Malvin Larrusso nie wiedział co go bardziej wkurwia, boląca szczęka, muchy latające nad głową, czy roszczeniowy gnojek wylewający litanie żalów. Próbował w spokoju dokończyć lunch, skupić na kanapce z podwójnym bekonem, salami i dietetycznym majonezem, zbombardować podniebienie kaloriami, ale ciągle coś odwracało jego uwagę. Jedzenie traktował jak rytuał, celebrował każdy kęs, najlepiej w zupełnej ciszy i bez świadków. Ile razy by nie próbował wgryźć się w pieczywo, białas wypluwał z siebie kolejne pretense. Ciemnofioletowa żyłka na skroni Malvina zapulsowała. Obrzucił faceta morderczym spojrzeniem, chociaż dla postronnego świadka wyraz twarzy ochroniarza w ogóle się nie zmienił. On zawsze wyglądał jak wściekły bulterier, paskudny wredny czarnuch, który tylko czeka na okazję by komuś rozkwasić mordę.
- Kurwa, dosyć tego! Wypierdalaj i sam pozbieraj te śmieci jak ci się nie podoba! - chciał krzyknąć, ale tego nie zrobił. Kiedy przyjmowali go do roboty, jednym z warunków umowy był udział w terapii kontroli gniewu. Malvin co tydzień musiał jeździć do Downtown na spotkania z terapeutą. Gdy coś wyprowadzało go z równowagi doktorek kazał mu skupić uwagę na czymś innym, szybko zmienić otoczenie.
Schował lunch do pudełka, ostatni raz spojrzał leniwie w kamery po czym podniósł się z krzesła. U paska zabrzęczał ciężki plik kluczy.
- Idę do sracza– zakomunikwał Erwinowi i nie zwracajac uwagi na interesanta. Podciągnął kanciaste spodnie, które zwykle opadały mu do połowy tłustych pośladków i sięgnął pod ladę, gdzie ochroniarze trzymali jeden ze starych numerów „Penthouse’a”.
Wyszedł z gazetką pod pachą.
Ból w szczęce nasilał się, ale lekarz kazał mu dawkować prochy. Wchodząc na korytarz nagle rozległ się mokry plask. Malvin spojrzał na swojego buta upaćkanego resztkami żarcia.
- Ja pierdolę, faktycznie tu trochę brudno.
Ale przynajmniej nikt jeszcze nie nasrał, pomyślał, próbując sam siebie pocieszyć. To, że budynek zamieniał się w slumsy pewnie było po części też i jego winą. Ale zbyt mało mu płacili, by użerał się z matkojebcami. Wystarczyło, że miał swoje własne problemy z sąsiadami. Malvin z praktycznych względów zamieszkał w SB Tower, ale szybko tego pożałował. Na ósmym piętrze trafiła mu się banda indywiduów, najpodlejszy sort ludzkiego śmiecia a najgorsza z nich była lesba. Za każdym razem patrzyła na niego jakby zazdrościła mu kutasa i chciała mu go odciąć. Do tego dwóch pedałów, grubasy, narkoman, ruski łowca nastolatek i polaczek. Malvin mógłby zapytać gdzie popełnił błąd, ale doskonale wiedział co, kiedy i jak poszło nie tak. Teraz śpijał gorzką śmietankę i niech ich wszystkich piekło pochłonie.
Uchylając drzwi do kibla zobaczył dzieciaka wykręcającego żarówkę. Ten na widok rosłego murzyna w ochroniarskim mundurze, natychmiast rzucił się do ucieczki i zamknął w jednej z kabin. Malvin go nie zatrzymywał. Wyciągnął spokojnie z kieszonki koszuli swój mały notes.
- Znam cię gnojku z siódmego piętra. Wiesz, że twoja matka puszcza się z hokeistą? – zaśmiał się złośliwie.
A nie, to ta ruda Gina, poprawił się w myślach, ale chłopaka nie wyprowadził z błędu. Pstryknął długopisem a potem naskrobał krótką notatkę. Notes był pełen informacji o lokatorach, Malvin skrzetnie wynotowywał każde wykroczenie. Zakłócanie ciszy nocnej, brzdękolenie na basie, gejowskie awantury, przyjmowanie małolat po nocach, chędożenie mężatek, niszczenie mienia, rzyganie po kątach, nieobyczajne zachowanie i wiele, wiele innych grzeszków.
Wszedł do wolnej kabiny, a gdy tylko zamknał za sobą drzwi dzieciak wybiegł z drugiej
- Chuj ci w dupę Larusso! – pisnął głosem, który nie przeszedł jeszcze mutacji – Głupi czarnuch! Floyda już zajebali i ciebie też w końcu dojadą bambusie!
- Pozdrów mamusię Bryan. Może ją odwiedzę jak będziesz w szkole – odpowiedział przez drzwi Malvin, najzłośliwiej jak potrafił – Ostanio białasy lubią klękać przed czarnuchami.
- Pierdol się! – krzyknął dzieciak i uciekł.
Larusso rozłożył papier dookoła deski, odpiął z brzękiem pasek, zsunął spodnie do kostek i zasiadł na tronie. Wystający brzuch zakołysał się jak galareta i spoczął na udach. Ochroniarz rozłożył gazetkę i zaczął kartkować stronice. Oczywiście niektóre były pozlepiane. To pewnie robota Erwina albo Jacka, pomyślał. W końcu znalazł interesującego go zdjęcie, gdy nagle kabiną zatrzęsło i poczuł drżenie pod stopami.
- Co do chuja – warknął przetrzymując się rękami deski. Drżenie ustało a Malvina szczęka rozbolała na dobre – Jebane płyty tektoniczne. Mogłem jechać do brata, do Vermont.
Wciąż siedząc na desce, wyciagnął zza paska krótkofalówkę.
- Jack, słyszysz mnie, odbiór. Jak sytuacja? – zapytał przez radio, choć w sumie gówno go to interesowało.
Jack odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. Matkojebca jak zwykle się obijał.
- Wszystko gra Malvin, bez odbioru.
***
Dyżur tego dnia ciągnął mu się dłużej niż zwykle, ale każda męczarnia kiedyś się kończy. Czasem przerywa ją godzina wskazywana na zegarze a czasem śmierć. Malvin jeszcze żył, ale gdy spazm bólu przeszył szczękę jak ostra igła rodem z chińskich tortur szybko tego pożałował. Wtoczył się do mieszkania, pomstując w myślach na cały świat a najbardziej na nerwobóle, które od paru lat zatruwały mu życie. Czytał u ludziach, którzy z tego powodu poddawali się eutanazji. Pewien znany szarpidrut podobno przez chroniczny ból uzależnił się od prochów i strzelił sobie w łeb. Larusso nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, ale czuł jak jego opór powoli słabnie. Pewnego dnia pewnie będzie miał już dość. W najlepszym wypadku zostanie lekomanem, w najgorszym dwustu sześćdziesięcioma funtami martwego mięsa. Do następnej tabletki została godzina, ale zamierzał dłużej czekać. Parę minut później lek zaczął działać. Poczuł błogość.
Ściągnął służbowy mundur i zamówił pizzę. Czekając na żarcie zasiadł przy sfatygowanej radiostacji KF, którą kiedyś znalazł we wsypie i przywrócił do stanu używalności. Stanowiła jego okno na świat. Ustawił jeden z kanałów łączności, próbując wywołać któregoś z kolegów, znanych mu tylko z pseudonimów, ale bliższych niż każdy jeden mieszkaniec i pracownik SB Tower.
- Babyface, Deer Hunter, Mister Samurai, Black Hawk, odbiór.
- Słyszę cię Tubbs. Żyjesz chłopie? Podobno w LA były dzisiaj jakieś wstrząsy.
Tubbs był kryptonimem Malvina, nadanym na część jednego z bohaterów „Policjantów z Miami”.
- To pierdnięcie? Ledwo poczułem. Trwało tylko trochę dłużej niż twoje seksualne maratony.
- He, he, twoja matka jakoś nie składała reklamacji.
Pogawędka trwała do czasu, gdy nie przyszła pizza. Malvin napełnił wannę, a potem wszedł do ciepłej wody. Ciemny brzuch wystawał ponad powierzchnię piany i stanowił doskonałą podkładkę pod pizzę. Po kąpieli zasiadł przed telewizorem i skakał po kanałach, dopóki w końcu nie zasnął.
Jutro czekał go kolejny dzień świstaka.