Zwiad przyniósł kolejne informacje, które elf analizował, porównując do poprzednich przypuszczeń. Hieny zaciągające napadniętych strażników do wnętrza budynku nie były dla niego wiarygodnym scenariuszem - brak wyraźnych śladów ciągnięcia, a co najważniejsze, broni czy innego ekwipunku, który powaleni ludzie z pewnością by upuścili. Zasugerowane przez medyczkę przewodzące im gnolle były znacznie bardziej prawdopodobne. W takiej sytuacji mieszkańcy karawanseraju byli już zapewne martwi, lub w najlepszym przypadku uwięzieni, by dłużej zachować świeżość mięsa. Sugestia zasadzki nie do końca do niego trafiała - wszak ktoś planujący taką napaść zadbałby o to, by pozbyć się śladów krwi, jasno sugerujących, że wydarzyło się tu coś złego. Ale o tym dopiero mieli się przekonać…
Pytanie Świtezia zastało Deirliala przeglądającego właśnie liczne wewnętrzne kieszenie kamizelki i zawieszony pod nią bandolier. Znajdowały się tam dziesiątki fiolek i skórzanych mieszków, z który elf po chwili namysłu wyciągnął kilka.
- Zanim zaczniemy działać - rzucił cicho
- Mogę zapewnić nieco alchemicznego wsparcia. Dekokt wzmacniający percepcję, mutagen poprawiający wytrzymałość lub eliksir drakoniczny - zaproponował, patrząc na towarzyszy.
Gdy bard ruszył przodem, uczony w milczeniu sięgnął po trzymany na plecach prosty, krótki łuk i ze spokojną pieczołowitością nałożył nań cięciwę - trzymanie jej wciąż napiętej nigdy nie było dobrym pomysłem, szczególnie w tym klimacie. Poprawił bandolier, powtórzył w myślach dawno nieużywane formuły, po czym nałożył strzałę, gotów do walki.