Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2023, 19:28   #162
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 43 - 2520.04.31 wlt (1/8); południe

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Liedergart - Bastion; Bastion
Czas: 2520.04.31; Wellentag (1/8); ranek - południe
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, ziąb



Wszyscy



Dzień zaczął się pięknie. Jakby ktoś chciał opisywać piekno gór to taki dzień jak dzisiaj byłby idealny. Od rana świeciło słońce a towarzyszły mu bezkresny błękit nieba upstrzony delikatnymi, białymi chmurami. Wiosenne słońce nadawało trawie świeżej, soczystej zieleni. Gołe do niedawna drzewa na masową skalę wypuszczały młode, jeszcze małe liście. Jednym słowem przez te dwa tygodnie od festynu z okazji Dnia Sigmara, z dnia na dzień Taal i Rhya coraz wyraźniej zaznaczały swoją obecność w tej krainie. Może nieco później niż na nizinach ale za to nieuchronnie. Dnie robiły się coraz dłuższe i cieplejsze. Tylko ten górski wiatr był niezmienny. Wydawał się być nieczuły na zmiany pór roku i o każdej porze dnia czy nocy potrafił wiać tak, że zatykało dech w piersiach. Choćby dzisiaj w nocy tak mocno wiało, że aż gwizdały wszelkie szpary w dachach i ścianach przez jakie zdołał się przecisnąć. A echo takich odgłosów jakimi wyło całe, bezludne jeszcze miasto sprawiało wrażenie wycia duchów przeklętych. Na szczęście rano już była ładna pogoda i wiatr zelżał.

Greta przyszła pod donżon. Bo Lothar przyszedł do niej i dał znać, że Eryk wszystkich wzywa a jego z kolei wezwała Petra. To nie było dziwne bo wczoraj na mszy siostra Yvonne zapowiedziała, że w nowym tygodniu wyruszy wyprawa do Lenskter. Ale już nie taka wielka jak ta co przyszła tutaj tylko niewielka grupka. W końcu chodziło o to aby wrócić do przygranicznej twierdzy z wieściami o odnalezieniu Bastionu i sprowadzić następną falę osadników, zakupić potrzebne materiały jakich nie dało się wytworzyć na miejscu no a po drodze skontrolować te pojedyncze wysepki cywilizacji w poszczególnych stanicach i tam też zanieść radosną nowinę o odnalezieniu Bastionu. Po mszy z góralami i paroma innymi osobami rozmawiały Inez i Petra nieco precyzując, że jak nic nie stanie na przeszkodzie to wyruszą 1-go. Właśnie one obie znów miały być liderkami tej grupy powrotnej. Więc jak dzisiaj Petra wezwała ich pod donżon to raczej nie było dla nikogo niespodzianką. Zwykle do tej pory spotykali się w jadalni. Poza posiłkami to było pomieszczenie aż za duże na jakieś rozmowy. Ale odkąd robotnicy z tydzień temu wstawili bramę to prawie byli rozrywani co dalej. Siostra Yvonne nalegała na odnowienie domu bożego jej patrona, magister Hela zwracała uwagę, że i w donżonie jest mnóstwo do zrobienia, do tego większość rodzin już miała upatrzone swoje domy i zakłady na mieście jakie miała ochotę zamieszkać i wyremotnować jak najprędzej. W końcu więc głos margrabiego zadecydował. Podzielił ekipy remontowe między donżon i ten dom gościnny który na razie był wielką, wspólną izbą mieszkalną i sypialną dla wszystkich osadników. W uznaniu dla ich zasług Eryk, Greta, Davandrell i jej towarzysze dostali osobne izby na piętrze. Więc przynajmniej mieli własny kąt w jakim mogli się odciąć od reszty świata jeśli mieli na to ochotę. Większość osadników bowiem nadal bytowała w wielkiej sali na parterze sąsiadującej z jadalnią budując jedynie impriowizowane parawany i przepierzenia aby chociaż symbolicznie zaznaczyć swój własny wycinek terenu. Po części i dlatego wielu z nich czuło potrzebę przeniesienia się na własne cztery kąty których przecież w bezludnym mieście było całe mnóstwo. Tym bardziej jakby mieli przybić kolejni przybysze z nizin to już dobrze było mieć zaklepane swoje cztery kąty. Wiadomo, kto pierwszy ten lepszy. Ale skoro wola margrabiego zdecydowała, że po wstawieniu bramy najpierw trzeba naprawić donżon i dom wspólny to tak się właśnie stało.

- Poza tym jak wy się przeniesiecie już do swoich domów to musimy mieć jakieś miejsce dla nowych osadników. Chcecie ich gościś u siebie i gnieździć się tam tuzinami na każdym kącie? - stary skryba górskiego lorda przytomnie argumentował jego decyzję. W końcu wszyscy to zaakceptowali napędzani nadzieją, że to wszystko są chwilowe niedogosności i wkrótce pójdą na swoje. I to takie wybrane i wymarzone. Każda zwykła rodzina co na nizinach miała gospodarstwo na czynszowej ziemi jakiegoś pana albo skromną izbę na Podzamczu Lenkster teraz bez skrupułów mogło posiadać całą kamienicę a do tego kuźnię, stodołę, sklep, karczmę czy kto tam czego potrzebował. Cóż za szczodrość! Cóż za bogactwo! Zwłaszcza, że to wszystko było właściwie za darmo. Wystarczyło tu przyjechać. No co prawda sporo pracy trzeba było włożyć w odnowienie takiego adresu ale krzepkie ręce i fach w ręku, pomoc sąsiadów zwykle do tego wystarczały z nawiązką. Tylko trzeba było czasu, całych tygodni i miesięcy aby odremontować kolejne budynki i fragmenty murów. Bo teraz po czasie, jak lord postawił na swoim i w pierwszej kolejności wstawiono nową bramę w wieżę bramną to chyba wszyscy poczuli się jakoś bezpieczniej. W końcu w razie jakiegoś niebezpieczeństwa można było skryć się za murami, zatrzasnąć bramę i czekać. Mury chociaż tam czy tu się obsypały, nadkruszyły, porosły trawą i mchem to jednak wciąż posępnie wznosiły się pod niebo a za ich zębatymi blankami można było stawić aktywny opór nieprzyjacielowi. Bez drabin i podobnego sprzętu oblężniczego trudno byłoby dostać się z zewnątrz do środka. A wcześniej wystarczyło sforsować tunel pod bramą dość symbolicznie tylko zatarasowany drewnianymi kozłami.

Przez te dwa tygodnie sporo się działo i wszyscy mieli dużo roboty. Każdy miał swoją dolę do zrobienia. Stolarze, drwale zdołali postawić wiatę nad rąbanymi i rżniętymi pniami drzew co symbolicznie nazywano tartakiem. Ścinano te drzewa jakie porastały wzgórze na zewnątrz murów miasta. Raz, że były najbliżej a dwa, że pozwalało to oczyścić przedpole do murów. Bo póki co las przez te stulecia zdążył wyrosnąć tuż za murami a pojedyncze drzewa rozrosły się nawet na terenie zrujnowanego miasta.

Zwiadowcy z których trzon zwykle stanowili góale Eryka mieli za zadanie dokończyć zwiadu okolicznych wież strażniczych. Zajęło im to nieco ponad tydzień. Bo te budowle były umiejscowione na okolicznych szczytach, było ich z jakieś pół tuzina poza tymi dwiema co sprawdzili przed Dniem Sigmara a od każdej z nich najczęsciej potrzebowali dzień drogi na przełaj, przez zbocza gór porośnięte dziewiczym lasem i pociętych strumieniami. To jak wrócili z ostatniej to był prawie ostatni Festag. Po części dlatego też nie planowano wcześniej tego powrotu do Lenkster bo margrabia najpierw chciał mieć rozeznanie w lokalnej sytuacji.

Te wieże były w różnym stanie. Wszystkie były zaniedbane i zrujnowane gdzie rzadko kiedy zachowały się drewniane elementy. A nawet jeśli to były tak wysuszone, spróchniałe lub przegniłe, że i tak trzeba by je usunąć i zamontować nowe. Pod tym względem kamienie z jakich były postawione mury przetrwały tą surową próbę o wiele lepiej. Ale i one w jednych konstrukcjach zachowały się na tyle dobrze, że gdyby podlepić tam i tu, wstawić nowe podłogi, drzwi i okna z drewna to by mogły znów pełnić swoją funkcję. A z innych to zostały tylko mało czytelne ruiny.

Jednak w jednej z nich Goli odkrył zaskakującą rzecz. To była ściana zbudowana z oszlifowanych kamieni. Rzucało się w oczy każdemu, że kamienie były równe, z płaskimi powierzchniami. Ale oko khazada wypatrzyło na nich znajome runy w klazalidzie. Niestety ludzie zapewne je skądeś wzięli i wmontowali tak aby pasowało w ścianę. Więc fragmenty tekstów i rycin wyrytych w kamieniu były chaotycznie rozrzucone po całej ścianie. Więc trudno było mu odtworzyć jak to było złożone pierwotnie. Chociaż coś udało mu się odcyfrować.

- Ten wizerunek… Nie pasuje mi do Grmnira ani Grungniego… Ani żadnego innego. Ale za duży na zwykłego khazada… Może to jakiś Przodek tutejszych klanów… Albo ich władca… - zastanawiał się gdy stał przed nieco przekrzywionym wizerunkiem jakiegoś pancernego krasnoluda. Jednak rzucał się w oczy jego wielkość bo u jego stóp stały inne wizerunki krasnoludów. Byłu ze dwa czy trzy razy mniejsze od tego dużego. Więc Goli wnioskował, że to pewnie wizerunek któregoś z bogów khazadów lub jego pomnik. Tylko, że wizerunek nie miał żadnych atrybutów dzięki którym można było go przypisać do któregoś z bóstw opiekuńczych krasnoludów. Dlatego rozmyślał, że może to jakiś posąg przodka bo każdy klan czcił jakiegoś przodka - założyciela. A ta różnica w przedstawianej wielkości to pewnie miała podkreślić, że to ktoś wyjątkowy a nie jakiś zwykły przedstawiciel brodatego ludu. Niestety skromna ilość zachowanych run nie pozwalała odcyforwać jak był opisany ten wizerunek.

- Hmm… To runa strażnicza… Oznacza straż, stanie na straży, ochronę przed jakimś niebezpieczeństwem… To chyba o nich. Chyba byli tu strażnikami. A ta to właśnie niebezpieczeństwo. Wielkie niebezpieczeństwo. Coś większego niż jakiś troll czy banda orków. Coś co by zagrażało całej twierdzy. Może dlatego się niegdyś stąd wynieśli nasi przodkowie. Dawno temu, jeszcze przed waszym Sigmarem. - Goli był na całego pochłonięty tymi wizerunkami ale były zbyt szczątkowe aby mógł je jakoś ułożyc w całość. Zwłaszcza, że można było je dopasowywać do siebie w różny sposób i z każdym zestawem możliwości tworzył się inny zestaw słów i znaczeń. Bez znajomości o co mogło chodzić to trudno było złapać kontekst. Może jeszcze jakby te kamienie były ułożone jak oryginalnie w jakiejś krasnoludzkiej budowli ale ludzie pewnie wydobyli pradawne kamienie i wykorzystali do budowy własnej wieży. Zresztą też pewnie strasznie dawno temu w czasach świetności Falkenhorst. Całe wieki po tym jak stąd wyniosła się brodata rasa.

W międzyczasie osadnicy zaczęli wypuszczać swoje skromne jeszcze stada na odkryte przez zwiadowców hale. Co rano ta szczekajaca, becząca, mecząca, brzecząca dzwonkami hałastra przewalała się przez bramę zamkową aby przejść przez wyludnione miasto, minąć tartak i zejść z góry do tych hal. A przed zmrokiem wycieczka się powtarzała tylko w odwrotną sprawę. Aż po tygodniu pasterze wybudowali sobie szałasy i zaczęli kopać ziemianki aby nie musieć tracić tych kilku dzwonów dziennie na przemarsz ze stadami w jedną i drugą stronę.

Właśnie z nimi wyszła pewna dramatyczna sprawa. Któregoś ranka jeden z nich przybiegł z okropnymi wieściami, że w nocy coś porwało i rozszarpało jedną z owiec. Pasteże byli przerażeni, nie tylko tą stratą ale także tym, że to może sie powrócić. Akurat większość górali i reszta zwiadoców była poza miastem na tym sprawdzaniu wież strażniczych to ani nie byli świadkami tych wydarzeń i znali je tylko z relacji innych. Pasterze bowiem byli tak przerażeni, że w nocy widzieli jakiś wielki cień, wielki jak nieźdżwiedż i ryki jakiejś strasznej bestii. A rano znaleźli takie wielkie ślady, pewnie dwunoga tak wielkiego jak ich ogry czy trolle albo niedźwiedź co stanie na dwóch łapach. Tylko niedźwiedź nie mógł na stałe tak chodzić a najwyżej kawałek.

Ku zdumieniu wszystkich wieczorem margrabia nie tylko ogłosił, że sam się tym zajmie ale pokazał sie wszystkim w pełnej zbroi i na pięknym rumaku. Oświadczył, że odnajdzie i zabije potwora. Wszyscy byli zdumieni. Może i to górskie powietrze poprawiało stan zdrowia ich władcy ale nadal chodził z zakrytą szalem twarzą i rękawiczkach. Co budziło pewne podejrzenia i niejasności ale w sumie to już chyba wszyscy się do tego przyzwyczaili. Tego, że wielki pan sam wyruszy na polowanie i to nocą jednak wszystkich zaskoczył. Ludzie szeptali, że może lepiej aby poczekał na powrót górali i reszty zwiadowców i z nimi ruszył na obławę i polowanie na potwora. Jednak Thomas uspokoił ich, że pan wie co robi a zwiadowcy nie wiadomo kiedy wrócą a poza tym mają swoje zadanie. Ostatecznie więc ich margrabia wyjechał żegnany niepewnymi i trwożliwymi spojrzeniami jedynie w towarzystwie magister Heli. Ona też dała nieco wcześniej popis swoich mocy więc wierzono, że jest nie byle kim. Stało się jasne dlaczego jest mistrzynią Inez a nie na odwrót.

Sama magister o białych i czarnych włosach dała się poznać parę dni wcześniej. Nikt nie był do końca pewny jak mały chłopiec znalazł się w rękach ogrów. Czy sam podszedł z dzieciecej ciekawości nie znającej lęku czy obrzydzenia jaka wykształca się z wiekiem czy ogry jakoś go capnęły. Nawet nie do końca było wiadomo czy brutale też były zaciekawione maluchem czy chciały go swoim zwyczajem pożreć. Bo ktoś to dojrzał i narobił larum. Ludzie się zbiegli, zaczeli krzyczeć i nawet rzucać kamieniami w oba olbrzymy aby puściły malucha. Te wydawały się coraz bardziej rozzłoszczone tymi wrzaskami i nie wiadomo jakby to się skończyło. Od początku było widać, że większość osadników obawia się obu ogrów i stara się trzymać od nich z daleka. Doceniano ich siłę i pomoc w ciężkich pracach przy wyrębie lasu, w tartaku czy w roli żywych dźwigów. Taki ogr mógł podnieść spory pieniek dwoma łapami jak człowiek unosił zwykłą deskę. Ich siła, odporność i żarłoczność robiła ogromne wrażenie.

W każdym razie ten cały rwetes wywabił z donżony czarno - białą magister. Wyszła jak burza idąc szybkim krokiem, wyciągnęła dłoń w stronę ogrów i coś krzyknęła. A ten który trzymał chłopca nagle zaczął się łapać za szyję, krztusić, dławić i w końcu puścił chłopca. A magister docisnęła go jeszcze i tego drugiego też. A potem kazała im iść precz przez bramę. Zaś wieczorem Thomas ogłosił, że oba ogry mają zakaz wstępu na zamek. Zaś rodzicom i strażnikom bramy kazał nie wypuszczać dzieci na miasto. Choćby z powodu ogrów właśnie. Ale i tak było tam tyle dziur i ruin, że i bez nich łatwo było się zgubić czy odnieść jakąś krzywdę. W każdym razie od tamtej pory nie tylko ogry spoglądały z lekiem na dostojną i małomówną panią o czarnych i białych włosach. I właśnie ona towarzyszyła margrabiemu gdy ten wybrał się na nocne polowanie. Chyba wszyscy wątpili czy ich jeszcze zobaczą albo czy coś zwojują po takim nocnym pałętaniu się po lesie.

Co się stało w tym lesie to dokładnie nie wiadomo. Wiadomo było tyle, że oboje wrócili ze dwie godziny przed świtem jak jeszcze większość ludzi spała. Niektórych obudziło skrzypienie otwieranej bramy ale niewielu poza strażnikami widziało ich powrót. Ale wszyscy widzieli wbity na pal łeb wielkiej bestii o prawie białym futrze. Zaś potem w obiad, dziewki służebne z donżonu opowiadały, że musiały czyścić zbroję i ubranie margrabiego z błota i juchy. To zrobiło wielkie wrażenie na poddanych.

- Co za wspaniały pan! Taki szczodry, hojny i jeszcze jaki zacny rycerz i obrońca! Nie czekał tylko sam pojechał potwora ubić! Jak rycerze z legend! - powtarzano coś takiego za każdym razem gdy tylko ktoś opowiadał o tym wydarzeniu. Zdawało się, że ich pan może ma swoje dziwactwa z tym szalem i rękawiczkami, trochę się zapowietrza przy mówieniu chociaż mniej niż na początku gdy go poznali no ale swoje obowiązki wielkiego pana traktuje poważnie i nie tylko wymaga od nich ale i od siebie też. No i jakby już obławę zorganizował, Eryka i resztę ściągnął to już by mu byli wdzięczni ale, że tak sam, tylko z magister Helą pojechał w ten straszny, nocny las i poczwarę ubił no to no no… To robiło ogromne wrażenie.

A, że okolica nie jest całkiem bezpieczna to dało się zauważyć. Co jakiś czas widywano krążące na niebie wielkie coś. Czasem w dzień a czasem w nocy. Ale zwykle zbyt daleko albo wysoko aby dało się dostrzeć szczegóły czy choćby oszacować wielkość. Zgadywamo, że może to jakiś wielki ptak albo gryf jakie tu ponoć żyły w górach. A może jeszcze coś innego. Znajdywano też tropy goblinów. Całkiem świeże więc musiały penetrować te okolicę. Bardzo możliwe, że to ludzka obecność w tej bezludnej do tej pory okolicy je zwabiała. Na razie obyło się bez jakichś incydentów ale trzeba było mieć się na baczności. Zwłaszcza pasterze co coraz częściej zostawali na noc w swoich ziemiankach razem ze swoimi stadami byli narażeni na różne ataki. Albo zwiadowcy jacy robili obchód od jednej wieży strażniczej do kolejnej i też rzadko wracali do miasta. Nie opłacało się tracić kilka dzwonów marszu do miasta pod koniec dnia i maszerować od nowa kolejnego dnia rano do następnej budowli.

Z tego względu margrabia zarządził ćwiczenia milicji. W każdy Festag po mszy. Pod kierunkiem górali każda rodzina musiała wystawić dwie dorosłe osoby do tych ćwiczeń. Więc uzbierało się z tego jakiś tuzin ochotników. To miał być zaczątek milicji. Z tej milicji też rekrutowano strażników na murach. Rotowano ich regularnie aby nikt tego za bardzo nie odczuł. W przyszłości jak przybędzie więcej osadników każda grupa dostanie swój odcinek murów do obrony ale na razie z tuzina ochotników to trudno by było uzbierać nawet na jedną zmianę obsadzającą te mury i wieże. Niemniej chodziło o trening właściwych odruchów i powinności. Dlatego górale uczyli kolonistów strzelania z łuku a Greta dostałe nowe zajęcia bo do tych szkoleń potrzebne były strzały do treningu. Górale niechętnie użyczali własnych do szkoleń. Do tego było też nieco ćwiczeń od kłucia włócznią i walki czekanem ale tutaj było widać, że przydałby się jakiś prawdziwy szkoleniowiec. Eryk ze swoimi zbójami świetnie się sprawdzał w roli zwiadowców, rabusiów i rozpoznaniu ale do regularnej piechoty, walki w szyku, manewrów, wojskowego drylu to mu jednak sporo brakowało. Więc niejako stąd też wykluło się zapotrzebowanie aby w Lenkster zwerbować takiego szkoleniowca co miałby w tym wszystkim wprawę.

Sam Eryk z góralami okazali się szorstko życzliwi dla Grety. Traktowali ją trochę jak jakąś maskotkę a trochę jak młodszą siostrę. Taki kwiatek przy ich baranim kożuchu. Ale łuczniczka czuła, że cały czas ją obserwują i oceniają. Sprawdzają jak sobie poradzi w różnych sytuacjach podczas tych wspólnych wędrówek, bytowania i obozowania po górskich, dzikich okolicach miasta. Stopniowo nauczali ją swojego górskiego rzemiosła. Bo skradać się, podchodzić zwierzynę, tropić czy strzelać z łuku to już umiała wcześniej. Co niejako było chyba sporą dozą decyzji gdy Eryk powiedział “tak” gdy zgodził się ją przyjąć do oddziału. Nawet zrobili dla niej czekan. Z poroża kozicy. Oberżnęli go jakoś tak, że zrobiło się spory hak z nadziakiem. Może nie tak ostry i twardy jak ze stali no ale jak jej podpowiedzieli aby się na nim zahaczyła i podciągnęła to jakoś dawał radę. Jednak potem Eryk powiedział jej, że to jednak niebezpieczna zabawa. Poroże to nie solidne drewno i stal z jakich zrobione były ich czekany no ale nie godzi się aby Gebirgsjaeger chodził bez czekanu. A jak pojedzie do Lenkster to kupi albo zamówi sobie swój. Ten z poroża to na razie mogła nosić jako świeżak, pewnie przywalić nim komuś mogła ale on sam niekoniecznie powierzyłby mu życie gdyby miał się na nim zawiesić.

A górale potrafili się na tych ręcznych hakach zawieszać. Czasem chyba specjalnie dla niej Eryk wybierał jakąś ściankę aby się trzeba było po niej wspinać. I pokazać jej jak to się robi. Jak się używa tych czekanów, jak je obwiązać liną i zarzucać jak kotwicą, jak się na nich podciągać, jak oceniać solidność chwytów, jak oceniać z dołu którędy się wspiąć po żlebie… Sporo tego było. Mnóstwo detali na jakie do tej pory w ogóle nie zwracała uwagi traktując jako część otoczenia. A te zbójecko, rubaszne chłopaki a zwłaszcza Lothar, całkiem chętnie jej tłumaczyli i pokazywali co i jak. Czasem można było wręcz odnieść wrażenie, że się popisują i chcą na niej zrobić wrażenie. Na szczęście była całkiem gibka i krzepka więc siłowo i wytrzymałościowo najczęściej nie przynosiła sobie wstydu chociaż oczywiście nadal górowali nad nią znajomością tych wielu technicznych i przyrodniczych detali jakich ją dopiero uczyli.

Pewnego razu przy którymś posiłku Melissa zwierzyła się koleżankom, że żałuje iż nie umie sztuk mistycznych tak jak Inez. Bo chociaż się z nią całkiem dobrze zaprzyjaźniły i obie nawzajem chętnie uzupełniały swoją wiedzę to jednak tylko niektóre elementy ich sztuki się ze sobą zazębiały. Obie umiały wytwarzać różne eliksiry i mikstury ale niekoniecznie te same. Cyruliczka z grubym, kasztanowym warkoczem żałowała, że nie potrafi sporządzić eliksiru wzmacniającego tak jak Inez bo ona do tego używała swojej mistycznych talentów. Na tym polu Melissa nie mogła się równać z koleżanką. Inez co prawda chętnie zdradziła jej ten przepis ale jak go cyruliczka próbowała zrobić i sprawdzić potem jak smakuje, pachnie i działa to “to nie było to”. Widocznie ikry eliksirów dodawała ta mistyczna iskra jakiej nie potrafiła z siebie wykrzesać tak jak to czyniła Inez. A eliksir działał bo widziała te trzy dziewczęta co pracowały w donżonie. Takie z rana blade i przepracowane były bo tam sporo roboty było w tym donżonie. Ale jak im Inez zaserwowała ten swój eliksir to jakby znów od razu odzyskiwały siły i chęci do pracy i życia. Więc przydatna rzecz ale bez tych niecodziennych talentów niestety dla Melissy nieosiągalny. Musiała się zadowolić zbieraniem ziół, kory, liści, kwiatów i runa leśnego oraz robieniem z nich eliksirów w tradycyjny sposób.

Wczoraj zaś, wieczorową porą, siostra Yvonne poświęciła groby i odprawiła symboliczny pogrzeb nad grobami śledczej i jej ekipy jacy polegli tu w walce z górskimi potworami zeszłej jesieni. Margrabia kazał ich pochować no ale jak nie mieli żadnego kapłana w tej skromnej ekipie to nie dało się im sprawić porządnego, morryckiego pogrzebu. Siostra o pszenicznych lokach też co prawda nie była kapłanką Morra jakim zwykle powierzano ceremonie pogrzebowe ale była jedynym kapłanem jakiego mieli. I sama bez wahania przyjęła to zadanie, zgromadziła na tym pogrzebie większość ich zamkowej społeczności. Powiedziała nawet parę słów o śledczej Doreen Deacher którą znała z widzenia i miała ją za prawą służkę Sigmara i sprawiedliwości. Zacięcie ścigała wszelkich heretyków i renegatów więc to była wielka strata dla zamku Lenkster i okolic, że taka dzielna i wierna służka Sigmara i Imperatora odeszła z tego świata. A wraz z nią zginęła cały jej zespół, żołnierze i towarzysze. Laura i Uta też powiedziały o niej parę słów bo jako łowczynie nagród zdarzało im się współpracować ze śledczą chociaż nie wyrażały się o niej tak ciepło jak młoda kapłanka.

Na razie jednak Greta, Davadrell z towarzyszami, Eryk z góralami i obie łowczynie nagród zebrali się przed donżonem w leniwej atmosferze niezbyt ciepłego ale słonecznego dnia. Rozprawiali o różnych sprawach między sobą albo milczeli. Aż drzwi skrzypnęły i wyszły przez nie Petra i Inez. Od razu zwróciły na siebie uwagę całej tej pstrokatej grupki.

- Witajcie. Cieszę się, że przyszliście. Jak wiecie szykuje nam się wyprawa powrotna do Lenkster. Już za parę dni. Poza tym chcemy też sprawdzić co się działo w naszych stanicach po naszym rozstaniu. Tym razem wyruszymy małą grupką. Osadnicy zostaną tutaj. - Inez zaczęła mówić to czego chyba wszyscy się spodziewali. Więc powitali to twierdzącym kiwaniem głowami i pomrukami.

- Ale musimy się rozdzielić. Ktoś tu musi zostać. Ktoś kto wie jak trzymać łuk czy broń w ręku. Będzie w Festag szkolił milicje. No i patrolował okolice. A jak widzicie wcale nas, ludzi obytych z bronią i wojażami nie ma aż tak wielu. - Petra dorzuciła coś nowego. To nieco zaskoczyło grupę bo do tej pory nikt o tym nie mówił. Ale wydawało się rozsądne, żeby nie ogałacać zamku z wszystkich jacy jako tako znają się na polowaniu czy wojaczce. Najwięcej do powiedzenia miał Eryk bo on przewodził jedynej jako takiej zgranej grupie swoich górali. Obie szefowe dały wszystkim czas na zastanowienie jak się podzielą. Czy ktoś wolałby zostać na miejscu czy wracać do Lenkster.

- I zobaczcie na to. Poznajecie? - w pewnym momencie Inez przerwała ten szum rozmów wyciągając z torby jakiś papier. Rozwineła go i pokazała zebranym. Ci w większości ciekawie przyjrzeli się co tam jest bo wyglądało na jakis rysunek.

- To Gebirgsjager! To nasz herb! Górski sokół nad górami! I szarotka! To nasz herb! Zobaczcie! - Eryk rozpoznał symbol jako pierwszy. A przynajmniej pierwszy się wydarł a reszta jego chłopaków go poparła. Na koniec nieco odchylił się aby pokazać sprzączkę. Na niej rzeczywiście było wyryte coś podobnego. Chociaż o wiele bardziej prymitywnego. Jakby ktoś rył gwoździem w blasze albo coś równie prostego. Zamiast szarotki to była jakaś gwiazdka, góry to wyglądały jak jakieś kreski zagięć a ten górski sokół to wyglądał po prostu jak jakiś ptak z rozpostartymi skrzydłami. Równie dobrze to mógł być gołąb, mewa czy inna wrona. No miał spory, zakrzywiony dziób co sugerowało, że to jakiś drapieżny ptak. Ale na pewno nie wyglądał tak klarownie i elegancko jak ten na rysunku jaki trzymała Inez.

- Eryk… Czy ty pokazujesz rozporek szlachciankom? - Petra spojrzała na niego surowym wzrokiem całkowicie zbijając go z pantałyku. Tak się zapomniał a zwłaszcza z Petrą chyba się zżyli na tyle, że łatwo było zapomnieć, że teraz to ona już jest mianowana szlachcianka. Zwłaszcza, że w jej wyglądzie czy manierach trudno było dostrzec zauważalną różnicę. Ciąglę najczęsciej chodziła w swoich skórzanych, sznurowanych spodniach i kubraku w jakim wyglądała raczej jak jakaś najemniczka czy awanturniczka ze szlaku a nie szlachcianka.

- Oj daj spokój Petra… Ty jesteś nasza! Swojska! Nigdy nie będziesz jakaś cholerną szlachcianką! I dobrze, bo z takimi to nie ma co gadać. Tylko się pindrzą i zadzierają nosa. - odparł Eryk gdy się odpowietrzył. Przyjął rubaszny ton jakby chciał załatwić sprawę polubownie. Zresztą sądząc po kpiącym uśmieszku jaki się wkradł w kącik ust Petry to chyba mimo wszystko tylko żartowała i droczyła się a nie tak naprawdę go strofowała. I rzeczywiście roześmiała się wesoło gdy usłyszała jego słowa i po przyjacielsku trzepnęła go w ramię.

- No dobra, w końcu teraz nie jesteś hersztem bandy zbójników tylko oficerem górskiej piechoty to ci wybaczam! Ale weż, no chociaż sie staram zgrywać wielką panią. Mam już własną służkę! Jej! Jeszcze nigdy nie miałam własnej służby! A jak wrócę do Lenkster to jeszcze sobie kogoś znajdę! - oznajmiła mu wspaniałomyślnie rozbawiona na całego. Zresztą inni też już zdążyli się roześmiać słysząc, że Petra jak to często miała w zwyczaju wróciła do planowania tego co będzie robić jak już zostanie wielką panią.

- Czyli mogę ci pokazywać rozporek? Nie masz nic przeciwko? - zapytał chytrze góral zaskakując tym Petrę. Teraz ona się zapowietrzyła i przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Ale ubiegła ich Inez.

- Przestańcie się wygłupiać! Nie jesteście tu sami! Skupcie się, mamy tu sprawę do omówienia! - fuknęła na nich jak zwykle pilnując aby psotna koleżanka nie zapędziła się za bardzo.

- No właśnie. Racja. I jeszcze w Lenkster będziemy musieli rozejrzeć się za jakimś bogatym przytojniakiem na mojego nażeczonego. Inaczej będę musiała ożenić się z Inez bo tylko ona jest tu szlachcianką na wydaniu a sami widzicie jaka ona jest wredna. - Petra ściszyła głos kiwając zgodnie swoją niebieską głową jakby mówiła coś czego koleżanka nie powinna usłyszeć. Chociaż oczywiście nie dało się skoro stały obok siebie. Towarzystwo znów się roześmiało rozbawione tymi komediowymi talentami kuszniczki.

- Petra! - syknęła na nią zirytowana koleżanka.

- Dobra, dobra. A ten obrazek to wzór na sztandar. Pojedziemy do Lenskter i damy go do zrobienia. Nasz margrabia powiedział, że nie ma chorągwi bez chorągwi. Więc jak ma być górska chorągiew lekkiej piechoty to musi mieć swoją chorągiew. Więc trzeba ją uszyć. - w końcu Petra przestała się wygłupiać i zdradziła co ma wspólnego ten obrazek z wyprawą do Lenkster.

- Własny sztandar?! Będziemy mieć własny sztandar! O bogowie! To jak kiedyś! Tyle wieków poniewierki i walk pod obcymi sztandarami! A teraz będziemy mieć własny! Tak jak nasi przodkowie! - ta informacja na góralach wywarła piorunujące wrażenie. Wydawali się szczerze poruszeni i wzruszeni tą łaską jaką obdarzał ich górski arystokrata.

- No ja chciałam to ładniej i bardziej elegancko ogłosić. Ale o to chodzi. Nasz pan powiedział, że na razie jest nas mało. Ale przybędą kolejni. I jak nam przyjedzie walczyć to musimy mieć rozwinąć własne sztandary. - Inez dokończyła słowa koleżanki mając jej nieco za złe to, że ją ubiegła w tym ogłoszeniu ważnych wieści.

- No i zaciągi robi się pod sztandar. Łatwiej wtedy werbować. - rzuciła Laura swoją uwagą. Dla pół tuzina górali nie warto było robić sztandaru. Jednak margrabia widocznie miał wielkie plany na przyszłość i dalszą perspektywę. Taką w jakiej będzie dysponował całym oddziałem lekkiej, górskiej piechoty tak jak jego przodkowie.

- No właśnie. To przemyślcie to wszystko. Kto chce zostać a kto ruszać. I jak niebo nie zwali nam się na głowy to 1-go ruszamy. Przygotujcie się. Już wiecie jak się podróżuje przez góry i co nas tam może czekać. Zrobiło się trochę cieplej to powinno być nieco łatwiej niż poprzednio. Ale pewnie też nam podróż zajmie ze 3 tygodnie. - Petra zakończyła to zebranie dając konkretny termin za parę dni gdy miała się zacząć wyprawa powrotna do Lenkster. Tym razem powinno być o tyle łatwiej, że nie tylko obie szefowe znały drogę do celu ale wszyscy co już chociaż raz ją przebyli. No i przez te trzy tygodnie od przybycia tutaj pogoda zdążyła złagodnieć więc warunki powinny być korzystniejsze do podróży.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline