gang w mieście. Poza tym wieści o takiej akcji i polityce wobec gangów rozeszłyby się i po organizacji spiskowców i po zwykłych mieszkańcach wyspy. Więc wyglądało na to, że wolał zastosować politykę otwartych ramion wobec takich zbłąkanych owieczek i nie zaczynać od brutalnych egzekucji. Pacyfikacja tak, pojmanie tak, śmierć w walce była do zaakceptowania, pokaz siły i sprawności bojowej jak najbardziej tak no ale kula w łeb tak z premedytacją czy jakaś czystka to już nie. Przynajmniej na początku, Cantano sam był ciekaw jaki odbiór takiej akcji będzie w społeczeństwie, wśród gangów i jego własnej organizacji. Zakładał, że pojmanie, pogrożenie palcem i danie drugiej szansy póki co powinno dać wszystkim do myślenia co i kto tu może. Nie mieli jak na razie tak drastycznej sytuacji aby przeć do ekstremistycznych rozwiązań. Zaś konfiskata mienia owszem mogłaby wesprzeć ich fundusze ale budziłaby też moralne podejrzenia, że to wszystko ma cel rabunkowy a tego wolał uniknąć.

- Dobrze to w najbliższym czasie wyślemu dwie pary agentów do Maracay i Caracas. Zanim się zaintalują to też pewnie minie trochę czasu. - Cantano zgodził się wysłać czwórkę swoich świeżo zwerbowanych agentów do wymienionych miast. W Caracas był główny port Wenezueli, i marynarki wojennej i wszelkich innych zaś w Maracay stacjonowała brygada spadochronowa którą zapewne kontynentalne władze mogłyby chcieć wysłać do stłumienia rebelii na niepokornej wyspie. Chociaż wydawał się powątpiewać czy udałoby się zorganizować tam jakąś komórkę przeciwlotniczą w odpowiednim miejscu i czasie. Tak daleko poza rodzimą wyspą, z ciężką i wyspecjalizowaną bronią przeciwlotnicza jakiej w tej chwili w ogóle nie mieli. Do tego trudno by było kogoś ewakuować z tak daleka i z głębi lądu a potem jeszcze przez tereny wrogiego morza czy powietrza więc misja zdaniem pułkownika byłaby bardzo wysokiego ryzyka. Do tego tacy chłopcy ze Stingerami musieliby siedzieć dokładnie na osi przelotu śmigłowców a było trudne przewidzieć którędy polecą. Takie ręczne wyrzutnie miały dość ograniczony zasięg, jak do tego doliczyć pole widzenia jakie miałby ich operator to kilometr czy dwa w tę czy tamtą i maszyny mogły się znaleźć poza zasięgiem rażenia takiej broni. Właściwie jedynie bezpośrednia okolica lotniska by dawała szanse na trafienie. Zaś okolice lotniska Maracay to z tego co pamiętam to był to dość odkryty teren, poza właściwym miastem. Jakieś osiedle było ale czy dostatecznie blisko czy udałoby się tam zainstalować na dłużej to już nie do końca był pewny. Ogólnie przywódca partyzantów nie wyglądał aby gorąco popierał tak ryzykowny i trudny do zrealizowania plan.


---



No i to mniej więcej mógł Buck przekazać kolegom i koleżankom jacy zostali w Barcelonie. A jak zostali to umówili się z Amim i jego biznesmenami co mieli kłopoty z lokalnym gangiem jaki ostatnio porwał ich znajomego Kolumbijczyka co to obiecał zrobić z nimi porządek. Wkrótce drzwi do restauracji rozwarły się z trzaskiem na oścież wpuszczając do środka rozpędzone podmuchy wiatru i chaos jaki panował na zewnątrz. Oraz grupkę klientów z których ostatni chwilę mocował się z drzwiami nim je zamknął odcinając ten napór wiatru. Okazało się, że to ci z jakimi się umówili.

- Witajcie przyjaciele! Co za cholerny wiatr! Jakąś gałąź odłamało tuż przed moim samochodem! - Ami przywitał się z czekającymi najemnikami przyjmując ton jowialnego wujka. I przy okazji robiąc za pośrednika pomiedzy obiema grupami. Przyprowadził ze sobą dwóch mężczyzn, jednego latynoskiej urody i drugiego białego. Obaj w średnim wieku, Latynos z pokaźnym brzuszkiem i marynarce, biały miał nieco mniejszy brzuch i inną marynarkę. Obaj wpasowywali się w stereotyp biznesmenów z drobnej działalności gospodarczej jacy stali u steru swoich interesów.

