Kły okazały się być dobrze zorganizowane, i zapewne dość paranoiczne - nie zlekceważyli nawet jedynie potencjalnego zagrożenia. Fakt, po jakiejś godzinie poszukiwań rozluźnili się, ale ani nie przenieśli jeńców z powrotem na ich miejsce, ani nie odpuścili aktywnego ich obserwowania. Zmierzchało już, gdy Vircan postanowił wrócić do Longshadow. Lot nie trwał długo, ale mury miasta zobaczył już po zmroku - z powietrza dojrzał też trzech jeźdźców, pędzących do miasta na stworzonych magią wierzchowcach.
Jace, Mikel i Rufus wracali do miasta pobici, ranni i wyzuci z większości czarów. Wieża Umbry okazała się zbyt ciężkim wyzwaniem dla ich trójki, ale mag wydawał się słowny, a przynajmniej bardziej zainteresowany swoimi sprawami niż zemstą: nikt ich nie ścigał ani nawet nie śledził w drodze powrotnej. Teraz myśleli tylko o tym, by odpocząć i nabrać sił - do ataku zostało parę dni, a mieli jeszcze sporo pracy, jeśli chcieli zaszkodzić siłom Kosseruka przed bitwą.
Widok Longshadow podniósł ich nieco na duchu. Mury, wzmocnione w krytycznych punktach, wyglądały znacznie solidniej, a pilnujący ich strażnicy wyszkoleni przez Mikela szybko zauważyli nadjeżdżających i wypytali ich dokładnie, rozsądnie nie ufając z góry znajomym twarzom. Miasto spało spokojnie, tak jakby nic złego nie miało się wydarzyć, chociaż oznaczenia na ulicach i zebrane już podstawy barykad świadczyły o tym, że jest to sen kogoś pewnego siebie i przygotowanego, a nie niczego nieświadomego.
Bohaterowie dotarli do karczmy i udali się do swoich pokoi, szybko zasypiając ze zmęczenia. Jednak dla nich nie miała to być spokojna noc
Rufus
Krew. Krew i płomienie - cała wioska płonęła, ale tak właśnie miało być. Przybyli tu zapolować na smoka i nic nie mogło stanąć im na drodze. Ani bandyci, ani kultyści, ani strażnicy, ani wieśniacy. Gru’tharg dobrze to wszystko zaplanował - Rufus czuł dumę ze swojego przodka. Informacje były pewne, jaszczur był zainteresowany tą osadą, więc w ten sposób z pewnością wywabią go z kryjówki. Jeśli przy tym zginie kilkoro niewinnych osób czy bachorów, nagroda była warta wysiłku. Wedle podań smoczyca żyła w okolicy od stuleci, więc jej skarb będzie ogromny…
- Rufus, kończ z nimi i dawaj na plac! - wrzasnął Irvan, przekrzykując jęki i błagania o litość. Rzeczywiście, musieli jeszcze przygotować odpowiednią pułapkę - Gru’tharg szeptał kolejne wskazówki prosto do ich myśli, a duchowy topór syczał przeciągle, łaknąc świeżej krwi. Wznosząc topór, spojrzał na leżącą u jego stóp młodą kobietę, zasłaniającą swoim ciałem niemowlę. Patrzyła na niego hardo oczami pełnymi łez, przez co się zawahał ~Może zdążę się jeszcze zabawić~ przez jego głowę przemknęła myśl.
Nagle rozległ się ryk, a na niebie pojawiła się skrzydlata sylwetka. Złote łuski smoczycy skrzyły się w promieniach zachodzącego słońca, gdy bestia wyłoniła się zza ściany lasu.
- Mordercy! Zapłacicie za każdy niewinny żywot! - ryk pełen był gniewu.
~Dobrze, wyprowadziliśmy ją z równowagi~ pomyślał Gru’tharg, a może Rufus? Już od lat gubił się w tym, czyje myśli są czyje, ale nie miało to znaczenia. Teraz liczyło się tylko jedno. Rzucił raz jeszcze okiem na młodą matkę i opuścił ostrze.
Vircan
- Braciszku, tak bardzo tęskniłam - piękna, bladolica kobieta przytuliła go, po czym pogładziła go po gładkim policzku. Sięgnął do jej dłoni - jego była równie gładka, o smukłych palcach. To nie było to ciało, ale teraz go to nie obchodziło. Dariah wyglądała równie młodo co w dniu, w którym zasnęła, w przeciwieństwie do niego w ogóle się nie zmieniła. Ubrana była jednak inaczej: w długą, powłóczystą krwistoczerwoną suknię o głębokim dekolcie, w której wyglądała zjawiskowo, chociaż nie pamiętał, by kiedykolwiek nosiła coś takiego - wyglądała niczym arystokratka na balu. Ale co w ogóle o niej pamiętał?
- Wszystko będzie dobrze - jej czerwone usta rozciągnęły się w szczerym uśmiechu - Znalazłam rozwiązanie! Teraz już będziemy razem, ona nam pomoże - poczuł nagle delikatny dotyk na ramieniu, a zza jego pleców wyłoniła się druga kobieta, chyba jeszcze bardziej zjawiskowa. Ciemna karnacja i włosy kontrastowały z śnieżnobiałą suknią, a w jej wzroku było coś sugestywnego, słodkiego i upajającego niczym najmocniejsze wino.
Kobiety objęły się i pocałowały czule, z miłością, po czym spojrzały na niego, wciąż przytulone. Ciemnowłosa oblizała zmysłowo wargi.
- Zajęło to sporo czasu - powiedziała Vigeirl głosem niczym aksamit, od którego po plecach aż przechodziły ciarki - Ale w końcu kochana Dariah zrozumiała, jak rozwiązać nasz problem. Teraz możemy być razem, we trójkę - obie uśmiechnęły się szeroko, ukazując nienaturalnie długie kły - Już zawsze razem -
Mikel
- Spalić ją! Spalić wiedźmę! - ryk tłumu niósł się przez phaendarski ryneczek. Mikel z trudem przeciskał się przez ciżbę, pracując łokciami i odpychając kolejne znajome twarze. Musiał dotrzeć do centrum, po prostu musiał, stąd widział tylko szczyt stosu. Gdy w końcu przebił się przez ludzki mur, jego podejrzenia i dawne lęki się potwierdziły.
Przywiązana do stosu wysoka kobieta o długich, prostych włosach była jego siostrą. Laura krzyczała rozpaczliwie, zalewając się łzami i błagając o pomoc, co wydawało się jedynie podjudzać oprawców. Rzucali w jej stronę kamieniami, kiedy kat w mundurze Żelaznych Kłów przyłożył zapaloną pochodnię do sterty drewna, która zajęła się błyskawicznie. Laura zawyła przeciągle, gdy płomienie zaczęły obejmować jej stopy i podpalać rąbek sukni, a Mikel pomknął jej na ratunek. Zdążył jednak zrobić ledwie kilka kroków.
- Gdzie lezie! - chuderlawy facet w stroju strażnika dróg odepchnął go, jakby był kilkuletnim dzieckiem. Próbował go ominął, pchnąć, ale nie miał siły.
Wszyscy skandowali radośnie do wtóru przeraźliwego krzyku Laury. Mikel w rozpaczy rozglądał się, nie wiedząc co robić, aż nie zobaczył jedynej osoby, która nie brała udziału w tym szaleństwie. Na ganku karczmy siedział mężczyzna o znajomej twarzy, dzierżąc kufel piwa. Zupełnie ignorując tą scenę skinął chłopakowi w niemym toaście i upił łyk, nie przestając się uśmiechać.
- Otrzeźwiej - usłyszał kpiarski szept, i wtedy do niego dotarło.
To się nie mogło wydarzyć.
Phaendar było zajęte, ci znajomi nie żyli, a Laura nie wyglądała już tak, jak mara na stosie, nigdy też nie błagałaby o pomoc.
A przede wszystkim, byle chłystek nie zdołałby go zatrzymać. Jakby na potwierdzenie swoich słów, podciął strażnika, uderzając go w twarz zanim ten zdążył walnąć o ziemię. W ostatniej chwili twarz mężczyzny zmieniła się: szara skóra, wielkie czarne oczy i wydłużone uszy. Przypominała goblińską gębę, gdyby ta należała do kogoś większego, i okrutniejszego.
Potem się obudził.
Jace
Kolejna kolacja w rodzinnym domu Belerenów trwała w najlepsze, mimo burzy na zewnątrz. Jace słuchał, jak Tez opowiadał o swoich przygodach w Tamran, przedrzeźniany przez bliźniaki. Dzieciaki Marii dokazywały radośnie, tylko czasem upominane od niechcenia przez siostrę i jej męża. Szwagier rozprawiał z Maxem o jakichś interesach, sugerując zainwestowanie w niewielki statek handlowy na jeziorze Encarthan. Ojciec mu przytakiwał, patrząc na Jace’a - ten domyślał się już, że będzie chciał wysłać na jakąś wyprawę.
Podmuch wiatru zdmuchnął świece, te jednak zapaliły się znów po chwili.
Rodzinna sielanka zniknęła. Ojciec wbijał właśnie nóż w gardło Tezzereta, który zaczął topić się we własnej krwi. Maria z mężem gołymi rękami dusili własne dzieci, zaśmiewając się w niebogłosy i wołając „W imię Azaersi!”. A bliźniaki, z naszywkami Żelaznych Kłów na mundurach, zmierzały w stronę Jace’a z obnażonymi mieczami i oczami…
Nie.
Widział śmierć męża Marii, Tez przewodził teraz phaendarczykom w Trevalay, a on sam… on sam padł właśnie ofiarą jakiegoś czaru. Odcinając się od gwaru pomieszanego z jękiem i wołaniem o pomoc, Jace wyczuł napierającą cudzą wolę, i odepchnął ją, przekierowując koszmar prosto do nadawcy. Tuż przed tym, jak połączenie się zerwało i się obudził, dostrzegł ciemną sylwetkę, wyższą od człowieka, ale przysadzistą i masywniejszą, o łysej czaszce i nieco spiczastych uszach.
II dzień miesiąca Kuthona (XII), Longshadow, 124 dni po ucieczce z Phaendar, 51 dni po odbiciu fortu Trevalay
Poranek nie należał do przyjemnych - bohaterowie nie spali zbyt dobrze, męczeni koszmarami. Rufus i Vircan wyglądali wręcz, jakby w ogóle nie zmrużyli oka, wciąż rozstrzęsieni po nocnych widach i niepewni, czy te wizja były jedynie sennymi marami, czy zapowiedzią przyszłości.