Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2023, 21:12   #13
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dr Quartermain & Thurgrun

Zostawiając kontuzjowanego Rocco pod czujnym okiem Riony, Lara skierowała kroki na parter domu gościnnego z Thurgrunem, już w pełni odzianym. Mahmed okazał się być zajęty rozmową z innymi gośćmi na dziedzińcu - tercetem kupców w bogatych szatach i skrzących się od biżuterii, którzy w donośnych tonach opowiadali jakąś rubaszną historyjkę jeden przez drugiego. Młoda kobieta, zapewne córka gospodarza wnosząc po podobnych rysach twarzy, okazała się jednak w niczym nie ustępować swojemu ojcowi pod względem gościnności. Wysłuchawszy prośby medyczki, prędko zniknęła za drzwiami prowadzącymi do pomieszczeń pracowniczych.

W międzyczasie Thurgrun skierował kroki na tyły budynku, do skromnego ogrodu kłującego w oczy zielenią i kolorowymi kwiatami, na który wychodziło okno pokoju młodego Allayne’a. Wąskie ścieżynki z wielobarwnych płytek wiły się między schludnie utrzymywaną florą, miejscami rozwidlając się nieco wnękami z kamiennymi ławeczkami, oferującymi bardziej kameralne miejsca na zaczerpnięcie świeżego powietrza, niż główny taras zajazdu. Magus zatrzymał się przy jednej z tychże wnęk, dodatkowo ozdobionej poidełkiem dla ptaków z ciemnego metalu. Krasnolud uważnie przyjrzał się okolicy, ale nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy. Ba!, co więcej, teza o niewidzialnym agresorze zdawała się być coraz mniej prawdopodobna. Gładkość piaskowej ściany uniemożliwiała wspinaczkę w górę, do tego krzewy poniżej okna bujały się leniwie w nienaruszonym stanie. Akrobatyczne popisy również nie wchodziły w grę - pokonanie sporej odległości do najbliższego budynku wychodziło grubo poza humanoidalne możliwości.

Duet wrócił na piętro z naręczem artykułów medycznych - bandaży, nożyc, igły i nici - zapewnionym przez młodą Aaliyę. Rocco podczas ich nieobecności zdawał się odzyskać większość sił - już w koszuli podniósł się z podłogi i przysiadł na skraju łoża, młoda twarz straciła na bladości i zaczęła nabierać kolorów, nawet nienaturalny gorąc bijący od skóry zelżał znacząco, co Lara odnotowała gdy rozpoczęła opatrywanie rany. Mykael, który zajął miejsce w fotelu w kącie, również wyglądał już o niebo lepiej niż na korytarzu, nie licząc dobrze widocznego zmartwienia i skubania skórek u paznokci w nerwowym tiku. Którego nie zaprzestał nawet pod zirytowanym spojrzeniem Allayne’a.

Nic mi nie będzie — chłopak sarknął w stronę Taldańczyka, przewracając oczami. — Jestem w dobrych rękach.

Temu nie można było zaprzeczyć. Dłonie Lary działały pewnie, z wprawą i doświadczeniem widocznym nawet dla niewtajemniczonego spojrzenia. Rocco okazał się być przykładnym pacjentem, trwając dzielnie w miejscu, sycząc tylko gdy medyczka zaczęła oczyszczać ranę i włosy sklejone krwią. Przyczyny nagłego omdlenia nadal pozostawały dla doktor tajemnicą, ale brak historii podobnych zdarzeń u chłopaka wskazywał na odosobniony, losowy przypadek. Medycyna znała wszak nawet przypadki zdrowych osobników w sile wieku, którzy umierali nagłą śmiercią ni z tego, ni z owego. Omdlenia i nienaturalne temperatury ciała przewijały się również w medycznych pracach traktujących o przypadłościach, jakie wynikały z rozwijających się talentów magicznych, lecz siłą rzeczy postawienie takiej diagnozy wymagałoby ekspertyzy doświadczonego maga. Magia miała irytujący zwyczaj wymykania się metodzie naukowej.

Jakby nie było, nie było za wiele przesłanek, by martwić się o długoterminowy stan zdrowia młodego Allayne’a. Zwłaszcza że, gdy Lara skończyła go opatrywać, chłopak nie czekał z wygrzebaniem ze swojej torby podróżnej małego lusterka, w geście młodzieńczej ciekawości przyglądając się uważnie bandażowi na skroni.

Jak prawdziwy najemnik! — Zawyrokował lekkim tonem.

Riona parsknęła ze swojego miejsca, wsparta o biurko. Niepokój zupełnie ulotnił się z półelfki.

Oby tylko na tej jednej ranie się skończyło.