- To jest Diego i Jose. A to Buck, ten co wam mówiłem. - przedstawił ich sobie pracownik tutejszego ratusza z prawicowej partii.

Zamówili coś, poczekali aż kelnerka im przyniesie zamówienie i do tego czasu rozmawiali o drobnostkach. O tej przeklętej pogodzie, o osłabieniu ruchu turystycznego z powodu końca sezonu świątecznego i czekaniu na wielkanoc oraz lato gdy przyjeżdżało ich najwięcej. A to przekładało się na ich obroty w interesie. No a jak już siedzieli przy tym wspólnym stole i spoźnionym obiedzie no to mogli przejść do sprawy jaka doprowadziła do ich spotkania.

- No więc chcemy abyście zrobili porządek z tymi bandytami. I uwolnili Koyota. Bo jak jeszcze żyje to pewnie gdzieś go tam trzymają. No i właśnie jak nie to dowiedźcie się co z nim zrobili. W końcu to brat mojego zięcia. - Diego wyłuszczył jaka była ta sprawa. I mniej więcej pokrywało się to z tym co Ami mówił na początku tygodnia. Była banda Suareza jaka ściągała haracze od okolicznych sprzedawców, właścicieli lokali właśnie takich jak Jose i Diego. Oni tylko przyszli na to spotkanie aby nie robić tłoku no ale było ich więcej którzy cierpieli z powodu samowolki tych bandytów. Raz w tygodniu przychodzili po haracz “za ochronę”. No i trzeba było płacić. Jak nie to bili, wybijali szyby, robili kipisz i tak dalej. Psuło to interesy, goście czy klienci odchodzili z takich sklepów i lokali gdzie nie mogli czuć się bezpiecznie i to podkopywało interes jeszcze bardziej. Łatwiej było zapłacić ten haracz. No ale ciążył on jak kamień u szyi.

- Poszliśmy raz na policję. Przyjechali, obejrzeli, nawet tam poszli do tej ich nory. Jak wrócili to powiedzieli, że nie mają podstaw do zatrzymania. A potem “nieznani sprawcy” podpalili sklep Hugo bo to u niego zatrzymał się radiowóz to pewnie jakoś Suarez się dowiedział. A na reszcie ulicy powybijali wszystkie szyby w witrynach, naszli nas, straszyli maczetami, że nas porobią i zakopią w dżungli jak jeszcze raz zadzwonimy na policję. - Jose miał smętny humor jak to opowiadał. Widocznie to uciążliwe sąsiedztwo tutejszego gangu jemu i pewnie nie tylko jemu mocno dało się we znaki. Zwłaszcza, że po tamtym policyjnym razie zwiększyl im haracz “za karę i brak zaufania”. No płacili bo nie mieli wyjścia.

- Aż przyjechał Koyot. Taki trochę cwaniak, do żadnej uczicwej pracy na moje oko to on się nie nadaje. Ale twardziel, taki prawdziwy macho. Dał w zęby dwóm ludziom Suareza, reszta zwiała i powiedział, że to zwykłe patafiany i on zrobi z nimi porządek. Jak mu zapłacimy. No to pomyśleliśmy, że lepiej zapłacić raz i mieć już z tym spokój niż te pijawki będą nas sączyć bez końca. I wziął zaliczkę, potem zaczął tam coś sprawdzać, chodzić przy tym magazynie. Pytał się nas o różne rzeczy. Tak całkiem rozsądnie to wyglądało. W końcu powiedział, że wie jak ich podejść i, że załatwi ich w nocy. To było z tydzień temu. Ale jak poszedł to od tej pory nikt go nie widział. Pewnie go złapali. Szkoda. Dobry chłopak był. Wreszcie ktoś kto się postawił tym bandytom. - Diego pokiwał smętnie głową i zagryzł frytką ze swojego talerza. Chyba obaj już niezbyt się spodziewali, że zobaczą jeszcze Koyota żywego. Pewnie go pobili i w końcu zabili. A ciało wywieźli gdzieś do dżungli. Ale jednak wciąż była jakaś nadzieja, że jednak jeszcze tam dycha u nich w niewoli.

- No i jak załatwicie Suareza i jego bandę to my wam zapłacimy 3 000 $ za jego trupa i drugie tyle za jego bandę. Bo bez niego to oni i tak się rozpadną. Zwykłe rabusie i bandyci. No i Koyota jak byście uwolnili to też dobrze. Albo chociaż dowiedzcie się co z nim zrobili. Bo to chociaż chrześcijański pochówek by wypadało mu wyprawić. - Jose przedstawił im czego oczekują po tej robocie i ile mogą za nią zapłacić. Przede wszystkim chodziło im o pozbycie się Suareza i jego bandy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline