Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2023, 17:40   #52
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
BELSAMETH NECTU CALACH NECOHO!
************************************************** **************************************************


Willa do której dojeżdżali była duża i mhroczna. I tak jak siedziba Williama, z dala od miasteczka. Ann widziała ją przez lornetkę z noktowizorem, bowiem pomiędzy willą a drogą którą jechali, była brama. Zamknięta i z małą kamerką przy niej.
- Będzie trzeba pokombinować.- oceniła Lukrecja, gdy mijali bramę.
- Jedź kawałek, a potem skręć w las.- stwierdziła Ventrue przejmując znów przywództwo w tym małym teamie.
- Sie robi.- rzekł Charlie wykonując jej polecenia.
Ann czekała cierpliwie, ale wyglądała uważnie przez okna, jakby z obawą oczekując kłopotów.
- Wygląda na to, że poważnie traktują ochronę budynku.- ocenił William, gdy się już zatrzymali. - Ale willa ma tylko proste ogrodzenie dookoła. Możemy sprawdzić czy… wszędzie są kamery. Jeśli nie ma gdzieś, to nie powinnyśmy mieć problemów z jego pokonaniem.
- Nie oszukam kamer sposobem Nosferatu, ale mam pomysł jak to zastąpić... - stwierdziła Bezklanowa - Zgaduję, że sprzęt... szpiegowski, nie zawierał małego zestawu do komunikacji? - zapytała Lukrecji.
- Niestety. Mamy tylko mikrofony kierunkowe. - odparła Lukrecja, a William wysiadł z vana.
- Najpierw znajdę te kamery, a potem się zobaczy…
Następnie rozmył się i znikł zostawiając za sobą ślad poruszonych pędem liści.

- Nadia twierdziła, że tu sobie sekskult zrobiono... Chociaż ten sprzęt byłby w klimacie.
- Sekskult jest dobrą przykrywką dla Kainitów, choć nie sądzę by Tzimisce się w nich babrał. To nie w ich stylu, może Lasombry.- oceniła Ventrue, choć Ann była pewna że pierwszy Diabeł którego spotkała w nieżyciu to był ten który ją i Gino zaatakował.
- A widziałaś kiedyś Lasombrę, pani? - zapytała z ciekawością.
- O tak. I zabiłam ją wtedy.- odparła z pewną satysfakcją Lukrecja.- Nie było to łatwe, ale na szczęście dla mnie… ona była bardzo pewna siebie.
- Opowiedz mi o tym, proszę. - poprosiła zafascynowana.
- Była to jedna z tych akcji Sabatu.- Próbowali się dostać do elizjum, w którym akurat byłam. Zaczęli wyrzynać ochroniarzy, moich i Sabine. Luca stawiał się mocno próbując nas obronić. Twardy był z niego typ…- zamyśliła się Lukrecja wspominając.- … i przystojny. Wielu próbowało go pokonać i .. tym razem się udało. Sabine padła chwilę później… mnie rozharatała brzuch, więc upadłam brocząc krwią i udając umiera…-
Wypowiedź przerwało przybycie Williama.- Nie ma innych kamer. Pewnie uznali, że ta przy wejściu wystarczy. Natomiast kilku ochroniarzy krąży po terenie posiadłości. Chyba uzbrojeni. Wyglądają na śmiertelników.
- Sekskult raczej by uzbrojonych ochroniarzy nie miał... - odparła z niechęcią porzucając temat Lasombr.
- Och… żebyś się nie zdziwiła.- odparła ironicznie wampirzyca. - Wszystko zależy od struktury kultu i ehmm… tego, czy mówimy o jednym przywódcy, czy wewnętrznym kręgu sponsorów.
- Mówisz z doświadczenia? - zapytała cicho, podśmiewając się - Wybacz.
- Tak. Mówię to z doświadczenia. Doświadczyłam tego we Włoszech za czasów Mussoliniego. - odparła poważnym tonem Lukrecja.

- Tak czy siak… dałoby się podkraść do budynku.- ocenił Blake.
- Ktoś chce iść ze mną? - zapytała pro forma.
- Ja mogę iść.- zaoferował się William, a Lukrecja dodała.- W razie kłopotów dzwońcie. Charlie zrobi ogniową dywersję.
- Wolał…- zaczął Panders, a Lukrecja powtórzyła z naciskiem.- Charlie zrobi ogniową dywersję, a ty Williamie, trzymaj się z tyłu. Będziesz jej przeszkadzał w robocie, więc zostań po naszej stronie płotu.
- Co w ogóle mam zrobić? Zabić ochroniarzy? - zapytała dość bez przejęcia.
- Żadnego zabijania. Nie wiemy czy to na pewno siedziba Tzimisce. Po prostu zakradnij się i nagraj… wszystko.- zadecydował Blake, a Lukrecja podała Ann sprzęt.- Mikrofon kierunkowy, kamera z trybem noktowizyjnym. Dasz sobie radę.
- Mam tylko na zewnątrz posiadłości czy próbować wejść do środka?
- Jeśli uznasz, że możesz… to wejdź do środka.- odparł William. - Jeśli nie będzie to za bardzo ryzykowne. Rozkład pomieszczeń jest podobny do tego w moim domu, ale jeśli chcesz mapę, to ją mam.
- Przyda się, a na pewno do piwniczki chcę zajrzeć. - odparła.
- W razie czego możesz wezwać nas na pomoc. Śmiertelnicy, a nawet ghule, nie powinny stanowić dla ciebie zagrożenia. Ale jeśli napotkasz Kainitę, Tzimisce czy innego… wycofaj się natychmiast. - odparł Toreador.

