Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2023, 01:13   #18
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Pałac Jej Promienności

Będzie wam towarzyszyć czteroosobowy patrol podczas podróży przez Bruzdy oraz dwóch woźniców — nadworna arkanistka odparła krótko na pytanie Deirliala. — Przyrządzę dla pana kopię manifestu na jutro.

Kolejne pytania uleciały ze strony drugiego elfa. Podczas gdy bard przemawiał, Mukhata zajęła ręce rozkładaniem papierów, zawierających zapewne odpowiedzi, wnosząc po krótkiej chwili jaką poświęciła na konsultację ze słowem pisanym. Rahat jedynie milczał, bezwiednym gestem gładząc kielich i co rusz upijając zeń łyk wody.

Obóz winien obecnie liczyć piętnaście osób, wraz z profesorem Wilgrimem. Sześciu uczonych oraz ośmiu zbrojnych, z równą ilością przeszukiwaczy i najemników — wymieniła Mukhata, przesuwając pergamin po blacie. — Sposobem komunikacji pozostają konni posłańcy z racji drapieżnego ptactwa w Dolinie oraz braku wystarczająco silnych czaromiotów wśród ekspedycji. Co do zabezpieczeń... Magister Bruin?

Korzystamy w tym zakresie z rekomendacji pałacu — Riona odchyliła się w krześle, by napotkać spojrzenie Świtezia. — Standardowe procedury, Świteziu. Wodę czerpiemy z oazy, zapasy pozostają pod kluczem i są racjonowane wedle reguł. Jak mniemam profesor nadal dba o to, by na wszelki wypadek mieć wystarczająco wiele wszystkiego na co najmniej pół tygodnia. Drobne rzeczy ginęły jeszcze zanim wyruszyłam z powrotem do Absalomu, lecz mniemam że była to sprawka owych koboldów.

Wedle raportu profesora Wilgrima, te prymitywne istoty obwołują się “Dziedzicami Murranaixa”. Typowe dla tego gatunku urojenia wielkości — kamienna maska Mukhaty opadła na chwilę w wieloznacznym grymasie. — Liczebność plemienia jest nam nieznana, aczkolwiek jak wspomniałam, ich obecność na masywie nie powinna stanowić problemu dla ekspedycji. Profesor zawarł pakt o nieagresji z ich szamanem. Gdy tylko będzie to możliwe, Jej Promienność oddeleguje zbrojny oddział do wysiedlenia tych szkodników.

Lara przemówiła jako ostatnia i to jej słowa w końcu zmotywowały Rahata do reakcji. Chociaż nieśmiertelnie urzędniczy uśmiech nie przygasł, to odstawiony na stół kielich, zwężone spojrzenie i napięta sylwetka były wystarczającymi dowodami na to, że poruszony temat był mu nie w smak.

Panno Quartermain, nie przejmowałbym się sensacjonalizmem plebejuszy, którzy ze snucia teorii na tenże temat uczynili swe ulubione zajęcie ostatnimi dniami. Zapewniam, iż sytuacja jest pod kontrolą Jej Promienności oraz Jej wiernych sług. Pańskie obawy, o ile zrozumiałe, są nieuzasadnione — protekcjonalne nuty wdarły się w głos Rahata.

Anomalie pozostają ograniczone do siedlisk ludzkich, doktor Quartermain — ton Mukhaty pozostawał w naukowo neutralnych tonach. — Gdyby istniały przesłanki, iż mogą stanowić zagrożenie dla wyprawy, poinformowałabym państwa o takowym ryzyku.

Związani tajemnicą urzędu doradcy nie zamierzali zaoferować więcej informacji na temat burz, to było oczywiste i zupełnie już przypieczętowane przez ciszę jak po raz wtóry owinęła schludny gabinet Mukhaty. Milczenie przerwała Riona, podnosząc się ze swojego miejsca i dziękując urzędnikom, wymieniając się jeszcze z nimi mało ważnymi uprzejmościami przy opuszczaniu gabinetu, przed którym czekał na nich tenże sam jasnowłosy niewolnik, który powitał ich przy wejściu do pałacu, w asyście dwóch gwardzistów. Jak się okazało, Mukhata i Rahat nie zamierzali odprowadzać ich do wyjścia, pozostając w pracowni arkanistki i żegnając oszczędnymi życzeniami dobrej fortuny w ekspedycji, identycznymi do pożegnalnych słów Semiramis.

Młody niewolny poprowadził ich kolejnymi pysznie udekorowanymi korytarzami, po paru chwilach przekraczając drzwi prowadzące do ogrodów. Naturalna zieleń, przeplatana wielobarwnymi kwiatami, zastąpiła tą sztuczną, gdy grupa zagłębiła się wąskimi ścieżkami, otoczona szmerem flory, rozmowami dworzan i melodiom wygrywanym na harfie. Niewolnik doprowadził ich w końcu do pokaźnych rozmiarów altany, gdzie czekała na nich reszta ich towarzyszy. Zaciszny kąt ogrodów oferował wspaniały widok na rozświetloną pajęczynę ulic i alejek Sakhrabayi, jak i atramentowy już nieboskłon naszpikowany mrugającymi gwiazdami. Parę chwil minęło, zanim ekspedycja zebrała się do opuszczenia pałacu Jej Promienności, pozwalając nacieszyć oczy malowniczym widokiem, skosztować kolejnych przekąsek i zwilżyć gardła słodkimi napojami.

Koniec końców jednak, Riona zarządziła powrót do domu gościnnego.




Zachodnia brama
17 Sarenith 4707 AR


Zachodnia brama Sakhrabayi o tej porze świeciła pustkami, nie licząc strażników jakimi obsadzona była kordegarda i jeźdźców w tradycyjnym łuskowym pancerzu, strzegących wypakowanego po brzegi wozu. Pałacowy przewodnik, który oczekiwał ich na tarasie jeszcze przed śniadaniem i którego obecność była tylko formalnością (bramę doskonale było widać sprzed domu gościnnego), zachęcił ich gestem do przekroczenia wierzei i, skłoniwszy się po pas, zniknął im z oczu w którejś z alejek. Parę kroków za murami czekał już na nich - wedle zapowiedzi Mukhaty - wypakowany po brzegi wóz, czwórka zbrojnych w tradycyjnych pancerzach łuskowych oraz dwóch woźniców - jeden garbaty, drugi szczerbaty. Oraz tabun osiodłanych koni z lokalnej stadniny, otoczony przez niewolników którzy ponownie zajęli się bagażami grupy. A przynajmniej tych z nich, którzy na to pozwolili.

Przygotowanie do wyjazdu odbywały się w różnych humorach, miejscami nadal przygaszonych. Część młodszych uczestników wyprawy resztę wieczoru spędziła na zwiedzaniu Sakhrabayi; niewątpliwie zwiedzili liczne przybytki oferujące suto zakrapiane rozrywki, wnosząc po bladych licach i ponurych minach. Sam początek dnia nie nastrajał pozytywnie także tych, którzy postanowili pozostać w domu gościnnym - świątynne dzwony rozbrzmiały o pierwszym brzasku, a krótko po nich zajazd rozbrzmiał krokami gości i personelu udających się na poranne modły, wznoszone z twarzami zwróconymi ku wschodzącemu słońcu. Sarenricka wiara była głęboko zakorzenionym aspektem qadirańskiej tożsamości, toteż każde miasto rozbrzmiewało takimi sakralnymi chórami w keleszyckiej mowie i nieprzywykli doń cudzoziemcy często byli wyrywani ze snu porannym rytuałem.

Szczęśliwie, gdy już konie zostały oporządzone, nawet najgorsze nastroje uległy poprawie - co mogli zawdzięczać w dużej mierze obfitemu śniadaniu zaserwowanemu przez Mahmeda, w lżejszym wydaniu aniżeli posiłki dnia poprzedniego, oraz parującym kubkom wypełnionym po brzegi świeżo zmieloną kawą. Towar, który na avistańskich salonach uchodził za luksus, tutaj był normalną częścią życia. Członkowie ekspedycji powoli, jedno po drugim, zaczęli wspinać się na siodła.

Rayyanie, jeśli mogę... — Riona zagaiła półorka przy sprawdzaniu wozu i jego zawartości. — Nie zauważyłam, żebyś uczestniczył w modłach. Nie wyznajesz Sarenrae?

Nie tak gorliwie jak większość tutejszych — odparł najemnik. Znaczona bliznami dłoń szarpnęła za medalion na szyi, wyciągając symbol stylizowany na trzy sztylety spod napierśnika.

Ah, niecodzienny wybór! Zaiste ciekawe, który aspekt Calistrii najbardziej do ciebie przemawia — półelfka uśmiechnęła się znad pergaminu, na którym odhaczała kolejne pozycje.

Hah, na pewno nie ten, który chodzi po głowie pani magister — Rayyan zaśmiał się w głos. — Należę do Wolnej Kompanii, nazwa chyba mówi sama za siebie.

Istotnie.

Twoja kolej, pani magister. Do którego boskiego patrona, bądź patronki, wznosisz swoje modły?

Uśmiech półelfki przygasł nieco na to pytanie i zamilkła, odhaczając ostatnią pozycję na liście i zwijając papier. Odchrząknęła.

Milani.

Ah — Rayyan przytaknął w zrozumieniu.

Najemnik odwrócił się na pięcie i wcisnął palce do ust. Przeciągły gwizd uciszył inne toczące się rozmowy i ściągnął spojrzenia w jego stronę.

Słuchajcie uważnie, przyjaciele — półork miał naturalnie donośny głos, nie musiał go nawet za bardzo podnosić. — Beżowe chusty w waszych jukach nie są dla ozdoby. Na wypadek jakby miał zerwać się wicher, pokażę wam jak owinąć twarze, żebyście nie nażarli się piachu. Patrzcie uważnie.

Prezentacja Rayyana została przyjęta przez zbrojnych parsknięciami i zniecierpliwionymi spojrzeniami, ale to nie zatrzymało go przed powtórzeniem lekcji trzy razy. Dopiero gdy najemnik po raz trzeci obwiązał własną, brązową chustę wokół swojej twarzy, padł sygnał wyjazdu. Ekspedycja ruszyła przed siebie spokojnym tempem, przy akompaniamencie terkoczącego wozu i przyjacielskich rozmów, rozpoczynając kolejny etap podróży. Tym razem, całe szczęście, o wiele krótszy i na stałym gruncie.

Oraz o wiele bardziej ekscytujący, niż miesięczny rejs.




Karawanseraj

Podróż na zachód, łagodnie wijącym się szlakiem, zajęła niemalże cały dzień. Drogą ciągnęła się wężowato, stanowiąc swego rodzaju linię demarkacyjną i oddzielając pagórki na południu, od których Bruzdy brały swoją nazwę, od bardziej płaskich, nizinnych terenów na północ, które hen daleko przechodziły w pustynię. Gdy jasne mury Sakhrabayi zniknęły za horyzontem, krajobraz stał się nader monotonny - suchość wisiała nie tylko w powietrzu, ale i rozciągała się gdzie okiem nie sięgnąć, barwiąc okolicę na stonowane kolory brązu i brunatu. Gdzieniegdzie tylko ta monotonia przeplatana była miejscową florą, w postaci bylic, traganków, rdestowców i heliotropów. Daleko na południe, na czubkach pagórków, czasami można było dostrzec nawet stadka dzikich owiec.

Słońce prażyło niemiłosiernie i każdy popas, zarządzany mniej więcej co dwie godziny w strategicznych miejscach, oferujących schronienie przed żarem, witano z ulgą. Ciężko było też nie podziwiać wytrzymałości czwórki zbrojnych i Rayyana, którzy niestrudzenie podróżowali w pancerzach, jakby ukrop nie robił na nich wielkiego wrażenia - ale, jak głosiła popularna maksyma, do wszystkiego szło się przyzwyczaić. Zwłaszcza że w gorącym klimacie żyli od urodzenia.

Gdy ostatni postój - dwie ligi od karawanseraju do którego zmierzali - dobiegał już końca, zbrojny kwartet wyruszył paręnaście minut przed resztą, by upewnić się czy dalsza droga była bezpieczna. Parę zgryźliwych komentarzy uleciało między grupą, widząc w tym manewrze zaledwie chęć bycia pierwszymi w chłodnych łaźniach, zwłaszcza że na szlaku nie wypatrzyli nawet najmniejszego drapieżnika. A co dopiero niebezpieczeństwa, które mogłoby zagrozić tak licznej grupie.

Karawanseraj wyrósł na widnokręgu dwie godziny później, w wydłużających się cieniach, osadzony na szczycie pagórka i pamiętający lepsze czasy. Nawet w czasach swojej świetności jednak, gdy budynek gościł kupców przemierzających martwy już szlak łączący Sakhrabayę z zachodnimi prowincjami, czworokątna bryła piaskowca zapewne nie imponowała żadnemu podróżnemu, pozbawiona jakichkolwiek elementów dekoracyjnych na zewnętrznych ścianach. Jedynie rzeźbiony łuk, w którym osadzona była brama prowadząca na dziedziniec, był stylizowany na dwa rumaki stojące dęba i oferował jako-takie urozmaicenie architekturalnej nijakości. Uchylone nieznacznie wierzeje nęciły wizją chłodnej kąpieli i cienistych wnętrzy do tego stopnia, że orszak mimowolnie przyspieszył, pokonując ostatnie metry krętej ścieżki.

Tylko po to, by zatrzymać się nagle.

To, co z daleka zmęczone oczy uznały za grę światła i cieni, na bliższą już odległość wyglądało na zaschnięte plamy. Zarówno na drewnie uchylonych skrzydeł, jak i na granicy piasku i kamienia, którym wyłożony był pasaż. Rayyan w żołnierskim odruchu uniósł dłoń, zaciskając ją zaraz w pięść, wstrzymując karawanę. Szóstka, którą w pałacu Mukhata obwołała “specjalistami”, wymieniła się naprędce spojrzeniami, w popisie bezsłownej komunikacji potwierdzając, że byli zgodni co do proweniencji plam.

Rayyan, czy wszystko... — Riona zrównała się z najemnikiem i podążyła za jego spojrzeniem ze zmarszczonym czołem. Sapnięcie zaskoczenia uciekło z jej ust. — Na Wieczny Rozkwit, czy to krew?!






________________________________


5k20
 
Aro jest offline