Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2023, 13:45   #49
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Ann przeklęła do siebie, jak na polu jej widzenia pojawił się Thorn. Naprawdę Bezklanowcy musieli być przeklęci pechem...
Francuzka nie używała często tej posiadanej możliwości, ale teraz nie było wyjścia. Przypomniała sobie wizerunek bywalczyni Róży- Malkavianki, która czasem tam występowała, aby jej obraz "nałożyć" na swoją osobę, dla zmylenia zmysłów innych. Pamiętała jej głos, miała we wspomnieniach maniery... Pora zacząć przedstawienie.

Skierowała pojazd w uliczkę, aby nią dotrzeć do Giovannich. Maskarada wydawała się działać. Obaj Kainici zwrócili na nią uwagę i wymienili się komentarzami, ale najwyraźniej muzykalna córa Malkava nie była ich celem. Co nie zmieniało faktu, że nadal “odprowadzali” ją spojrzeniami.
Ann nie przejęła się nimi, zdążając nadal w tej formie do Giovanni.
Dojechała do szlabanu, zamkniętego. Strażnik oderwał na moment spojrzenie od lektury i pulchnymi palcami odłożył gazetkę na blat.
- Hmm? - spytał “elokwentnie”.
Otworzyła okno kierowcy i spojrzała na "zapracowanego" człowieka.
- Muszę spotkać się z szefem tego... interesu. Jestem ze Stillwater i chodzi o Gino.
- Mhmm…- odparł mężczyzna sięgając po telefon. - Kogo zaanonsować?
- Posłańca od Księcia Stillwater. - powiedziała.
- Poczekaj.- mężczyzna wystukał numer. Zadzwonił i przekazał słowa Ann. - Mówi że jest posłańcem Księcia Stillwater i chodzi o Gino. Tak… chyba jej chodzi o pana Pisanob. Nie wiem o co dokładnie… tak, rozumiem… i chce się widzieć z samym signore… eee… wiem… oczywiście, że wiem. Wpuścić? Ok. Przekażę. Coś jeszcze? Rozumiem.
Zakończył rozmowę i podniósł szlaban.
- Główny budynek, proszę czekać w korytarzu aż ktoś przyjdzie.- wyjaśnił na koniec.
Skinęła głową i złożyła okno, po czym udała się wedle instrukcji.
Wysiadła obok budynku, aby przejść do środka gdzie miała poczekać.

***

W środku było ascetycznie. Nieduża poczekalnia z dwoma sofami i kilkoma krzesłami. Niski stolik na którym leżało więcej starych gazet dla zabicia nudy. I nikogo innego oprócz Ann nie było tutaj.

