Gdy chusta przykryła twarz zmarłego chłopaka z batalionu "Gustaw", a nie miał więcej jak 15 lat, "Grom" po prostu wybuchł płaczem. Nie był w stanie zrobić nic, wtulił się w ścianę i szlochał, coraz głośniej. Łzy płynęły mu żłobiąc wąskie linie w szarym pyle, jaki osiadł na twarzy po kilku dniach walki. Jastrząb przez chwilę stał niezdecydowany, co zrobić, ale w końcu zrozumiał, że nie jest w stanie pomóc koledze i biegiem ruszył szukać "Junaka".
Tymczasem "Gromowi" skończyły się łzy w oczach i łkał, w sposób niekontrolowany, siedząc zwinięty pod ścianą i jęcząc przy tym coś niezrozumiale.
Ogrom spustoszenia, jakie zrobiła w jego psychice ta wojna - ta rzeź młodych ludzi, miasta, które było jego życiem - był nieopisywalny. Po prostu płakał, nie mogąc schwycić żadnej myśli, nazwać uczucia, które go przepełniało. Nie panował nad sobą i nawet przestał próbować.
W końcu gdzieś z dali dotarł do niego krzyk. - Mam go! Znalazłem!
To był "Jastrząb". Jakby coś się przestawiło w płaczącym. W jednej chwili jakby ktoś wymazał mu całą tragedię, strach i poczucie beznadziejności. Zerwał się na równe nogi i z jeszcze wilgotną twarzą ruszył za źródłem dźwięku. Minął przy tym zabieganą pielęgniarkę. Jedną z nielicznych, którzy zostali poza lekarzem i ciężko rannymi. |