Skrytka w jednej z dziupli Prefecture Magisterium zawierała dokładnie to, czego skitarius się spodziewał. Nowy identyfikator, nowa tożsamość, nowa broń, pancerz, kogitator z danymi i sprzęt na misję. Nazywał się obecnie Ivegamius van der Drushal. „Ładnie” – pomyślał, jednak zaraz skarcił się w duchu. Uważanie czegoś za ładne czy nieładne było takie ludzkie. Czyli słabe, jakby to określili jego oficerowie prowadzący z Adeptus Mechanicus. Imię, jak i cała nowa tożsamość miały być tylko narzędziami do osiągnięcia celu.
Ivegamius przejrzał dane zapisane na kogitatorze. Ze wstępnych obserwacji wynikało, że ktoś sabotował produkcję czołgów Leman Russ w pobliskim kompleksie fabrycznym, tym samym zmniejszając zdolności operacyjne pułków pancernych Imperialnej Gwardii. Czyli świadomie i z premedytacją sprzeciwiał się świętej woli Omnisjasza. A skoro posiadał wystarczającą wiedzę aby niepostrzeżenie przeszkadzać w tworzeniu machin wojennych, to istniało duże prawdopodobieństwo na wystąpienie tech-herezji. Osoba z takim technicznym talentem raczej nie będzie się ograniczała do psucia czołgów. Do zadania Ivegamius mógł podejść na dwa sposoby. Wejść na teren fabryki incognito, jako nowy pracownik i badać maszyny tak długo, aż wpadnie na właściwy trop i elementy układanki wskoczą na swoje miejsce. Albo wejdzie oficjalnie, jako inspektor Malagry, ogłasza początek śledztwa i czeka aż komuś puszczą nerwy i spróbuje go wyeliminować. Od skrytobójcy, żywego czy martwego można było jak po nitce do kłębka trafić do zleceniodawców. Trzeba było ich wyśledzić, znaleźć, wyeliminować, a ciała oddać do przerobienia na serwitorów-niewolników.
Ivegamius zastanawiał się gdzie może być źródło problemu. W biurze konstrukcyjnym, na linii produkcyjnej, w zakładzie remontowym? Jakie części lub podzespoły psują się najczęściej? Wszystko było do ustalenia.
Ostatnią informacją na kogitatorze był termin i miejsce spotkania z lokalnymi przedstawicielami Cult Mechanicus i Gwardii, którzy mieli rzucić więcej światła na całą sprawę. Baza IG
Z wejściem na teren jednostki nie było problemów. Nowy identyfikator zadziałał prawidłowo i po chwili Ivegamius przemierzał szerokie ulice, po których poruszały się wojskowe ciężarówki. Ominął kantyny i ulicę handlową, przeszedł koło lotniska, słuchając muzyki silników startujących i lądujących Sępów oraz Valkirii. W końcu dotarł do celu wędrówki – parku maszyn. Miał jeszcze trochę czasu przed spotkaniem, więc chciał pogadać z mechanikami. Obejrzał czołgi, maszyny kroczące, działa artyleryjskie, bojowe wozy piechoty, pojazdy wsparcia technicznego i transportery a następnie udał się do warsztatu. W wielkim hangarze służącym jako miejsce do konserwacji i naprawy maszyn uwijało się kilkudziesięciu adeptów mechanicum. Ivegamius z lubością wciągnął do płuc duszne powietrze, przesycone oparami paliwa, zapachem galwanizowanego metalu i smaru do maszyn. Pogadał z mechanikami o dostawach promethium, częściach zamiennych, wymianie płyt pancerza a także niby mimochodem zagadnął o to co najczęściej się psuje i jak im idzie naprawa. Nie spodziewał się konkretów, ale z doświadczenia wiedział, że nie należy lekceważyć nawet okruchów informacji. Twierdza Imperialnej Gwardii
Ivegamius stawił się punktualnie na spotkanie, przedstawiciele Cult Mechanicus nie słynęli z cierpliwości. Przybył w tradycyjnym stroju Skitarii, czerwonym płaszczu z kapturem, spiętym pod szyją okrągłą zapinką. Widniał na niej symbol AdMechu – czaszka, której jedna strona była zwykłą tkanką kostną, a druga cybernetycznym konstruktem. W otoku zapinki widniała zębatka.
Skitarius mierzył jakieś metr osiemdziesiąt wzrostu i był przeciętnie zbudowany. Jego ciało jednak było dalekie od przeciętności. Większość stanowiły implanty, czasem powszczepiane tak gęsto, że na pierwszy rzut oka nie można było zauważyć, gdzie kończy się zbroja a gdzie zaczyna „ciało” Ivegamiusa. Zamiast twarzy miał stalową maskę, do której prowadziły różnorakie kable i rurki. Rolę oczu spełniały dwa okrągłe wizjery, świecące bladobłękitną poświatą. Mówił używając syntezatora mowy, co sprawiało, że jego głos brzmiał jak u gruźlika, którego ktoś dusi drutem kolczastym. |