Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-02-2023, 23:08   #164
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 44 - 2520.05.06 wlt (1/8); południe

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Bastion - Liedergart; Liedergart
Czas: 2520.05.06; Wellentag (1/8); zmierzch
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, ziąb



Grupa powrotna



- No to chyba przestaje padać. - mruknął któryś z górali. Już dobrą chwilę nie dało się słyszeć charakterystycznego suchego stukania o brezent, ściany czy ziemię. Ale niebo kończącego się dnia wciąż było ponure i ciemniało coraz bardziej więc nie było takie pewne czy to tylko chwilowa przerwa w tym sypaniu gradem czy skończyło się na dobre pozostawiając po sobie, zimne, jasne kulki.




https://www.metoffice.gov.uk/binarie...the-ground.jpg


Ta pogoda to ostatnie dnie dały im do wiwatu. Pod koniec zeszłego tygodnia jak ruszali z Falkenhorst to już się robiło ładnie i wiosennie. Ale gdzieś dwa, trzy dni temu, gdy byli już bliżej Liedergart niż Falkenhorst nastąpiło załamanie pogody. Ten ostatni kawałek jaki przy lepszej albo chociaż średniej pogodzie pokonaliby pewnie w jeden, góra półtora dnia szli trzy dni. Znaczy zapewne ich obie liderki jak były konno to może by dały radę szybciej ale nie chcieli się rozdzielać. Poza tym właściwie za bardzo nic ich nie gnało aby się trzeba było śpieszyć na złamanie karku. I ta już nieco znajoma góra na jakiej wznosił się zamek Liedergart żegnał ich do snu dwa ostatnie wieczory i witał dwa kolejne poranki. Aż dzisiaj wreszcie doszli na szósty dzień od wyruszenia z Bastionu.

Tym razem szli o wiele mniejszą grupą niż gdy podróżowali z Lenkster wraz z pierwszą falą górskich osadników. Poza Inez i Petrą jakie znów były szefowymi wyprawy i ponownie miały reprezentować górskiego margrabiego tak po drodze jak i w samym Lenkster ruszył też Eryk, Lothar i dwóch górali. Reszta została w zamku jako szkoleniowcy milicji, zwiadowcy no i ci którzy jako tako znali się na dzierżeniu broni w ręku. Zostały też obie łowczynie nagród którym górski lord zaproponował posadę szeryfów. Były tym nieco zaskoczone bo szeryfami nigdy wcześniej nie były a łowca nagród to niekoniecznie to samo co oficjalny stróż prawa. Więc namyślały się parę dni. Ale ostatecznie “powiedziały tak”. Właściwie pod tym względem były bezkonkurencyjne bo w małej społeczności kolonistów nie było chyba nikogo kto by miał jakieś doświadczenie w takich sprawach. Poza tym mogły wzmocnić pozostałych tam górali na wypadek bliżej nie określonych kłopotów. Więc grupa jaka miała wrócić do Lenkster była o wiele mniejsza niż ta która ruszyła z tego ponurego zamku prawie miesiąc temu. Można by ją zapewne zliczyć na palcach obu rąk.

- To niekoniecznie plus. Jak byliśmy wielką chmarą to pewnie i to wystarczało aby odstraszyć napastników. Teraz będzie nas dużo mniej. Chociaż nie będziemy tak hałaśliwi jak ta cała hałastra z wozami i stadami. - herszt Gebirgsjeager jakoś tak to skomentował zanim jeszcze opuścili Bastion gdy już się wykrastylizowało kto jedzie a kto zostaje.

No a ci co jechali to mieli całą listę sprawunków i spraw do załatwienia. Ile to można było sobie tylko imaginować gdy Petra powiedziała, że znów trzeba będzie kupić jakieś juczne zwierzaki. Hrabia zarychtował dajmy na to zakup kusz dla milicji. Bo prosta w obsłudze broń, jak się ją oparło o blanki murów, w sam raz była dla takich niezbyt wyszkolonych obrońców a i siłę rażenia też miała sporą. Jedna kusza to nic ale jak trzeba było ich wiele no to właśnie trzeba było też kupić jakieś zwierzaki co by je przewoziły. Poza tym okazało się, że całkiem sporo osób prosiło aby przekazać komuś w Lenkster, że się żyje, że dotarli, że zapraszają. Inez i Yvonne przez parę ostatnich dni spisywały te wiadomości do przekazania. Ci co zostawali prosili też aby kupić im to czy tamto. Głównie rzeczy jakie na tym górskim pustkowiu trudno było zdobyć za to byle warsztat czy na targu w Lenkster można je było dostać.

W dniu wyjazdu wszyscy zebrali się przy niedawno wstawionej bramie aby pożegnać śmiałków jacy ponownie ruszali na górski szlak. Czarno - Biała magister żegnała ich niczym jakaś księżna i wielka pani swoich wysłanników życząc im szczęścia i dobrej pogody. No i bezpiecznego powrotu. Blondwłosa siostra Yvonne pobłogosławiła ich a nawet tak się rozczuliła, że każdego objęła i uściskała, życząc im szczęścia i powodzenia. Zrobiło się więc całkiem miło i rodzinnie. Chociaż Eryk ze swoimi chłopakami odgrywał twardziela jakiego to nic nie rusza i jakby co dzień go witały czy żegnały takie tłumy. To jednak potem przy pierwszym popasie w dolinie, jak jeszcze mieli górę i miasto Falkenhorst wyraźnie widoczne za plecami to przeżywali to która i jaka panna do którego pomachała, posłała uśmiech czy nawet całusa jakby byli jakimiś bohaterami wojennymi. Generalnie humory raczej wszystkim dopisywały. Dopiero te ostatnie trzy pełne słotnej, górskiej pogody ostudziły ten zapał przypominając dobitnie, że są w dzikich, bezludnych górach zdani na łaskę bogów, żywiołów i własnych umiejętności oraz wyposażenia.

Chociaż nie tak całkiem bezludne. Drugiego chyba dnia od wyruszenia z Petra z siodła wypatrzyła jakieś jaśniejsze kropki na zboczu. A parę pacierzy później wszyscy byli dość zgodni, że to chyba są jakieś kozy albo owce. Za daleko aby to były te należące do mieszkańców ich nowej ojczyzny więc zaintrygowani nieco zboczyli z trasy, zaczęli się wspinać aby sprawdzić co to za zwierzaki. Bo oczywiście mogły to być jakieś dzikie albo zdziczałe ale jakoś siłą rzeczy kojarzyły się z czyimś stadem. Tak poznali się z trójką pastuchów jacy byli nie mniej zaskoczeni spotkaniem. Do głowy nie brali, że ktoś tu może być jeszcze tak głęboko w górach. Jak Petra pytała o von Falkenhorsta to nic im to nazwisko nie mówiło. Ot, mieszkali w sąsiedniej dolinie a tutaj wiosną często przychodzili pasać swoje stada bo dobra trawa tu była. O całej akcji osadniczeg górskiego hrabiego nie mieli pojęcia.

- Jakiś hrabia tu przyjechał? Tu? W te góry? - pytali zdziwieni bo chyba szlachta kojarzyła im się z kimś delikatnym komu trudy podróży i bytowania w tej dzikiej krainie są obce. Poczęstowali ich serem, wydoili kozy i owce aby podać im mleko w zamian Petra obdarowała ich monetami jakie tutaj w górach wydawały się być nieco abstrakcyjnym zbytkiem. Raczej wymieniano się coś na coś albo za to co ktoś dla kogoś mógł zrobić. Ale pieniądze mimo wszystko zbierano z myślą na przyszłe czasy lub gdyby trafiła się okazja wydać je w Lenkster. Więc i ta trójka pastuchów oglądała ciekawie te srebnre krążki wiedząc co prawda co to jest ale zastanawiali się gdzie i na co je wydadzą jak większość życia spędzali tutaj w środku gór. Chociaż kojarzyli Zelbad i Lenkster a o reszcie niedawno ponownie zasiedlonych stanic i zamków wiedzieli, że są ale nie wiedzieli, że znów ktoś tam mieszka.

Któregoś dnia górale znaleźli w ruinach nie wiadomo czego, chyba jakiejś większej chaty czy rezydencji, kobiecą figórkę z jasnego kamienia. Znając gusta ich niebieskowłosej szefowej Eryk zrobił niewinną minę i zaczął ją czyścić tą figurkę przy ognisku. Petra oczywiście od razu ją dostrzegła i zapytała grzecznie czy może ją obejrzeć. Oczywiście Eryk się zgodził a szefowa od razu zapaliła się aby ją od niego odkupić bo taka nimfa na pewno będzie pasować do jej przybytku rozkoszy jaki zamierzała otworzyć. Targi o tą figurkę trwały prawie do samego Lidergart. Aż przyjemnie było obserwować jak się po drodze, przy posiłkach czy popasach targują, udowadniając sobie nawzajem, że jest tyle warta albo i więcej albo na odwrót, że taki badziew to powinno się oddawać za darmo. Niby mieli oboje o to straszną wojnę ale chyba w gruncie rzeczy to był sposób na zabicie rutyny tej podróży. W końcu dzisiaj w południe, jak już zanosiło się, że dotrą wreszcie do Liedergart oraz, że z tych ciemnych, ponurych chmur coś zaraz zacznie padać przybili targu i w zamian za niewiadomą ilość monet Petra stała się posiadaczką kamiennej tancerki jaką od razu nazwała nimfą.

Za to Petra właśnie, jeszcze w Bastionie znalazła jakiś dawny zajazd czy co. Miał wozownie na kilka wozów, stajnie, budynki gospodarcze oraz mieszkalne zdolne pomieścić pewnie i dwa a może i trzy czy cztery tuziny śpiących. A jakby zacieśnić prycze to nawet dwa czy trzy razy więcej. To miała być nowa siedziba Gebirgsjaeger. Na razie oczywiście była w równie kiepskim stanie jak reszta miasta ale i tak było to miłe i chłopaki się ucieszyli, że jak w końcu będą mieli sztandar to będą go mieli gdzie zawiesić no i w ogóle dokąd wrócić i osiąść jak wrócą z Lenkster. Przed wyjazdem jednak nie zdążono zbyt wiele tam zrobić więc Eryk ograniczył się do wydrapania nożem rysów gór i czegoś co w porywach dobrej woli można było uznać za ptaka z rozpostartymi skrzydłami. Chyba najlepiej wyszła mu gwiazdka na dole godła jaka symbolizowała kwiat szarotki.

Największa niespodzianka czekała ich jednak w samym Liedergarten. Tu gdzie parę tygodni z pewną obawą obie szefowe zostawiły dwa wozy z rodzinami po tym jak odkrytli zdewastowany cmentarz poniżej murów zamku. Chyba do końca nikt nie był wtedy pewien czy to dobry pomysł i czy jednak nie zabrać wszystkich i w kupie pojechać dalej do samego Bastionu. Okazało się jednak, że nie było tak źle. Tutejsze rodziny też zaczęły swoje życie osadnicze od zamontowania bramy w pustej do tej pory wieży. Tutejszy zamek był może obszarowo większy od samego Bastionu ale jeśli doliczyć miasto Falkenhorst to widać było od razu gdzie niegdyś była górska stolica.

Bramę przed nimi otwarto i zrobiło się znów całkiem miło i przyjemnie gdy obie strony się rozpoznały. Nie widziały się od paru tygodni więc jedny nie byli pewni co się stało z tymi których zostawili w tym zrujnowanym zamku a drudzy co się stało z tymi co pojechali dalej. Dopiero teraz szło to nadrobić. Ale ledwo niewielka grupka obu szefowych wjechała albo weszła na dziedziniec zamku od razu dało się poznać, że tłumek zwierząt, wozów i ludzi jest większy niż powinien.

- A to kto? - zapytała Inez patrząc na nich z takim samym zaciekawieniem jak oni na nią i całą ich grupę. Okazało się, że ostatni z pozostawionych w Lenkster wysłanników margrabiego nie próżnował. I lubujący się w fajkowym zielu kolega obu wysłanniczek zdołał zorganizować kolejną wyprawę. Co prawda dużo mniejszą, ledwo na cztery wozy. Ale jednak. W większości byli to chłopi oraz kamieniarze. Znali mniej więcej drogę do najdalej jak się wydawało położonej w górach osady czyli Zelbad. Z perspektywy Lenkster wydawała się ona na krańcu znanego świata, tam gdzie cywilizacja człowieka kończy się ostatecznie. Więc i tam dotarła wyprawa z czterech wozów. I właściwie nie mieli planu co dalej. Zamierzali się rozpytać na miejscu i co najwyżej poczekać na jakieś wieści. W końcu tylko wysłannik hrabiego czyli Peter znał drogę do Bastionu a ten został w Lenkster aby dalej agitować na rzecz górskiego osadnictwa. Radził im aby poczekali na powrót obu koleżanek bo ogólnie uzgodnili przed rozstaniem, że pewnie za dwa miesiące postarają się wrócić. Albo za trzy lub cztery. Trudno było to wtedy oceniać.

W Zelbad jednak jak to opowiadali nowi osadnicy podczas gdy na zewnątrz grad już tłukł równo o wszystko czego zdołał sięgnąć, wskazali im drogę. A raczej dolinę. Jaką wcześniej ruszyła wyprawa obu wysłanniczek. Nowi postanowili spróbować i tak dotarli do Steinwald. Już sądzili, że to ten Bastion widząc mury stanicy na szczycie góry ale okazało się, że jeszcze nie. Za to zastali dwie dzielne wyznawczynie Sigmara, ich odbudowywaną z mozołem świątynie i dwie rodziny wcześniejszych osadników. Tam pobyli trochę i wiara obu porzuconych zrobiła na nich ogromne wrażenie ale ostatecznie skoro tam też im wskazano w którą dolinę należy się udać bo tam pojechała większość wozów no to też ruszyli. I tak schemat się powtarzał aż dotarli tutaj, do Liedergarten. No i właśnie czekali na poprawę pogody, za dzień czy dwa pewnie ruszą w tą ostatnią dolinę aby wreszcie dotrzeć do Bastionu.

W zamian byli ciekawi wieści z tego Bastionu skoro wreszcie spotkali kogoś kto tam był i widział tam wszystko na własne oczy. Więc pytań mieli sporo. To ten Bastion naprawdę istnieje? To nie bujda? I jest tam ten hrabia? I jaki on jest? I jest miejsce? Jest gdzie się osiedlić? To prawda, że praca się tam znajdzie? Pytali chciwie i równie chętnie słuchali opowieści.

To, że margabia mianował obie swoje wysłanniczki szlachciankami z czego przynajmniej Petra w ogóle nie sprawiała wrażenia błękintokrwistej. Że odnowi regiment Gebirgsjaeger a tego tu zarośniętego hultaja zrobił oficerem. Że pojechał w noc z czarno białą czaruśką i jakąś białą poczwarę sam, osobiście ubił. No i że całe miasto puste, tylko czeka na swoich nowych mieszkańców, nic tylko brać. Każdy jak tu jeden siedzi co wraca właśnie z Bastionu zaklepał już sobie jakąś kamienicę albo i dwie, jak ktoś chciał to kuźnię, albo siedzibę na jakiś warsztat. Jak choćby Greta co sobie już zaczęła organizować warsztat do wyrobu strzał. No więc nowi słuchali bardzo chętnie i robiły te wieści na nich ogromne wrażenie. Bo widocznie w sporej mierze jechali w ciemno, niepewni co z tego wszystkiego co im naopowiadał Peter może być prawdą. I takie wieści wydawały się ich bardzo podbudowywać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline