Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2023, 12:45   #2
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Bogowie bywają kapryśni. Bawią się losami śmiertelnych, obdarowując ich szczęściem lub zrzucając na nich istne plagi. Czy mają w tym jakiś cel, czy jest to element jakiegoś większego planu, a może to po prostu dla nich rodzaj zabawy? Tego zwykłym śmiertelnikom nie jest dane wiedzieć, mogą jedynie próbować z tym walczyć, lub poddać się i płynąć z nurtem losu. Tak było i teraz - drobny psikus Desny sprawił, że zaklęcie teleportacji przestrzeliło i wyrzuciło Zandru kilkanaście kilometrów od Dalaston, na stercie siana w czyjejś oborze.
Kiedy krowa, zupełnie niewzruszona pojawiającym się znikąd typem, zaczęła lizać go szorstkim językiem po twarzy, kapłan zaczął się zastanawiać, co jego patronka ma tym razem dla niego w planach. Po krótkiej rozmowie i śniadaniu z przemiłymi gospodarzami farmy, na którą trafił, wniosek nasunął się sam - była to drobna nauczka i przypomnienie, że nawet mając przed sobą cel, nie należy zapominać o podróży, która ma do niego doprowadzić. Dlatego też pozostałą do Dalaston część drogi, wskazaną przez farmerów, Zandru postanowił przebyć piechotą. Spotkane na trakcie osoby, jak się okazało wszystkie zaproszone przez Maritę, były żywymi dowodami na to, że wylądowanie na sianie nie było zupełnym przypadkiem. Przy okazji miał dzięki temu możliwość do powtórzenia swojej przemowy - minęły lata odkąd udzielał ślubu, a w przypadku Marity chciał, by była to wyjątkowa ceremonia.

Ta konstatacja, w połączeniu ze wspaniałą pogodą sprawiła, że kapłanowi dopisywał świetny humor, a na jego przystojnej twarzy cały czas gościł lekki uśmiech. Zandru był szczupłym mężczyzną o varisiańskich rysach, ale niepasującej do nich jasnej skórze i srebrnych, połyskujących metalicznie włosach - jawne znaki częściowo niebiańskiego pochodzenia. Jego oczy były jednak nietypowo ciemne, a z bliska dało się w nich dostrzec błyski gwiazd jak na nocnym niebie.
Miał na sobie płaszcz wyglądający niczym fragment nocnego nieba zerwany z firmamentu, a pod nim charakterystyczny dla Varisian strój - rozchełstaną wielokolorową, pstrokatą wręcz kamizelkę i koszulę, wygodne spodnie i solidne skórzane buty, najpewniej krasnoludzkiej roboty. Nie miał ze sobą żadnej broni, a spod koszuli wystawał barwny tatuaż przedstawiający motyla. Kapłan wręcz emanował spokojną radością życia, jak ktoś, komu samo oddychanie sprawia przyjemność - w drodze próbował uprzejmie zagadywać towarzyszy podróży, ciekaw tego jak poznali się z Maritą.

Widok płonącego miasta nieco przygasił jego entuzjazm - mężczyzna przyspieszył kroku, gotów zerwać się każdej chwili do biegu. Gdy przy samej bramie zatrzymali ich strażnicy, bez strachu postąpił kilka kroków do przodu, unosząc dłonie by pokazać, że jest nieuzbrojony.
- Panowie, to nie miejsce i czas na broń! - zawołał - Jestem Zandru Corbeanu, kapłan Pieśni Sfer, a wasze miasto jest w potrzebie! Nie musicie otwierać bram, powiedzcie tylko, gdzie jest najwięcej poszkodowanych! - zadziwiało go, że w trakcie pożaru strażnicy pilnowali bram zamiast walczyć z żywiołem. Liczył na to, że rozsądek wygra nad rozkazami i pomoc, którą miał zamiar udzielić mieszkańcom Dalastonu, nie zacznie się od unikania bełtów straży miejskiej. Był pewien, że nie zawróci, nawet jeśli miałby przelecieć nad ich głowami.

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 18-02-2023 o 13:43.
Sindarin jest offline