- Czy ten sprzęt jest podłączony tak, abyście zobaczyli w vanie co nagrywa?
- Tak twierdzi Nadia. Przekonamy się.- odparła Lukrecja z przekąsem.
- Zobaczmy teraz.
Ann zaczęła sprawdzać i mikrofony, i kamery, ich podłączenie do vana.
Lukrecja zasiadła na miejscu Nadii i włączyła sprzęt ekscentrycznej Tremere.
- Wszystko działa. Powodzenia.
Ann skinęła głową i wzięła cały "sprzęt szpiegowski". Widoczny cień caitifki okręcił się wokół niej pozostawiając sylwetkę wampirzycy bez naturalnego cienia pod nią, jednocześnie czyniąc jej ciało cięższe do zauważenia w mroku. Bez oczekiwania, młoda Kainitka wyskoczyła z vana.



Do płotu oboje dotarli bez problemu. Tam William podsadził ją, by mogła zwinnie przeskoczyć. A gdy znalazła się po drugiej stronie, Ann zauważyła strażników krążących po posesji. Trzech. Garnitury z wybrzuszeniem sugerującym broń palną, ale bez słuchawek w uszach. Wyglądali na najemnych ochroniarzy.
Ann miała pewne doświadczenie w podobnych zadaniach. Korzystała z ludzkiej ślepoty w mroku, aby wraz z cieniami zlewać się z tłem. Kiedy człowiek za blisko podchodził zastygała w miejscu, aż zagrożenie nie minęło. Używała sprzętu będąc poza zasięgiem ochrony. Własny telefon całkowicie wyciszyła by nawet wibrowanie jej nie ujawniło. Musiała wejść do środka.

Co okazało się absurdalnie proste gdy dotarła do patio na tyłach willi, mijając po drodze flirtującą parkę. Mężczyzna czarował słówkami dziewczynę młodszą od niego o pięć lat i kusił tym, że dobrze zna oświeconego i może załatwić jej prywatne spotkanie. Bogaty, łysiejący i bezczelny typek. Dziewczyna była jedną z tych młodych i nie naiwnych. Miała dziwne tatuaże na przedramionach, szeregi dziwacznych znaków przypominających jakieś pismo, którego Ann nie znała. I choć wydawała się spijać jego słowa z ust, to… przypominało to bardziej grę aktorską niż szczery zachwyt. Niemniej ważne było to, że… drzwi do willi były po prostu otwarte.
Ann nagrywała obraz i dźwięk, skupiając się na dziewczynie. Wykorzystując pozorną niewidzialność, ruszyła by udać się do środka otoczona cieniami.

W środku było więcej biznesmenów i bizneswoman wymieszanych z przystojnymi modelami obojga płci oraz zakapturzonych sług, kręcących się tu i tam. Toczyły się ciche rozmowy na temat rytuału. Padały ezoteryczne słowa typu Ptah, Sekhmet, Ziggurat, Belsameth… ale jakoś młodej wampirzycy trudno było dotrzeć do sensu typu wypowiedzi. Cokolwiek czcił ten kult było, albo bardzo starożytne, albo bardzo pokręcone, albo bardzo mętne. Albo wszystko na raz. W środku było całkiem sporo osób, więc wampirzyca musiała się wykazać swoimi talentami w ciasnych korytarzach, gdy mijała rozmawiające pary. Niemniej w budynku poziom czujności kultystów był bliski zera.
To nie był sekskult... Ale kult mimo wszystko. Ann nagrała niektóre twarze, wizerunki w pomieszczeniach nim skierowała się ku piwnicy.
Przy wejściu piwnicy było dwóch “strażników” w długich zakapturzonych szatach. Pilnowali wejścia i mieli przy sobie klucze do niej. I ceremonialne tasaki. Ktoś równie zakapturzony wyszedł z niej na oczach Ann, a ta poczuła słodką woń dochodzącą z piwnicy. Świeżo rozlanej… krwi.
Ann czuła obawę, ale też ekscytację Przechodząc obok jednego ze strażników zabrała mu klucz uwieszony pasa i trzymając rękę na schowanym sztylecie wślizgnęła się do środka.

Zeszła jakby do innego świata. Krok po kroku opuszczała XXI wiek zanurzając się w średniowieczu. A przynajmniej filmowym dekoracjom filtrującym średniowiecze przez okulary hollywoodzkich reżyserów. Ściany udawały kamienne ściany z otoczaków, ale Ann była pewna że pod kawałkami kamieni krył się zwyczajny żelbeton. Schody były drewniane, na ścianach wisiały pochodnie, przykute łańcuchami do nich. Znaki pokrywały ściany, dziwne i chaotyczne. Ann nie rozpoznawała ich. Zapach krwi robił się coraz intensywniejszy przy każdym kroku. I ta krew była po części rozlana na środku podłogi dużej sali, na dziwacznym ołtarzu w kształcie pseudo-babilońskiego demona. Znaków było tu więcej, reszta krwi zebrana była w pięciu czarach przed wizerunkiem łączącym szatana ala LaVey z egipskim bóstwem i mezopotamską stylistyką. Dziwaczny koszmarek stylów i motywów. Były tu też nieduże drzwi prowadzące z tej sali do… tego Ann nie wiedziała.
Dziewczyna nagrywała wszystko w najmniejszym szczególe, także niepokojącą ciszę rozlaną w pomieszczeniu i za drzwiami. Spojrzała na swój telefon, czy wiadomości jej nie wysłano.
Komórka nie zawierała żadnych SMSów, za to Ann usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś schodził schodami, co najmniej trzy pary stóp.
Ann przylgnęła do ściany mając schowany sprzęt pod kurtką, jedynie pozwalając by obiektyw kamery wystawał. Zastygła w bezruchu otoczona cieniami.

- Oby tym razem się udało. Mam dość dźwigania kolejnych porażek. - usłyszała męski głos, a potem kobiecy. - Cierpliwości ci brakuje? Nie od razu świat zbudowano.
Wpierw zeszła zakapturzona kobieta, tuż za nią dwóch mężczyzn w zakapturzonych szatach niosło na ramionach trzeciego mężczyznę. Rozebranego do naga, pomalowanego w dziwne znaki i linie przypominające… instrukcję jak ciąć.
- Cierpliwości i szczęścia. Ostatnio omal nas policja nie złapała. - odezwał się jeden z nich, gdy zaczęli nieprzytomnego golasa przywiązywać do ołtarza.
- Ale nie przyłapano. Prorok mówi wszak, że dopóki droga nie zostanie otwarta kroczący ku niej pozostaną w ukryciu.- odparła natchnionym głosem nadzorująca mężczyzn kobieta.
Caitiffka nie drgnęła. Za życia pewnie byłaby przejęta losem człowieka, ale teraz... bardziej zależało jej na nagraniu.
- Taaa… jasne. Ciebie tam nie było Carrie.- burknął mężczyzna.
- Nie podważaj słów proroka, bo sam skończysz na ołtarzu.- warknęła kobieta i rzekła. - Idziemy, czas rytuału jest bliski . Czas zebrać wiernych i powiadomić proroka.
Po czym ruszyła przodem, a dwójka jej pomagierów za nią.

Bezklanowa była rozbita. Niby nie znalazła Tzimisce, ale...
Poruszyła się dopiero, gdy śmiertelnicy znikli jej z oczu, aby w cieniach przejść do skrępowanej ofiary i móc ją dokładniej obejrzeć.
- Echta… achura, tum atak… amarur…- nieprzytomny mężczyzna wydawał się być nafaszerowany jakąś mieszanką prochów. Pogrążony w narkotycznym śnie bełkotał coś bez sensu. Jakieś dwadzieścia siedem lat, w miarę przystojny. Ogolony… wszędzie poza włosami na głowie.
Wampirzyca odsunęła się od śmiertelnika i podeszła do zamkniętych drzwi. Skuliła się nim spróbowała powoli je uchylić.
Za nimi nie było nic strasznego. Przynajmniej z początku. Był tam bowiem schowek na wyposażenie tej świątyni i utensylia używane do rytuału. Na wieszakach wisiały szaty z kapturami, na półkach leżały rytualne noże i misy i czary. Tu też stały srebrne świeczniki, obok pudełek z świeczkami. Było też blade ciało, pocięte i pozbawione krwi. Też młody mężczyzna.

Ann wysunęła komórkę, aby napisać wiadomość do Williama. Nie chciała zaburzać ciszy tego miejsca.

"Nie wiem co oni tu robią, chyba nie ma nic wspólnego z naszym, ale zostałabym więcej zrozumieć. Chyba że macie inne pomysły?"

Wysłała, aby po chwili dodać w następnej wiadomości:

"Powiadomcie Joshuę co tu się odwala."


Odpowiedź Blake’a przyszła po kilku minutach.

“Nie narażaj się. Może to nie siedlisko wampira, ale uzbrojeni śmiertelnicy też potrafią być niebezpieczni.”

Wysłała wiadomość i domknęła drzwi tak, jak były poprzednio, nim usadowiła się przy ścianie wyjścia z pomieszczenia, czekając na powrót zakapturzonych i dalsze wydarzenia.

"Będę się trzymała bezpiecznie, blisko wyjścia. Umknę jeżeli ta krwawa orgia się w coś konkretnego przerodzi."

Powoli zaczęli schodzić się uczestniczy, jedni zakapturzeni, inni bez tych strojów. Odruchowo zajmowali już pewnie wcześniej wyznaczone miejsca, co uświadomiło Ann, że… może pojawić się problem. Potrafiła być niewidoczna w cieniach… ale nie była bezcielesna. A wyglądało, że na tej ceremonii będzie panował ścisk. I może zostać wykryta.
Korzystając z tego małego chaosu, jaki powstał przy wchodzeniu, wampirzyca wyszła z sali, aby skierować się do schowka i z niego wyjąć przebranie z kapturem, po założeniu którego będzie mogła się ujawnić i zająć bardziej widoczną pozycję.
Powoli zaczęli się schodzić uczestnicy, część była w szatach. Inni ubrani bardziej codziennie, w sukienki, garnitury. Ci pewnie byli szeregowymi członkami, podczas gdy zakapturzeni robili za wtajemniczonych/obsługę tego miejsca. Widać było wyraźną hierarchię. Ann, będąc jedną z wielu w tym ścisku jakoś nie rzucała się oczy.
Caitiffka imitowała zachowanie jej podobnych, oczekując na... w sumie nie wiedziała na co.

Rozpoczęły się zaśpiewy w nieznanym Ann języku, przypominało to trochę imitację arabskich języków, trochę gulgotanie indorów. Brzmiało egzotycznie… to pewne. Ann nie była pewna, czy ktokolwiek tutaj rozumie to co właściwie mówił, ale… widziała ich oczy, widziała w nich znajomą żądzę: władzy, przygody, nadnaturalnego. Widziała w nich znajomy obłęd. Ten sam jaki był powszechny na ceremoniach Papy Roacha, choć… zdecydowanie bardziej stonowany.
W końcu zszedł sam.. mistrz ceremonii. Nie nosił co prawda mnisich szat z kapturem jak reszta, ale za to ubierał się na zielono, zielony garnitur i spodnie i płaszcz z postawionym wysoko kapturem. Brodaty mężczyzna o przeciętnej fizjonomii i spojrzeniu pełnemu szaleństwa. Jeśli jest Kainitą to z pewnością nie Tzimisce. Taki wzrok mają Malkavy. Ann wystarczająco długo przebywała z Marge, by wyłapać ten detal.
Podszedł do więźnia/ofiary i wyciąnął dłonie w górę.

- Bracia i siostry, Oświeceni i Wybrani. Ci którzy będą władać tym światem, gdy upadną rządy i rozsądek, gdy Pradawny wróci z wygnania, a my uwolnieni od okowów moralności będziemy władać przez wieczność masą ludzką w jego imieniu. Bracia i siostry dziś nastał kolejny krwawy księżyc, gwiazdy ustawiły się astralnym porządku i nadszedł czas objawienia.
- Belsameth nectu calach Necoho! - wykrzyknął tłumek, a Ann wraz z nimi udawała, że wrzeszczy.
- Oświeceni i Wybrani… nastał czas objawienia.- Prorokowi, bo to pewnie on był, podatno rytualny miedziany sztylet. Zaczął nacinać skórę mężczyzny, który pojękiwał w ekstazie.- Dziś pięcioro z nas napije się somy i zacznie prorokować.

Wszystko to było… dziwne. Niby ten prorok powinien się okazać oszustem wykorzystującym naiwnych, ale… to było zbyt realne na oszustwo. Ten mężczyzna wierzył w to co mówił i swoją wiarą zarażał innych… jak Papa Roach.
Ann pamiętała, że to bullshit dla ludzi, a ten wampir... on robi ghule? Czy chce wampiry pod nosem Joshui?
Mamrocząc zaklęcia pod nosem przywódca kultu rył linie na ciele wijącego się mężczyzny. Nozdrza Ann rozszerzyły się, język nerwowo oblizał wargi. Krew.. świeża ciepła posoka popłynęła, Kainitka poczuła zapach i głód… się obudził.
Wampirzyca zamknęła oczy i wbiła paznokcie w dłoń. Takie nęcące, ale musiała się powstrzymać.

- Wybrańcy wystąpcie.- rzekł prorok. I pięcioro wystąpiło. Przed nimi postawiono czary, w których znajdowała się mieszanka jakichś ziół i proszków.
Prorok wziął od sługi zakrzywiony miecz i… jednym zamachem zdekapitował ofiarę. Krew buchnęła szerokim strumieniem wypełniając swoim słodkim odorem całą salę. Strugi trafiły na czary zalewając mieszankę substancji i taką “somę” wybrańcy zaczęli pić, a prorok… przyglądał się temu.
Ann ugryzła swoją wargę i skupiła wzrok tylko na Proroku.
Ten przyglądał się swoim wyznawcom, chłeptającym posokę z ziołami niczym psy. Nie interesowała go marnująca się słodka, słodka krew.
Nie była małym krwiopijcą. Powstrzymywała Bestię. Miała misję.

Wyznawcy upici mieszanką rzeczywiście zaczęli przepowiadać… jeśli tak można nazwać ten ciąg nie powiązanych słów i fraz, które to zakapturzone skryby zapisywały, a tłum reagował na nie ekstatycznymi okrzykami.
- Pradawny przemówił ustami wybranych. Chwalmy nadchodzącego! - krzyknął głośno Prorok, a tłum odpowiedział mu znaną już Ann frazą.
- Belsameth nectu calach Necoho!
I ceremonia miała się ku końcowych. Zakapturzeni zabrali się za porządki. Wyniesiono półprzytomnych wybranych,czary postawiono przed posągiem, ciało odpięto od ołtarza, doczepiając mu za pomocą szydła odciętą głowę. Chyba po to żeby się nie zgubiła przed utylizacją. I tak trupa zaniesiono do martwego kolegi w schowku. A tłumek… powoli zaczął się opuszczać salę idąc w górę po schodach.
Ann z niezadowoleniem opuszczała miejsce pełne krwi. Musiała znowu się skryć i wrócić do swoich... głodna krwi.
Bez problemu opuściła salę, a po tym i budynek. Otulając się cieniami skierowała się ku ogrodzeniu, które ostatnio przekroczyła. Chciała już wrócić do vana…



Blake czekał przy ogrodzeniu na Ann, a gdy już zdołała przybyć, zapytał.
- Wszystko w porządku? Co tam się stało? Długo cię nie było.
- Powinniście mieć nagrania. Trzeba Księciu je pokazać i Nadii. - stwierdziła otulona cieniem - Ten Prorok to Malkavianin. Krwawy Kult zrobił, chce coś wezwać przez ofiary. - wzruszyła ramionami.
- Nie powinno tu być żadnych Malkavów… chyba, że to Anarch lub Sabatnik.- odparł zaskoczony Kainita.- Mamy nagrania, ale te nagle się urwały.
Gdy pojawili się pierwsi kultyści, wtedy caitifka już nie mogła nagrywać bez narażenia się na zdemaskowanie.
- Musiałam przerwać nagrywanie... pokażę co nie zostało nagrane. - machnęła ręką - Nie mów, że się martwiłeś?
- Wszyscy się martwiliśmy. Jest nas mało, musimy trzymać się razem.- William chyba kłamał. Charlie był zbyt napruty by się martwić, a Lukrecja… była Lukrecją przecież. Biorgia wannabe, takie się nie martwią, nieprawdaż?
- Te małe kłamstewka... - zaśmiała się cicho i ruszyła do vana.
- To nie jest kłamstwo. To kwestia założenia sytuacji w oparciu o… noo… te… ehmm… no… niezbyt solidne dowody.- odparł Blake podążając za Ann.

***


Rzeczywiście, Lukrecja nie wyglądała na zmartwioną. Bardziej na znudzoną.
- Musiałaś siedzieć tam tak długo?- zapytała.
Ann podeszła do Lukrecji i położyła dłoń na jej dłoni.
- Następnym razem ty możesz iść. - mruknęła, a zimny cień spłynął z niej jak woda, zahaczając o skórę Ventrue.
- Sądząc po wystroju to coś dla Nadii, albo dla konwentu wiedźm. Może następnym razem takie sprowadzisz Williamie?- uśmiechnęła się jadowicie Lukrecja spoglądając na Toreadora. - Zamiast maga. Może będą bardziej pomocne. A może jakieś ukrywasz oprócz tej Ravnoski?
- Potrafisz być bardziej marudna niż Nadia. Daj mu spokój królewno. - mruknęła.
- Co więc tam widziałaś?- mruknęła Ventrue.- Warto było na to tracić większość tej nocy?
- Krwawy Kult chcący coś przyzwać, pod wodzą Malkavianina mordującego porwanego na ołtarzu. - mruknęła.
- Niech… to szlag… to już wolę Tzimisce. Malkav potężny na tyle, by zrobić sobie pod naszym nosem kult to duże kłopoty. - Ann miała wrażenie, że Lukrecja lekko zbladła.
- Boi się Błękitna Krew? - zapytała trochę prześmiewczo.
- Mierzyłaś kiedyś swoje siły z jednym z nich? Och, warto mieć po swojego stronie taką świruskę, ale wierz mi… nie chcesz walczyć z nimi twarzą w twarz. Oni zarażają swoim obłędem. To gorsze niż wszystko co może rzucić w ciebie Tzimisce. Wierz mi.- mruknęła ponuro Lukrecja. A William dodał.- Śmiem wątpić. Nie wiesz czym potrafią rzucać Tzimisce.
- Tzimisce znasz tylko z tego jednego spotkania... którego w sumie spotkaniem nie można nazwać. Malk przypominał w swoim zachowaniu Papę Roacha, ale jego wpływ nie był tak silny. - spojrzała na Toreadora - Wolę całość przekazać jak wszyscy będą, żeby się nie rozdrabniać. - pokręciła głową - Nie wiem co Prorok próbuje przyzwać, ale czuję, że to nie jest tylko w jego obłędzie. Coś się czai... i to nie jedynie Tzimisce.
- Dzisiaj za późno na zebrania. Poinformowałem Księcia, ten posłał wici do Papy Roacha by upewnić, że ten Malkav nie jest jego. Jeśli jest, sprawa robi się “dyplomatyczna”. Nie możemy najechać na chatę i wymordować ich wszystkich. - te słowa brzmiały dziwnie w ustach, łagodnego wszak i delikatnej budowy, Williama.
- I tak można to skontrolować. - odparła Ann - Ten kult nie jest ciężki do wejścia jak mnie się udało. Kultyści mają zerową ochronę i ogląd na zagrożenia.
- Czują się tu bezpieczni. Nic w tym dziwnego. Kto by zaglądał? Nawet Smith i jego chłopcy tu się nie zjawiają. - przyznał Blake i spojrzał na Ann. - Nie zrobiłaś niczego, co mogłoby zasugerować im, że ktoś się do nich zakradł?
- Nic co nie zostałoby zwalone na ludzkie niedbalstwo. - wzruszyła ramionami.

- No to wracamy, na tę noc zrobiliśmy wszystko co mogliśmy.- westchnął Toreador. A Lukrecja mruknęła. - Skoro to Malkav to Garry może tu rozstawić zwierzęce czujki. Dam mu znać po powrocie.
- Pokażę wam go, jak pamiętam. - wzruszyła ramionami - I cały seans jaki rozgrywał się po przerwaniu nadawania.
- Skarbie… jeśli uważasz, że znamy z twarzy każdego Malkava kryjącego się w kanałach Nowego Jorku, to masz o nas naprawdę kiepskie zdanie.- zaśmiała się Ventrue i machnęła ręką. - No… ale pokaż co tam zobaczyłaś.
- Nie liczę, że znacie, ale portret można pokazać późnieję, że młoda Ventrue mogła kiedyś takiego w Elysium widzieć, bo ma lepszą kontrolę nad miejscem mamusi niż ona sama, prawda? - sarknęła patrząc Lukrecji w oczy.
- Róża w Stillwater jest pierwszym Elizjum pod moją kontrolą. Nie zajmowałam się tak poślednimi sprawami w Nowym Jorku.- odparła ironicznie Lukrecja. - Jeśli już musisz wiedzieć, to pracowałam blisko mojej Primogen i samego Księcia.
- To spadłaś z wysokiego konia paniusiu.- wtrącił milczący dotąd Charlie.
- Nawet nie wiesz na co się nabila po spadnięciu. - dodała do Charliego.
- Na was… - syknęła złośliwie lekko poirytowana Lukrecja chcąc uciąć tą dyskusję.- Jak masz pokazywać, to pokazuj… choć nie musisz, bo jutro powtórzysz swoją szopkę przed całym naszym gangiem.
- Nie mam zamiaru w tej sekundzie, jutro dopiero. - odparła spokojnie - Wybacz, sensu tylko dla ciebie za darmo nie zrobię. Dla Willa mogłabym, ale on raczej wie jakie to bez sensu w tym momencie.
- Skoro więc zmarnowaliśmy tyle czasu na gadanie, to… Charlie pakuj się za kierownicę, a reszta do vana. Wracamy do domu. - zadecydowała Ventrue wsiadając na miejsce obok kierowcy. - Zanim zostaniemy zauważeni.
Caitiffka wskoczyła do vana siadając na swoim miejscu.
- Tak jest, proszę pani. Opowiedz dalej o zabiciu Lasombry.
- Nie jestem w nastroju na opowieści. - odparła Lukrecja, a Charlie powoli ruszył cofając wóz w kierunku drogi.
- Eeee… to podrzucić was przed bramę waszego domu, czy zawieźć z powrotem do Stillwater?- spytał Williama, a ten spojrzał na Ann.
- Przecież i tak nasze pojazdy przy Róży zostały. - przypominała Williamowi.
- Mogą zostać odprowadzone przez ghule Lukrecji podczas dnia. - rzekł Toreador.
- Nie chcę by jakieś ghule dotykały mojego motocyklu. - niespodziewanie odezwała się Bezklanowa, którą samą ten wybuch chyba zdziwił, więc dodała z niechęcią - Znaczy... Nie wiem czy chcę…
- Słyszałeś dumną caitifkę. Jedziemy do Stillwater.- burknęła Lukrecja z ironicznym uśmieszkiem. I Charlie ruszył w drogę powrotną.



Wrócili dość późno. Świt zbliżał się nieuchronnie. William zaś był wyraźnie zamyślony, gdy przekraczali próg domu.
- Dziś było... interesująco. - odezwała się Ann po wejściu - A to dopiero pierwsza rezydencja.
- Liczę że kolejne były nudne. Zdarzało mi się wynajmować budynki Kainitom z Nowego Jorku i ludziom mafii i raz nawet Giovanni przez miesiąc. Dyskrecja to jedna z zalet Stillwater. Ale też… i wada, jak dziś widziałaś. - westchnął ciężko i smętnie Blake.
- Stillwater to jak dobre miejsce na szemrane sprawki. I to nawet może być poza uwagą kogokolwiek. Kiepsko dla Domeny. De facto ktoś może pluć na zasady i Księcia, a i tak pewnie uniknie problemów.
- Wstyd mi to rzec, ale dobrze zarabiam na tym fakcie. - westchnął ciężko Blake. - Dyskrecja jest drogim luksusem. I najczęściej nie ma problemów z gośćmi. W ich interesie jest nie wychylać się, bo przecież to co planują i robią nie dotyczy naszej nudnej mieściny.
- Ale są też inni.
- Tak. Są. - westchnął ciężko wampir.- Co nie uwalnia mnie od odpowiedzialności za me czyny i niedopatrzenia.
- Chcesz wrócić do bycia Księciem?
- Nie… nie bardzo. - machnął ręką Toreador. - Nawet w takim Stillwater to parszywa fucha. Ci wszyscy ambitni Kainici pokroju Lukrecji nie wiedzą w co się chcą wpakować.
- Książę Nowego Jorku chyba tak nie myśli.
- Nie wiem co myśli Książę Nowego Jorku.- odparł ironicznie William. - I nie obchodzi mnie to.
- Ale Stillwater przydałyby się... mocniej ustanowione zasady.
- Doprawdy? A kto by je egzekwował? Ty?- zapytał ciepło William. - Rządy twardej ręki nie sprawdzą się w każdym miejscu. Według mnie, nie sprawdzają się w Nowym Jorku. To nadal kłębowisko węży.
- Czy wszędzie takie kłębowisko nie będzie? W tej metropolii chociaż się boją konsekwencji.
- A tutaj jest takie kłębowisko? - zapytał Kainita.
- Nie, to miejsce zsyłki. Co nie znaczy, że Stillwater jest bezpieczne od knowania żmij z metropolii lub spoza. To świetna miejscówka na interesiki pokrętne. Prawa nie tyle mają trzymać mieszkańców Stillwater, co Stillwater przed wpływem innych.
- Wiem o tym. Dlatego też tamten Malkav zostanie ukarany bez względu na to czy jest członkiem trzódki Papy Roacha czy nie. I Primogen mimo swojego obłędu, będzie pewnie tego świadom. Niemniej… wszystko musi odpowiednio zrobione. Papa Roach musi wiedzieć czemu jego podopieczny zostanie ścięty. Tego wymaga dyplomacja. - odparł stanowczo Toreador.
- Jeżeli w ogóle jest on z Camarilli...
- Wtedy nie będziemy się musieli bawić w dyplomację, tylko zabijemy jak psa którym jest. - stwierdził Kainita wzruszając ramionami. - Osobiście nie obchodzi mnie pod jaką organizację się podpina. Sukinsyn zapłaci za swoje czyny.

- Na pewno zbiera ludzi nie tylko ze Stillwater. Tam było dużo biznesowych, żądnych potęgi...
- No cóż… w takim razie zwolni się sporo wakatów wśród menedżerów średniego szczebla.- William wydawał się tym faktem nieporuszony.
- Tylko skąd on tylu bierze? Ludzie z metropolii się tak dają?
- Jeśli jesteś osobą…menedżerem średniego szczebla w dużej firmie, w końcu docierasz do ściany, której nie przebijesz. Za tą ścianą są stanowiska zajmowane przez protegowanych stojących na samym szczycie. Stanowiska których nigdy nie osiągną za pomocą zwyczajnych metod.- wyjaśnił smutno Blake.- Widziałem to wiele razy, chciwość i ambicja popychają do ryzykownych kroków… zarówno śmiertelników jak i Kainitów.
- Jak Lukrecję. - stwierdziła.
- Jak Lukrecję… - przyznał William z uśmiechem.

- Nie umiem wyjaśnić, ale... Ten kult to większa sprawa. - zmarszczyła brwi.
- Możliwe. - odparł Toreador.- Ale my mamy zdjęcia i maga, który może je ocenić i tym się zainteresować. I Nadię. I potencjalne wsparcie od Papy Roacha, oprócz tego które nam obiecał.
- A Tzimisce?
- Gdy Giovanni przyjadą to się nim zajmą, do czasu aż my usuniemy ten kult z powierzchni ziemi. Nie potrwa to dłużej niż jedną noc. Może dwie. - machnął ręką Toreador.- Wszystko w swoim czasie. Na szczęście dla nas… on rzeczywiście nie interesuje się społecznością Stillwater.

- To podasz mi numer prywatny do Eleny? - przypomniała - I czy ona nie będzie niezadowolona, że podajesz go bez jej wiedzy?
- Tak. Podam. - odparł z uśmiechem Blake i dodał. - Wspomniałem jej, że możesz do niej zadzwonić. Nie miała nic przeciw.
- Świetnie. - uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona - O co się ciebie ona pytała ostatnio? O co miałeś się zainteresować?
- Sytuacja tutaj prywatnie ją niepokoi. Nawet jeśli oficjalnie zamierza zachować neutralność.- wyjaśnił cicho Toreador.
- Pytała o Nowy Jork.
- Aaaa to… nie domyśliłaś się? To kto jest twoim patronem, nie jest tajemnicą dla elity wielkiego jabłka. Pytała się czy przypadkiem nie wiem czegoś więcej na temat wydarzeń. Może Cyrilowi coś się wymknęło, a potem tobie… - odparł żartobliwie Kainita.- Falconi spowiada się tylko samemu Księciu.
- Naprawdę się uparli na niego... - westchnęła - To jak polowanie na czarownice.
- Oficjalnie jest jedynym wspólnym mianownikiem wszystkich mordów. Nikt nie mówi że jest zabójcą, nikt że ofiarą… ale niewątpliwie jest jakoś wplątany w to. - wyjaśnił William i spróbował ją pocieszyć. - A może jest tylko zasłoną dymną szeryfa, by odciągnąć uwagę innych od śledztwa.
- Niech Szeryf się odczepi od Cyrila. To się już niedorzeczne robi! - sytuacja wyraźnie drażniła Ann.
- Nic na to poradzić nie możemy. Zresztą wiemy tyle samo co ulica na temat samego śledztwa. Czyli… nic. - stwierdził cicho Toreador.

- Dzwoniłam do Ravnoski... - spojrzała w ziemię - Czemu wy wszyscy mnie okłamujecie? - zapytała poważnie.
- To znaczy? Jak cię okłamujemy ? - zapytał William troskliwie.
- Że Cyril mi nigdy nie okaże i nie okazywał uczucia.
- Jeśli się mylimy. Bo nie jest kłamstwem, wyrażanie własnej opinii. Jeśli się mylimy, to… po co pytasz o to? Jeśli uważasz, że Cyril okazywał ci, bądź okaże uczucia… to jakie znaczenie ma opinia innych?- zapytał retorycznie Toreador.
- Chciałam by powiedziała co mam zrobić by dalej kochał... bo kocha. Jakby mu nie zależało na mnie jak na dziecku to by nie przygarnął, prawda?
William długo milczał i spojrzał zakłopotany na bok. - Cóż, pewnie miał swoje ważne powody. A wróżki zerkają w przyszłość… widzą przeszkody, a nie rozwiązania.
- Jakie ważne powody? - przysunęła się bliżej wampira.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie siedzę w jego głowie.- odparł pospiesznie Toreador.
- Postanowił zużyć swoje zasoby, aby mnie uchronić przed śmiercią z rąk innego wampira, więc musi mu zależeć. Ponoć z kimś się założył o mnie... ale to oznacza, że jestem na tyle ważna dla niego, aby poświęcił coś za mnie!
- Z pewnością…- zgodził się z nią Kainita.
Ann patrzyła z irytacją na Williama.
- Ty wiesz coś więcej o sytuacji. - stwierdziła.
- Nie. Nie wiem. Po prostu znam Cyrila dłużej niż ty. - westchnął Blake smutno. - I on traktuje ludzi i Kainitów w kategoriach szachów. Czasem… warto poświęcić ważną figurę, by pionek stojący w odpowiednim polu, przetrwał.
Francuzka jedynie pokręciła głową niezadowolona z sytuacji, silnie zaprzeczając rzeczywistości.
- Bez niego świat byłby szary i bez sensu dla kundla. - rzuciła i silnie odwróciła się odchodząc do siebie.
- Znam to uczucie. - odparł Wilhelm i dodał.- Jeśli wierzysz w to że cię kocha, to walcz o tą miłość, ale nie spodziewaj się że ktokolwiek da ci prostą receptę na rozwiązanie twoich problemów. Nawet za życia nic takiego się nie zdarza. A teraz chodźmy spać. Świt już niedaleko.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline