Lesista dolina w drodze do Zelbadu
Greta w jednej chwili poczuła jak tężeje jej krew w żyłach, a ciało pokrywa się gęsią skórką. Mali nikczemni zielonoskórzy, ohydne pokraki żerujące na biednych i słabych, a przy byle okazji nie stroniące też od pożerania siebie nawzajem. W umyśle łowczyni pojawiły się żywe wspomnienia z odsłoniętej przypadkiem pieczary pod Lenkster, gdzie kilka tygodni temu przyszło jej zmierzyć się z goblinami strzegącymi wędrownego uczonego i kozy.
Starając się nie czynić żadnego hałasu wyjęła strzałę z własnego kołczanu, wcisnęła ją między palce trzymające łuk, wolną zaś dłonią poczęła czynić znaki na sposób jakiego uczył ją nie kto inny jak sam Lothar.
Niebezpieczeństwo. Kupa ich. Odwrót. Po cichu.
W gęstym leśnym poszyciu kryło się znacznie więcej poczwar, Greta była tego pewna. Gobliny zwykły włóczyć się całymi gromadami, zwłaszcza za dnia, kiedy ich tchórzliwa natura paraliżowała z byle powodu członki - czuli się na takie wyprawy dość pewni jedynie w wielkiej kupie.
Łuczniczka nie widziała wystarczająco wiele, aby być pewną natury stworzeń, których dosiadali mali drapieżcy, ale nie wydawało jej się, aby to były wilki. Ani tym bardziej kozy.
Wciąż dokładając wszelkich starań, aby nie zdeptać żadnej gałązki, Greta zaczęła się wycofywać krok za krokiem w stronę idącej w tyle grupy.