Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2023, 19:17   #47
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Caitiffka leżała sztywno na posłaniu, wpatrzona w ciemność sufitu piwnicy. Ludzkie odruchy zaczęły zajmować ciało wampirzycy, gdy wspomnienie snu ją zalewało - bezklanowa drżała jak przerażony śmiertelnik.

To on...
Tzimisce.

A tamto... to ja, czy...
...czy to przepowiednia...
...wyjaśniająca co się stało z Giovannim...?

Ann zadrżała silnie, gdy lód przeszedł jej po kręgosłupie. Sny zawsze były... problemem. Wampirzyca po Przeistoczeniu nie mogła się ich pozbyć, napadały każdego dnia. Czasem zdawały się niepokąco sugerować zdarzenia, ale te w Stillwater... to przebijało je wszystkie.

A czekało na nią niecodzienne spotkanie, którego była jeszcze nieświadoma.

***

Wciąż spięta Ann nie przyjęła dobrze tonu mężczyzny. Zachowywał się jakby miał tu przewagę... a Ann miała tego wystarczająco.
- Jak na śmiertelnika nie znasz swojego miejsca. - mruknęła nisko - Jesteś intruzem. - stanęła bliżej za jego plecami - Wytłumacz się, bo za śniadanie zrobisz, bydło. - zagroziła, tonem jaki znała z doświadczenia. Nie da śmiertelnemu warunków stawiać!
- Jestem gościem. Zostałem zaproszony, a właściwie poproszony by rozwiązać wasz problem.- odparł flegmatycznie człowiek sięgając do kieszeni, po talię kart którą powoli tasował.
- Lubisz hazard?
- Co to za pytanie? - zmarszczyła brwi - A William potwierdzi lub zaprzeczy twojej historii. Dla mnie Wyglądasz jak zwykły śmiertelnik.
- Cóż… kto jak kto, ale Kainitka powinna wiedzieć, że pozory mylą.- odparł mężczyzna wyciągając losowo trzy karty i kładąc je na stole w kształt trójkąta. Przechylił się na ppprawo przewracając się wraz z krzesłem i… wsiąkł w powietrze. Po prostu zniknął.

Wampirzyca zaczęła się obracać i rozglądać zdezorientowana. Od razu weszła w tryb walki, jeżeli okaże się, iż człowiek zechce ja zaatakować.
Zobaczyła go nagle siedzącego na stole, tylko był… eee… tak jakby eteryczny? Uśmiechał się ironicznie przyglądając jej zachowaniu.
- Czyli prawdziwi magowie wciąż istnieją... - odparła nie do końca zadowolona, że jej próba zastraszenia nie wyszła.
Mag znów znikł, a Ann “usłyszała” obce myśli w swojej głowy. Obce obrazy… które formowały się w słowa “Co to znaczy, wciąż istnieją? Przecież wezwaliście przecież nas.”
- Ostatni magowie, których widziałam... - skrzywiła się - Więcej gadania i zabawek niż bycia magiem…
- Magowie to prestidigitatorzy. Nie robią sztuczek by zabawić publiczność.- usłyszała za sobą. - Mogę zapalić?


[media]http://sooguy.com/wp-content/uploads/2013/08/NinthGate_Smoke.jpg[/media]


Mężczyzna sięgnął po papierosa.
- O jakich magach, mówisz?- zapytał.
- Nie ma sprawy... - zaryzykowała, bo to nie jej mieszkanie było - Nowego Jorku. Taki przebieraniec i zbuntowana nastka.
- Niewiele mi to mówi. W Nowym Jorku, tuż pod nosem Technokracji, działa kilkanaście grup magów.- odparł mężczyzna zaciągając się dymem, następnie podszedł do stołu i zebrał zostawione tam karty. - Więc… gdzie jest gospodarz? Gdzie jest William, zakładam że jesteś jego… protegowaną?
- William pewnie niedługo przyjdzie. Ja... po prostu on mnie przygarnął, to w tym sensie jestem protegowaną.
- Miło z jego strony. Rozejrzałem się wstępnie po obiekcie. Wygląda… bezpiecznie. Nie wydaje mi się by pieczęcie zostały naruszone. Z drugiej jednak strony notatki ich twórcy są mętne i chaotyczne, więc… sprawa wymaga dokładnego zbadania. Na jakiej podstawie sądzicie, że… bariera osłabła?- zapytał na koniec.

- Musieliśmy walczyć z potworem, co uciekł ze szpitala. W trójkę go przegoniliśmy. - Ann teraz z jakimś zainteresowaniem na człowieka patrzyła.
- Hmm… i ten potwór był… obcy? Nie był jakimś dziwnym wilkołakiem, fomorem czy inną kreaturą z legend? - zapytał mężczyzna po chwili namysłu.
- William i Książę mówią, że był ze szpitala. To było... Jakby wielka małpa z wieloma lapami, szybka, zwinna i wyraźnie głodna. I niezbyt cierpiąca obrażenia z broni.

- Interesujące. - Mężczyzna wyjął z kieszeni notatnik i zanotował słowa Ann. - Hmm… nie przedstawiłem się.
Wyciągnął dłoń ku Ann. - Jestem Vincent LaCroix.
- Ann Paige. - przyjęła dłoń maga, ciągle badając go wzrokiem - Masz w domu namalowane magiczne symbole? Biblioteki ksiąg, z którymi się nie rozstajesz? Szaty?
- Paige… nazwisko brzmi znajomo. - zamyślił się LaCroix i dodał. - Magowie też idą z duchem czasu. Mam czytnik e-booków. Książki też, ale w posiadłości. Nie wożę ich ze sobą. Cóż…- wskazał kciukiem na leżący tom.- … z małymi wyjątkami.
- Nie jesteś może tak dobrym magiem jak nasi, ale na więcej nie liczę. - dodała niewinnie.
- Zabawne, że tak sądzisz. Bowiem klan Tremere ma kompleksy na naszym punkcie.- odparł ironicznie Vincent uśmiechając się z papierosem w kąciku ust.

Tymczasem do pokoju wszedł William. Toreador rzekł uprzejmie. - Witam w moim domu. Jestem William Blake, a ty?
- Vincent LaCroix z “Oeil du futur” - odparł Vincent, a wampir się uśmiechnął szerzej.- Cieszę się, że wasza organizacja nadal honoruje stare umowy.
- Zakon Hermesa nigdy nie lekceważył tradycji.- odparł uprzejmie LaCroix.
- Och, a więc to ci co skierowali do tych magów. - spojrzała na Williama.
- Oczywiście. - potwierdził Blake, a LaCroix wzruszył ramionami. - Chcieliście szukać czegoś w cyfrowej pajęczynie. Oni potrafią się w niej poruszać.
- O tych magach mówiłam. - odparła do Vincenta.
- Nie znam ich osobiście, ale ich zakonspirowana organizacja jest kompetentna jeśli chodzi o wyciąganie tajemnic z komputerów innych. - stwierdził niedbałym tonem mag, a Blake spytał. - Gdzie się zatrzymałeś i na jak długo?
- Zatrzymałem się tutaj. A na jak długo… nie wiem. Pewnie co najmniej kilka dni i nocy. Sprawdzanie czy zabezpieczenia są szczelne i odkrycie gdzie puściły, to koronkowa robota. Pośpiech przy takich zadaniach nie jest polecany. - ocenił Vincent.

Ann z zaciekawieniem obserwowała maga.
- Pokażesz magię? Znikanie nie było wystarczające. - wyglądała na bardzo podnieconą opcją - Proszę.
- Nie sądzę. Sztuka nie jest czymś do zabawiania tłumów. - odparł mężczyzna ćmiąc papierosa. - Nie wspominając o tym, że naginanie praw natury może kumulować paradoks. A jego… eksplozja… cóż… przypuszczam, że szpital jest właśnie przykładem tego do czego może doprowadzić. Poza tym, nie specjalizuję się w efektownych sferach. Manipulowanie przypadkiem nie jest tak widowiskowe jak ciskanie kulami lodu za pomocą Sił.
- Ann znajdź mu jakiś pokój na piętrze. Ja zadzwonię do Księcia. Mam wrażenie, że wypadki z wczorajszej nocy spowodują dziś awaryjne zebrania naszej małej gromadki. - wtrącił William.
- Jasne. - nagle pochwyciła maga pod ramię ręki bez papierosa - Chodź, pokażę ci pokój, ustalisz jak co chcesz tam mieć. Pogadamy... - uśmiechnęła się do Vincenta.
- Jeśli chcesz zobaczyć magię, to możesz towarzyszyć mi podczas mojej roboty przy budynku. - rzekł ugodowo Vincent dając się porwać wampirzycy.

Ann porwała Vincenta na piętro domu Toreadora, otwierając przed nim drzwi do jednego z pokojów.
- Nasza Tremere zebrała elektryczność z miejsca, aby porazić wszystkich w przestrzeni. - dodała z zadowoleniem - Ty byś też tak potrafił?
- Jak już wspomniałem, nie używam Sił. Nie potrafiłbym tak.- odparł mężczyzna wzruszając ramionami. - Jeśli staję do walki, to moje sztuczki są bardzo brutalne choć mało widowiskowe.
- Ale widać, że to musi być magia. - uśmiechnęła się - W sumie... czy wampirze moce to też jest magia?
- Nie… nie są. Wampirze moce wypływają z ich krwi.- wyjaśnił mag.- My zaś dosłownie zmieniamy rzeczywistość, co może się odbić czkawką, bo rzeczywistość nie lubi być zmieniana.

- To czemu nie nauczycie jej rezonu? By działała jak chcecie?
- Dlatego moja droga, że Technokracja obecnie jest panuje nad Śpiącymi i jej dążenie do dominacji technologii i nauki sprawia, że mistycyzm zostaje wypchnięty z naszego świata. Nie ma już gryfów i smoków i chimer i innych mistycznych kreatur głównie z tego właśnie powodu. Maga jaką ja praktykuję jest spychana na margines.- zaśmiał się nieco smętnie Vincent.- Być może przyjdzie czas, że nie będzie już miejsca dla wampirów i wilkołaków… technologiczne i naukowe spojrzenie na świat podetnie podstawy ostatnich mitów. A może i nie… na wasze szczęście, w Hollywood wampiry i wilkołaki są popularne. Śpiący podświadomie nadal w was wierzą. W smoki już nie.
- Więc Tremere też nie powinni móc czynić magii? - wyglądała na zdziwioną - Jak dla mnie nie przejmują się spalić cię kulą ognia…
- To co oni nazywają magią, jest ich próbą naśladowania Sztuki.- westchnął Vincent.- Wiedz bowiem moja droga potęga Magyi polega na jej elastyczności. Tremere może opanować sztukę wzniecania ognia, ale Mistrz Sił może ciskać kulami ognia, lodu i błyskawic na zmianę. Tremere musi zaś opanować od nowa każdą z ścieżek taumaturgicznych, by móc robić to samo. Sztuczki Tremere jak wszystkie ścieżki krwi Kainitów są bardzo sztywne i ograniczone w użyciu.

- A... czy to często się dzieje, że stajecie się Tremere? Przecież nie macie eliksirów nieśmiertelności... Tak mi mówiono.
- Cóż, tak jak wy macie swoją Golkondę do której dążycie, tak my mamy swoje wstąpienie którego z pomocą naszych awatarów chcemy osiągnąć. - odparł enigmatycznie LaCroix. - Nie wiem ilu magów decyduje się na dołączeniu do twojego klanu. Nie słyszałem o żadnym takim przypadku.
Caitiffka lekko się zaśmiała.
- Nie należę do Klanu Tremere, ale mam z jego członkami dużo do czynienia. - wyjaśniła - Jedna z nich mi powiedziała, że dużo magów nie zostaje Przemienionych, ale jednak część tak. Choć nie wiem ilu z prawdziwego wyboru.
- Może tak robią w Europie ?- zastanowił się Vincent i wzruszył ramionami dodając.- Możliwe że część magów wybiera tą… ehmm… karierę, ale to raczej bliżej śmierci, jeśli już.
- Ty byś też to wybrał blisko śmierci?
- Powiem ci jak już będę rachitycznym staruszkiem.- zaśmiał się ironicznie Vincent. - Niestety, ja lubię papierosy, wino i kobiety. Nie chcę z nich rezygnować dla namiastki nieśmiertelności.

- Czy... często wam się zdarza, że ktoś z was... nie umie nic poza podstawową magią? - zapytała.
- Nie bardzo rozumiem co sugerujesz. - stwierdził zdziwiony Vincent.- Cóż… rzadko który mag opanowuje wszystkie sfery, ale każdy ma swoją specjalizację. Aspekt rzeczywistości, którym potrafi manipulować lepiej niż innymi.
- Chodzi mi, czy zdarzają się magowie, którzy nie są w stanie przejść dalej niż podstawy w czarowaniu. Niezależnie jaką ścieżką.
- Hmm… nie słyszałem o takim przypadku. Jeżeli zostajesz magiem, to zawsze masz konotację w kierunku jednej ze Sfer. Owszem w pozostałych możesz ledwie liznąć podstawy, ale tą jedną zawsze opanujesz w znacznym stopniu.- zastanowił się Vincent.
- A.... magia Tremere?
- Magia Tremere nie jest Magyią. To moc krwi… jeśli nie ma do niej talentu to pewnie ma… do czegoś innego? Z tego co wiem każdy klan praktykuje co najmniej trzy różne… jak je zwą, Dyscypliny? - zastanowił się mag.


***

Gdy zeszła na dół William czekał już na nią z Lukrecją w stroju niewątpliwie do Ventrue należącym. Jej blond-ghulica musiała go przywieźć ze sobą.
- Pewnie cię nie zdziwi, że na książę zarządził awaryjne zebranie całego gangu Stillwater.- stwierdziła Lukrecja na powitanie.
- Podejrzewałam. - Ann spojrzała po Lukrecji - Wszystkie obrażenia zniknęły?
- Tak… i moja podopieczna jest obecnie bardzo zmęczona.- przyznała wampirzyca.
- Kiedy jest to zebranie?
- Teraz. - odparł krótko William.
- Tutaj?
- Nie… w moim Elizjum, więc jedźmy. Williamie co to za śmiertelnik kręci ci się po domu?- zapytała na koniec Lukrecja.
- Mag. - odparła Ann szybciej.
- Zajmuje się sprawą zapory wokół szpitala.- odparł William wyjaśniając.- Chodźmy.
Lukrecja kiwnęła głową i pierwsza ruszyła ku drzwiom.
Ann od razu za nią ruszyła.
- Uroczo ci było w moich ubraniach. Serio.
- Mi we wszystkim uroczo moja droga.- mruknęła zmysłowo zerkajac przez ramię.- I bez ubrań też wyglądam urokliwie.
Blake wzruszył ramionami decydując. - Pojedziemy we trójkę moim samochodem.- Jakoś się… ściśniemy.
- Uroczo to co innego niż podniecająco. - zaśmiała się i zgodziła się z Williamem.
- Jestem zachwycająca… - stwierdziła Lukrecja, a wampir tylko pokręcił głową załamany tym gdzie podąża rozmowa.
- Przynajmniej nie dla Williama.- wyszczerzyla się.
- Ma skrzywiony gust.- oceniła zimno Ventrue, gdy podchodzili do samochodu.

***

Zebranie było inne niż te w których dotąd Ann uczestniczyła. Nie było stolika pokerowego, kart, przekąsek. Nastrój panował ponury i atmosferę można było kroić nożem. Nawet Garry wyglądał na… trzeźwego. Zgromadzili się tutaj wszyscy Kainici (poza Ravnoską oczywiście).
- Jak już wiecie, Tzimisce jest w naszej domenie. Nie wiemy gdzie się skrył i Garry go nie wytropi. Tzimisce znają jego Dyscyplinę i ten zapewne wie jak się ukryć przed szpiegami naszego Gangrela.- zaczął przemawiać Joshua.- Moi ghule przeszukali pobojowisko. Są tam spalone ghule Giovanniego oraz jego nieumarły. Nie ma śladu po samym Gino.

Ann spojrzała w podłogę i nagle odezwała się.
- Zmienił go…
- Zmienił? - zapytał Joshua, a wszystkie spojrzenia skupiły się na Ann.
- Tzimisce go zabrał i zrobił... z niego... coś. Możliwie... - wzdrygnęła się.
- Zgadzam się z tym, że porwał.- rzekł Smith i zwrócił się do Lukrecji.- Może opowiesz co właściwie się stało.
Ventrue wzdrygnęła się i po chwili zaczęła opowiadać o wczorajszym wydarzeniu. Nie wiedziała wszystkiego, co wiedział Giovanni. Nie wiedziała czemu udał się on właśnie w tamtą część lasu. Był jednak przygotowany na konfrontację… on i jego ludzie. Niestety niewystarczająco.
Sam Tzimisce trzymał się z tyłu, gdy jego kreatura zlepiona z kilku niedźwiedzi i innych bestii rzuciła się do walki, wraz z klonami łysych typków z uzi i miotaczami ognia.
- Bracia krwi. Słyszałam o nich. To klan służebny stworzony przez Tzimisce właśnie.- wtrąciła Nadia.- Hmm… czyli… nie ma oparcia w miejscowych.
- W każdym razie…- Lukrecja zaczęła opowiadać dalej o starciu, w którym była uczestniczką. Bardzo niechętną uczestniczką. Ventrue nie owijała w bawełnę od razu stwierdzając, że przede wszystkim próbowała się wydostać z pierścienia ognia i spod ostrzału sług Tzimisce. I że zaraz po przebiciu się rzuciła do pospiesznej rejterady… nie widziała więc końca tej walki.

- Giovanni dopiero teraz się wkurzą.... - westchnęła francuzka.
- Z pewnością. Niemniej musimy ich poinformować… i skierować ich gniew na Tzimisce właśnie. - westchnął William drapiąc się po karku. - Powinniśmy zapewnić ich o… naszej chęci pomocy w tej kwestii.
- Nie widzę powodu byśmy się im podlizywali. - warknął Larry splatając ramiona razem.- To było ich śledztwo i ich pomagierzy. My daliśmy im miejscowych przewodników, a nie ochroniarzy. Nie nasza wina, że Piscati ugryzł więcej niż mógł przeżuć.
- Lepiej nie mieć na raz wrogiego Tzimisce i Giovanni. - mruknęła Caitiffka - Jeden na raz... A do tego czemu marudzisz Larry? Zwiększymy szanse, że też będziemy walczyć z Tzimisce.
- Ten…Tzimisz… on chyba nie jest naszym wrogiem. - wtrącił Clyde drapiąc się karku. - Jak na razie załatwił jednego Giovanni, potem drugiego… ale nikogo z nas nie ruszył. Lukrecja uszła z życiem i chyba nikt jej nie ścigał.
- Nooo… ten Tzimisce ma chyba jakieś porachunki z nekromantami.- zadumał się Garry popierając tezę Clyde’a.
- Łysego jeszcze przed aferą z Giovanni widziałam w mieście. - zastanowiła się - To co? Będziemy po prostu biernie czekać, bo może nic się nie stanie? - zapytała z lekką irytacją.
- Nie… poszukiwanie Tzimisce jest jak najbardziej w naszym interesie. - przyznał szeryf i podrapał się po karku. - Na razie jednak mamy problemy z tropami i… liczebnością. Nadio, Tzimisce to wrogowie twojego klanu. Może Augusto wzmocni nas jakimiś Kainitami, jeśli go poinformujemy o sytuacji. Może nawet podeśle gargulca, co?
- Na gargulca bym nie liczyła.- westchnęła ciężko Nadia. - Ale może jakiś mag się nam trafi… może… NIe oczekuj wiele.
- Trzeba będzie wyłożyć kasę i wynająć kogoś z nowojorskich Gangreli lub Brujah. - tym razem szeryf zwrócił się do Blake’a.

Ann spojrzała na Lukrecję.
- Wiesz jak wyglądał ten Tzimizce?
- Szpiczaste rogi, kozie uszy… nieludzko… ludzka twarz o przeraźliwie wyrazistych rysach. - zamyśliła się Ventrue.- Tyle zapamiętałam, nie miałam okazji długo mu się przyglądać.
- Brujah są tani. - ocenił William.- I zazwyczaj solidni, choć nie do końca da się ich kontrolować.
- Znam Gangrela, który skusiłby się za mniejszą stawkę.- zaoferował Garry.
A Larry zaś dodał. - Ewentualnie można by poprosić… Papę Roacha o pomoc. Ma swoich detektywów.
- Raze? - zapytała Garry’ego.
- Raze by się chyba zgodził, za niższą niż zwykle stawkę. Ostatnio ciągnie go w plenery. - potwierdził Gangrel, a Lukrecja dodała. - Jest jeszcze mag, który zatrzymał się u Williama. Skoro jesteśmy tak zdesperowani by rozważać pomysł korzystania z lunatyków Papy Roacha, równie dobrze możemy i jego zatrudnić.
- Nie jestem pewien czy zechce. Fundacja do której należy chyba nie ma problemów finansowych.- stwierdził po namyśle Toreador. - Co prawda, mag pozornie ubiera się niedbale, ale nadal są to ubrania z wyższej półki.

Ann spojrzała na Nadię.
- Chciałabym zobaczyć naszą Tremere z tym magiem... - uśmiechnęła się wrednie.
- Nie wiem czym się ekscytujesz. W przeciwieństwie do większości młodych Tremere, ja byłam magiem i nie zamierzam się ślinić na jego widok. Ani robić głupich minek. - odparła sarkastycznie wampirzyca. - Nie mam w sobie przymusu udowodnienia mu, że ja też potrafię czarować. Bo nie żyję złudzeniami jak większość mego klanu.
- Nie o to mi chodziło. Chcę zobaczyć jak sobie z nim poradzisz, bo ma w sobie trochę dupka.
- Przecież nie będziemy go niańczyć, jeśli go zatrudnimy…- machnęła ręką Nadia z wyraźną irytacją. - Nieważne czy jest dupkiem, sybarytą, zbokiem czy satanistą. Byle by był profesjonalistą.

- W kwestii… wytropienia… może… wywróżymy?- zapytał Garry, a szeryf rzekł spokojnie.- Sny może bywają profetyczne w Stillwater, ale nadal są ruletką w dodatku z nieczytelnymi liczbami, a co do… Ravnoski, możemy u niej zamówić stawianie kart, ale wiesz… precyzyjnej wróżby nie postawi. Może mag? - tu spojrzał na Nadię uznając jej doświadczenie. Ta zaś rzekła. - Jeśli włada Czasem, jak ja władałam, może zajrzeć w przyszłość i przeszłość. Nie jest to jednak łatwa sztuka i zwłaszcza jeśli chodzi o przyszłość. I może zwieść na manowce. Zwłaszcza w Stillwater, w świetle ostatnio uzyskanych informacji.
Ann wyglądała niezbyt radośnie na wspomnienie o snach.
- Może spróbujemy z Ravnoską, a po wróżbie damy ją magowi, do uzupełnienia.
- To tak nie działa.- machnęła ręką Nadia. - To nie puzzle, gdzie każdy ma własne kawałki do wstawienia.
- Cóż, skorzystanie z wróżb Jaine nic nas nie będzie kosztować, w przeciwieństwie do pomocy maga, więc zostańmy na tym.- zastanowił się Joshua, a William dodał. - Jeśli zaczniemy zwracać na siebie uwagę w Nowym Jorku rekrutując kogo popadnie, to zwrócimy uwagę Księcia. Lepiej będzie wpierw porozmawiać z nim.
- Wiesz, że to oznacza rozmowę w cztery oczy. On nie lubi takich kwestii omawiać przez coś co da się podsłuchać, lub pośredników. - westchnął ciężko szeryf, a Blake dodał zgadzając się z nim. - Niestety.

- To kiedy chcesz się spotkać w Nowym Jorku z nim? - Ann zapytała Joshui.
- Na razie nie wiem. Wkrótce zapewne. Będę musiał do niego zadzwonić. Na razie… naradzamy się co do dalszych naszych planów. - zamyślił się Smith.- Załatwienie kwestii wróżby u Jaine, jest chyba najprostszym posunięciem i można załatwić od ręki. Raze i inni najemnicy z Nowego Jorku to już kwestia poruszenia naszych kontaktów w mieście Księcia. Wiem, że większość z was jakieś wpływy w Nowym Jorku nadal ma. Warto z nich teraz skorzystać.- spojrzał znacząco na Lukrecję, Nadię i Larry’ego.
Caitiffka zmarszczyła brwi.
- Książę Nowego Jorku interesuje się tymi zabójstwach, a było też tam bardziej... interesujące. Figura z ciał. Może to zaplusuje nam, by go przekonać do sprawy.
- Może…- odparł nie do końca przekonany szeryf.

- Wszystko to ładnie brzmi, ale…- westchnęła Ventrue. - … mam wrażenie, że omijamy najważniejszą kwestię szerokim łukiem. Mianowicie, co powiemy Giovanni i… kto z nas zgłasza się do szlachetnej roli posłańca przynoszącego złe wieści.
- Cóż…- Wiliam spojrzał na Ann.- … osobiście nawet nie wiem gdzie Giovanni mają swoją siedzibę, a niewielu z nas może wrócić do miasta.
Ann najpierw spojrzała na Williama, później na resztę wampirów.
- Wy tak serio? - mruknęła zrezygnowana - Niech będzie... jak Cyril nie będzie miał nic przeciw. - spojrzała na Williama.
- Ja rozumiem twoje uzależnienie od krwi, ale bez przesady… nie musisz pytać Cyrila, o pozwolenie, by zawiązać buty. - wtrąciła Nadia sarkastycznie. - I jeśli nie chcemy… robić przedwczesnego alarmu w mieście, to musimy… unikać nawiązania kontaktu z twoim opiekunem. Jeśli jest prowadzone wobec niego śledztwo, to telefon jego jest podsłuchiwany przez brzydali.
- Wiem, że nie byłoby mu miłe, gdybym wróciła, więc wybacz, że zależy mi na jego dobru. - warknęła z irytacją do Nadii.
- Uważam, że nie musisz się o to martwić. Po pierwsze nie wracasz, tylko wpadasz z wizytą do siedziby Giovanni, a po drugie… on ma ważniejsze sprawy na głowie niż twoje pojawienie się w Nowym Jorku. Zresztą niedawno byłaś i jakoś się z tego powodu nie załamał. - wtrąciła Lukrecja wzruszając ramionami. - To dyskretna misja, idealna dla ciebie… z powodu twojej klanowej przynależności.
- Co to ma niby znaczyć? - spojrzała na Lukrecję, z nowym wyrazem: poczucia urazy.
- My wszyscy jesteśmy klanowcami, co sprawia że jesteśmy poniekąd powiązani z miejscowymi Primogenami. W niektórych przypadkach te więzi są silne, w innych bardzo luźne. Ale prawda jest taka, że żadne z nas nie wjedzie do miasta niezauważone. I odpowiednie osoby zostaną powiadomione przez wtyczki na ulicy. Żadne z nas… z wyjątkiem ciebie. Ty nie masz klanu, nie masz powiązań… jesteś jedną z niezwracających większej uwagi krwiopijców którym łaskawie zezwala się istnieć. Tak jak populacja cienkokrwistych Nowego Jorku. - wyjaśniła spokojnie Lukrecja.- Nim plotki o twoim pojawieniu dotrą na szczyty władzy… ciebie już nie będzie w mieście. Jesteś tam prawie niewidzialna.
- Lubię twoją umiejętność opisywania gównianego apartamentu jak tego, co chociaż nie ma widoku na śmietnik. - odparła wolno.
- Możesz wiecznie narzekać na słabe karty jakie dostałaś przy rozdaniu, albo nauczyć się nimi grać. - stwierdziła Ventrue. - Twój wybór moja droga. Niemniej warto korzystać także z tych niewielu plusów jakie ci daje obecna pozycja.
- Mówiłam, że pójdę. - mruknęła - Kiedy?
- Jutro zapewne. Dostaniesz wieczorem raporty z miejsca zdarzeń, co by… Giovanni mieli co czytać.- wyjaśnił szeryf i potarł podbródek.- Kolejne zebranie, pojutrze? Podsumujemy co się nam udało załatwić poprzez nasze kontakty i osobiste śledztwa. Niech każdy spróbuje zrobić co w jego mocy.

Ann spojrzała na Williama.
- Mam sama motorem do miasta jechać?
- Możesz wziąć mój samochód.- zgodził się Blake, a potem spojrzał na Brujaha. - Albo Larry da ci coś ze swojej stajni.
- Larry? - spojrzała na Brujah.
- Znajdzie się coś stylowego i dyskretnego. - potwierdził Larry z uśmiechem.
- A po spotkaniu masz czas się pobić ze mną? - zapytała cicho i lekko zaczepnie.
- Czemu nie. - odparł cicho Larry wzruszając ramionami.
- To co mam powiedzieć, a co ominąć? - zapytała Joshuę.
- Nic… nie mamy nic do ukrycia w tej kwestii. - odparł szeryf. - Giovanni nie powinni odnieść wrażenia, że coś przed nimi ukrywamy.
- Mam więc wolną rękę, tak?
- Tak. - odparł Książe i zapytał.- Coś jeszcze mamy do omówienia?

- Pokój i rzeczy zaginionego? - wtrąciła Patty.
- Zostawić i zapieczętować. Niczego tam nie ruszamy. Po pierwsze mogą się tam znajdować sekrety nekromantów, których zniknięcie mogłoby ich wkurzyć. A po drugie… Gino mógł tam zostawić jakiegoś strażniczego ducha. Wolałbym uniknąć walki z wściekłym bytem tego rodzaju. - zadecydował Smith.
W tym momencie Ann przypomniała sobie słowa Cyrila. Na pewno byłby chętny poznać sekrety nekromantów, o bankowo... Potrząsnęła głową odganiając od siebie natrętną myśl.
- Jeszcze jakieś kwestie do omówienia? - zapytał Joshua. Nikt się nie odezwał.
- Dobra. To kończymy. William, ty pogadaj z Jaine Love, ja zajmę się jeszcze miejscem zbrodni wraz z Garrym. Reszta… ma wolną rękę w załatwianiu pomocy dla nas. - zadecydował szeryf kończąc zebranie.


***

Larry nie dawał Ann taryfy ulgowej. Uderzał mocno, celnie… zmuszał ją do unikania ciosów. I przewidywania przeciwnika. Twierdził, że najpierw musi nauczyć się obrony, zanim pokaże jej kilka ofensywnych sztuczek. Bili się na tyłach jego stacji benzynowej, pomiędzy starymi oponami tworzącymi niewysokie płoty.
Dziewczyna starała się unikać najlepiej jak potrafiła, ale nie ratowało to jej przed obrażeniami. Widać było tłumioną złość, którą starała się trzymać na wodzy. Nie przypominała w walce zastraszonego Bezklanowca, tylko Bezklanowca, który chciałby móc pokonać i brak siły go irytuje. Larry rzucił nią o ziemię z głuchym odgłosem. Ann warknęła gardłowo unosząc się cała poobijana. Gdy nadchodził kolejny cios, dziewczyna zaczęła unikać w ostatnim momencie.... wykorzystując tą chwilę, aby cisnąć w oczy Larry'ego trzymanym w pięści piachem z ziemi.
- Niezła próba…- Larry bez problemu uniknął tej fałszywej sztuczki. - Dobra na śmiertelników.
Kopniak w kolana powalił Ann na ziemię. - Na wampirów mniej skuteczna. Może gdyby ziemia była poświęcona? Albo to była sól?

Ann zerwała się z ziemi i nie słuchając nawet końca słów Brujah wybiła rękę, chcą wbić pięść w jego nos. Wyraźnie mogła inaczej widzieć obronę.
Tyle że Larry był lepszy od niej, o wiele lepszy. I o wiele szybszy. I o wiele silniejszy. Pochwycił jej dłoń, pociągnął za nią z olbrzymią siłą i cisnął Ann niczym szmacianą lalką, śmiejąc się przy tym.
Bezklanowa przyjęła reakcję Larry’ego jak zwykłe wyzwanie, co tylko bardziej ją zmotywowało. Złamaniem kręgosłupa zajęło się błogosławieństwo Kaina, aby dziewczyna mogła dalej próbować walczyć... a raczej nie dać się znowu połamać w trakcie.

“Powalczyli” jeszcze trochę, a właściwie to Larry poobijał zmotywowaną wampirzycę coraz bardziej rozczarowany jej zachowaniem. Ostatecznie przycisnął ją do ziemi mówiąc.
- Koniec na dziś. Mam jeszcze robotę do zrobienia.
- O co ci w ogóle chodzi? - zapytała patrząc z ziemi na Brujah.
- O nic. Po prostu nie mogę spędzić całej nocy na tłuczeniu się z tobą. Zwłaszcza, że nie próbujesz się nic nauczyć, tylko chcesz udowodnić sobie, że możesz zrobić krzywdę dużemu strasznemu Brujah.- odparł Larry splatając ramiona razem.
Ann prychnęła.
- Czy to nie byłoby równoważne zwycięstwu? - mruknęła - Uczysz się poprzez dążenie do niego.
- Filozofię zostawiam Toreadorom. Ty masz wykonywać polecenia podczas nauki.- zaśmiał się Larry, a potem spoważniał.- A tak serio, to na dziś wystarczy prania się po pyskach. Mój czas na takie przyjemności się skończył.
Dziewczyna stała na nogi z chrupotem kości.
- Jaki masz pojazd dla mnie? - zapytała masując kark.
- Jutro się dowiesz. Muszę sprawdzić co mogę ci pożyczyć. Nie martw się. To będzie porządna bryka.- zapewnił Brujah.
- Nie ma to jak marchewkowa karoca Willa?
- Blake urodził się za wcześnie by docenić prawdziwe amerykańskie muscle cary.- odparł z uśmiechem Larry.
- Podwózki do miasta mi trzeba. - stwierdziła po zastosowaniu - I sorry za dziś. Już nie będę.
- Nie ma sprawy. Któryś z moich chłopców cię podrzuci .- odparł z uśmiechem Brujah.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 11-02-2023 o 10:44.
Zell jest offline