Dwa elfy i półork

Scena makabrycznej kaźni nie zyskiwała przy bliższym poznaniu, nie można więc było mieć Rayyanowi za złe, że nie dołączył do elfich towarzyszy w wejściu do magazynu, zamiast tego opierając się ciężko o ścianę przy drzwiach i oddając się uważnej obserwacji coraz bliżej krążących gapiów. Deirlial z kolei zagłębił się w magazyn pewnie, krocząc w stronę ciała płynnie ostrożnymi krokami, nie chcąc w jakikolwiek sposób naruszyć sceny zbrodni; Świteź postąpił krok za swoim pobratymcem, przezornie przekraczając próg budynku, by skryć się przed wszędobylskimi, ciekawskimi spojrzeniami przechodniów. Zwłaszcza że w chwilę później, po krótkiej i melodyjnej inkantacji, w powietrzu zawisła widmowo-mglista dłoń, która zsunęła pierścień z palca nieboszczyka, przenosząc go w powietrzu w stronę oczekującego barda.

Uczony w międzyczasie zatrzymał się na skraju czarno-czerwonej kałuży krwi pod wisielcem, pochylając się do przodu w celu bliższej inspekcji ciała. Rany na korpusie wyglądały na zadawane w swego rodzaju amoku lub szale, biorąc pod uwagę ich chaotyczne rozmieszczenie i zmienną głębokość pchnięć, a kąty pod jakimi zadane były cięcia utwierdziły elfa w przekonaniu, że zostały one zadane już po zawieszeniu denata na belce. Odchyliwszy poły szaty, oczom Deirliala ukazała się napuchnięta i sina twarz z zaszłymi krwią białkami oczu, ale nie zauważył nań żadnych innych ran. Podobnie jak na owłosionych plecach, gdy postanowił obejść ciało by przyjrzeć się mu pod każdym kątem, przelotnie zerkając w daleki koniec magazynu, gdzie znajdowały się szerokie drzwi, w których zapewne stawiano dwukółki, wozy i inne formy transportu towarów na sprzedaż podczas dnia pracy. Tak przynajmniej mniemał uczony, wnosząc że biurko ze schludnie ułożonymi papierami i materiałami piśmienniczymi było stanowiskiem kogoś odpowiedzialnego za księgowanie inwentarza przechowywanego w budynku.

Inspekcja Świtezia trwała o wiele krócej. Gdy pierścień wylądował w jego otwartej dłoni i elf przyjrzał się dokładniej szafirowi osadzonemu w złocie, jego uwagę przykuły rysy na krysztale. Rysy, które okazały się nie być skazami jak założył w pierwszej chwili, a wygrawerowaną, miniaturową runą będącą symbolem Błękitnego Konsorcjum, tymże samym którym oznaczone były towary na półkach. Kolejne zaklęcie umknęło spod palców Świtezia, rozlewając magiczny puls po wnętrzu magazynu i potwierdzając jego przypuszczenia - pierścień był magiczny. Związek kupiecki był na tyle bogaty i wpływowy w Qadirze, że należący doń kupcy sygnowali dokumenty, formularze, kontrakty i wszelkiej maści papierzyska składające się na biurokracyjny krwiobieg nie tylko własnymi podpisami, ale i niewidocznymi dla gołych oczu, magicznymi runami. Bard zważył akcesorium w dłoni, świadom że wartość biżuterii niekoniecznie wyrównywała ryzyko ewentualnego jej przywłaszczenia - Błękitne Konsorcjum nie zbudowało swojej fortuny na skrupułach.

Idzie straż! — Rayyan wysyczał od strony drzwi, wtykając głowę do środka. — Radzę wycho... heueugh...

“Heueugh” znaczyło, że półork wcale nie nabrał odporności na makabrę i na ponowny widok krwawego znaleziska znowu pozieleniał na twarzy, prędko cofając głowę i z trudem powstrzymując odruch wymiotny. Zdążył nawet odejść dwa, trzy kroki od drzwi, zanim elfy opuściły magazyn.

Tłum na placu zdążył zgęstnieć jeszcze bardziej podczas inspekcji miejsca zbrodni, ale nadchodzących strażników nie sposób było przegapić. Nie tylko z racji mundurów na które składały się posrebrzane napierśniki i zielone sauby, ale i ciżby rozstępującej się przed maszerującym kwartetem niczym morze przed hydromantą. Wojskowi zatrzymali się przed trójką nieludzi pod magazynem, łypiąc nań - zwłaszcza na Deirliala - podejrzliwie, spode łba. Świteź nie zmartwił się jednak, jedna z twarzy była znajoma.

Jahan — elf zagaił brodacza na szpicy w ramach powitania.

Tylko ciebie mi tu brakowało — Jahan burknął pod nosem. — Takie to już moje szczęście.

Strażnicy wyminęli tercet bez dalszych rozmów, tłocząc się pod drzwiami i zerkając do środka. Kwiecisto-soczysta wiązanka keleszyckich przekleństw wyrwała się z gardeł, podobnie jak parę kaszlnięć i nawet podejrzanie podobne do rayyanowego “heueugh” dźwięki. Jahan doszedł do siebie pierwszy, cofając się od progu i zwracając do najmłodszego oficera.

Młody, do kapitan po wsparcie, ino chyżo! — Strażnik uderzył się zamkniętą dłonią w pierś i prędkim krokiem ruszył wykonać polecenie. Brodacz z kolei wyprostował się i potoczył spojrzeniem po placu. Nabrał powietrza w płuca i ryknął imponującym basem. — Kto odnalazł ciało?!

Tak jak w pierwszych chwilach ludzie stłoczyli się wokół płaczącej kobiety, tak teraz nader prędko odsunęli od niej, nieomal tratując się nawzajem. Dwójka strażników, na skinienie głowy Jahana, ruszyła w tamtą stronę, a brodacz łypnął na trójkę nieludzi.

Wynoście się — zakomenderował zwięźle. — Widzę, żeście nic nie tykali i nie uśmiecha mi się tłumaczyć naczelnikowi w pałacu, dlaczego dręczyłem ulubionego wierszokletę dwórek. Ale naprawdę musisz się nauczyć nie wtykać nosa w takie sprawy, Świteź.

Pobożne życzenia — parsknął Rayyan, ale odpowiedziało mu tylko burknięcie i zbywające machnięcie dłonią.

Tercet wycofał się z powrotem przez plac, w kierunku zaułka z którego przybyli. Ciżba zdążyła w międzyczasie się przerzedzić, miejscami skondensować i zbić w pomniejsze grupki, zawzięcie dyskutujące między sobą półszeptem. Bez wątpienia na temat trupa w magazynie. Bard nie mógł przepuścić okazji do zasięgnięcia języka wśród ciżby i, po wzruszeniu ramion ze strony półork, zaczął krążyć po placyku, oddając się w najlepsze słownym grom bliskim jego sercu. Duet z kolei ulokował się na powrót pod herbaciarnią, a Rayyan w końcu odpowiedział na wcześniejsze pytanie Deirliala.

O tych burzach wiem niewiele, to i za wiele nie mogę powiedzieć. Nikt nic nie wie — półork wzruszył ramionami, poprawiając karwasz na przedramieniu. — Nadchodzą znikąd, w jednej chwili cieszysz się ciepłem lata, a w następnej łykasz piach. Szepcze się, że to jakaś kara boża, magiczna anomalia, gniew pustynnych duchów, szalony dżinn lub jeszcze bardziej szalony aeromanta. Za każdym razem jak przejdzie burza, niewolnicy znikają jak kamień w wodę, a ostatnio nawet zaczęli ginąć ludzie. Jak tam, w magazynie...

Rayyan machnął dłonią w stronę rzeczonego budynku.

Brzmi jak magia — Deirlial skomentował zwięźle.

Mhm, może, nie wiem. Nie wyznaję się na tym. Musiałbyś zapytać sarenritów lub arkanistkę Semiramis, ale odradzam — najemnik uśmiechnął się krzywo. — Nie należą do najprzyjemniejszych.

Świteź tymczasem krążył wśród gawiedzi, przepływając między jednym zbitkiem miejscowych, a drugim, strzygąc długimi uszami. Krążył i łowił, nasłuchiwał i zagadywał, zbierał ziarna informacji i oddzielał je od plew, odnotowując znaczące detale i wymijając coraz to kolejnych strażników, przecinających plac w kierunku miejsca zbrodni. Rzeczonych detali nie było za wiele, ale nawet te nieliczne fragmenty składały się w kształtny obraz. Tożsamość nieboszczyka pozostawała niewiadomą, poza faktem przynależności do Błękitnego Konsorcjum, co elf zdołał skonstatować już przy oględzinach pierścienia, jeszcze w magazynie. Sam magazyn należał do kupieckiego związku, będąc jednym z licznych budynków w okolicy rzecznego nadbrzeża, w których składowane były towary, zarówno te importowane, jak i te przeznaczone na eksport. Nikt nie był w stanie stwierdzić, kto był tam ostatnio, parę osób dedukowało że skład stał pusty od poprzedniego wieczora, nieliczni zastanawiali się na głos, dlaczego ciało zostało znalezione dopiero teraz, a nie z samego rana.

Widząc coraz to bardziej zniecierpliwione spojrzenia Rayyana, jakie wojownik posyłał w jego stronę, Świteź zakończył swoje manewry i ruszył w stronę czekających nań towarzyszy. Był już niemal przy nich, parę kroków zaledwie od herbaciarni, gdy donośny głos, którego źródłem była jakaś staruszka obwieszona ludowymi talizmanami, przetoczył się przez plac.

Widziałam szakala w ludzkiej skórze w burzowych tumanach! O oczach węża i pazurach czarnym jadem broczących! — Kobieta nie zdawała się być poruszona parsknięciami i pobłażliwymi spojrzeniami gapiów, ciągnąc niestrudzenie. — Wszystko przez to, że nie widzicie żmija, przez którego dom nasz krwawi! Tam, TAM!, się zagnieździł!

Gdy pomarszczona i plamista dłoń wskazała dumnie górujący na wzgórzu pałac, atmosfera na placu stężała. Ludzie rozpierzchli się na wszystkie strony w nagłym odpływie, byle jak najdalej od staruszki na tyle szalonej, by donośnie oczerniać majestat Jej Promienności. Strażnicy - na początku równie rozbawieni przedstawieniem - spoważnieli w jednej chwili, z ponurymi minami zaczynając wypychanie ludzi z placu. Nawet gdy strażnicze łapy zacisnęły się na krzykaczce, ta nie zamilkła.

Runą mury i opadną okowy, wspomnicie moje słowa! Oczy się wam otworzą, jak mnie się zamkną! Strzeżcie się szakala! Strzeżcie się szarańczy! Strzeżc...

Nic tu po nas — Rayyan stwierdził oczywistą oczywistość ponurym tonem. Wojskowi wypychali tłum w wyraźnym zamiarze otoczenia placu kordonem.

Tercet ponownie zagłębił się w labirynt ulic, zostawiając szaloną “wieszczkę” daleko za plecami.




Pałac Jej Promienności

Wedle jednych z pierwszych słów Świtezia, upalny gorąc zaczął lżeć tym mocniej, im niżej wędrowało słońce i im bliżej świetlista tarcza zbliżała się do linii horyzontu. Temperaturę stopniowo zbliżającą się do poziomów, do jakich przyzwyczajone były avistańskie ciała, powitali z ulgą, gdy opuścili już przyjemne schronienie domu gościnnego, kierując się krętym, miejskim labiryntem w stronę Wysokiego Miasta i znajdującego się tam pałacu Semiramis, za przewodnika mając elfiego barda i półorczego wojownika. Odświeżeni, wypachnieni i zadbani - chłodniejsze powietrze zyskiwało na tym, że nie groziło zburzeniem reprezentatywności jaką przybrali na audiencję. Reprezentatywność została jednak zburzona w inny sposób.

Plac o podnóży pałacu, zbudowanego na modłę staroqadirańskich zigguratów, zdominowany był przez marmurową fontannę imponujących rozmiarów, pośrodku której lśnił pomnik Sarenrae ze szczerego złota, ale to nie to przyciągnęło ich uwagę w pierwszej kolejności. Nawet nie kolorowe rezydencje wokoło, ani potężna i wysoka fasada siedziby Semiramis czy właściwe już zabudowania pałacu na szczycie kwadratowej bazy, flankowane bujną zielenią ogrodów. Nie, to proste stopnie - tyle stopni - prowadzące w tamtą stronę i strzeżone przez pałacowych gwardzistów gdzie stykały się z płytkami placu, stały się pierwszym centrum uwagi. Ścieżka ku górze przywodziła na myśl historie o wspaniałych okazach architektury, w których podwoje prowadził tysiąc stopni - rzeczywistość oczywiście miała się inaczej, ale nawet te parę dziesiątek schodów skutecznie spłyciło oddechy i wywołało krople potu na czoła. Przystanęli na chwilę u szczytu, w cieniu łukowatego przejścia, pod czujnym spojrzeniem gwardzistów o kamiennych minach. Daleko na północy, burzowa chmura piasku przesuwała się leniwie wzdłuż widnokręgu wyznaczanego przez wydmy i diuny.


Na spotkanie wyszedł im młody niewolnik o jasnej czuprynie, w beżowej szacie i z grubo plecionymi łańcuchami krzyżującymi się nad sercem. Kłaniając się po pas, młodzieniec gestem zaprosił ich do wkroczenia w przyjemnie chłodne wnętrze budynku, oznajmiając że czym prędzej poinformuje Jej Promienność o ich przybyciu i znikając w drzwiach prowadzących na wewnętrzny dziedziniec kompleksu pałacowego, uprzednio jeszcze prosząc ich o rozgoszczenie się. Rozgościć było się gdzie, to trzeba było przyznać; komnata wielkości trzech plebejskich chat obfitowała w siedziska różnego rodzaju - od miękkich puf, przez stosy poduszek, po sofy, fotele i szezlongi - z których jedno było wygodniejsze od drugiego. Grube dywany w qadirańsko-keleszyckie wzory zdobiły podłogę, ściany były ozdobione obrazami pędzli lokalnych mistrzów, a nad głowami lewitowały kolorowe lampiony. Sale powitalne takie jak ta były nieodłączną częścią domostw wszelakich, będąc miejscem gdzie goście mogli odpocząć, a tradycji gościnności, będącej fundamentem qadirańskiej kultury, i towarzyszącym jej rytuałom stać się zadość.

Wedle tejże tradycji, gdy tylko zajęli wygodnie miejsca, opadł na nich tabun niewolników ze złotymi łańcuchami na nadgarstkach, oferując szerokie misy wypełnione wodą (do przemycia dłoni i twarzy) oraz ręczniki lekko pachnące lawendą. Następnie na stolikach wylądowały karafki wypełnione wodą, winem palmowym i wielbłądzim mlekiem z miodem oraz kielichy ze srebra ozdobionego jadeitami. Pojawiły się i przekąski, piętrzące się na paterach - kiście winogron, suszone daktyle, granaty, cytrusy i słodkie gruszki. Do tego były też hebanowe deski, oferujące selekcję lokalnych serów.

Mocno zakorzenionym elementem qadirańskiej kultury było, jak się przekonywali, epatowanie bogactwem. Zauważyli to już w mieście, gdzie bardzo łatwo było wyłowić z tłumu tych, którym powodziło się w życiu, a teraz - otoczeni niemalże wulgarnym przepychem sali powitalnej - utwierdzali się w tym przekonaniu. Zwłaszcza patrząc na złote łańcuchy niewolników im usługujących, stylizowane na ozdoby i ich beżowe szaty, które choć były prostego kroju, nie były uszyte z pierwszego lepszego materiału. Błyszczące akcesoria, jak miarkowali Lara i Deirlial, symbolizowały nie tylko bycie własnością Semiramis, ale i charakter służby oraz zakres obowiązków - bransolety znaczyły nadgarstki najprostszej służby (w Absalomie zapewne nazwanoby ich trzema “P” - “przynieś, podaj, pozamiataj”), a łańcuchy oplatające korpus i krzyżujące się nad sercem jak w przypadku jasnowłosego młodzieńca, musiały oznaczać nieco lżejsze, bardziej umysłowe zadania im powierzane (być może służyli w charakterze posłańców, skrybów bądź dworskich asystentów?). Nawet przyjemnie chłodne powietrze komnaty świadczyło o pojemności sakhrabayańskiego skarbczyka, Thurgrun był pewien że w grube ściany wplecione były sprytne zaklęcia, które kontrolowały temperaturę komnaty.

Minęła już niemal godzina, gdy w sali powitalnej ponownie zjawił się jasnowłosy niewolnik, uprzejmie prosząc grupę o podążenie zań w głąb pałacu. Przecięli wewnętrzny dziedziniec flankowany po obu stronach zielenią ogrodów akcentowaną wielobarwnością kwiatów, z której ich uszu dobiegały radosne rozmowy dworzan i gości weń skrytych, przeplatane melodią wygrywaną na strunach harf. Kolorowe płytki pod stopami składały się w mozaikę, artystyczną interpretację Gwiezdnej Karawany, która otaczała kwadratową fontannę ozdobioną pomnikami czworga Władców Żywiołów w rogach. Niewolnik poprowadził ich jeszcze dalej, w górę kolejnych stopni - szczęśliwie już nie tak licznych jak te pierwsze - w szeroki korytarz, gdzie zieleń dalej dominowała wizję, acz w nieco innym wydaniu. Głęboki szmaragd był rodowym kolorem Semiramis, toteż pozostawał wszechobecny - dywany, liberie wolnych służących, sauby gwardzistów, szarfy mijanych po drodze urzędników, materiał mebli oraz zdobiące ściany gobeliny, wyszywane naprzemiennie srebrnym wężem Sakhrabayi i czarno-białymi bułatami Qadiry, utrzymane były w tej jakże konsekwentnie przyjętej stylizacji.

Niewolnik doprowadził ich do kolejnej komnaty w które krzyżowały się trzy korytarze, zatrzymując przed drzwiami z ciemnego drewna i pochylając w ukłonie. Dwójka gwardzistów strzegąca pomieszczenia bez słowa pchnęła odrzwia, wpuszczając ich do środka. Gdy tylko przekroczyli próg i ruszyli wzdłuż kolejnego dywanu, z Rioną na szpicy, od ścian odbił się znajomy głos Rahata, wchodzący w podniosłe tony.

Macie zaszczyt stanąć w blasku Jej Promienności, Semiramis Kishar Ismat, pani i protektorki Sakhrabayi, wiernej córy Qadiry, szlachetnej krwi Keleshu i regentki Maharevu.

Semiramis Kishar Ismat spoglądała na nich z góry, z podwyższenia w drugim krańcu komnaty, gdzie zasiadała na hebanowym tronie. Ciemne spojrzenie obramowane henną i głęboką zielenią makijażu skupiało się na przybyszach w wyrazie znudzonej uprzejmości, z chłodnym uśmiechem na brązowym obliczu. Dłonie, z których jedna ozdobiona była bransoletą stylizowaną na rodową żmiję, spoczywały nonszalancko splecione na podołku jedwabnej sukni, wyszywanej srebrną nicią w misterne kształty, które mieniły się w świetle zachodzącego słońca, wpadającego do komnaty przez okna za plecami możnowładczyni. Krwawo-złote promienie odbijały się również od wplecionych w kruczoczarną, gęstą kaskadę włosów srebrnych łańcuszków plecionych na qadirańską modłę, zwieńczonych miniaturowymi szmaragdami osadzonymi w szlachetny metal uformowany w kroplowate kształty. U stóp Jej Promienności spoczywał cętkowany przedstawiciel kociego gatunku, który przywodził na myśl lamparty, a w którym Deirlial rozpoznał ocelota zza Oceanu Arkadiańskiego.

Znany już grupie Rahat zajmował miejsce po prawicy Semiramis, epatując tą samą ilością urzędniczej sztuczności co parę godzin wcześniej. Po lewicy zaś znajdowała się czarnoskóra kobieta, obleczona od stóp do głowy w prostą abaję w mosiężnej barwie - zapewne wspomniana przelotnie przez eunucha Mukhata. Łańcuch wysadzany szmaragdami, bliźniaczy rahatowemu, potwierdzał urząd nadwornej doradczyni, a wąskie oczy intensywnego koloru miedzi i nienaturalna symetria twarzy zdradzały domieszkę niebiańskiej krwi w jej żyłach.

W dół szerokich stopni prowadzących na podest rozstawieni byli kolejni gwardziści, o równie kamiennych minach co poprzedni, które zdawały się być częścią służbowego munduru, z bogato wysadzanymi jelcami jataganów przy pasach. U samego podnóża schodów z kolei, zaledwie parę kroków od krańca dywanu gdzie zatrzymała się grupa, stało dwóch zaskakująco skąpo odzianych niewolnych - zaledwie w sandały, białe szarawary przepasane zieloną szarfą i niewolniczym, złotym łańcuchem oplatającym ich w biodra. Nagie, atletyczne torsy błyszczały od wonnych olejków weń wmasowanych, nawet przy kamiennej pozie jaką przybrali młodzi mężczyźni, z dłońmi za plecami i pochylonymi głowami. Gdy po chwili ciszy, przeznaczonej na ukłony ze strony gości, Semiramis przemówiła głębokim kontraltem, jeden z niewolników - nałożników, szeptała intuicja - o avistańskiej karnacji, również przemówił w wyznaczonych pauzach, przekładając słowa możnej na taldański.

As-salamu alaykum, witajcie na mej ziemi. Radam móc gościć was w mym pałacu i ponownie powitać panią w Sakhrabayi, magister Bruin. Wieść o waszym przybyciu uradowała me serce.

To wielka przyjemność, Wasza Promienność, powrócić do Sakhrabayi. W imieniu własnym i moich towarzyszy dziękuję również za zaszczyt audiencji i chciałabym skorzystać z tej okazji, by podarować Waszej Promienności skromny dar z moich rodzimych stron - Riona wyciągnęła przed siebie prostokątne pudełko z jasnego drewna, którego strzegła jak oka w głowie podczas wędrówki do pałacu.

Drugi z niewolników, o waryzjańskiej urodzie, odebrał podarek z rąk półelfki i, wspiąwszy się po stopniach, zaprezentował go Semiramis na klęczkach, ze zgiętym karkiem. Smukłe palce otworzyły wieko leniwym ruchem. Chłodny dotąd uśmiech zdawał się nabrać nieco ciepła. Sługa zniknął z pudełkiem w drzwiach w lewym końcu komnaty, przepędzony gestem magnatki.

To wspaniałomyślny podarunek, magister Bruin. Teraz pragnęłabym usłyszeć nieco o pańskich towarzyszach — ciemne spojrzenie prześlizgnęło się po twarzach gości, utkwiło w licu naznaczonym zmarszczkami. Semiramis władczym gestem wywołała Deirliala przed szereg. — Elf ukazujący oznaki starzenia, to prawdziwa rzadkość. Powiedz mi coś o sobie.

Po uczonym przyszła kolej na Larę, a po niej na Thurgruna. Później przemawiał Rocco, Frederic, Sigrun, Mykael i cała reszta ich grupy. Avistański niewolnik wiernie przekładał słowa tych, którzy nie władali keleszycką mową, ale ciężko było uwierzyć w to, że Semiramis potrzebowała takiego tłumaczenia. Twarz magnatki nie zdradzała jednak niczego, ciemne spojrzenie osiadało niezmiennie beznamiętnym ciężarem na przemawiających osobnikach, nawet gdy w którejś chwili do komnaty wślizgnęła się służka z wyzwoleńczym znamieniem na szyi i wyszeptała jej parę słów do ucha. Audiencja dobiegła końca na krótko po tychże introdukcjach.

Przyjmijcie me życzenia dobrej fortuny w ekspedycji — Semiramis przemówiła, gdy tylko ostatnia osoba zakończyła się przedstawiać. — Moi słudzy zajmą się wami, gdyż pewne kwestie wymagają mej bezzwłocznej uwagi. Niechaj Wieczny Płomień oświetla wam ścieżki.

Po prędkich ukłonach i podziękowaniach, grupa opuściła sale audiencyjną, odprowadzana ciemnym spojrzeniem Jej Promienności i z Rahatem oraz Mukhatą parę kroków za nimi. W kwadratowej komnacie czekała na nich mieszana grupa gwardzistów i niewolników, a gdy ciężkie drzwi zamknęły się za plecami doradców, aasimarka przemówiła pierwsza. Zaskakująco poprawnie akcentowanym taldańskim.

Magister Bruin, sprawy dotyczące ekspedycji możemy omówić w moim gabinecie. Najlepiej w kameralnym gronie nas i pańskich specjalistów, których role w przedsięwzięciu będą bardziej proaktywne, jak mniemam — parę urażonych spojrzeń zleciało w jej stronę, ale kobieta nie była tym poruszona. — Reszta pańskich pracowników może w międzyczasie zwiedzić pałacowe ogrody, gdzie czeka na nich poczęstunek. Gwardziści oraz słudzy będą nad nimi czuwać.

Mukhata nie siliła się nawet na fałszywą uprzejmość, najwyraźniej preferując pragmatyczno-bezpośrednie podejście. Riona jedynie przytaknęła bez słowa sprzeciwu (który byłby bezcelowy) i grupa rozdzieliła się. Większość avistańczyków udała się na zewnątrz, w stronę wielobarwnych ogrodów, prowadzona przez zbrojną eskortę i pochylonych niewolników. Drudzy z kolei zagłębili się jeszcze dalej w pałacowe korytarze, za przewodników mając posępną Mukhatę i napuszonego Rahata.




Gabinet okazał się być kolejną obszerną komnatą, tym razem jednak urządzoną w bardziej stonowany sposób, będącą częścią serii pomieszczeń we wschodnim skrzydle, przeznaczonych do użytku aasimarce. Tutaj nic już nie epatowało bogactwem i nie ociekało przepychem, pozostając domeną schludnego minimalizmu, w mniej lub większym stopniu okraszonego również pedantyzmem i ascetyzmem, mocno odzwierciedlając usposobienie Mukhaty. Przynajmniej na tyle, na ile zdążyli je poznać.

Półki potężnych regałów pod jedną ze ścian uginały się pod ciężarem dzieł nań zgromadzonych, o szeroko pojętej tematyce naukowej - dominowały tam woluminy i grymuary traktujące o arkanach magii, okultyzmie oraz ezoteryzmie, znalazły się również traktaty medyczne, księgi alchemiczne oraz prace historyczne. W kolekcji figurowały nawet księgi opatrzone znajomymi nazwiskami - “Thassilon - fakty i mity” autorstwa profesora Kazbara Wilgrima oraz “Materialne pozostałości Imperium Jistka w Południowym Cheliax” autorstwa sir Davida Quartermaina. Było też i pokaźnych rozmiarów biurko z materiałami piśmienniczymi i stosem książek, płócienne diagramy na ścianach oraz wzmacniane tubusy na półkach, przewiązane kolorowymi wstążkami. Na lewo od wejścia dominował z kolei stół otoczony prostymi krzesłami, z karafkami z wodą i kubkami w jednym krańcu, paroma pergaminami w drugim i rozwiniętymi mapami w centrum blatu. Wszystko schludnie zorganizowane, pieczołowicie zadbane i ułożone jak pod linijkę.

Rahat wkroczył do komnaty pierwszy, siadając na jedynym krześle po drugiej stronie stołu i gestem zapraszając grupę do zajęcia reszty miejsc. Za ich plecami Mukhata zamknęła drzwi gabinetu i, przykładając dłoń do ciemnego drewna, wyszeptała parę słów. Odległe dźwięki wpadając przez uchyloną okiennicę ucichły, wytłumione aktywowanym zaklęciem które owinęło mury. Arkanistka zajęła miejsce pośrodku stołu, rozkładając papiery w równych odstępach i podając złożony na czworo, zalakowany pergamin Rionie.

List od profesora sprzed dwóch tygodni — oznajmiła. Podczas gdy półelfka odczytywała wiadomość swojego mentora, aasimarka kontynuowała. — Podczas pańskiej nieobecności profesor Wilgrim poczynił znaczne postępy, finalizując mapowanie najbliższej okolicy Ward-Alsahry i nawiązując pokojowy kontakt z koboldzim plemieniem... tutaj. Wedle raportu sprzed dwóch tygodni który przyszedł z listem, grupy zwiadowcze natknęły się na parę ruin tu, tu i tutaj.

Dłoń aasimarki zaznaczała miejsca na mapie drobnymi, czerwonymi pinezkami.

Przepatrywacze odnaleźli również ślady wskazujące na obecność niezidentyfikowanych dotąd górskich plemion bądź klanów, zwierzynę rozszarpaną przez, cytuję, “jakieś monstrum” oraz rozległą sieć kawern. Owe znaleziska w naszej opinii nie stanowią bezpośredniego zagrożenia dla obozu w Ward-Alsahrze i nie ma powodów do niepokoju. Rzeczony raport był ostatnim, jaki dotarł do Sakhrabayi, lecz pragnę zapewnić was — Mukhata uniosła dłoń, wstrzymując zaniepokojoną Rionę — że Jej Promienność dba o bezpieczeństwo ekspedycji. Wedle wysłanego do Ward-Alsahry patrolu, na obóz nie spadło żadne nieszczęście, a profesor Wilgrim postanowił osobiście zbadać jedną ze wspomnianych ruin. Profesor jest przekonany, że obelisk który tam się znajduje wyznaczał swego czasu granicę Falhajy.

To doskonała chwila, aby nadmienić, że wedle prawa wszelakie znaleziska... — Rahat przerwał swoje milczenie. — ...o wartości kulturowej bądź historycznej należą do Jej Promienności. Podobnie jak wszelkie słowo pisane, które...

“Które stanowi własność intelektualną qadirańskich i keleszyckich przodków” - eunuch jedynie powtarzał warunki kontraktów, jakie podpisali jeszcze w Absalomie w obecności nie tylko Riony i przedstawiciela Pionierów, ale też miejskiego justycjariusza oraz kapłanki Abadara. Do tego w trzech kopiach. Rahat musiał być świadom tego faktu, gdyż przemawiał niestrudzenie, cytując warunki zawarte w umowie verbatim.

Rahacie, jestem pewna że magister Bruin nie przeoczyła tychże kwestii przy werbunku. Nie marnujmy więc czasu — Mukhata przerwała w końcu mężczyźnie. Uśmiech eunucha zbladł nieco, ale machnął tylko wieloznacznie dłonią i pozwolił arkanistce chwycić ponownie za stery rozmowy. — O poranku, przy zachodniej bramie, czekać będą na was zapewnione przez pałac wierzchowce oraz wóz z zapasami. Nie mieliśmy okazji wysłać najnowszej prognozy pogody do Ward-Alsahry, wobec czego, magister Bruin...

Mukhata podała półelfce pergamin zapisany schludnym pismem technicznym. Po chwili kolejny papier znalazł się w dłoni arkanistki, ale ten nie trafił ostatecznie w ręce magister Bruin.

Doktor Quartermain, przygotowałam dla pani listę najpowszechniejszej flory występującej na masywie Zho. Część z nich ma właściwości lecznicze, zaznaczyłam je zielonym tuszem dla szybszego rozpoznania. Na wszelki wypadek.

Aasimarka zamilkła i wyprostowała się w swoim miejscu, splatając dłonie. Miedziane spojrzenie omiotło grupę, jakby kobieta na coś oczekiwała. Rahat odchrząknął gdy cisza zaczęła przedłużać się niekomfortowo, z iskrą szczerego rozbawienia w oczach.

Czy mają państwo jakieś pytania?
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 05-02-2023 o 19:15.
Aro jest offline