Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2023, 00:28   #2
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Malvin Larrusso nie wiedział co go bardziej wkurwia, boląca szczęka, muchy latające nad głową, czy roszczeniowy gnojek wylewający litanie żalów. Próbował w spokoju dokończyć lunch, skupić na kanapce z podwójnym bekonem, salami i dietetycznym majonezem, zbombardować podniebienie kaloriami, ale ciągle coś odwracało jego uwagę. Jedzenie traktował jak rytuał, celebrował każdy kęs, najlepiej w zupełnej ciszy i bez świadków. Ile razy by nie próbował wgryźć się w pieczywo, białas wypluwał z siebie kolejne pretense. Ciemnofioletowa żyłka na skroni Malvina zapulsowała. Obrzucił faceta morderczym spojrzeniem, chociaż dla postronnego świadka wyraz twarzy ochroniarza w ogóle się nie zmienił. On zawsze wyglądał jak wściekły bulterier, paskudny wredny czarnuch, który tylko czeka na okazję by komuś rozkwasić mordę.
- Kurwa, dosyć tego! Wypierdalaj i sam pozbieraj te śmieci jak ci się nie podoba! - chciał krzyknąć, ale tego nie zrobił. Kiedy przyjmowali go do roboty, jednym z warunków umowy był udział w terapii kontroli gniewu. Malvin co tydzień musiał jeździć do Downtown na spotkania z terapeutą. Gdy coś wyprowadzało go z równowagi doktorek kazał mu skupić uwagę na czymś innym, szybko zmienić otoczenie.
Schował lunch do pudełka, ostatni raz spojrzał leniwie w kamery po czym podniósł się z krzesła. U paska zabrzęczał ciężki plik kluczy.
- Idę do sracza– zakomunikwał Erwinowi i nie zwracajac uwagi na interesanta. Podciągnął kanciaste spodnie, które zwykle opadały mu do połowy tłustych pośladków i sięgnął pod ladę, gdzie ochroniarze trzymali jeden ze starych numerów „Penthouse’a”.
Wyszedł z gazetką pod pachą.
Ból w szczęce nasilał się, ale lekarz kazał mu dawkować prochy. Wchodząc na korytarz nagle rozległ się mokry plask. Malvin spojrzał na swojego buta upaćkanego resztkami żarcia.
- Ja pierdolę, faktycznie tu trochę brudno.
Ale przynajmniej nikt jeszcze nie nasrał, pomyślał, próbując sam siebie pocieszyć. To, że budynek zamieniał się w slumsy pewnie było po części też i jego winą. Ale zbyt mało mu płacili, by użerał się z matkojebcami. Wystarczyło, że miał swoje własne problemy z sąsiadami. Malvin z praktycznych względów zamieszkał w SB Tower, ale szybko tego pożałował. Na ósmym piętrze trafiła mu się banda indywiduów, najpodlejszy sort ludzkiego śmiecia a najgorsza z nich była lesba. Za każdym razem patrzyła na niego jakby zazdrościła mu kutasa i chciała mu go odciąć. Do tego dwóch pedałów, grubasy, narkoman, ruski łowca nastolatek i polaczek. Malvin mógłby zapytać gdzie popełnił błąd, ale doskonale wiedział co, kiedy i jak poszło nie tak. Teraz śpijał gorzką śmietankę i niech ich wszystkich piekło pochłonie.
Uchylając drzwi do kibla zobaczył dzieciaka wykręcającego żarówkę. Ten na widok rosłego murzyna w ochroniarskim mundurze, natychmiast rzucił się do ucieczki i zamknął w jednej z kabin. Malvin go nie zatrzymywał. Wyciągnął spokojnie z kieszonki koszuli swój mały notes.
- Znam cię gnojku z siódmego piętra. Wiesz, że twoja matka puszcza się z hokeistą? – zaśmiał się złośliwie.
A nie, to ta ruda Gina, poprawił się w myślach, ale chłopaka nie wyprowadził z błędu. Pstryknął długopisem a potem naskrobał krótką notatkę. Notes był pełen informacji o lokatorach, Malvin skrzetnie wynotowywał każde wykroczenie. Zakłócanie ciszy nocnej, brzdękolenie na basie, gejowskie awantury, przyjmowanie małolat po nocach, chędożenie mężatek, niszczenie mienia, rzyganie po kątach, nieobyczajne zachowanie i wiele, wiele innych grzeszków.
Wszedł do wolnej kabiny, a gdy tylko zamknał za sobą drzwi dzieciak wybiegł z drugiej
- Chuj ci w dupę Larusso! – pisnął głosem, który nie przeszedł jeszcze mutacji – Głupi czarnuch! Floyda już zajebali i ciebie też w końcu dojadą bambusie!
- Pozdrów mamusię Bryan. Może ją odwiedzę jak będziesz w szkole – odpowiedział przez drzwi Malvin, najzłośliwiej jak potrafił – Ostanio białasy lubią klękać przed czarnuchami.
- Pierdol się! – krzyknął dzieciak i uciekł.
Larusso rozłożył papier dookoła deski, odpiął z brzękiem pasek, zsunął spodnie do kostek i zasiadł na tronie. Wystający brzuch zakołysał się jak galareta i spoczął na udach. Ochroniarz rozłożył gazetkę i zaczął kartkować stronice. Oczywiście niektóre były pozlepiane. To pewnie robota Erwina albo Jacka, pomyślał. W końcu znalazł interesującego go zdjęcie, gdy nagle kabiną zatrzęsło i poczuł drżenie pod stopami.
- Co do chuja – warknął przetrzymując się rękami deski. Drżenie ustało a Malvina szczęka rozbolała na dobre – Jebane płyty tektoniczne. Mogłem jechać do brata, do Vermont.
Wciąż siedząc na desce, wyciagnął zza paska krótkofalówkę.
- Jack, słyszysz mnie, odbiór. Jak sytuacja? – zapytał przez radio, choć w sumie gówno go to interesowało.
Jack odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. Matkojebca jak zwykle się obijał.
- Wszystko gra Malvin, bez odbioru.

***

Dyżur tego dnia ciągnął mu się dłużej niż zwykle, ale każda męczarnia kiedyś się kończy. Czasem przerywa ją godzina wskazywana na zegarze a czasem śmierć. Malvin jeszcze żył, ale gdy spazm bólu przeszył szczękę jak ostra igła rodem z chińskich tortur szybko tego pożałował. Wtoczył się do mieszkania, pomstując w myślach na cały świat a najbardziej na nerwobóle, które od paru lat zatruwały mu życie. Czytał u ludziach, którzy z tego powodu poddawali się eutanazji. Pewien znany szarpidrut podobno przez chroniczny ból uzależnił się od prochów i strzelił sobie w łeb. Larusso nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, ale czuł jak jego opór powoli słabnie. Pewnego dnia pewnie będzie miał już dość. W najlepszym wypadku zostanie lekomanem, w najgorszym dwustu sześćdziesięcioma funtami martwego mięsa. Do następnej tabletki została godzina, ale zamierzał dłużej czekać. Parę minut później lek zaczął działać. Poczuł błogość.
Ściągnął służbowy mundur i zamówił pizzę. Czekając na żarcie zasiadł przy sfatygowanej radiostacji KF, którą kiedyś znalazł we wsypie i przywrócił do stanu używalności. Stanowiła jego okno na świat. Ustawił jeden z kanałów łączności, próbując wywołać któregoś z kolegów, znanych mu tylko z pseudonimów, ale bliższych niż każdy jeden mieszkaniec i pracownik SB Tower.
- Babyface, Deer Hunter, Mister Samurai, Black Hawk, odbiór.
- Słyszę cię Tubbs. Żyjesz chłopie? Podobno w LA były dzisiaj jakieś wstrząsy.
Tubbs był kryptonimem Malvina, nadanym na część jednego z bohaterów „Policjantów z Miami”.
- To pierdnięcie? Ledwo poczułem. Trwało tylko trochę dłużej niż twoje seksualne maratony.
- He, he, twoja matka jakoś nie składała reklamacji.
Pogawędka trwała do czasu, gdy nie przyszła pizza. Malvin napełnił wannę, a potem wszedł do ciepłej wody. Ciemny brzuch wystawał ponad powierzchnię piany i stanowił doskonałą podkładkę pod pizzę. Po kąpieli zasiadł przed telewizorem i skakał po kanałach, dopóki w końcu nie zasnął.
Jutro czekał go kolejny dzień świstaka.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 27-02-2023 o 19:55. Powód: Kontynuacja posta
Arthur Fleck jest offline