Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-02-2023, 21:06   #4
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Nad otoczonym morzem wydm miastem-twierdzą Omash powoli zachodziło słońce, przydając delikatnej cynobrowej poświaty zabudowaniom stłoczonym pośród jego potężnych murów. Grube umocnienia, strzeliste baszty i minarety, zdobne kopuły wykonane z drogich kruszców i kamieni oraz mniejsze, kanciaste budynki z piaskowca zbudowane z zachowaniem wszelkich reguł matematycznej harmonii kąpały się leniwie w słabnących promieniach znikającego za horyzontem gorejącego giganta. Srebrzysty księżyc powoli przygotowywał się do przejęcia ciemniejącego nad miastem firmamentu po swym złotym kuzynie, jednak tutejsza ludność wcale nie udawała się na spoczynek. Miasta orientalnego południa nabierały nocą życia jeszcze bardziej niż za dnia. Gdy słońce opuszczało granicę qadirańskiej domeny, zabierając ze sobą swój nieznośnie palący dotyk, a chłodny pustynny wiatr wzniecał tumany kurzu, omiatając pustoszejące targowe place i ciasne, zacienione uliczki, mieszkańcy Omash wyczerpani całym dniem ciężkiej pracy, służby wartowniczej i gorączkowego handlu zapełniali aż po brzegi wszystkie tawerny i domy uciech. Gwarne izby z czasem wypełniały aromaty pachnideł, liści herbaty, kadzideł, świeżo zmielonych ziaren kawy, egzotycznych przypraw, wypieków z migdałami, dymu fajkowego, keleszyckiego jadła, winnych napoi a przede wszystkim woń stłoczonych ciał bywalców. Pośród dźwięków rebabów, bębnów i tamburynów oraz śpiewów smagłolicych bardów, przy zalanym trunkiem naczyniu lub hazardowym stole, gardłowym głosem wymieniano plotki, spiskowano, śpiewano lub inicjowano waśnie i niesnaski. Wszelkiego rodzaju romanse i pożądliwości również znajdowały swoje ujście w tych przepełnionych budynkach. Proza życia toczyła się jak zawsze, a rzeki krwi i złota przelewały się wartkim strumieniem przy akompaniamencie westchnień kurtyzan i ladacznic. Tak jakby całą Qadirę zgromadzono na jednym majestatycznym obrazku. Niewielu avistańczyków oglądając takie widoki, zastanowiłoby się choćby przelotnie nad ukrytym kosztem tego wszystkiego. Skradzionymi z Taldoru dobrami, dokonywanymi w zaciemnionych piwnicach bluźnierczymi eksperymentami szalonych magów, krwią i potem niezliczonych legionów niewolników, zaginionymi w ciemnych zaułkach nieszczęśnikami oraz cierpieniami warstwy najbiedniejszych. Z Dae było inaczej.

Oddane Sarenrae stworzenie, niesione wewnętrznym impulsem (czy też powołaniem), przybyło kilka miesięcy wcześniej do Omash z południa, by tchnąć w nie żywy blask swej bogini. W położonym nad wrzącą granicą mieście-twierdzy pełnym żołnierzy i szkół wojaczki znajdowała się jedynie skromna i nieco zaniedbana świątynia Kwiatu Jutrzenki, której kapłani skupiali się raczej na płomiennych antytaldorskich kazaniach zgodnych z bieżącą polityką qadirańskiego satrapy, aniżeli prawdziwym niesieniu pomocy i okazywaniu miłosierdzia. Wszystko to zmieniło się wraz z przybyciem Dae. Dobroduszna wodnica okazała się prawdziwym mesjaszem dla wygłodzonych pielgrzymów, zastępów chromych, bezdomnych żebraków i uciskanej pod wojskowym reżimem biedoty. Istota nie tylko pomogła odrestaurować poświęcony bogini budynek wysiłkiem własnym i wdzięcznych wiernych, otworzyć spore hospicjum, ale też zdołała swą łagodnością i przepełnionymi współczuciem słowami wpłynąć na rządzącego miastem czupurnego generała Zarathusa, aby przekazał niemałe datki na pomoc dla potrzebujących. Zadbała również by w nauce świątyni odżyły prawdziwe filary sarenraenickiej wiary. Z czasem wokół osoby Dae urósł niemały kult, a niektórzy pielgrzymi wręcz okazali się zmierzać do Qadiry tylko po to, by uzyskać błogosławieństwo stworzenia lub doznać cudownego ozdrowienia z jego rąk. Których to istota nie skąpiła nikomu.

Tego wieczora jak zwykle wierni zebrali się tłumnie, by wysłuchać pełnych miłosierdzia słów skromnego kapłana. Wielu w trakcie otrzymało odeń łaskę bogini, pozostali czekali w kolejce lub jedynie świadkowali cudom. Następnym z licznych wyróżnionych okazał się wątłej budowy mężczyzna o czerstwej twarzy, mętnych oczach i licach obsianych siwiejącym zarostem. Zrzucił z siebie płaszcz i ostukując sobie drogę oliwną laską podszedł do Dae.
— Co chcesz, abym ci uczyniło? — przemówiło do niego delikatnym i kojącym głosem.
— Kahina, żebym przejrzał — odpowiedział mu niewidomy.
Poddane Leczącego Płomienia delikatnie dotknęło oczu wiernego.
— Idź, twoja wiara cię uzdrowiła — rzekło mu. A ten natychmiast przejrzał i ze łzami wdzięczności ucałowawszy ziemię u jego stóp, ustąpił miejsca innym.
Wtedy też ku zaskoczeniu wszystkich, w tym również Dae, w drobnej, jasnowodnistej dłoni nagle pojawiła się magiczna koperta. Otworzywszy ją ostrożnie, stworzenie zapoznało się dokładnie z treścią zapisaną w liście, kończąc czytać z promiennym uśmiechem na dziewiczym obliczu. Wyglądało na to, że Marita zapraszała je na swój ślub w Dalaston. Była to poszukiwaczka przygód, która została ongiś wyciągnięta z niezwykle ciężkich ran przez wodnicę. Za co musiała być jej niesamowicie wdzięczna, skoro pamiętała o tym przez ostatnie kilka lat. Dziecię Sarenrae nie miało w zwyczaju odmawiać nikomu, toteż szybko podjęło decyzję. Zwłaszcza że do Taldoru nie miało daleko. Niedługo po kazaniu zaczęło przygotowywać się do wyruszenia w drogę wraz z jutrzenką. Zawczasu przekazało jeszcze innym kapłanom, a przez nich również wiernym, że powróci, jeśli Wieczna Światłość pozwoli. W nagłym odejściu nie chodziło o zaproszenie od przyjaciółki, choć stanowiło ono decydujący impuls ku niemu. Prawdziwą motywacją istoty było głębokie przekonanie, że światło bogini nie mogło być zarezerwowane wyłącznie dla jednego miejsca, nacji czy rasy. Należało je nieść we wszystkie zakamarki Golarionu. Coś odwrotnego byłoby dlań zwykłym grubiaństwem. Mimo wrodzonej skromności i nieśmiałości wodna istota zaczynała z wolna pojmować ciążącą nań wielką odpowiedzialność, związaną z ofiarowaną przez patronkę niebagatelną mocą. Właściwie była to bardzo odpowiadająca Dae filozofia, biorąc pod uwagę, że byt ten już urodzenia, niczym woda, czuł się zmuszony do bycia w ruchu. Nieskrępowanym niczym życiodajna ciecz.


Widok horyzontu rozpościerającego się na północ od Omash wywołał u Dae szybsze bicie serca. Po kilku miesiącach postoju znowu była wędrowną kapłanką Sarenrae, podejmującą samotną i obfitującą w bezinteresowną dobroczynność wędrówkę. Odczuwała żal, że musiała porzucić swoich wiernych, ale jednocześnie radował ją fakt, że znowu mogła swobodnie płynąć po drogach Avistanu. Uzbrojona we wszelką wiedzę i umiejętności, by robić to, co z głębi serca uwielbiała najbardziej: nieść radość i nadzieję, koić troski i łagodzić cierpienia tego świata.

Wygląd Dae przywodził na myśl płyn przelewany do różnych naczyń. Codziennie ulegał delikatnym zmianom. Jedyną w pełni stałą fizyczną cechą u niego była delikatna, humanoidalna sylwetka. A tak, to raz zdawał się chłopcem o dziewczęcej urodzie, kolejnym zaś była kobietą z chłopięcymi rysami. W skrajnych przypadkach ciężko było postronnym przyporządkować wodnicę do którejkolwiek z tych dwóch miar. Chyba nikt poza samym Dae nie wiedział, czy na tę zmienność miało wpływ międzyplanarne pochodzenie istoty, jej wodnicowy kaprys, lub spaczenie energiami Maelstromu. Na pewno kapłan ów nieodmiennie nosił wisior i biało-niebieskie szaty ozdobione symbolami Sarenrae. W dłoni zaś dzierżył ozdobny kostur. Jasnowodnista skóra tej istoty zawsze połyskiwała w słońcu z powodu pokrywającej jej ciało cienkiej warstewki nieodparowującej wilgoci. Z bliska zaś wyczuwało się od niej wyraźny zapach świeżego deszczu i czystej wody. Jej wiecznie mokre szaro-niebiesko-zielone włosy wydawały się delikatnie falować, niczym morska tafla, a z wyglądu bardziej przypominały coś pomiędzy wodorostami a mackami. Z kolei duże, zimnolazurowe oczy bytu jawiły się jako całkiem płynne i błyszczały pod wpływem docierających doń promieni słońca niczym wypolerowane kryształy. Dłonie i stopy Dae miało pokryte cienką błoną pławną. A kiedy mówiło, jego głos przypominał kojący szum cicho płynącego leśnego strumyka.

Podróż do Dalaston trwała długo, nie tylko ze względu na dzielące do celu mile, ale również fakt, że Miłosierny Uzdrowiciel starał się nie korzystać ze swoich możliwości, by jakoś specjalnie udogodnić sobie podróż. Większość drogi pokonał piechotą, co najwyżej od czasu do czasu korzystając z uprzejmości różnych przewoźników i konnych podróżników. Którym każdorazowo odwzajemniał się w dwójnasób. Na szczęście taldorska pogoda dopisywała, co tylko dodatkowo podnosiło na duchu i tak pozytywnie nastawionego do życia, acz nieco fajtłapowatego Kościelnego Teurga. Widocznie Sarenrae zadowolona była z decyzji kapłana, nie szczędząc swego kojącego blasku i przeganiając precz niepogodę.


Na ostatnim etapie podróży Dae poznało trójkę bardzo sympatycznych podróżników, którzy zrządzeniem losu – czy w jego mniemaniu – wyrokiem boskim, zmierzali dokładnie na tę samą uroczystość. Przyjemna wędrówka w towarzystwie szybko jednak nabrała posmaku goryczy, gdy po pokonaniu zalesionego fragmentu drogi ukazało się Dalaston, a rozświetlone niebo nagle zalało się atramentem podczas gdy niesiona lekkim wietrzykiem gryząca woń dymu uderzyła jeszcze intensywniej niż wcześniej w nozdrza wodnej istoty. Wtedy to powodowany smutkiem ból targnął piersią niezwykle empatycznego stworzenia.
— Na litość Sarenrae! Błagam, pospieszajmy. Ktoś w mieście może potrzebować pomocy! — zwróciło się wyraźnie zaniepokojone do towarzyszy podróży, po czym podjęło szybki krok.
Po drodze zauważyło, że okolice miasta były wyludnione. Nie było nikogo jak okiem sięgnąć. Tak jakby ludzie opuścili te tereny. „A może wszyscy skryli się za pobliskimi murami?” taka myśl też zawitała w jego głowie. Kiedy wszyscy zbliżyli się do murów, lekki cień ulgi pojawił się na delikatnym obliczu Dae. Wyglądało na to, że w okolicy byli jednak żywi. Aczkolwiek strażnicy nie wyglądali na zbyt przyjaźnie usposobionych. Jednak zdaniem wodnej istoty w aktualnych okolicznościach trudno było im się dziwić. Pożar trwał. Czując naglące okoliczności, Dae zabrało głos zaraz po Calabrii i Zandru, nie bawiąc się w krasomówcze popisy, tylko przemawiając prosto z serca.
— Proszę pozwólcie dobre dusze, mieszkańcy niewątpliwie potrzebują pomocy! — zwróciło się z błagalną prośbą, od której skruszałoby nawet serce Demonicznego Lorda.
Test Dyplomacji: 50


 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 15-02-2024 o 18:11.
Alex Tyler jest offline