Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2023, 12:27   #269
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Kły okazały się być dobrze zorganizowane, i zapewne dość paranoiczne - nie zlekceważyli nawet jedynie potencjalnego zagrożenia. Fakt, po jakiejś godzinie poszukiwań rozluźnili się, ale ani nie przenieśli jeńców z powrotem na ich miejsce, ani nie odpuścili aktywnego ich obserwowania. Zmierzchało już, gdy Vircan postanowił wrócić do Longshadow. Lot nie trwał długo, ale mury miasta zobaczył już po zmroku - z powietrza dojrzał też trzech jeźdźców, pędzących do miasta na stworzonych magią wierzchowcach.
Jace, Mikel i Rufus wracali do miasta pobici, ranni i wyzuci z większości czarów. Wieża Umbry okazała się zbyt ciężkim wyzwaniem dla ich trójki, ale mag wydawał się słowny, a przynajmniej bardziej zainteresowany swoimi sprawami niż zemstą: nikt ich nie ścigał ani nawet nie śledził w drodze powrotnej. Teraz myśleli tylko o tym, by odpocząć i nabrać sił - do ataku zostało parę dni, a mieli jeszcze sporo pracy, jeśli chcieli zaszkodzić siłom Kosseruka przed bitwą.

Widok Longshadow podniósł ich nieco na duchu. Mury, wzmocnione w krytycznych punktach, wyglądały znacznie solidniej, a pilnujący ich strażnicy wyszkoleni przez Mikela szybko zauważyli nadjeżdżających i wypytali ich dokładnie, rozsądnie nie ufając z góry znajomym twarzom. Miasto spało spokojnie, tak jakby nic złego nie miało się wydarzyć, chociaż oznaczenia na ulicach i zebrane już podstawy barykad świadczyły o tym, że jest to sen kogoś pewnego siebie i przygotowanego, a nie niczego nieświadomego.
Bohaterowie dotarli do karczmy i udali się do swoich pokoi, szybko zasypiając ze zmęczenia. Jednak dla nich nie miała to być spokojna noc

Rufus

Krew. Krew i płomienie - cała wioska płonęła, ale tak właśnie miało być. Przybyli tu zapolować na smoka i nic nie mogło stanąć im na drodze. Ani bandyci, ani kultyści, ani strażnicy, ani wieśniacy. Gru’tharg dobrze to wszystko zaplanował - Rufus czuł dumę ze swojego przodka. Informacje były pewne, jaszczur był zainteresowany tą osadą, więc w ten sposób z pewnością wywabią go z kryjówki. Jeśli przy tym zginie kilkoro niewinnych osób czy bachorów, nagroda była warta wysiłku. Wedle podań smoczyca żyła w okolicy od stuleci, więc jej skarb będzie ogromny…
- Rufus, kończ z nimi i dawaj na plac! - wrzasnął Irvan, przekrzykując jęki i błagania o litość. Rzeczywiście, musieli jeszcze przygotować odpowiednią pułapkę - Gru’tharg szeptał kolejne wskazówki prosto do ich myśli, a duchowy topór syczał przeciągle, łaknąc świeżej krwi. Wznosząc topór, spojrzał na leżącą u jego stóp młodą kobietę, zasłaniającą swoim ciałem niemowlę. Patrzyła na niego hardo oczami pełnymi łez, przez co się zawahał ~Może zdążę się jeszcze zabawić~ przez jego głowę przemknęła myśl.
Nagle rozległ się ryk, a na niebie pojawiła się skrzydlata sylwetka. Złote łuski smoczycy skrzyły się w promieniach zachodzącego słońca, gdy bestia wyłoniła się zza ściany lasu.
- Mordercy! Zapłacicie za każdy niewinny żywot! - ryk pełen był gniewu.
~Dobrze, wyprowadziliśmy ją z równowagi~ pomyślał Gru’tharg, a może Rufus? Już od lat gubił się w tym, czyje myśli są czyje, ale nie miało to znaczenia. Teraz liczyło się tylko jedno. Rzucił raz jeszcze okiem na młodą matkę i opuścił ostrze.

Vircan

- Braciszku, tak bardzo tęskniłam - piękna, bladolica kobieta przytuliła go, po czym pogładziła go po gładkim policzku. Sięgnął do jej dłoni - jego była równie gładka, o smukłych palcach. To nie było to ciało, ale teraz go to nie obchodziło. Dariah wyglądała równie młodo co w dniu, w którym zasnęła, w przeciwieństwie do niego w ogóle się nie zmieniła. Ubrana była jednak inaczej: w długą, powłóczystą krwistoczerwoną suknię o głębokim dekolcie, w której wyglądała zjawiskowo, chociaż nie pamiętał, by kiedykolwiek nosiła coś takiego - wyglądała niczym arystokratka na balu. Ale co w ogóle o niej pamiętał?
- Wszystko będzie dobrze - jej czerwone usta rozciągnęły się w szczerym uśmiechu - Znalazłam rozwiązanie! Teraz już będziemy razem, ona nam pomoże - poczuł nagle delikatny dotyk na ramieniu, a zza jego pleców wyłoniła się druga kobieta, chyba jeszcze bardziej zjawiskowa. Ciemna karnacja i włosy kontrastowały z śnieżnobiałą suknią, a w jej wzroku było coś sugestywnego, słodkiego i upajającego niczym najmocniejsze wino.
Kobiety objęły się i pocałowały czule, z miłością, po czym spojrzały na niego, wciąż przytulone. Ciemnowłosa oblizała zmysłowo wargi.
- Zajęło to sporo czasu - powiedziała Vigeirl głosem niczym aksamit, od którego po plecach aż przechodziły ciarki - Ale w końcu kochana Dariah zrozumiała, jak rozwiązać nasz problem. Teraz możemy być razem, we trójkę - obie uśmiechnęły się szeroko, ukazując nienaturalnie długie kły - Już zawsze razem -

Mikel

- Spalić ją! Spalić wiedźmę! - ryk tłumu niósł się przez phaendarski ryneczek. Mikel z trudem przeciskał się przez ciżbę, pracując łokciami i odpychając kolejne znajome twarze. Musiał dotrzeć do centrum, po prostu musiał, stąd widział tylko szczyt stosu. Gdy w końcu przebił się przez ludzki mur, jego podejrzenia i dawne lęki się potwierdziły.
Przywiązana do stosu wysoka kobieta o długich, prostych włosach była jego siostrą. Laura krzyczała rozpaczliwie, zalewając się łzami i błagając o pomoc, co wydawało się jedynie podjudzać oprawców. Rzucali w jej stronę kamieniami, kiedy kat w mundurze Żelaznych Kłów przyłożył zapaloną pochodnię do sterty drewna, która zajęła się błyskawicznie. Laura zawyła przeciągle, gdy płomienie zaczęły obejmować jej stopy i podpalać rąbek sukni, a Mikel pomknął jej na ratunek. Zdążył jednak zrobić ledwie kilka kroków.
- Gdzie lezie! - chuderlawy facet w stroju strażnika dróg odepchnął go, jakby był kilkuletnim dzieckiem. Próbował go ominął, pchnąć, ale nie miał siły.
Wszyscy skandowali radośnie do wtóru przeraźliwego krzyku Laury. Mikel w rozpaczy rozglądał się, nie wiedząc co robić, aż nie zobaczył jedynej osoby, która nie brała udziału w tym szaleństwie. Na ganku karczmy siedział mężczyzna o znajomej twarzy, dzierżąc kufel piwa. Zupełnie ignorując tą scenę skinął chłopakowi w niemym toaście i upił łyk, nie przestając się uśmiechać.
- Otrzeźwiej - usłyszał kpiarski szept, i wtedy do niego dotarło.
To się nie mogło wydarzyć.
Phaendar było zajęte, ci znajomi nie żyli, a Laura nie wyglądała już tak, jak mara na stosie, nigdy też nie błagałaby o pomoc.
A przede wszystkim, byle chłystek nie zdołałby go zatrzymać. Jakby na potwierdzenie swoich słów, podciął strażnika, uderzając go w twarz zanim ten zdążył walnąć o ziemię. W ostatniej chwili twarz mężczyzny zmieniła się: szara skóra, wielkie czarne oczy i wydłużone uszy. Przypominała goblińską gębę, gdyby ta należała do kogoś większego, i okrutniejszego.
Potem się obudził.

Jace

Kolejna kolacja w rodzinnym domu Belerenów trwała w najlepsze, mimo burzy na zewnątrz. Jace słuchał, jak Tez opowiadał o swoich przygodach w Tamran, przedrzeźniany przez bliźniaki. Dzieciaki Marii dokazywały radośnie, tylko czasem upominane od niechcenia przez siostrę i jej męża. Szwagier rozprawiał z Maxem o jakichś interesach, sugerując zainwestowanie w niewielki statek handlowy na jeziorze Encarthan. Ojciec mu przytakiwał, patrząc na Jace’a - ten domyślał się już, że będzie chciał wysłać na jakąś wyprawę.
Podmuch wiatru zdmuchnął świece, te jednak zapaliły się znów po chwili.
Rodzinna sielanka zniknęła. Ojciec wbijał właśnie nóż w gardło Tezzereta, który zaczął topić się we własnej krwi. Maria z mężem gołymi rękami dusili własne dzieci, zaśmiewając się w niebogłosy i wołając „W imię Azaersi!”. A bliźniaki, z naszywkami Żelaznych Kłów na mundurach, zmierzały w stronę Jace’a z obnażonymi mieczami i oczami…
Nie.
Widział śmierć męża Marii, Tez przewodził teraz phaendarczykom w Trevalay, a on sam… on sam padł właśnie ofiarą jakiegoś czaru. Odcinając się od gwaru pomieszanego z jękiem i wołaniem o pomoc, Jace wyczuł napierającą cudzą wolę, i odepchnął ją, przekierowując koszmar prosto do nadawcy. Tuż przed tym, jak połączenie się zerwało i się obudził, dostrzegł ciemną sylwetkę, wyższą od człowieka, ale przysadzistą i masywniejszą, o łysej czaszce i nieco spiczastych uszach.

II dzień miesiąca Kuthona (XII), Longshadow, 124 dni po ucieczce z Phaendar, 51 dni po odbiciu fortu Trevalay

Poranek nie należał do przyjemnych - bohaterowie nie spali zbyt dobrze, męczeni koszmarami. Rufus i Vircan wyglądali wręcz, jakby w ogóle nie zmrużyli oka, wciąż rozstrzęsieni po nocnych widach i niepewni, czy te wizja były jedynie sennymi marami, czy zapowiedzią przyszłości.
 
Sindarin jest offline