Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2023, 23:46   #360
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 86 - 2526.I.16; fst; noc

Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Carsten



Schodzili w dół. Wciąż w dół. Czasem szli jakimiś korytarzami, mijali albo przechodzili przez jakieś sale ale zawsze prędzej czy później czerwono i czarnowłosa szlachcianka prowadziła ich do jakichś schodów które kierowały się w dół. Zarówno Carsten jak i ludzie Olmedo pierwszy raz byli w trzewiach piramidy. I tak jak już ozdoby i dziwna architektura na zewnątrz rzucała się w oczy swoją odmiennością od staroświatowych wzorców, wręcz tchnęła obcością tak jak tutejsza niebotyczna dżungla różniła się od swoich leśnych odpowiedników zza oceanu to teraz, w trzewiach tej budowli wrażenie było jeszcze silniejsze. Inne proporcje, często trapezowy profil korytarzy zamiast prostokątnego czy choćby znajomych, łukowatych sklepień. Do tego obce wzory, szlaczki, ozdoby, znaki, glify, malowidła, płaskorzeźby. Często makabryczne i krwawe, z dużą ilością krwi, obciętych głów, wypatroszonych serc, poćwiartowanych ciał, zmasakrowanych pokonanych i symboliką kojarzącą się ze śmiercią, wojną, walką, krwią i umieraniem. Nic z tego nie wydawało się ani znajome ani kojące. Tylko napędzało niepokój górali. Właściwie jedynym znajomym widokiem była ta tajemnicza kobieta odziana w czerń i czerwień. Dość mocno w tej chwili sfatygowane, przybrudzone a nawet tam czy tu zakrwawione. Ale chyba tylko ona miała jakieś pojęcie gdzie są, co mijają i jak się stąd wydostać. Więc chociaż zazwyczaj panna van Schwarz roztaczała wokół siebie dumną, szlachecką aurę chłodnej rezerwy i niedostępności jaka zapewniała jej to, że mało kto decydował się nawiązać z nią rozmowę to teraz wszyscy górale zdawali się ją traktować jak przewodniczkę i ratunek z tej niebezpiecznej sytuacji.

A, że sytuacja była niebezpieczna to się przekonali na własnej skórze. Początkowo Olmedo wahał się tylko chwilę jak najpierw szlachcianka wróciła za zasłonę, za nią Carsten. To estalijski góral ostatni raz rzucił okiem w dół na widoczne tam gadzie kształty, wsłuchał się w te kilka nieregóralnych wystrzałów z pistoletów grupy Zoji i dał znak swoim, że czas podążać za wspomnianą dwójką. Po chwili już cała grupa podążała za elegancką mimo brudu i gadziej juchy damą. Ta odwróciła się i uśmiechnęła się skromnie ale zachęcająco.

- Bardzo dobrze. Myślę, że razem mamy większe szanse się z tego wykaraskać. - powiedziała z lekkim uznaniem kiwając im głową. Ale niezmiennie szła przez te schody i korytarze coraz niżej w dół trzewi piramidy.

Ze dwa razy spotkali skinki. Wydawały się być przestraszone, rozkojarzone czy zaskoczone widokiem takiej gromady ciepłokrwistych w głębi piramidy. Ale póki były po jednym czy dwa to raczej nie stanowiły większego zagrożenia. Albo górale strzałami z łuków zdążyli je zlikwidować albo odstraszyć. Niemniej wszyscy zdawali sobie sprawę, że te co zwiały pewnie zaalarmują swoich gadzich braci o położeniu intruzów. Wadą poruszania się korytarzami czy schodami było to, że na raz, w jednym miejscu mogła strzelać czy walczyć tylko niewielka ich część.

Milady co jakiś czas przystawała na skrzyżowaniach czy schodach jakby nasłuchując czy coś sprawdzając przy wyborze kierunku. Ale w końcu za każdym razem decydowała się na któryś. I prędzej czy później docierali do schodów jakie prowadziły ich w dół i w dół. W końcu natrafili na bardziej zorganizowany opór.

