Dom gościnny Mahmeda
16 Sarenith 4707 AR
Gdy wrócili do domu gościnnego, Deirlial poprosił o karafkę wina palmowego i przekąski do niego, po czym zaprosił pozostałych towarzyszy do bocznej, bardziej prywatnej salki w rogu.
—
Uznałem, że warto będzie w pełni skorzystać z wygód, skoro przez najbliższe dni nie będą dla nas osiągalne — rzucił z uśmiechem. —
Doktor Quatermain, czy może pani powiedzieć coś więcej na temat tych wydarzeń, o które pytała pani w pałacu? My także mieliśmy styczność z czymś, co zdecydowanie nie powinno być aż tak lekko potraktowane.
—
Wiem, panna Bruin przekazała mi wieści o tym, co wam się przytrafiło — siedząca równo Lara obracała w urękawiczonych palcach leżącą na stole czarkę z winem. —
Ja z kolei musiałam udzielić pomocy Rocco, który w bardzo osobliwych okolicznościach stracił przytomność.
Dziewczyna opowiedziała elfowi o wszystkim, czego była świadkiem. Elf wysłuchiwał jej w skupieniu, niemal się nie poruszając. Gdy medyczka skończyła, zmarszczył brwi.
—
Skoro zakłada pani coś osobliwego, udar cieplny nie wchodzi w grę... — rzucił cicho, jakby do siebie. —
Czy rana przybrała jakiś specyficzny kształt? Jeśli chodzi o aurę rezydualną, to jej brak nie wyklucza użycia magii. Jeśli ktoś użył czaru, by dać sobie niewidzialność lub zdolność do chodzenia po ścianach, mógł zrobić to w oddalonym miejscu. Zastanawia mnie jednak, co miał na celu sprawca? Demonstrację możliwości? Groźbę? I w kogo była skierowana? Rocco raczej nie zdołał zyskać tu sobie wrogów w ciągu kilku godzin, więc celem mogli być nasi patroni, albo gospodarz — Deirlial przerwał, sięgając po kawałek baklawy. Był ciekaw opinii pozostałych.
—
Rana przybrała kształt właściwy dla odniesionych obrażeń — wyjaśniła medyczka. —
Nie mam pojęcia, jaki motyw mógł mieć sprawca. O ile był jakiś napastnik. Jednak jeśli już, to wątpię, by szukał gospodarza na piętrze w jednym z pokoi gości.
—
Nie musiał go szukać. Jeśli ktoś ma zamiar zaszkodzić interesom Mahmeda, atak na jego gości w biały dzień w jego domu może się odbić na jego reputacji jako dobrego gospodarza. Podobnie ma się sprawa z całą naszą wyprawą. To oczywiście zakładając, że mamy do czynienia z czyjąś złą wolą — skinął głową. —
Macie państwo jakieś teorie?
—
Dzieliłam się już swoimi spostrzeżeniami w tym zakresie z panną Bruin — odezwała się Lara. —
Mam dziwne przeczucie, że nad Sakhrabayą zawisła jakaś pradawna klątwa bądź grupa wściekłych kultystów złego bóstwa próbuje wywrzeć na niej pomstę.
—
Żadni kultyści. To był znak. Możemy zaatakować każdego, w dowolnym momencie, nikt nie może czuć się bezpieczny — odpowiedział Thurgrun. —
Tylko komu może zależeć na niepowodzeniu naszej misji? - spytał. —
Co konkretnie zadziało się na mieście?
—
Ataki miały miejsce jeszcze przed naszym przybyciem — powiedziała dr Quatermain. —
Trudno więc zakładać, że członek ekspedycji został zaatakowany specjalnie z tego powodu.
—
Nasza ekspedycja nie jest odosobnionym zdarzeniem. Przed naszym przybyciem były czynione przygotowania, a i jej cel zapewne również znany był wcześniej — odpowiedział Thurgrun.
—
Jedno nie wyklucza drugiego — stwierdził Deirlial. —
Może istnieć jakaś grupa realizująca swoje cele, a ekspedycja z jakiegoś powodu może być jej nie na rękę. Co do wydarzeń w mieście — zwrócił się do krasnoluda —
natrafiliśmy na ofiarę dość brutalnego mordu. Kupiec zrzeszony przez Błękitne Konsorcjum został porwany, powieszony niczym tusza w rzeźni, torturowany i zostawiony na śmierć — sięgnął po notes, otworzył na odpowiedniej stronie i położył na stoliku. —
Proszę, możecie się państwo zapoznać. Wnosząc po ranach, tortury miały służyć nie tyle zdobyciu informacji, co raczej zadaniu jak największego cierpienia. Nie wykluczam tutaj kontekstu rytualnego.
—
Pasuje do mojego podejrzenia — mruknął krasnolud sięgając po notes. —
Błękitne Konsorcjum to poniekąd my, więc ataki zgadzają się. Skoro torturowali nie po to by wydobyć informacje, to jest to kolejny znak. Mogą wejść i zaatakować każdego, każdego zabić w najbardziej makabryczny sposób. Pytanie tylko dlaczego?
—
Tak też uważam — zgodził się elf. —
Analiza poprzednich podobnych przypadków, powiązań z anomaliami i zachowań społeczności z pewnością ułatwiłaby wydedukowanie motywów sprawców, jednak na to brak nam niestety czasu. Chyba że uderzą ponownie, bezpośrednio w nas — uśmiechnął się. Karawanseraj
17 Sarenith 4707 AR
Specjaliści ekspedycyjni ześlizgnęli się z koni, przystępując do wykonania planu przedstawionego przez Rayyana, dodatkowo nadbudowanego jeszcze sugestiami Świtezia. Uprzednio poświęcając chwilę na chwycenie za broń, upewnienie się czy pancerze lub odzież nie krępują ruchów i pozwalając Deirlialowi na zmieszanie paru prędkich specyfików alchemicznych, z których dwa wręczył Thurgrunowi i Rayyanowi, ostatni zachowując do siebie. Reszta grupy w międzyczasie zdołała się wycofać jeszcze na parę kroków wstecz, z napięciem w liniach sylwetek i niespokojnymi spojrzeniami rzucanymi w stronę jasnych murów karawanseraju. Gdy kwintet ruszył w stronę bramy - z pół-orkiem i krasnoludem na czele - ciężar uwagi jednak namacalnie przeniósł się na ich plecy.
Lara i Deirlial przylgnęli do chłodnego kamienia po obu stronach wierzei, przyglądając się nieco bliżej krwawym smugom i piaskowej ścieżynie. Medyczka miała wrażenie, jakby krwi było zdecydowanie za wiele jak na jedną tylko osobę, ale bliższą inspekcję musiała odłożyć na później. Brama skrzypnęła i jęknęła pod pchnięciem muskularnych ramion zbrojnego duetu, który wstąpił do pasażu prowadzącego do środka z obnażonymi w gotowości ostrzami i Świteziem tuż za ich plecami. Szkarłat i brunat ciągnęły się i tam, meandrując po posadzce dalej, głębiej, w stronę dziedzińca, skąd dobiegały ich uszu dźwięki padlinożerczej uczty. Cztery kudłate kształty kręciły się i rozrywały ciała, z futrem na pyskach zabarwionym i sklejonym posoką.
Wzmocniony magicznie głos Świtezia przetoczył się przez łukowaty pasaż, wzbierając na głośności i dudniąco rozlewając po dziedzińcu. Hieny jak jeden mąż poderwały pyski ku górze, okręcając łby w stronę bramy i z przeraźliwym skowytem, wchodzącym w chichoczące ujadanie, wystrzeliły przez plac w ich stronę, wzbijając za sobą drobne tumany kurzu i piachu. Piekielna sfora, jakby wyrwana z samego łona Lamashtu, wpadła w przejście z wściekłością i niespodziewaną żądzą krwi, brocząc krwawą śliną i rzucając się szaleńczo ku specjalistom.
Powitały ich huki, grzmoty, błyski i świsty.