Ann usiadła na krześle, nie porzucając na razie iluzji. Nigdy nie było wiadomo czy ktoś znajomy się nie pojawi…
- Oczywiście zawsze szanujemy… wolę Księcia.- usłyszała męski głos i kroki dwóch osób.- Ale nasze interesy nie mają nic wspólnego z tym miastem. Świat nie kręci się wokół Nowego Jorku i Amerykanów.
- Zabawne deklaracje zważywszy na ostatnią waszą aktywność.- głos drugi należał do kobiety, niższej od Ann, bladej i ciemnowłosej ubranej w ciemny włoski garnitur. Spojrzała zaciekawiona na caitifkę, gdy ta znalazła się w polu jej widzenia. Towarzyszył jej wysoki i szczupły mężczyzna o nieprzeciętnie pięknym obliczu.
- Zapewniam, że wszelkie dokumenty jakie zostały pani przedstawione potwierdzą iż Książę nie musi się niczym martwić.- odparł z uśmiechem mężczyzna i skłonił się jej, potem Ann. A następnie opuścił je obie. Kainitka zaś przyglądała się Ann przez chwilę nim rzekła. - Proszę, proszę… nie spodziewałam się zastać służki Cyrila właśnie… tutaj.
Ann westchnęła w duchu. Tyle co do tej Maskarady na mniejszą skalę...
- Też się nie spodziewałam tu musieć być. - odparła, zdejmując z siebie iluzoryczny wizerunek.
- Mogę wiedzieć co tu robisz? Nie powinnaś być w… tam? - zapytała kobieta i brzmiało to bardziej jak… Muszę wiedzieć z odrobiną niemej groźby.
- Przenoszę wieści od Księcia... tam. - odparła niezrażona - Temu jestem w mieście.
- A jakież to wieś…- zamyśliła się nieznajoma, po czym potarła czoło w zadumie.- Coś się im stało u was?
Caitiffka spojrzała z pewnym zmęczeniem tymi gierkami.
- Nie jestem upoważniona do przekazywania takich informacji postronnym.
- Nie jestem… postronna. - stwierdziła czarnowłosa przeczesując palcami swoje włosy. - Odpuszczę ujawnianie mojego imienia, bo i tak ci nic nie powie. Niemniej… znasz tego, dla którego pracuję. Falconi z pewnością ucieszy się na wieść o tobie. Zawsze miał pewną słabość do wolnych elektronów.
- Obawiam się... że jesteś postronna wystarczająco, pani. - Ann podejrzewała, że góra Nowego Jorku szybko się o niej dowie... Może ona szybciej zdąży wyjechać.
- Skoro tak twierdzisz. Wiesz chyba, że Markus potrzebuje zaspokajać swoją ciekawość równie mocno co głód krwi. - odparła urażonym tonem Kainitka i wyszła z budynku nie czekając na odpowiedź caitifki.
W tym momencie Ann już chciała wrócić do Stillwater... nie było szans, że sama wyda sytuację z miasteczka przydupasom Szeryfa czy Księcia Nowego Jorku. Niech Joshua się nimi kłopocze...
Zerknęła, czy mężczyzna poszedł za wampirzycą. Nie ruszył, bowiem oddalił się wcześniej gdy Ann została wciągnięta w rozmowę przez agentkę Szeryfa Nowego Jorku. Znów musiała czekać, aż przyszedł do niej blady jak upiór ghul i w milczeniu wskazał dłonią kierunek, który bez wahania obrała przygotowując się na dalsze kłopoty.

Została doprowadzona do drzwi, prowadzącego do biura. Tam, w środku za biukiem siedział wysoki blady mężczyzna, o jakże zaskakującym co znajomym obliczu.
Ann zatrzymała się jak wryta, nie wiedząc co powinna w tej sytuacji zrobić. Czy powinna cokolwiek robić…
- Jeśli dobrze zrozumiałem, jesteś wysłanniczką Stillwater i masz jakieś informacje przekazać na temat Gino? - zapytał mężczyzna wyglądający dokładnie jak… Gino.
- Uhm... Tak. - Ann pozbierała się - Sprawy się jeszcze bardziej... skomplikowały. Gino najwyraźniej na coś wpadł, ale może to sprowadziło na niego i jedną z naszych kłopoty... Gino i nasza Ventrue zostali zaatakowani, a on najpewniej skończył uprowadzony... - urwała po tym. Wolała powoli przekazywać złe wieści.
- Co? Kto śmiał.- odparł “klon” Gino, lekko tylko poruszony tymi wieściami. - Co… dokładnie się stało?
- Oboje zostali zaatakowani, gdy nasza Ventrue I on jechali samochodem... w sumie Gino nie wytłumaczył szczegółów. Ventrue ledwo uszła z istnieniem, choć miotacze ognia połowę jej ciala do kości spaliły. Gino... Ona nie widziała co dokładnie było dalej w chaosie ognia i... kreatur, ale... zakładamy, że go uprowadzono. Musiano się nim interesować. - skrzywiła się - Atakiem przewodził Tzimisce…
- Sabat? - o dziwo, klon Gino zachowywał się spokojnie. - To sprawka… Sabatu?
- Na to wygląda…
- Hmm… to niepokojące. - odparł spokojnie Giovanni, wstał od stołu i ruszył do wyjścia z biura. - Proszę tu poczekać.
Zachowanie Giovanni było... niepokojące. W sumie jak cały ich Klan...
Ann czekała w pewnym napięciu.

Minęło chyba pół godziny, nim drzwi się otworzyły i wszedł klon Gino, a za nim… osoba, która mogła konkurować wyglądem z nosferatu. Wysoki mężczyzna w ciemnym garniturze, w czarnym kapeluszu, na czarnych długich włosach. I twarzy jak z horroru, nieludzkie oczy i nieludzkie zęby dobrze widoczne dzięki… dziwacznemu aparatowi na “zęby”. Przyglądał się w skupieniu caitifce.
- To pan… Arturo.- przedstawił go klon Gino.
- Ann Paige... - przedstawiła się lekko skłaniając głowę. Nie spuszczała oka z... kreatury, jak i kryjąca się myszka z kota.
- A więc… twierdzisz, że Tzimisce zaatakował Gino… którego wysłaliście, bo…- tu kreatura spojrzała na klona Gino, a ten… pewnie by się teraz straszliwie pocił gdyby mógł. Niemniej odpowiedział. -... zaginął tam wysłannik z Europy.
- A przecież co mówiłem?- odparła kreatura spoglądając na Kainitę.- Co mówiłem Giacomo?
Giacomo z trudem wydusił z siebie. - Że powinniśmy przygotować trasę lepiej i więcej ochroniarzy. Ale wszystko było robione w tajemnicy. Diabeł Wenecki nie mógł…-
- Nie mów mi co Diabeł Wenecki może, a czego nie… To nie ty spotkałeś się z nim twarzą w twarz. To nie ty byłeś zabawką jego parszywych mocy. - wybuchł Arturo, po czym zwrócił się do Ann.- I to… ten Tzimisce dowodził? Nie jakaś Lasombra, czy Ventrue antiribu… czy inny odszczepieniec?
- Teraz był tam Tzimisce ze swoimi kreaturami i... Braćmi Krwi? Wcześniej zniszczyliśmy Sforę Sabatu na terenie Stillwater. Nie sądziliśmy, że to nie koniec…
- To nie Sabat… to on. - odparł potworny Arturo, a następnie rzekł do Giacomo. - Ruszamy jutro.
- Nie wiem czy dostaniesz pozwolenie, a poza tym… to niekoniecznie musi być on…- zaczął Giacomo, a Arturo zwrócił się wprost do niego. - Znam jego modus operandi lepiej niż ktokolwiek na świecie. I wiem, że to on. Odeślij ją, przesłuchamy ją na miejscu. Ja muszę teraz przeprowadzić kilka rozmów.
- Dobrze Szkara…- zanim Giacomo dokończył to słowo, oberwał pięścią w nos i upadł na ziemię.
- Nigdy nie używaj tego słowa… przy mnie.- warknął gniewnie Szkaradziec, bo kim innym mógłby być?
- Przesłuchamy...? - Ann wyraźnie nie uspokoiło to słowo z ust Szkaradźca.
Arturo wyszedł, a Giacomo powstał z podłogi nastawiając złamany nos.
- Dupek. - skomentował jego wyjście i zwrócił się do Ann.- Jeśli nie ma pani nic innego przekazania lub załatwienia, to… ehmm… jest pani wolna?
- Czyli... mamy pana Arturo spodziewać się jutro w Stillwater...?
- Oby nie… to znaczy… eee… nie do mnie należy ta decyzja.- odparł skonfundowany Kainita.
- Duża jest możliwość, że ma rację co do tożsamości Tzimisce?
- Cóż.. To nie Europa. Tzimisce są tu rzadkością. To klan bardzo przywiązany do ziemi. I to dosłownie. - wyjaśnił enigmatycznie Giovanni.
- Czy Stillwater ma oczekiwać reakcji Giovanni, jak za ostatnim zabójstwem? - dopytała.
- To znaczy?- zapytał Giacomo.
- Domagania wpuszczenia śledczego, jak Gino.
- To chyba zrozumiałe żądanie w świetle tych wydarzeń? - zapytał retorycznie Kainita.