- Mamy towarzystwo! - krzyknął ktoś z tyłu kolumny. Zaraz potem w trapezowym korytarzu świśnęły lotki strzał i dało się słyszeć skrzeki przestraszonych albo trafionych skinków. Niemniej tym razem w kierunku łuczników poleciały ze dwa obsynitowe oszczepy. Nie trafiły nikogo ale dało się odczuć, że tym razem skinki postanowiły stawić opór.

- Za róg, za róg, prędzej! Sergio i Nora, Alberto, obstawcie róg! - krzyknął szybko Olmedo i wszyscy rzucili się do biegu przed siebie. Nawet dumna i elegancja milady na czele kolumny. Róg był niedaleko więc szybko dobiegli i skryli się za narożnikiem. Trójka wybranych górali po prostu rzuciła swoje łuki na posadzkę i dobyła maczet i toporków. Kilku dalszych odwróciło się z napiętymi cięciwami łuków zatrzymując się kilkanaście kroków dalej tak sprawnie, że wątpliwe aby robili ten numer pierwszy raz.

Zaraz potem zza rogu wybiegły skinki. Szybkie i małpio zwinne jak zwykle. Pierwszy zginął od razu gdy Sergio stojący tuż za narożnikiem sieknął go w czerep powalając go na posadzkę. Zaraz potem Nora sieknęła kolejnego, już mniejs kutecznie. Jej czekan wbił się gdzieś w gadzi obojczyk kolejnego ogoniastego ale ten miał taki rozpęd, że poleciał z rozpędu na ścianę wyrywając góralce jej broń. Alberto zamachnął się na kolejnego ale nie trafił. Skinki zorientowały się, że wpadły w zasadzkę ale nawet one nie mogły wyhamować swojego pędu z miejsca. Zaskrzeczały coś ale wtedy Olmedo dał znak na łuczników. Kilka strzał rozpruło powietrze a jedna czy dwie trafiły w małe, zwinne gady które nawet w takiej klitce były trudnym celem.

- Na ziemię! - krzyknął Olmedo do pierwszych łuczników, ci padli a kilku następnych mając wolne pole ostrzału zwolniło swoje cięciwy. Z kilku skinków z połowa padła ranna lub zabita strzałami. Ale ze trzy ostatnie zdołały jakimś cudem odbić się od ściany i dały nura z powrotem. Alberto i Sergio bez wahania rzucili się z bronią aby spróbować któregoś złapać albo trafić w przelocie ale tylko jednego udało im się trzepnąć na tyle, że zakwilił ale się nie zatrzymał. Nora dopadła do zabitego skinka wyrywając swój czekan i bez litości zaczeła dobijać te zranione. Koledzy do niej dołączyli i po chwili było po sprawie.

- Kończcie to! Spływamy stąd! Milady prowadź. - krzyknął na nich Miguel nie chcąc tracić czasu i zakładając pewnie, że te dwa czy trzy co zwiały pewnie sprowadzą innych. Zdołali szybkim tempem przejść ze dwa korytarze i schody gdy okazało się, że mają towarzystwo. O ile bowiek skinki w bezpośrednim starciu nie były zbyt wielkim wyzwaniem w pojedynku jeden na jednego to już nie raz okazały się urodzonymi partyzantami. Tak było i tym razem. Okazało się, że mając zapewne o wiele lepszą znajomość korytarzy niż przybysze zza oceanu flankują ich z sąsiednich korytarzy. Poznali po tym jak niespodziewanie zaczeły gasnąć światła. Miguel krzyknął aby co drugi złapał za jeszcze zapalone pochodnie bo w końcu ktoś z pochodnią nie mógł używać łuku jaki był główną bronią górali. Zaś z nagle zaciemnionych korytarzy spadło prawie niewidzialne niebezpieczeństwo. Poznali to po tym jak któryś z górali syknął po czym sięgnął do barku jakby chciał się podrapać. A zamiast tego wyjął strzałkę z dmuchawki. Stopniowo górale zaczęli podność straty w tej szarpanej, zaciemnionej walce. Komuś zaczęło drętwieć trafione ramię czy noga, miał zawroty głowy, trzeba było pomóc go nieść. Zaczynało się robić nieciekawie. A gdy gady były skryte w ciemnościach łucznicy niezbyt mieli do czego strzelać a sami oświetleni trzymanymi pochodniami byli całkiem widocznym dla gadów celem.

- Daleko jeszcze milady? - zapytał Olmedo nie ukrywając zaniepokojenia tą pogarszającą się sytuacją.

- Nie. Raczej nie. Wyczuwam źródło wielkiej mocy przed nami. Za mną. - powiedziała skoncentrowana szlachcianka gdy na chwilę znów się zatrzymała jakby musiała przemyśleć którędy powinni się udać. Miguel nie wygladał na zbyt uspokojnego czy usatysfakcjonowanego taką odpowiedzią no ale trochę trudno było o jakąś inną alternatywę. Uczona w nieco rozdartej czarno - czerwonej sukni ruszyła jednak dalej to i górale uczynili to samo. Zeszli znów ze dwa poziomy schodów co kosztowało ich kolejne trafienia strzałkami z ciemności. Już większość zwiadowców oberwała a ze dwóch trzeba było podtrzymywać bo wyraźnie słabli i członki odmawiały im posłuszeństwa. Szlachcianka jednak zatrzymała się przed czymś co wyglądało na sporą, kamienną wnękę w jakiejś niewielkiej sali. Ale zdobienia na ścianach rozchodziły się od tej wnęki jakby to miało być jakieś miejsce centralne.

- Jest. To tutaj. - szepnęła zachwyconym tonem von Schwarz. Wpatrywała się chciwie w te wizerunki, wzory i zdobienia. Olmedo zaś dał znak sprawnym jeszcze ludziom aby obstawili wejście do tej małej sali. Można było odetchnąć na chwilę chociaż bo skinki aby ich dorwać musiałyby stanąć prawie naprzeciwko wejścia do tej sali czyli w zasięgu światła pochodni. A wtedy zwiadowcy mogliby zrobić wreszcie użytek ze swoich łuków.

- Tutaj? Kawaler, Bertrand, ta ich blondyna i reszta? - zdziwił się Miguel bo pomieszczenie było zbyt małe aby ktoś tu mógł się ukryć a już na pewno nie cała grupa.

- Nie. Ich sacrum. Najświętsze miejsce. To jakie chronią przed wszystkimi obcymi. - powiedziała Stirlandka podchodząc do ściany z wnęką i z czcią przesuwając bladymi palcami po żłobieniach wzorów. Estalijczyk zmarszczył brwi nic chyba z tego nie rozumiejąc i spojrzał na Sylvańczyka jakby miał nadzieję, że ten coś z tego rozumie.

- Milady nie możemy tutaj zostać. Mamy skinki na karku. A wkrótce pewnie będzie ich jeszcze więcej. Albo nawet zlecą się te duże. - herszt górali wygladał jakby był u kresu cierpliwości. Spróbował więc przemówić nieco sponiewieranej damie do rozsądku. W końcu z nich wszystkich tylko ona mogła pełnić rolę przewodniczki.

- Na pewno. Im też zależy na tym miejscu. Kto je kontroluje rządzi całą piramidą. - odparła czarno i czerwonowłosa milady. Wciąż tym nieco nieobecnym i zachwyconym tonem. Po czym niespodziewanie odwróciła się i spojrzała na herszta. - W środku jest moc. Moc jaka uzdrowi twoich ludzi. I doda im sił. - rzuciła mu jakby chciała mu dać znać, że tam też jest coś co może im się przydać.

- Noo… To dobrze… Przydałoby się. To chyba są zatrute strzałki. A milady wiesz jak tam się dostać? - Olmedo pokiwał w końcu głową i trochę zmiękł dostrzegając jakąś korzyść w tym dlaczego ich tu przyprowadziła.

- Na pewno są zatrute. Na wojnie czy w polowaniu skinki zawsze używają zatrutych. Tylko toksyna może być różna. - odparła szlachcianka i znów zaczęła badać wzrokiem i dłońmi ową trapezową wnękę. - Trzeba mieć klucz. Ale jedną połowę ma Aldera a drugą Lalande. - wskazała na jakieś wyżłobienie układające się w kostkowaty wzór w jaki można było coś dopasować. Herszt jęknął słysząc takie wymagania bo ani królowej Amazonek ani ich wyroczni z nimi nie było.

- A nie można jakoś inaczej? - zapytał z nadzieją, że ta nietuzinkowa, bladolica dama może zna jakiś sposób. Ta wpatrywała się w tą wnękę niewidzący wzrokiem i machinalnie wodziła dłonią po wzorach na kamieniu.

- Można rozbić te drzwi. Ale nie mamy na to czasu ani mocy. Wyczuwam, że chroni to miejsce magia. Dawno takiej nie widziałam. Wspaniała harmonia. I moc. - mruczała zamyślonym tonem jakby widziała coś czego oni nie widzieli. Paru górali się przeżegnało lub splunęło aby odczynić zły urok. Krzyknął któryś przy wejściu wypuszczając strzałę do skinka jaki pojawił się w obrębie światła. Ten czmychnął w ciemność.

- Tak. Myślę, że da się je otworzyć. Ale od wewnątrz. Wyczuwam, że jest tam jakaś intruzja. Bariera przestała byś szczelna. Coś zakłóciło harmonię. - powiedziała w końcu szlachcianka i znów odwróciła się frontem do reszty grupy.

- Mogę zabrać do środka jedną osobę. Pozostali muszą tu poczekać. Możecie też spróbować przebić się do reszty. Wystarczy iść dalej tym korytarzem co do tej pory. To na tym samym poziomie. Już niedaleko. Na pewno ich usłyszycie. - oświadczyła uczona zerkając po wszystkich ale na dłużej zatrzymała się na Miguelu i Carstenie. Wskazała na korytarz jakim według niej trzeba było iść w prawo aby spotkać się z resztą grupy jaka zeszła do trzewi piramidy wcześniej. Olmedo dał znać i któryś ze zwiadoców nieco się wyhylił i zaczął nasłuchiwać. Pozostali uciszyli się na ile mogli nie licząc tego jaki astmatycznie łapał powietrze gdy pewnie trucizna rozlała się po jego ciele.

- No. Coś tam słychać na końcu. Chyba ktoś się tam tłucze. - powiedział z ożywieniem zwiadowca potwierdzając słowa szlachcianki. Miguel podszedł do Carstena i stanął tuż obok niego.

- No i co myślisz druhu? - zapytał jakby sam się wahał co tu teraz w tej sytuacji powinien postąpić. Ta uzdrawiająca moc co mówiła Vivian na pewno by się przydała tym co oberwali. Ale nie wiadomo było czy można zaufać jej słowom a nawet jeśli to ile by trzeba było czekać na otwarcie drzwi i czy w ogóle da się to zrobić. Z drugiej strony te odgłosy walki chociaż ciche wydawały się być już dość blisko. Ale trzeba by wydostać się na korytarz, z dwoma czy trzeba osłabionymi trucizną i paroma przez nią spowolnionymi a te skinki zapewne nadal tam będą. Gdyby jednak się udało to by się połączyli z pierwszą grupą.




Czas: 2526.I.16; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, duża piramida
Warunki: światła pochodni, wnętrze piramidy na zewnątrz: -



Bertrand



Bretończyk wbiegł do środka sali za dwiema wojowniczkami Maaneny. Widział jak one dołączają do ataku na niebieskoskórego skinka w masce i pióropuszu. Jemu udało się wycelować i strzelić. Huknął wystrzał z pistoletu, lufa rzygnęła gryzącym dymem, on sam zaraz potem poczuł ten kwaśny zapach w ustach i nozdrzach… I zobaczył coś czego nie widział nigdy wcześniej. Swoją wystrzeloną kulę. Jako czarną kulkę jaka zatrzymała się kilka kroków przed skinkiem. Chociaż nie. Nie zatrzymała. Tak się wydawało w pierwszej chwili. Ale jednak nie, jednak powoli posuwała się do przodu jak w bardzo mocno zwolnionym tempie. Kula była początkowo szybsza niż biegaczki więc one też spowolniły jakby natknęły się na tą samą, niewidzialną barierę co Majo.

Bertrand nie miał czasu aby przeładować pistolet więc dołączył do starcia z rapierem. Zaatakował z pełnym impetem zajmując całkiem dobrą pozycję. Obie wojowniczki Maaneny zajęły lewą flankę skinka, jedna trochę bardziej z przodu, druga nieco z tyłu więc siłą rzeczy dla niego został atak po skosie nieco od boku a nieco od gadziego ogona. I poczuł jakby pochwyciła go jakaś niewidzialna siła. Wciąż robił zamierzony ruch, nogami jak do ataku, ramię poruszało rapierem jak do ciosu, poruszał się do przodu, coraz bliżej i bliżej gadziego czarownika. Ale stasznie wolno. Tak samo zresztą jak Majo i obie włóczniczki. Wszyscy zbliżali się ale w ślimaczym tempie. Gdy tymczasem przy obu wejściach i za plecami ciemnoskórej tłumaczki królowej walka toczyła się standardowo. Ta wojowniczka z jej grupy, osaczona przez trzy skinki padła zakłuta przez nie. Ale zanim te zdążyły wykończyć tłumaczkę z furią natarły na nie Maanena ze swoją siostrą. Blond przywódczyni ledwo trzymała się na nogach, biegła koślawo a z ust tryskały jej stróżki krwawej śliny. Z oczu jednak nie znikła zawziętość i determinacja. Atak okazał się jednak niezdarny, zapewne z powodu osłabienia ranami. Odwrócił uwagę jednego ze skinków już zamierzającego się włócznią w odkryte plecy Majo. Jej siostra była cała i udało jej się z zaskoczenia dźgnąć skinka i cisnąć go jak szmatą gdzieś w głąb pomieszczenia. Sama zajęła się kolejnym. Przy obu wejściach każda z par wojowniczek toczyła desperacką walkę z gadzią odsieczą. Te były liczniejsze ale każde z przejść tworzyło naturalne wąskie gardło gdzie też mogło maksymalnie pomieścić się dwóch, gadzich wojowników. Walka na razie była dość wyrównana ale każdego brakującego skinka czy saurusa mógł zastąpić rezerwowy a Amazonek nie miał już kto.

Wtedy równie nagle jak to unieruchomienie się zaczęło to się skończyło. Trudno było powiedzieć dlaczego. W jednej chwili poruszali się wolniej niż w melasie siłując się z tą niewidzialną siłą jaka ich hamowała. A w następnej ona znikła i dokończyli ruch. Skink okazał się szybki i zwinny jak oni wszyscy. Zaskrzeczał coś po swojemu i zasłonił się kosturem przed włócznią Majo. Ale sam na czwórkę wojoników to był bez większych szans. Rapier Bertranda i włócznie Amazonek stanowiły taki zalew ciosów, że nie miał szans wybronić się przed każdym i to padającym z różnych stron. Chociaż część wydawała się odbijać od niego czy ześlizgiwać. Ale to tylko opóźniało nieuniknione. Wreszcie padł pod naporem tych zmasowanych ciosów. Zaś z zewnątrz pozostałe skinki zawyły. Majo szybko doskoczyła do trupa i zerwała z jego szyi złoty, gruby, płaski łańcuch wysadzany drogimi klejnotami i machinalnie zaczęła wsadzać go do torby. Po czym odwróciła się i oceniła sytuację. Krzyknęła na dwie sąsiadki i te rzuciły się wspomóc ledwo stojącą na nogach Maanenę i jej siostrę w starciu z dwoma ostatnimi, żywymi skinkami. Znów przewaga liczebna zrobiła swoje i gorącokrwiste wojowniczki szybko rozprawiły się z zimnokrwistymi wojownikami. Ci jednak walczyli do końca i nie rozpierzchli się nawet wobec tak zmasowanego ataku. Sytuacja jednak była poważna. Oba wejścia były zablokowane przez gadzią straż i trudno było ocenić ile ich tam jest na korytarzu bo ze środka było widać tylko tych dwóch czy czterech jacy walczyli ze strażą Amazonek.

Majo krzyknęła coś do Maaneny i do wojowniczek pokazując gdzieś na ścianę. Chwilę jakby naradzały się czy kłóciły w obcym dla Bretończyka języku. Wyglądało to dość desperacko. W końcu tłumaczka jakby przypomniała sobie o Bertrandzie i tego, że nie rozumie ich mowy.

- Za dużo ich! Nie utrzymamy się! Musimy się wycofać kanałem! - krzyknęła do niego i wskazała na tą samą ścianę co przed chwilą w naradzie czy kłótni z poważnie ranną liderką łowczyń. - Stań przy Maanienie! Musimy osłonić odwrót! - krzyknąła i przywódczyni łowczyń rzeczywiście ciężko podpierając się włócznią podeszła do ściany. Tam przy podłodze widać było płaski, ziejący czernią otwór. Jakby pełzając to człowiek powinien się przez niego przecisnąć. Jeden na raz. Majo podbiegła do niego, kucneła, sięgnęła do torby i z niej wyjęła jakieś puzderko. Otworzyła, wyrzuciła je bez namysłu z ze środka coś wyjęła. Chwilę trzymała to w zamkniętych dłoniach i przyłożyła tam usta chyba coś szepcząc. Po czym otworzyła dłonie i wypuściła motyla w mroczną czeluść. Ten zatrzepotał skrzydłami przez chwilę po czym poleciał tam i zniknął. Majo zaś wstała, złapała za swoją włócznię i stanęła z drugiej strony Maaneny. Po stronie Bertranda ta najmniej ranna Amazonka. Majo krzyknęła coś ostrzegawczo do swoich.

- Jak krzyknę to nasze siostry pobiegną ku nam i do nas dołączą! Ale za nimi wleją się gady! Ty jesteś gościem więc możesz iść pierwszy! Osłonimy cię! - szybko rzuciła Bertrandowi po czym urwała bo Maanena znów zaczęła coś do niej mówić jakby spierając się o coś. Czarnowłosa potrząsnęła przecząco głową i przerwała rozmowę wydając dziki pisk. Na ten sygnał z trudem stające już w przejściu łowczynie odskoczyły od wejścia i rzuciły się biegiem w stronę tego wątłego szpaleru obrońców. Jedna była za wolna. Czy też raczej to skinki znów okazały się takie szybsze. Zanim przebiegła te kilka ostatnich kroków któryś wskoczył jej na plecy i przewalił na posadzkę. Drugi dopadł ją momentalnie później wbijając włócznię w plecy i przebijając ją na wylot. Umierająca Amazonka zawyła a zaraz potem zniknęła im z widoku zasłonięta przez uciekającą siostrę i gadzi pościg. Ta minęła obrońców i jednym szusem dała nura do płaskiego otworu. Zwinnie tam wskoczyła i już jej nie było. Potem uklękła druga z wojowniczek a ciężkie saurusy już dopadały do nierównego szpaleru. Wtedy niespodziewanie Maanena zdzieliła Majo w kark aż ta się zatoczyła. Krzyknęła coś do swoich, powaliła tłumaczkę i ta wojowniczka ze środka i ta co miała właśnie przechodzić przez otwór pochwyciły ją i zaczęły przesuwać na bezpieczniejszą stronę otworu. Zaś pozostali starli się z gadzim naporem. Jasne było, że ktokolwiek miałby być na końcu kolejki to ma marne szanse aby się przedostać przez otwór zanim go nie dopadną gadzie włócznie, kły i pazury.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline