Anakonda była bestią pokaźnych rozmiarów, lecz ustrzelenie go nie należało do rzeczy łatwych, bowiem trzeba było uwzględnić ostatnią ofiarę ogromnego węża i nie można było zrobić z anakondy sitka.
Co prawda Daniel nie wierzył w to, iż dziecko (jeśli to było faktycznie dziecko) miało jakiekolwiek szanse na przeżycie podróży w głąb gada. Każdy wiedział, że każda rozsądna anakonda łamie ofiarom kości, wciąga pod wodę, topi, a dopiero potem zabiera się za konsumpcję.
Na szczęście wspólnymi siłami udalo się to zrobić.
- Brawo, pastorze - pogratulował Ebenezerowi.
A potem nie było już czasu na chwalenie kogokolwiek, bo ledwo "Venture" w bardzo ciekawy sposób zatrzymał się przy brzegu Sarah w brawurowy sposób zeskoczyła na brzeg. Nie wypadało jej zostawiać samej, więc Daniel podążył w jej ślady.
Normalnie takiemu wężowi należało upitolić łeb, a dopiero potem pociachać na plasterki i zamienić go na pokarm, tu jednak sytuacja wyglądała nieco inaczej, jako że drużynowa lekarka zabrała się za coś, co z grubsza przypominało (znane Danielowi tylko z opowiadań) cesarskie cięcie.
No i, ku zaskoczeniu Daniela, wszystko zakończyło się powodzeniem, jako że ofiara anakondy przeżyła zarówno połknięcie, jak i wydobycie z brzucha węża.
- Jesteś wspaniała! - uściskał lekarkę.
Na szczęście anakonda nie była przedmiotem lokalnego kultu, a wybawcy zostali powitani z radością i obdarowani "czym chata bogata".
Niestety pani kapitan nieco się spieszyła (i trudno było się jej dziwić), więc nie można było wziąć udziału w wielkiej uczcie, jaką wieśniacy urządziliby wieczorem ku czci tych, co ocalili dziewczynkę. I nie można było się przekonać, w jaki sposób swą wdzięczność zachciałyby okazać niektóre (będące w odpowiednim wieku) tubylki.
Jedyne, co można było zrobić, to podziękować za dary, przenieść je na statek, a potem pomachać na pożegnanie z pokładu odpływającej łajby. |