I zupełnie bezsensowne... kolejnego chcecie stracić?

- W razie potrzeby kontakt z Księciem Smithem zawsze dostępny. - wstała I skłoniła się.
- Dziękuję za informację.- odparł uprzejmie Giacomo, równie uprzejmie otwierając jej drzwi.
Ann podeszła do drzwi, ale nim wyszła wyciągnęła z torby spięty plik raportów, który dał jej Joshua.
- To są raporty z wydarzenia. - podała je Giovanni, po czym wyszła z pomieszczenia.
- Mój klan docenia współpracę księcia Stillwater. - odparł Giacomo uprzejmie.

***

Ann musiała wrócić do Stillwater, choć wolała zostać w Nowym Jorku... Już w samochodzie napominała się, aby o Cyrilu nie myśleć...
Przynajmniej dwóch wampirów nie było na zewnątrz.

Ann skierowała się by wyjechać z miasta i dotrzeć na czas do Stillwater. Podróż była niepokojąca spokojna i bez wypadków. Ann jechała szybko, pewnie i pogrążona we własnych myślach, pragnieniach i obawach. Skręciła nagle na kolejnym skrzyżowaniu ruszyła trasą którą znała… w teorii. Trasą patrolu Joshui. Po jakimś czasie dojrzała swój cel. Radiowóz policyjny szeryfa.

Caitiffka postanowiła wyprzedzić samochód policyjny i zajechać mu drogę. Po tym zatrzymała wóz, tak aby nie mógł drugi przejechać i wysiadła z niego.
Policyjny wóz zatrzymał się nagle i wysiadł z niego Smith mówiąc ironicznie.
- Ty chyba masz numer mojej komórki?
- Nie wolno używać komórki podczas jazdy. - pogroziła palcem - I zawsze chciałam policjanta zatrzymać na drodze.
- Za to powinien być mandat. - stwierdził poważnym tonem Joshua, a następnie spytał. - Jak tam wycieczka do Nowego Jorku?
- Jego Szeryf pewnie już wie, że byłam u Giovanni. Wpadłam na jakąś jego przydupaskę.
- I tak by się dowiedział. Nic nie umyka uwadze tego gryzonia. - zamyślił się Joshua.
- Możliwe, że Książę ma jakieś zarzuty co do działalności Nekromantów w mieście. Nie znam szczegółów. - dodała.
- Dobrze wiedzieć, choć nie powiem żebym był zaskoczony. - przyznał z uśmiechem szeryf. - Niemniej to nie nasz problem. Co sami Giovanni mają do powiedzenia?

- W sumie... Na razie nic pewnego. Znaczy, znowu kogoś wyślą, ale prawie na pewno Szkaradziec przyjedzie. Bardzo... zaciekawiony. - wzdrygnęła się - Ale nie było zaprzeczania Tzimisce.
- To akurat było nieuniknione. Najważniejsze, że nie mają podejrzeń co do nas. Że nie uważają nas za współpracowników tego Tzimisce.- skupił wzrok na twarzy Ann. - Bo… nie… uważają, prawda?
Ann zamyśliła się i powiedziała niewinnie.
- Nie, no co ty, nie uważają nas. Może tylko ciebie?
- Może… w oczach niektórych nigdy nie uwolnisz się od przeszłości. Nieważne co byś zrobił by udowodnić, że odciąłeś się od dawnych znajomości. - ni to zaprzeczył, ni to potwierdził Joshua. I uśmiechnął się ironicznie. - Co nie zmienia faktu, że Giovanni i Sabat nie są śmiertelnymi wrogami i kontakty pomiędzy nimi, się zdarzają. Ale odpuśćmy sobie filozofowanie. Więc kogoś tu wyślą… to wszystko?

- Kiedy Szkaradziec usłyszał o tym ataku... od razu stwierdził, że tu przyjedzie. I na pewno to Tzimisce, którego zna. - westchnęła - On naprawdę jest walnięty…
- Tak słyszałem. Zresztą pewnie widziałaś podpis Tzimisce na jego twarzy. Po czymś takim ciężko być normalnym, nieprawdaż? - zapytał retorycznie Smith.
- Kategorycznie... Czemu się to mu nie leczy?
- Klątwa Tzimisce. Jeśli zmienią ci ciało, to permanentnie. Pamiętasz tego typa z kolcami w dłoniach? To właśnie dzieło jednego z nich.- wyjaśnił książę.
- Ten typ mnie uderzył pięścią z tymi kolcami w twarz, więc pamiętam... - mruknęła - W takim razie... Mieli tam Tzimisce w Sforze?
- Nie… zdecydowanie nie. - odparł ze śmiechem Joshua. - Tzimisce nie chodzą na takie… wypady. A jeśli chodzą, to są dowódcami.

-Spojrzała zaciekawiona.
- Widziałeś kiedyś jakiegoś na żywo? W Sabacie?
- Raz… podczas wojny secesyjnej. Dowodził swoimi kreaturami i sprzymierzonymi wampirami i mną. Potrafią walczyć w zwarciu, ale… - Smith wzruszył ramionami. - … Tzimisce są dumni i nie toczą pojedynków z byle kim. I nie da się ich tak łatwo pokonać. To co zabił William, było za słabe na Tzimisce.
- A co zabił William? - zapytała dziewczyna, ciągle mając przed oczami, że ten wampir jest taki stary…
- Tzimisce potrafią kształtować ciało jak glinę. Mogą uszkodzić cię samym dotykiem podczas walki, ale… mogą też używać tej mocy do innych celów. Uczynić twoje ciało olśniewająco piękne, lub wzmocnić je w inny sposób. Na przykład umieszczając w tobie mięśnie niedźwiedzia lub… srebrne pazury. Jako zapłatę za… przysługi. - odparł rozważając głośno szeryf.- Przypuszczam, że ten z którym walczyliście miał okazję się wykazać użytecznością dla któregoś z nich.
- Srebrne pazury by im się przydały z Wilkołakami... Szkaradziec sądzi, że to jakiś Diabeł... - zamyśliła się - Diabeł Wenecki. On chyba się nim bawił. Drugi Giovanni jest sceptyczny... choć chyba Szkaradźca to się boi, więc przy nim by nie gadał o tym.
- Nie wiem kim jest ten Wenecki Diabeł. Może William będzie wiedział, w końcu przypłynął z Europy. - stwierdził Smith w zamyśleniu. - O Szkaradźcu żem słyszał, ale wiesz… tu dotąd Giovanni nie zaglądali, więc… słyszałem te same plotki co ty.

- Tak czy inaczej... Nie używajcie do niego, czy przy nim nazwy Szkaradziec. Jest... wybuchowy, zaatakował własnego klanowca, gdy ten tylko zaczął to wymawiać. Jego imię to Arturo... i na tym pozostańmy, co?
Kainita się zaśmiał. - Taki drażliwy, co? To trochę małostkowe.
- Chcemy mieć poprawne relacje z Giovanni, więc lepiej jego nie drażnić. On ma wyraźnie jakieś PTSD po tym Tzimisce. Patrząc na jego wygląd to się nie dziwię…
- Powiesz o tym na jutrzejszym zebraniu, na którym porównamy notatki i uzgodnimy kolejne kroki w związku z tym niefortunnym wydarzeniem. - zadecydował Joshua.

Ann skinęła głową.
- Podjąłeś już próbę kontaktu z Księciem Nowego Jorku?
- Rozmawialiśmy. Oczywiście jest zaniepokojony tym co się u nas dzieje. I nie pomoże w niczym. - odparł sarkastycznie Kainita.
- Szokujące. - mruknęła Ann - Póki kłopoty nie ugryzą miasta, póty się nie ruszy, mam rację?
- Przypomniał o tym, że mają tam własne problemy.- wzruszył ramionami Joshua. - Ktoś morduje wysoko postawionych Kainitów.
- Z braku podejrzanych robią problemy Cyrilowi... - mruknęła niezadowolona.
- Szeryf Nowego Jorku prowadzi śledztwo. Ponoć jest solidny jeśli chodzi o swoją robotę.- dodał pocieszającym tonem Smith.
- Może... - westchnęła - Czy tylko ty, Książę, patrolujesz Stillwater? Co noc?
- Nie jestem tylko Szeryfem naszej małej społeczności. Pracuję w Stillwater jako zastępca szeryfa i mam swoje obowiązki. Za to mi państwo płaci.- zaśmiał się Joshua i wzruszył ramionami. - Nie każdy może lub lubi się obijać jak nasz Garry.
- Lub Clyde. - stwierdziła niewinnie.
- Clyde rozwozi krew i informacje. Jest użyteczny. Ale masz rację, woli się obijać.- przyznał z uśmiechem Brujah.
- Ciekawe kiedy zrozumie, że libido martwego jest... cóż. Martwe. - pokręciła głową - Wrócę do Williama.
- Pewnie za dekadę… lub dwie. - ocenił z uśmiechem szeryf. - Nie będę cię zatrzymywał, choć powinienem wlepić ci mandat.
- Lepiej mandat od ciebie niż od Clyde'a. Bałabym się jaką karę by wlepił. - uśmiechnęła się - Rachunek na konto Williama, proszę. - wsiadła do samochodu.
- Dobrze. - odparł z uśmiechem Kainita.

***

Ann zastała Toreadora z plikami dokumentów, długopisem i notatnikiem. Wyraźnie skupiony na czymś. Zauważył jej przybycie i nie odrywając się od roboty rzekł.- Hej… jak było w Nowym Jorku? Giovanni poczęstowali kawą i ciasteczkami?
- Krótko w sumie. - przysunęła krzesło do stolika z dokumentami - Spotkałam Szkaradźca. Uch... - westchnęła - Jutro ostrzegę wszystkich, bo zapewne on się tu pojawi, ale powiem ci już teraz - nie nazywaj go tak. Nigdy. I swojego klanowca za to zaatakował.
- Fascynujące… myślałem, że Szkaradziec to jedna z tych plotek, którą Giovanni rozprowadzają po Nowym Jorku by straszyć nimi młodych Kainitów. - odparł z odrobiną zdziwienia w głosie Blake.
- Cóż... Nie... Postaraj się nie gapić na niego... bo... to może być naturalny odruch.
- Będziemy martwić o tym później. - machnął ręką Kainita. - Myślę, że ostatnie lata uśpiły moją czujność.

Ann skinęła głową na te słowa, zgadzając się w całości.
- Słyszałeś kiedyś o Diable Weneckim?
- Hmm… coś tam kiedyś usłyszałem. To miano nie jest mi obce. - zadumał się William próbując sobie przypomnieć. - Kiedy to było? Gdzie? Hmm… Chyba… tak, już wiem. To jakiś Kainita mający żale do Giovanni i jeden z niewielu, który osobiście próbuje im zaszkodzić. Tak przynajmniej słyszałem… że jest kolcem w ich zadku.
- To ten Tzimisce, który zabawił się Szkaradźcem. Ten Giovanni twierdzi, że atak u nas wygląda jak jego robota.
- Może to prawda. - wzruszył ramionami wampir. - Nie mnie to oceniać. Diabeł… był jedną z tych opowieści, którymi znudzeni wędrowcy wymieniają się przy ognisku. Nie wiem ile w tym prawdy.
- Po zobaczeniu Arturo... Wierzę.- stwierdziła poważnie.
- Jeśli to rzeczywiście Diabeł, to raczej nie musimy się martwić tym, że uderzy w nas. Jego wendetta skupia się tylko na Giovannich. - rozważał głośno Blake, stuknął długopisem o papiery.- Znalazłem dotąd trójkę podejrzanych najemców, którzy płacą sporo za wynajem moich posiadłości. I mogą być przykrywką dla Tzimisce.
- I coś mamy zamiar z tym zrobić? - zapytała - Wypowiedzenie najmu dasz?
- Oczywiście że nie… zaczniemy sprawdzać te adresy. Muszę tylko wszystkie sprawdzić. Bo ja osobiście nie wynajmuję budynków. Robi to wynajęta przeze mnie agencja.- wyjaśnił wampir. - Zwykle się w ich działania nie wtrącam.
- Nie masz tam swoich ghuli?
- I miałbym co chwila jeździć do Nowego Jorku, by ich karmić? - zaśmiał się Kainita spoglądając na Ann. - Po co? Wystarczy że im dobrze płacę. Zresztą wątpię by ghule zajmowaliby się moimi sprawami lepiej.
- Ale byłyby na pewno posłuszne. - Ann nie do końca rozumiała czemu nie chce ghuli innych, niż psy.
- Pracownicy agencji są posłuszni. Po prostu nie nadzoruję ich pracy na bieżąco. Za dużo z tym roboty.- wyjaśnił William.
- Ten Giovanni, Szkaradziec, ma się tu zjawić... Nawet jutro. - ostrzegła.
- Nic na to nie poradzimy. Zebranie też jest jutro.- stwierdził Toreador zagłębiając się w dokumenty.

Ann milczała chwilę nim niespodziewanie mruknęła z lekką irytacją.
- Jesteś dupkiem.
- Co? Czemu? - zapytał zaskoczony William.
- Nie powinnam się dziwić, bo każdy z nas taki jest czasami lub zawsze, ale wziąłeś mnie z zaskoczenia. - zmarszczyła brwi - Po prostu wkopałeś mnie wczoraj w robotę z Giovanni.
- Ann… - spojrzał na dziewczynę i westchnął ciężko. -... nie przyjechałaś tu na wakacje. Jest częścią naszej małej społeczności i gdy gówno uderza w wentylator, ty także obrywasz obowiązkami.
- Jakbyś nie zauważył nie traktuje tego jak wakacje, tylko przymusową odstawkę i nie jestem zadowolona z tego. To co mnie uderzyło, to wprost traktowanie mnie jak element, który za innych zbierze cięgi. Znam to, ale usilnie chcecie mi pokazać, że nie, w Stillwater jest inaczej. Zdecydujcie się.
- I jakież to cięgi zebrałaś?- zapytał retorycznie Toreador, a następnie rzekł spokojnie. - Faktem jest, że większość z nas nie może po prostu pojechać do Nowego Jorku. Inni nie znają miasta i nie mają pojęcia gdzie Giovanni siedzą. A ja czy Smith rzucamy się w oczy. Po prostu otrzymałaś zadanie, do którego idealnie pasowałaś.
- To, że teraz nic nie było, nie zmienia faktu, że być mogło. I nie chodzi o to, że takie zadanie dostałam, ale o formę postawienia przed faktem dokonanym. Cyril może tak formułować, po nim się spodziewam. Wy takiemu podejściu do Bezklanowca, jakie mają Spokrewnieni w Nowym Jorku zaprzeczacie. To jak w końcu jest?
- Podczas czasów pokoju, możemy jak śmiertelni bawić się w demokrację - westchnął Toreador wracając do sprawdzania dokumentów. - Lecz gdy nadchodzi wojna, to wtedy demokracja schodzi na bok. Jeden jest lider wojska i jeden jest książę w swojej Domenie. Jeśli uważasz, że tylko Cyril może cię rozstawiać po kątach, to… - spojrzał na Ann.- … nie jest to prawda. Książę też może. Książę rozkazuje, my słuchamy. Primogen Tremere rozkazuje, ty słuchasz… taka jest zasada. Zła może, ale jest. Tak jest w naszym społeczeństwie. Jesteśmy bezlitośni i nieposłuszeństwo bywa karane śmiercią. Zwłaszcza w Nowym Jorku, ale to detal.
- I o to chodziło. Bym zrozumiała w czym teraz się topię. - mruknęła - Jeszcze może nie miękki cement, jak w Nowym Jorku, ale zaschnięte błoto też może być twarde. Zapamiętam.
- Poza tym dramatyzujesz za bardzo. To nie była misja samobójcza. Pojechałaś jako wysłanniczka Księcia, co daje ci pewną gwarancję bezpieczeństwa. Giovanni to jednak cywilizowane potwory.- machnął ręką William.
- Szczególnie Szkaradziec. Nie wiem co on chce ode mnie, najwyżej go na Lukrecję skieruję z tym "przesłuchaniem".
- Nim się nie przejmuj. Najwyraźniej my go nie interesujemy, tylko ten Diabeł. A Lukrecję pewnie i tak przesłucha, bez twoich sugestii.- wzruszył ramionami Toreador.
- Jeżeli ona go zezłości, to wątpię by choć jej nosa nie przestawił.
- Lukrecja jest twardsza niż się z pozoru wydaje. -Toreador nie wydawał się szczególnie przejęty takim rozwojem sytuacji.
- Mag dziś coś robił? - zapytała.
- Wiesz… nie wiem… miałem śledztwo do przeprowadzenia. I jeszcze nie skończyłem. - westchnął wampir.
- To badaj dokumenty, tym razem ja pierwsza udam się do pokoju, chyba że coś jeszcze chcesz ode mnie?
- Jutro…- odparł z uśmiechem Toreador i przeciągnął się.- Ja też wkrótce pójdę.
Nic dziwnego… świt się zbliżał.
- Spokojnego snu, dobry panie. - odparła i bez oglądania się po prostu poszła do "swojego" pokoju.

***

Kłamstwo.


Ann zamknęła za sobą drzwi niewielkiego pomieszczenia, w którym spała.

Obłuda.


Upadła na materac z posłaniem. Nie chciała spać w trumnie. Takie zamknięcie wywoływało u niej obawę. Strach czasem, szczególnie po pobudce. Zamknięta przestrzeń była...
Niebezpieczna.
Duszna.

Wzięła do ręki szkicownik pozostawiony przy materacu. Przewracała zarysowane strony.
Nie narysowała niczego sensownego od czasu śmierci. Nie napisała nic składnego. Wiedziała, że potrafi... Pamiętała, że mogła. Pamiętała szkicowanie Eleny, a teraz...

Umarło, jak i ona.

Wyrwała kilka zarysowanych liniami kartek, które zgniotła i rzuciła w kąt. Skupiła wzrok na kartce, której część obrazka zaraz zarysowała w złości. Nigdy nie była w stanie go dokończyć, a teraz... teraz...
Chciała by zniknął.

Wyrwała kartkę, którą podarła szaleńczo i obraz zniszczenia rzuciła w kąt, gdzie był grób dla tych skrawków podartego rysunku uczuć.

[media]https://i.pinimg.com/564x/5b/cd/68/5bcd6875ffba4a544e371765bc7319a0.jpg[/media]


To była jego wina.
Jego.
Jego.
Jego.

To on ją skazał na to istnienie.
On porzucił.
On.

Chciała by cierpiał jak ona.
Kundel wśród rasowych.


Ann zakryła się szczelnie kołdrą z posłania.

To on... Zostawił...


Po podłodze walał się malunek zrobiony jeszcze w Nowym Jorku, którego natchnęły sny... sny...
O duszącej ziemi zmieszanej z krwią.

[media]https://i.pinimg.com/564x/db/22/5d/db225d04ea546f1e77d097ab046def7a.jpg[/media]

Malunek pachnący jej zakrzepłą krwią.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline