Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2023, 16:23   #13
Halwill
 
Reputacja: 1 Halwill nie jest za bardzo znany
-Jest też druga opcja. Możemy zjechać z traktu i zbliżyć się do brzegu by mieć wody Maer Dualdon niemal na wyciągnięcie ręki. Wtedy na pewno nie zabłądzimy, ale ryzykujemy że któryś z koni połamie sobie nogę!- posłała im spod futrzastego kaptura
-Racja!- krzyknęła diablica -Może uda nam się zmniejszyć ich przewagę. Tyle tylko, że jeśli ukryją łódź i skryją się w pobliskim lesie- wskazała ręką kierunek zachodni, gdzie w porastały gęste lasy -Nawet nie zauważymy miejsca w którym wydostaną się na brzeg jeśli nie zostawią szczególnych śladów! Możemy ich dogonić ale możemy ich równie dobrze minąć!- komunikowała się niemal nieustannie krzykiem by dobrze było ja słychać pośród wycia wiatru i złowieszczego chrupania lodu.
-Jedziemy dalej?!- zapytała w końcu zerkając to na jednego to na drugiego kompana niedoli.
- Jedziemy, jedziemy - powiedział zaklinacz. - A jeśli chodzi o likantropy... przez ten czas zdążyły odpłynąć na tyle daleko, że nawet gdyby nie padał śnieg, to i tak byśmy ich nie zauważyli.
Itkovian tylko mruknął zgadzając się z Verrynem.
-Dobra…- syknęła Var'ras choć nie było jej nawet słychać. Kobieta opatuliła się szczelniej płaszczem, podciągnęła kołnierz i poklepała ze współczuciem wierzchowca po grzbiecie.


~***~

Minęło kilka godzin. Droga zdawała się nieskończoną męczarnią, zupełnie jakby podróżnicy odbywali pokutny marsz przez domenę Levistusa - zamarzniętego arcydiabła. Ich wierzchowce były skrajnie wyczerpane. Nieustanne opady śniegu otuliły podłoże niemal pół metrową warstwą puchu. Na szczęście niska temperatura sprawiła, że śnieg nie był zbyt lepki. Oni sami byli równie zmęczeni jak ich konie. Nieustannie czujni, wypatrujący ewentualnych śladów likantropów, po całym aktywnym dniu jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy. Bez dwóch zdań, jedyne co dodawało im otuchy to czekająca na nich osada rybacka Termalaine, gdzie będą mogli zaczerpnąć informacji, zmienić konie na wypoczęte i w ciepłej karczmie zaplanować dalszą część drogi do druida.


- Łódź!- krzyknęła Var'ras wskazując gestem ręki łódkę, która jak to Itkovian szybko rozpoznał, należała do porywaczy. Łódź leżała do góry dnem, nieopodal linii brzegu, granicy między lądem a zamarzniętymi wodami akwenu.
-Daleko dopłynęli, wiatr im sprzyjał.- skomentowała diablica. Silny, burzowy wicher na szczęście ustąpił, więc nie musieli więcej porozumiewać się krzykiem. -Za godzinę wzejdzie Słońce. Osada jest już blisko. Być może porywacze są w Termalaine. Tam nie ma palisady, w tak ciemną noc mogli bez trudu przeniknąć niezauważeni. O ile nie ominęli osady na około…- spojrzała na towarzyszy.
-Jeśli sprzyja nam szczęście nadal tam są, jeśli nie to i tak musimy coś zrobić ze zmęczonymi końmi- odrzekł Itkovian przyglądając się czy łódź nosi jakieś ślady po burzliwym zjawisku. -W każdym razie nie ma co zwlekać - pośpieszył gestem towarzyszy.


- W taką pogodą zapewne mało kto wystawia nos z chaty - powiedział Verryn. - Nawet jeśli przemaszerowali środkiem osady, to i tak nikt na nich nie zwróciłby uwagi. Możemy wejść do gospody i spytać, ale to zapewne byłaby strata czasu.
-W takim razie ruszajmy…- Var'ras spojrzała na północ, po czym rozejrzała się po okolicy, jak tylko jej na to pozwalał nieco bystrzejszy wzrok. Kompani dosiedli wierzchowców i ruszyli w dalszą drogę. Konie były zmęczone i niemal się wlekły. Każdy z podróżników wiedział, że gdyby teraz trzeba było zmusić ich wierzchowce do większego wysiłku, mogłoby się to zakończyć ich niechybną śmiercią.


~***~

Niespełna godzinę później niebo w końcu przybrało barwę stali jaśniejąc nad zamarzniętymi akwenem. Ciągle, raz po raz ich uszu dobiegał charakterystyczny procesowi zamarzania dźwięk. Warstwa lodu była pokryta śnieżnym dywanem to też ktoś kto nie zna okolicy mógłby wejść na lód nawet nie będąc tego świadomym. Drzewa, które mijali po drodze też były wykrzywione od mrożącego wiatru, który nie ustępował niemalże całą noc.
-Dzwony- syknęła Var'ras wytężając słuch -Biją na alarm! To Termalaine!- syknęła ponaglając swego rumaka. Zza niewielkiego wzgórza przed nimi unosiło się kilkanaście słupów czarnego dymu obwieszczając podróżnikom że chyba nie będzie im dane spokojnie usiąść by się ogrzać, zebrać siły i zaplanować dalszą część poszukiwań.
- Los nie szczędzi nam niespodzianek - powiedział zaklinacz. Jego wierzchowiec odrobinę przyspieszył, idąc w ślady konia Var'ras. - Bacznie się rozglądajmy, by nas jakaś niespodzianka nie ugryzła przypadkiem w tyłek.

Itkovian wyrwany z zamyślenia przez Var’ras przystanął i zaczął się przysłuchiwać. W oddali usłyszał ciche bicie dzwonów, oraz krzyki. Zdjął tarcze przytroczoną do siodła i przymocował ją do ramienia. – Kolejny dzień pełen wrażeń- skomentował po czym pognał wraz z towarzyszami w kierunku osady. Termalaine było niewielkim miasteczkiem. Gdyby nie niewielki ratusz można by je było nazwać rybacką osadą nikomu tym nie ujmując. Trójka towarzyszy podróży z diablęciem na czele wartko dokonała rekonesansu ze szczytu wzgórza, niemal u progu ogarniętego ogniem osiedla. Potężne jęzory ognia szalały, skoncentrowane w strefie blisko stojących od siebie chat. Mieszkańcy w panice próbowali zatrzymać rozprzestrzeniający się żywioł nawet nie zwracając uwagi na obserwujących ich z szczytu wzniesienia wędrowców.
-Widzę kilka trupów...- Var'ras wskazała ręką nieruchome ciała odznaczające się szkarłatem na tle białych zasp śnieżnych, pomiędzy niektórymi chatami -Nie traćmy czasu. Ruszajmy...-
 
Halwill jest offline