Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2023, 02:04   #166
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 45 - 2520.05.15 abt (2/8); ranek

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Steinwald - Zelbad; 3 d na wsch od Steinwald
Czas: 2520.05.15; Aubentag (2/8); ranek
Warunki: - na zewnątrz: jasno, powiew, pogodnie, zimno


Grupa powrotna


- O… Słyszeliście? Znowu. - jeden z górali zatrzymał się i uniósł palec aby zwrócić na siebie uwagę. Pozostali też stanęli i zaczęli się rozglądać dookoła i nasłuchiwać. Dopiero co zwinęli nocleg i ruszyli w dalszą drogę. Tak na oko to byli gdzieś w połowie drogi między Steinwald a Zelbad. Trzy dni temu opuścili małą stanicę powoli zagospodarowywaną przez obie bogobojne kobiety jakie starały się jak mogły aby odnowić dom boży Sigmara jaki jesienią zastały w kompletnej ruinie. No ale od paru tygodni pomagały im dwie rodziny osadników jacy też tam pod wpływem wiary jaką one okazywały zdecydowali się tam zostać i nie jechać dalej do wówczas dość jeszcze mitycznego Bastionu. Właściwie to było dwa dni temu bo dziś był dopiero początek trzeciego dnia podróży. I za jakieś dwa, trzy, może cztery dni powinni dotrzeć do Zelbad. Zagubionej w górach osady jaka gdy ruszali z Lenkster wydawała się ostatnim okruchem ludzkiej cywilizacji w tych górach. Teraz jak już raz przebyli całą trasę od samego Lenkster do Bastionu czuli się znacznie pewniej. Petra żartowała, że teraz wiedzą jak one się czuły gdy we trójkę, bo jeszcze Peter z nimi wtedy był, szły tymi samymi dolinami do Lenkster. Jeszcze wtedy całkiem sporo śniegu wszędzie leżało. A teraz właśnie górale też pierwszy raz wracali do cywilizacji i mieli dać świadectwo, że ten zamek w górach istnieje, że ten margrabia też tam jest no i zaprasza i tak dalej. Obecnie górale faktycznie zdawali się rozumieć ich punkt widzenia i zdawało się to dziwne jak bardzo zmieniła się perspektywa, wiedza, nawet status społeczny przez te ostatnie kilka tygodni.

Wszystkim chyba podróżowało się znacznie raźniej gdy w pewnym sensie wracali po własnych śladach. A w tych paru stanicach i zamkach zdawałoby się rozrzuconych przypadkiem pośród górskich dolin i szczytów. Przynajmniej jak się tu było za pierwszym razem. To widok jakichs zapomnianych ruin smętnie sterczących w ponure, górskie niebo nie napawał optymizmem, nadzieją co najwyżej mógł rozpalać wyobraźnię jakimiś ponurymi historiami. Ale jak się już wracało to te same stanice czy bardziej charakterystyczne punkty wyglądały już bardziej znajomo. Jak je było widać wiadomo było, że wkracza się w już nie tak całkiem obcy teren. No a jeszcze osadnicy robili świetną robotę.

Bo jak tędy podróżowali pierwszy raz no to ostatni ciepły kąt pożegnali w Zelbad właśnie. Tam gdzie teraz zmierzali. A tak to wszystkie kolejne noclegi, nawet jak wypadały w jakichś ruinach to trzeba było rozbijać się tak samo jak w polu. Czyli namiot, derka, coś pod głowę i grzać się od żaru dogasającego ogniska. Nawet w ruinach dawnych zamków to hulał wiatr, dachów zwykle nie było bo drewno dawno spróchniało albo przegniło. W Steinwald to chociaż symboliczne mogły ugościć ich Gretchen i Ilsa. Ale jakie możliwości gościny miały dwie pustelniczki na ponad pół setki osób, wozów i zwierząt? No dość symboliczne właśnie. Ale teraz było inaczej. W każdym zamku, czasem samowolnie, czasem z przypadku, a czasem z polecenia szefowych została rodzina czy dwie. I po paru tygodniach jak ich odwiedzali to aż miło było popatrzeć na te świeżo budowane chaty, wstawiane dachy, ściany w pustych dotąd skorupach zamkowych murów. No i teraz było ich może z pół tuzina czyli znacznie mniej. Więc już mieli szansę się jakoś ścisnąć aby się pomieścić. Nawet jak trzeba było sobie rozkładać derki na podłodze to pod dachem i przy piecu albo kominku było to znacznie przyjemniejsze. Bo łóżek to mimo wszystko nie starczało dla wszystkich a gospodarze swoje najlepsze i tak odstępowali obu wysłanniczkom górskiego hrabiego aby nie było hecy, że kazali im spać na podłodze. W końcu teraz były już szlachciankami. Wstyd byłby jakby posłanniczkom pana i szlachciankom kazać spać na podłodze. Ale ogólnie sytuacja powtarzała się jak z Liedergarten czyli obie strony były ciekawe wieści od tej drugiej. Bo tak samo jak tam nie mieli ze sobą żadnego kontaktu od rozstania czyli przez parę tygodni. I mieszkańcy stanic byli przyjemnie zaskoczeni, że te opowieści o Bastionie okazały się prawdziwe albo chociaż nie mrzonką. Chyba większość z nich miała gdzieś z tyłu głowy, że to może być tylko jakaś bujda na resorach i jakieś nie wiadomo co to zgodnie z zasadą, że lepszy wróbel w garści to nawet chętnie zostawali w tej czy innej stanicy. Teraz to jednak Petra i Inez zachęcały ich do pozostania bo takie zagubione w górach okruchy cywilizacji były dobrym nasieniem na jakim powinien wyrosnąć regularny szlak między Lenkster a Falkenhorst. I nie tylko! Bo obie szefowe, inspirowane widocznie rozmowami z samym margrabią jeszcze w jego donżonie kreśliły przy wieczornym stole świetlane plany na przyszłość.

- Ten szlak do Lenkster to tylko początek. Po prostu do niego nam było najbliżej i jako tako znałyśmy drogę to od niego zaczęliśmy. Ale przecież jak taka tylko jedna nitka to łatwo przeciąć. Poza tym wtedy Falkenhorst wygląda jak jakieś zadupie na końcu świata… - Petra ochoczo tłumaczyła nie tylko góralom ale także i osadnikom jak to sobie ich pan ze swoją świtą umyślili. A, że miała dar opowiadania a wieści wydawały się ciekawe to słuchali całkiem chętnie. Inez chrząknęła znacząco jak to ostatnio miała w zwyczaju gdy chyba miała zamiar jakoś ucywilizować koleżankę aby chociaż trochę zachowywała się jak szlachcianka.

- A tak… Znaczy koniec świata… No i ten… Co ja mówiłam? A! Nitki! No tak i w ogóle to nam margrabia opowiadał, że dawniej to Falkenhorst to były krzyżówki. Oprócz szlaku na wschód do Lenkster, czyli właśnie tego co jesteśmy teraz, to jeszcze wiódł na południe, do Hochlandu i na zachód, do Middelnheim. No i to trzeba będzie odnaleźć i na nowo wytyczyć te szlaki. To zobaczycie, ludzie będą się zjeżdżać nie tylko z naszego Ostlandu ale i z innych prowincji też. I tym właśnie się zajmiemy jak wrócimy z Lenkster. - Petrę to chrząkanie koleżanki nieco zbiło z pantałyku ale tylko na chwilę. Szybko podjęła wątek i brzmiało jakby ich margrabia naprawdę szykował wielkoskalowe projekty i miał zamiar odrestaurować nie tylko własną dynastię ale całe miasto, twierdzę no i swoje górskie królestwo. No a pierwszym krokiem było nawiązanie łączności z sąsiednimi prowincjami a wytyczenie tych nowych szlaków miało spaść właśnie na niezawodnych Gebirgsjeager no i obie szefowe. Może kogoś jeszcze jakby się udało zwerbować w Lenkster. Ale, że to by były zapewne nie mniej ciężkie wyprawy niż ta pierwsza z Lenkster do Bastionu to by pewnie każda z nich mogła zabrać parę tygodni w jedną i drugą stronę. A pan chciał to załatwić jak najszybciej, najlepiej przed kolejną surową, górską zimą. Aby roznieść wieści zawczasu to potem po żniwach kto wie? Może by spłynęli jacyś nowi osadnicy z tej południowej i zachodniej prowincji.

- I dlatego nasz pan zamierza urządzić turniej. Nie teraz, po żniwach jakoś. Tak aby zaprosić tych wielkich panów i się pokazać. Aby nie tylko maluczcy tu przybywali. No i jak się zachęci tych wielkich no to oni mają służbę, pieniądze, swoją świtę no jeden taki pan jakby zdecydował się osiąść w Lenkster no to byłoby coś. A wiadomo. W każdej rodzinie jest ktoś dla kogo nie starcza ziemi, majątku i tytułów z ojcowizny prawda? No a nasz pan ma i ziemię, i tutuły, i stołki, wszystko gotowe do wzięcia tylko trzeba do nas pojechać, złożyć przysięgę wierności i można się gościć. I pierwsze 10 lat bez żadnych podatków! - Inez też chętnie dołączyła do ogłaszania planów ich patrona. A słuchacze byli zachwyceni. Zanosiło się, że czeka ich wiele pracy no ale takiej co może przynieść wymierne profity. A ich pan, nawet jak go jeszcze nie widzieli na oczy, zdawał się wszystkim kręcić i zarządzać jak dobry gospodarz. I szlaki nowe chciał otwierać, i osadników zapraszał, i wielkich panów, i turniej gdzieś tam majaczył na horyzoncie no i jeszcze z podatków zwalniał! No co prawda milicję kazał raz w tygodniu szkolić. Ale to było do przełknięcia. Chociaż w Liedergart i Steinwald a zapewne i w Zelbad to niezbyt chyba był kto w roli szkolącego. No i jeszcze robociznę kazał odrabiać raz w tygodniu. Zamiast pańszczyzny. Tą się odrabiało zwykle jeden dzień w miesiącu, czasem dwa a czasem raz na dwa miesiące. Zależało od pana i na jakich zasadach chłopi dzierżawili jego ziemię. Więc tego tutaj było wiecej no ale ta robocizna była jakaś bliższa bo chodziło o naprawę murów, dróg, domów czyli czegoś co mogło się przysłużyć wszystkim. A na nizinach to najczęściej obrabiało się pole albo las pana, albo jakieś rowy melioracyjne z których tylko on czerpał korzyści. Zresztą tutaj to większość czasu ludzie spędzali na budowaniu albo remontowaniu czegoś.

W każdym razie jakoś z tydzień temu, po dniu odpoczynku w zrujnowanym i sporym zamku Liedergart który w pełni zasługiwał na miano górskiej twierdzy grupa górali pod wodzą obu konnych szefowych ruszyła na wschód w kierunku Steinwald. Zaś te cztery wozy z nowymi osadnikami na zachód do zdawałoby się będącego tuż za rogiem Bastionu. Po relacjach wysłanniczek margrabiego i górali którzy świadczyli podobnie wydawali się mocno podbudowani. Niestety żaden z nich nie znał żadnego kapłana w pobliżu Lenkster. Jedna rodzina to była dobre parę dni jazdu na wschód od Lenkster i tam mieli w okolicach jednego kapłana Taala. Znaczy nie w ich wiosce oczywiście. Rezydował w takiej dużej wiosce, razem z kapłanką Rhyi. I oboje zwykle raz w miesiącu robili obchód po okolicznych wioskach a jak ktoś miał sprawę do nich no to się do nich wybierał albo czekał te parę tygodni aż znów zawitają. Ale to już oboje byli w średnim wieku więc nie był taki pewny czy by chcieli wyruszyć w tak daleką podróż. No i z samego Lenskter to było ze trzy, może cztery dni marszu w jedną stronę. Drugi wspomniał, że po drugiej stronie granicy, w Hochlandzie to słyszał, że tam gdzieś chyba ktoś od Taala jest. Ale wtedy go to niezbyt interesowało no to nie znał szczegółów.

Pierwszego dnia wznowionej podróży znaleźli stare kości orków. Już dawno zbielały i były rozwłóczone przez zwierzęta to widać była jakaś stara sprawa. Ale tam Lothar znalazł nóż jaki nie wyglądał na orczy. Właściwie to nóż był już do niczego. Ale rączka, zrobiona z jakiejś kości i wyrzeźbiona w jeleni kształt była całkiem obiecującoa. Lothar zatrzymał więc to znalezisko a wieczorami przy ognisku najpierw usunął to bezużyteczne ostrze a potem czyścił rękojeść aby się do czegoś nadawało ponownie.

Podobnie im mijały kolejne dni podróży górskimi dolinami. Dwa razy koń Petry miał pecha i wzbudził zaniepokojenie gdy zaczął kuleć. Nic dziwnego. Gdyby to było coś poważnego trzeba by go ubić a w tej górskiej dziczy najbliższe konie do kupienia były w Lenkster. Na szczęscie za każdym razem okazało się, że to tylko jakis kamień wszedł złosliwie w kopyto. Trochę mocowania się i udało się go wydobyć a koń wracał do normy.

Raz spotkali zasuszonego jegomościa jaki przedstawił im się jako Gotryk Pielgrzym. Był obwieszony symbolami najpopularniejszego boga w Ostlandzie czyli Sigmara. Szedł z pielgrzymką do owego Bastionu. Wiara jego musiała być wielka bo podróżował samotnie przez tą dzicz. Niemniej może nawet zbyt wielka bo chyba ani obu szefowym ani góralom jakoś nie przypadł do gustu. Jedynie Inez dzięki większej dozie cierpliwości czy dobrego wychowania była w stanie prowadzić z nim konwersację. Ale ten prawie na wszystko odpowiadał jakimiś cytatami świętych psalmów i mądrości albo mówił jakby prawił kazanie. Petra więc dość szybko wymówiła się, że mają jeszcze kawał drogi na dzisiaj i muszą już lecieć. A górale jakoś chętnie ją poparli. Jak się oddalili to Eryk nawet zażartował, że jakoś by nie płakał gdyby świątobliwego męża zeżarły górskie wilki czy tam inne trolle. A śmiechy z tej rubasznej uwagi potwierdzały, że pielgrzym chyba na pozostałych też nie zrobił zbyt dobrego wrażenia. Niestety jak zauważyła Inez jeśli dotrze cało do Bastionu to zapewne zastaną go tam po powrocie.

Potem dotarli do Steinwald. Tam też dało się dostrzec postepy w tej pracy osadniczej. Jak kilka tygodni temu stąd wyjeżdżali to stała tylko jedna, mała i licha chatka, wręcz lepianka, jaką przed zimą zdołały jakoś slecić Ilse i Gretchen. Teraz nadal stała. Ale w pustych jeszcze trzewiach jednego z budynków już wstawiono podłoge między parterem a piętrem. Więc powstała wspólna izba w jakiej można było się poczuć swojsko. Na dwie rodziny podzielono je przepierzeniem więc każda miała coś jakby wnętrze własnej chaty dla siebie. A w planach był remont komnat na piętrze i te zgodnie w pierwszej kolejności przyznano dla obu najwierniejszych córek Sigmara jakie tu przetrwały surową, górską zimę.

One obie też już nie były tak kościste jak gdy je widzieli ostatnio. Wtedy to wydawały się mocno wychudzone, z zapdnietymi z głodu policzkami. Widocznie górska, zimowa dieta nie sprzyjała zachowaniu masy i zdrowia jak się tu bytowało bez wcześniejszego przygotowania. Obie musiały wykazać się żelazną determinacją i wielką wiarą aby tu przetrwać te kilka miesiecy hulającego wiatru, śniegu i lodu. Teraz nadal były dość chude ale już nie takie mizerne i anemiczne jak ostatnio. Widocznie wspólne bytowanie z resztą osadników im się przysłużyło. Oczywiście były ciekawe tak jak i reszta co się dzieje w Bastionie. Ale co chyba nie było dziwne najbardziej interesował je los iostry Yvonne i czy jest tam świątynia Sigmara. Młoda, blondwłosa kapłanka była ostatnim kapłanem, do tego spod ich patrona z jaką miały kontakt więc wieści, że wciąż żyje i ma się dobrze no i wzywa ciągle do odbudowy świątyni podniosła je na duchu. Nawet zaczęły rozważać czy jej tam nie odwiedzić no ale nie chciały zostawiać swojej bez opieki.

Niemniej to właśnie one ostrzegły wysłanniczki i górali o śladach zielonoskórych w okolicy. Właśnie w tej dolinie do Zelbad jaką zamierzali jechać. Obie nawet zaproponowały, że mogą dołączyć do wyprawy bo do sprawców rzezi ich własnych rodzin odczuwały zapiekłą wręcz nienawiść, że były gotowe skorzystać z każdej okazji aby utoczyć im posoki. Ale szefowe wyprawy przyjęły to ostrzeżenie, podziękowały i poprosiły aby obie jednak zostały na miejscu. Bo kto będzie bronił domu bożego jeśli orki czy gobliny przyjdą tutaj? Przecież żadnego wojska ani wojowników tutaj nie było. Chociaż prastare, kamienne mury dawały nadzieję, że jak się zamknie bramę to da się przetrwać taki atak. Bez lin czy drabin to już nawet w takiej ruinie ciężko by było je sforsować. Nawet jakby ktoś dał radę wspinać się po skruszałych od upływu wieków szczelinach to byłby łatwym celem dla obrońców na blankach. No ale ostrzeżenie poskutkowało tym, że wysłannicy margrabiego mieli się na uwadze.

Właśnie na tą okoliczność Eryk zaczął rozmowę o tych ostrzeżeniach do Lenkster. I znów się okazało, że już kiedyś taki system był. W każdym zamku hrabiego był koń przeznaczony dla gońca z wieściami. W tej chwili to było “trochę nieaktualne” jak to z przekąsem zauważyła Inez. Ale to też było w planach do odbudowy. Tak samo jak system ognisk na szczytach wież dzięki czemu można było przekazywać sygnały. Tylko tu był mały klops bo jakieś ognisko czy coś to można było zorganizować dość łatwo ale z tymi sygnałami było gorzej. Trzeba było je dopiero je wymyślić a potem przeszkolić ludzi do ich obsługi a jeszcze potem chociaż po dwóch czy trzech umieścić ich w każdym zamku. Ta część renowacji systemu przekazywania informacji była więc w dość początkowym i teoretycznym stadium. Sam zaś Eryk chyba był zadowolony, że najmłodsza stażem Gebirgsjaeger zwraca się do niego jak należy. Wynagrodził ją tą kościaną rękojeścią do noża w kształcie jelenia. A ten zwierz był jednym z symboli Taala. Widocznie jakoś go wyjachmęcił od Lothara albo na coś się wymienili.

W samym Steinwald Eryk z góralami zastanawiali się czy nie wyskoczyć do tych mglistych ruin co poprzednio wzięli ze sobą Gretę i nieźle się obłowili. Aż zamierzali teraz w Lenkster nieźle się za to zabawić! Ale może było tam coś jeszcze? Zastanawiali się. Dzień był wolny, skryte we mgle ruiny na stoku sąsiedniej góry nie daleko więc chciwska i ciekawska natura górali kusiła ich do powrotu. W końcu ostatnio tam zostawili tą dziwną ścianę. Kto wie co za nią było? Może jakieś jeszcze większe skarby i fanty? A przecież jak tu ludzie się zaczną w końcu zjeżdżać albo nawet ci co tu się osiedlili mogą zacząć się tam kręcić i co? Jak odkryją te skarby to oni się wzbogacą a nie Eryk i jego banda. W końcu zastanawiali się nieco za długo i zdecydował kaprys bogów. Czyli pogoda. Rozpadało się tak, że im się odechciało takich wycieczek. I obiecali sobie, że najwyżej spróbują jak będą wracać z Lenkster. Bo szefowe pewnie też zarządzą dzień postoju na odpoczynek to znów powinna być okazja.

I ze Steinwald ostatecznie ruszyli swoją małą grupką trzy poranki i dwie noce temu. Teraz właśnie powinni byc gdzieś w połowie drogi do Zelbad. Gdy coś usłyszeli. Nie byli z początku pewni co. Poranek był słoneczny ale chłodny. A chmurzyło się jakby zbierało się na deszcz. Wiatr się wzmagał ale na razie był na tyle lekki, że nie przeszkadzał w strzelaniu z łuku.

- O. Zobaczcie tutaj. - rzekł Lothar wskazując na rzucające się w oczy jasne plamy świeżego drewna na pniu jednego z drzew. Podszedł bliżej i pozostali też. Petra podjechała na koniu i też rzuciła okiem.

- Świeże. Z wczoraj. Góra dwa czy trzy dni. - ocenił Eryk. Na oko Grety to jej wycena brzmiała podobnie. Wygladało to jak typowe znaczenie terenu przez zwierzęta. Ale takie dziwne bo nieco ponad głowę dorosłego człowieka. Jak Petra była konno to tak mniej więcej na wysokości jej twarzy. Górale zastanawiali się co to mogło być. Trochę za wysoko na poroże jelenia. Zresztą o tej porze roku to poroża dopiero im odrastały po zimie i jeszcze nie powinny mieć tak imponujących rozmiarów. Niedźwiedź? No jakby wstał na tylne łapy i ostrzył pazury to mógłby sięgnąć. Ale to by zostały porządne, grube rysy jego pazurów a te tutaj były dość niewielkie.

- Tu są takie małe ślady. Jak ukłucia od uderzenia czekanem. I tam wyżej też. - Petra z siodła dostrzegła coś co piechurom na pierwszy rzut oka umknęło. Ale jak o tym wspomniała i zadarli głowy to też dostrzegli te jasne punkciki. Zwłaszcza jak sie cofnęli parę kroków aby złapać lepszą perspektywę.

- Jakby coś chodziło po drzewie. Ale nie kot. Koty zostawiają inne ślady. O ile w ogóle. - mruknął Lothar zastanawiając się co mogło zostawić te dziwne ślady.

- Nie ma co tu stać i czekać na nie wiadomo co. Jedźmy dalej. - zaproponowała Inez która najmniej w ich grupie znała się na takich łowczych i tropicielskich śladach. Pozostali się z nią zgodzili. Wszystkich chyba ciarki przeszły po plecach na to co powiedziała Petra.

- To niedaleko naszego obozu. Jakby ktoś wlazł na drzewo to by pewnie mógł nas obserwować. - mruknęła cicho ale chyba i tak wszyscy to usłyszeli. Zrobiło się dość nieswojo. Górale szli rozglądając się czujnie a paru trzymało łuki w dłoniach. Eryk posłał Gretę i Lothara nieco do przodu. Tak na wszelki wypadek. A w tym miejscu doliny to szli tak jak zwykle, mniej więcej środkiem i wzdłuż strumienia. W każdej dolinie na samej dnie był strumień jakim jak rynną spływała woda z pobliskich wzgórz. Różniły się tylko szerokością, głębokością i siłą nurtu. Teraz na wiosnę to był woda w nich zwykle była obfita i silna. Zwykle jednak była jakaś naturalna przesieka wzdłuż tych strumieni dzięki czemu podrózowało się nieco lżej niż całkiem na przełaj przez las. Ale tutaj strumień właściwie przecinał ten las i żadnej przesieki nie było.

- Ilsa i Gretchen mówiły coś o śladach goblinów. Więc uważajcie. - rzuciła im z siodła Petra. Co prawda te ślady na drzewie nie wyglądały na goblińskie no ale to spostrzeżenie szefowej w spodniach jednak niepokojąco drążyło czaszki. Więc Lothar i Greta stopniowo wysforowali się do przodu w roli zwiadowców głównej grupy. Chociaż jak się odwracali to jeszcze ich widzieli. Szli tak z pacierz albo dwa. Poranek zaczął z wolna przechodzić w późny poranek. Drzewa zaczynały szumieć jakby bardziej oznajmiając, że stopniowo wiatr przybiera na sile.

- Jakoś jakby cicho nie? - szepnął Lothar idąc ostrożnie. Trzymał swój łuk w jednej dłoni ale jeszcze bez strzały. Rozglądał się i nasłuchiwał stawiajac na ostrożność kosztem prędkości. Greta też to zauważyła. Liście szumiały na wietrze, drobne gałązki też. Ale coś ptaki ucichły. Zwykle tak się zachowywały jak wyczuły jakieś zagrożenie. Niemniej zwiadowcy nadal nic nie dostrzegali. Przeszli jeszcze kawałek nim coś jednak dostrzegli.

Lothar skitrał się za pniem jakiegoś drzewa. Tym razem wyjął strzałę z kołczana. Ale jeszcze nie nakładał jej na cięciwę. Wyjrzał jeszcze raz i wskazał tą strzałą przed siebie. Jakieś trzy, może cztery dzisiątki kroków było tam coś. Coś na trawie. Coś podłużnego. Co przypominało związanego człowieka jaki się trochę rusza. Trochę. Jakby był już bardzo słaby albo jakoś zamroczony. Z tej odległości trudno było dostrzec detale. Dziwnie to wyglądało taki związany, zamroczony człowiek pośrodku lasu w środku bezludnej doliny górskiej.

~ Tam chyba coś się rusza. ~ szepnął do niej Lothar wskazując strzałą kierunek. Rzeczywiście widziała jak jedna z gałęzi podejrzanie się poruszyła jakoś całkiem niezgodnie z ruchem wiatru. Ze trzy, może cztery dzisiątki kroków od nich. Zupełnie jakby ktoś czy coś ją przed chwilą potrąciło.

Tylko ona w przeciwieństwie do niego dostrzegła to ciut wcześniej tylko nie zdążyła mu jeszcze tego powiedzieć. Więc dojrzała jakiegoś chyba jeźdźca. Na jakiejś pokrace. Musiała być dość niska bo zasłaniały ją zwykłe krzaki o młodych jeszcze i drobnych listkach. Więc nie mógł to być koń. Jak widziała przemykający kształt to uznała, że na wilka, chociaż te były niższe od koni to to też nie pasuje. Tak samo jak jeździec. Dojrzała jakąś futrzaną, trochę spiczastą czapkę na jego głowie. Ale był dość niski. Jak dziecko. Albo goblin. I coś dzierżył w dłoni ale nie widziała co. Może łuk, może włócznię, może jakiś kij. A gdy już tam patrzyła dojrzała kolejnego. Przemykał się chyżo a cicho nieco dalej. Jak się rozejrzała szybko dostrzegła jeszcze dwa kolejne. Z przeciwnej strony! Chciały ich wziąć w kleszcze!

~ Tu się chyba ktoś na nas kitra. ~ szepnął cicho Lothar chyba jeszcze nie dostrzegając co mogło poruszyć tamtą gałąź jaką dostrzegł ale chyba domyślił się, że to coś podejrzanego chociaż jeszcze nie wiedział co bo nałożył strzałę na cięciwę i rozglądał się dookoła.


---


Mecha 45

Percepcja przy podkradaniu (ZRĘ + skille)

ZRĘ = Greta 35; Lothar = 35
Spostrzegawczość* - Greta +0; Lothar +10
Skradanie Greta +10; Lothar +10
Ukrywanie Greta +10; Lothar +10
B.wzrok Greta +10
C.słuch Greta +10
Szósty zmysł** Greta +10

razem: Greta 85; Lothar 65

Greta: rzut: https://orokos.com/roll/969451 47; 85-47=38 = śr.suk > wykrywa 4 jeźdżców

Lothar: rzut: https://orokos.com/roll/969452 78; 65-78=-13 = ma.por > coś chyba jest nie tak; ruch po jednym z jeźdźców
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline