| Ulotna powściągliwość Sakhrabaya 16 Sarenith 4707 AR; popołudnie, ulice miasta
Spiekota ustępowała, ustępowała z wolna rozwleczona w czasie jak przeciągnięta nuta. Powściągliwość okazała się odpowiednią postawą w niej się elf ugruntował. Kucharz nie potrafił opanować swej miłości do cynamonu i dodał szczyptę niemal do każdej potrawy, toteż bard jadł niewiele i raczej z nudów. Z początku uwagę skupił na ujętych w zgrabne rajtuzy nogach pań, albo zgrabnych nogach wyeksponowanych w trafnym odzieniu. Zaraz jednak przeniósł uwagę na krasnoluda, ten okazał się przecież trafny w etykiecie przy przywitaniu, posilał się za to bez skrępowania. Szczerość i obycie idące w parze przypadły elfowi do gustu na tyle by umilić wszystkim posiłek delikatną melodią wygrywaną na lutni. Melodią ku apetytowi Thurgruna utkaną, skrytą niby za innymi doznaniami, tło niezauważalne, a konieczne. Do dźwięków instrumentu dodawał czasem bezsłowną vokalizę. Grał zatem na zwłokę, bo nigdzie nie było mu śpieszno, przyszłość i tak nadejdzie.
Taras opuścił ostatni dedykując ostatnie nuty sprzątającej służbie, w zamian odbierając szczęście na strudzonych twarzach. Instrument zostawił w pokoju, za to na chude ramiona narzucił luźną pelerynę z jedwabiu koloru indygo, na głowę wdział kapelusz z liści palm i papirusu z dużym rondem. Poprawił przed lustrem makijaż.
Podczas przechadzki zamykał pochód. Tak więc wyszło, że szli od największego da najmniejszego. Nic podobnego, by Świteź ignorował gościa, przeciwnie między oficjalnymi wyjaśnieniami Rayyana opowiadał ciekawostki, choć Deirlial nie był pewien ile jest w słowach barda prawdy. Opowieści o łotrzykach, piratach, dżinach uwięzionych w dzbanach, spełniających namiętności, sadzających wczorajszych złodziej na tronach.
- Tu powstał pierwszy latający dywan, wkrótce wszystkie warsztaty na placu kobiercowym tkały podobne, tajemnica kryła się ponoć w wplatanych niciach specjalnego jedwabiu, zbieranego tuż przed przebudzeniem motyla. Niestety sztuka ta gdzieś chyba przepadła, bo ostatnio nie widziałem żadnego. Ostatnie rozeszły się nielegalnymi kanałami do miejscowych watażków.
Deirlial z łatwością rozpoznał w mowie Świtezia wschodnie akcenty. Dla odmiany zwrócił się w mowie elfów. Na co bard ze znów zauważalnym dialektem.
- Chwila przyjemności, a zostaje z nami na lata - wskazał na słodycze - pewnego dnia można nie wcisnąć się w kaftan. Otóż zajmuję się właśnie tym. Graniem na lutni, fecie, śpiewem, całkiem dobrze można się z tego utrzymać, a panienki i przygody to tylko dodatek. - tym razem to on się uśmiechnął, uchylił maski powściągliwości, błysnął jak pierwszy promień słońca po czarnej nocy. Jasno i wyraźnie. Świteź spodziewał się podobnego pytania, choć myślał, że zada go kobieta, może jeszcze zada. Podjął - Podejrzewam, że nasza przemiła Semiramis po prostu się mną znudziła i znalazła doskonały powód, żeby się mnie pozbyć z dworu na jakiś czas. - zawiesił - Może nawet jeśli wrócimy z tarczą pozwoli znów dla siebie śpiewać, to bardzo znaczna Pani Mecenas sztuki.
- Mówisz o niej z uczuciem.
- Owszem, kocham Semiramis jak siostrę, starczy mi do pieszczot jej służek w niej kocham charyzmę. - znów wziął oddech - A imię? - stopił elfa ciepłem spojrzenia - Jak coś ci zaŚwita, to powiedz.
Ale dwie przecznice dalej znów na twarzy maska. Uprzejma, ale zimna. Zbombardowana emocjami półorka na skraju pęknięcia. Do wszystkiego jeszcze obywatelska postawa Deirliala, Świteź wdzięczny, że kroczy przed nim drugi herold. Na ostatku, z cienia baldachimu i głębszego jeszcze cienia słomianego kapelusza ocenił zbiegowisko. Ruszając za towarzyszami porwał odruchowo mały cep. Za paskiem miał tylko sztylet w torebce zaś poprzeczny flet i puder.
Ostrzeżony zachowaniem wpierw Rayyana, a po wtóry Deirliala przekroczył ledwo próg przygotowany na ohydę. Zdrajczyni ledwie zatańczyła na estetyce i trzewiach, by zacząć kusić swym szalonym pięknem. Piekielna kałuża czerni w odcieniu szkarłatu odbijała strop warsztatu i wisielca malując podobne rzeźbą w czerwonym obsydianie. Świteź się zachwycił, skruszył maskę, buźkę porcelanową rozłupała egzaltacja. Bard rozważał czy ktoś zapewne specjalnie to zaplanował, czy może to ulotny urok śmierci. Szarańcza pochłonie grzeszników
Głodna duszy i ciała
Niezmordowana,
Krucjata Niewolników - dokończył
Kamień w pierścieniu hipnotyzował. Kim był ten człowiek trawiła elfa ciekawość, dość bogaty sądząc po sadle i szatach. Nie mógł się oprzeć Świteź, cofnął pod ścianę w głąb, w cieniu skrył. Szeptał głosem gruchającej gołębicy kreśląc zgrabnymi paluszkami w powietrzu jakby trącał struny niewidzialnej harfy, następnie przerzucił się na wydobyty z niewielkiej torebki przy pasku poprzeczy flet i zaklinał siły ciążenia. |